Czytanie nieba…
Czwartek mi jakoś nie wychodzi. Od rana mam problemy, w ogóle ostatni czas jest trudny…bardzo stresogenny. Bieganie stało się wentylem, magicznym zaworkiem 😉 , który odkręcam w takie dni, jak dzisiejszy, wieczorem i reguluję ciśnienie w głowie…Jest katalizatorem…buforem, oczyszczającym moje myśli…To jeden z głównych powodów, dla których wyczekuję spotkania…
Jeszcze rano sytuacja z frekwencją wygląda bardzo mizernie 🙁 . Aga narzeka na biodro i nie wie, czy dotrze…O Joli nic nie wiem, Maciek z Magdą na pewno się nie zjawią. Jedyną osobą, która wstępnie się potwierdziła, jest Magda B. Oczywiście – jak to w życiu – wszystko może się zmienić. Na bieganie samotne nie mam dziś ochoty, liczę na moje miłe koleżanki, w ich nadzieja na udany wieczór…Popołudniem Aga wysyła info, że jednak przyjedzie z Jolą. Uffff…
Późno, a właściwie za późno wyjeżdżam…Spieszę się na Lotników. Szczęśliwie światła się układają, jestem dosłownie dwie minuty przed ósmą na parkingu. Czapka, czołówka i w drogę. Zbiegam do rogatki wprost w kierunku auta Joli. Dokładnie w tym samym momencie z prawej strony dociera Magda B. 😉 . Zakaszlana, ale jest 😉 Mamy komplet na dziś.
Aga z Jolą niezwłocznie ruszają, a ich światełka znikają za drzewami…Doganiamy je szybko. Na „biegostradzie” tematyka rozmów skupia się na bardzo poważnych sprawach międzynarodowych 😀 , a emocje towarzyszą nam aż do Strzeszynka. W międzyczasie przystajemy na chwilę przy Biskupińskiej, by Jolka złapała kilka głębszych oddechów 🙂 . Tempo mam dużą rozpiętość, od 5:30 do 6:30. Już nie pierwszy raz upewniam się, że pilnowanie go w warunkach nocnych, przy ograniczonej widoczności, jest zadaniem o wiele trudniejszym, niż za dnia…Na ostatni odcinek do plaży wbiegam z Magdą B. jako pierwszy…Na pomoście urzęduje jakaś roześmiana grupka młodzieży – mijamy ich, zatrzymując się na samym końcu….Gasimy czołówki…Nad głowami mamy przecierające się nocne niebo – idealny moment, by wypróbować przydatność aplikacji, jaką ściągneła na telefon Magda B. 😉 …
Mały programik okazuje się świetny – do wyświetlanego jak do zdjęcia nieba „dorysowuje” konstelacje z nazwami i opisuje poszczególne punkty na niebie – NIESAMOWITE! Naprawdę robi wrażenie. Unosimy aparat ponad głowy i stopniowo przesuwając po nieboskłonie oczom ukazują się znane dotychczas z książek obrazki 😉 😉 .
Woooow!…Obraz można też oglądać „na podkładzie”, niekoniecznie patrząc w górę – aplikacja ma w sobie układ gwiazd, odpowiadający danej lokalizacji w danym czasie….
Zachwycamy się widokiem…tym bardziej, że jak na życzenie rozpierzchły się chmury całkowicie 🙂 . Magiczna chwila….Magda B. nie czuje się dziś jednak najlepiej, właściwie jej kaszel zdradza, że nie powinna dziś w ogóle biegać – pogania nas na ciepłą herbatę 🙂 .
Do ciepła..Pod dach….Wzorem zeszłego tygodnia zamawiamy wersje smakowe – pachną bosko 🙂 . Smakują tak samo 🙂 .
Rozgadujemy się….To jest ta chwila, którą obok postoju na pomoście, lubię najbardziej 😀 . Rozleniwia, może pozwala za bardzo odpocząć, ale ma swój urok – tym bardziej, że gdy Aga się zaczyna żywiołowo opowiadać….
wszyscy się zasłuchują i świetnie bawią 😉 ….
Jest chwilka jeszcze, więc próbuję zadzwonić do Maćka – dawno się nie meldował, nie wiem, co u niego słychać, jak jego kontuzjowana noga po zdjęciu gipsu….Wolny sygnał, nie podnosi….Cóż, trzeba będzie spróbować jutro…..Dziewczyny już się poderwały do ubierania…szkoda, tak miło się siedziało…Włączam wcześniej zegarek, by nie czekać długo na zewnątrz, a on robi mi niespodziankę – łapie satelity pod dachem :D…To pozwala mi wyjść i od razu zacząć bieg….
Doganiamy przed lasem obie koleżanki i dalej trzymamy się razem…Pierwsze uczucie, gdy opuszczamy naszą knajpkę, zawsze jest mało przyjemne, bo wilgotne ciuchy natychmiast wychładzają, a ciało jeszcze nie jest „na obrotach”. Po kilkuset metrach jednak własna „fabryka ciepła” pracuje już pełną mocą 😉 . Rozmowy nie ustają…Gdy się biegnie przy świetle czołówek, a wokół jest nieprzenikniona ciemność, to nasze rozgadanie nabiera szczególnej wartości – pozwala nie koncentrować się nad tym, co przed nami, odciąża umysł od ustawicznego monitorowania terenu pod stopami i odliczania z zegarkiem kilometrów…Stopniowo, za stadniną, przesuwam się z Magdą B. do przodu…Rozmawiamy, sprawdzając co jakiś czas, co się dzieje za nami. Raz zwalniam tak, by Jola z Agą do nas dołączyły, ale za chwilę znów jesteśmy w przodzie. Decyduję, że nie będziemy stawać i poczekamy przy niedalekiej już Lutyckiej. Ten odcinek biegnie mi się już kiepsko, raz po raz szuram, co znaczy, że mimo truchtu nogi dopadło już znużenie..albo głowę (co bardziej prawdopodobne w permanentnym mroku) …Całe ciało pomału dopytuje „a kiedy koniec?” 😉 . Ta przerwa przy obwodnicy jest więc dla mnie okazją, by uspokoić umysł. Po drugiej stronie zaczynamy od krótkiego marszu z uwagi na Jolkę, a potem zmierzamy nad Rusałkę. Tu, w okolicy zakrętu, Magda mówi do mnie: „No to trzeba byłoby na koniec nieco szybciej 😉 ” i zaczyna przesuwać się w przód…Nie mam ochoty jakoś dotrzymywać jej kroku, ale i tak przyspieszam. O ile jednak Magda B. chce się po prostu zmęczyć trochę „na deser”, o tyle ja…chcę już zakończyć tą „nierówną walkę” z samym sobą… 😉 . Moim wrogiem na ostatnim kilometrze było zniechęcenie, ale udaje mi się zgrabnie osiągnąć rogatkę, przejść na drugą stronę i rozpocząć rozciąganie, gdy dobijają do nas pozostałe dziewczyny. Przedostatni akt biegowego czwartku to kilka ciepłych łyków słynnej już herbatki „by Jola” 😀 😀 . Pychota!…Po nich już tylko tradycyjna podwózka na Lotników – wdzięczni jesteśmy naszym miłym koleżankom i szybko przesiadamy się do mojego bolidu 😉 . Do domu trzeba, do domu…Odwożę Magdę B., ucinając sobie jeszcze na koniec pogduchy – no cóż, bieganie ewidentnie koreluje z moim gadulstwem 😀 😀
Garmin zapisał…
Wrażenia…
Błogosławić zimę za jej niecodzienną formę! Dzięki jej unikalnej formule tegorocznej, mogliśmy „potoczyć się” do Strzeszynka i wrócić suchą nogą, a temperatura nie odmroziła oskrzeli 😉 . Właściwie warun biegowy jest rewelacyjny, zwłaszcza, że ziemia pomału odmarza i na powrót staje się miękka, a nie zbita lodem jak kamień. Z pożytkiem dla naszych stawów i i zdrowia w ogóle 😉 ….
Ojjj, co to będzie, gdy przyroda rozpędzi się zielenią i magicznym zapachem…Gdy wrócą Magda i Maciek… 🙂 …Chyba na stałe przeniesiemy się nad Rusałkę 😀 ….