Duathlon…
Mój humor wczoraj wieczorem przygasł…Wszystko wskazywało na to, że będę dziś jedynym biegającym…Tydzień temu nie zjawili się bywalcy – ci, którzy do nas zaglądają raz po raz. Jola, Aga i ja oraz towarzysząca nam na rowerze, Magda, potruchtaliśmy do Strzeszynka. Teraz miało zabraknąć Joli, a Aga – z uwagi na bolące biodro – też chciała się przerzucić na dwa kółka i nawet zaproponowała taki wariant również mi. W głowie się zamieszało, bo – jak pisałem – myśl o pauzie była wciąż żywa – jednak wieczorem ani z Agą, ani z Magdą nie udało mi się skontaktować w kwestii szczegółów…Byłem w kropce. Mój rower nieszczęśliwie znalazł się jesienią w epicentrum remontu i teraz czekało mnie najpierw wydostanie ze „strefy zero”, a potem mozolne doprowadzenie do stanu używania. OK, zrobiłem to, ale brak wiedzy co i o której robimy dziś, przygnębił mnie mocno… Mój wstępny plan zakładał, że połączę jedno z drugim…W niepewności kładłem się spać…
Poranek niewiele zmienił, poza tym, że wstałem po 7ej, czyli tak, bym mógł ewentualnie o 9tej pobiegać…Po ósmej brzęczy komórka – sms od Magdy, że „rower o 10tej”. Wreszcie coś konkretnego. Teraz spinam się. Pierwsze co – odwołuję biegowe spotkanie na fejsie. To jedyny kanał informacji, liczę, że ewentualni zainteresowani – jeśli takowi w ogóle będą – zajrzą. Po drugie – muszę zapakować jakieś ciuchy na przebranie, by na rower ruszać „na sucho”. Po trzecie wytaczam auto i pakuję do środka mój środek lokomocji. Fajnie, że w ubiegłym roku przerobiłem sobie przednie koło tak, by można je było szybko i bez narzędzi demontować. Wszystko to zajmuje jednak tyle czasu, że w drodze jestem dopiero kwadrans po 9tej 🙁 ….Mało czasu na bieganie, zrobię chociaż konkretniejszą piątkę…Jeszcze przed rondem widzę na chodniku biegaczkę – po sylwetce i stylu biegu rozpoznaję Dorotę – dla rozróżnienia zwaną Dodą, maratonkę i utramaratonkę, „zeszłoroczną zdobywczynię Korony Półmaratonów. Przezornie uchylam szybę dla pomachania, by, gdy zatrąbię, wiedziała, że to nie zaczepki przygodnego kierowcy 🙂 . Gdy udaje mi się z nią zrównać, wciskam klakson i wystawiam dłoń za okno – na szczęście poznaje i odpowiada 🙂 . Przynajmniej tak zakładam 😉 .
Przed stadionem nie ma chwili do namysłu – odpalam zegarek i ruszam. Nie zamierzam zaglądać na południową stronę jeziora, chcę zatoczyć kółko tu, w okolicy…Od samego początku czuję presję czasu, odbija się to na tempie, które z małymi wahnięciami stale rośnie…Nie mam jednak wyboru..Za gastronomią, na długim podbiegu, skręcam w prawo, w las…Sobie znanymi ścieżkami kręcę się po nim, by stromym i bardzo nierównym zbiegiem dotrzeć do styku „biegostrady” i wylotu z „cypla”. Skręcam „pod prąd” zajęciom 😀 i lecę przez „cypel” do rozwidlenia szlaków przy jeziorze. Czuję, że to nie jest już tempo „pogaduchowe”, ale II-gi zakres…Droga w tym kierunku opada, więc w sporej części mam tu dobre tempo, nawet 4:xx (!!). Dalej jest odwrotnie, tu pierwszy raz odczuwam zmęczenie, moja prędkość spada….Dopiero gdy teren się wyrównuje, a ja z niepokojem odczytuję z zegarka, że zostało mniej niż 10 minut do 10tej, znów przyspieszam…Chwilami mam w głowie tylko, by się nie spóźnić – mam jeszcze do wyciągnięcia rower i założenie mu koła (!). Szybciej…Szybciej!!!!….4:40-5:00 pozwala mi zjawić się przy mostku zanim wybija pełna godzina…Z daleka widzę już i Magdę na rowerze, i Dorotę , która ostatnio nie zaglądała do nas, no i spotkaną w drodze nad Rusałkę, Dodę 🙂 . Gdy stopuję zegarek, nie podchodzę jednak od razu do dziewczyn, tylko macham na znak, że je widzę – muszę najpierw uspokoić oddech…Niemal równocześnie ze mną, zjawia się Magda B. W sumie to z jednej strony bardzo mnie cieszy ten widok – dopiero co narzekałem na frekwencję, z drugiej jednak strony….odwołałem zajęcia, wziąłem rower i za chwilę mam potoczyć się na dwóch kółkach…Upsssss… 🙁 Podjeżdża Agnieszka….
Tłumaczę dziewczynom mało zręczną sytuację – choć serce rwie się do biegu, sporo wysiłku włożyłem w wygrzebanie, przygotowanie i zabranie roweru…Chciałbym go teraz wykorzystać…
Tylko Magda B. dowcipkuje i „poszczypuje” mnie, że zostawiam „grupę” na pastwę losu, ale tak naprawdę nikt nie widzi problemu. Dorota pobiegnie i tak swoim spokojnym tempem wokół jeziora, a Magda B. z Dodą – nasza reprezentacja na tegorocznego, bieszczadzkiego Rzeźnika…
zrobią wspólne wybieganie 🙂 . Jestem więc wolny – pędzę składać maszynę 🙂 . Przy aucie przebieram się i możemy ruszać. Kierunek – najprościej i dla relaksu: Strzeszynek 🙂
To dziwne uczucie jeszcze chwilę temu gnać na własnych nogach, a teraz…pedałować 🙂 . Ale jest super 🙂 . Mam najlepsze z możliwych towarzystwo, a ten środek lokomocji jest o niebo lepszy do prowadzenia rozmów 😉 . Rozkręcamy się. Magda jest uśmiechnięta i cieszy się ze spotkania, Aga zmaga się troszkę z alergią, ale wiedzie prym. Ja, żeby nie blokować ścieżki, jadę raz przed, a raz za nimi. Jest wesoło 😀 . Rowery mają to do siebie, że „połykają” przestrzeń, więc nie ma jej sobie co szczędzić – przed dojazdem do Strzeszynka odbijamy na pętlę wokół jeziora. Magda zachwyca się pogodą – faktycznie…chyba nie da się dziś nie biegać, nie spacerować, nie jeździć na czym się da, byle być na świeżym powietrzu 🙂 . Kółko zajmuje nam…raptem dłuższą chwilę 😀 . Bez postojów zjawiamy się koło znanej nam z czwartkowych wizyt knajpki i kierujemy się na pomost.
Sporo tu już ludzi. Znajdujemy sobie miejsce do odstawienia pojazdów…
i zrobienia kilku fotek we wszystkich, możliwych konfiguracjach 🙂 . Sporo przy tym wesołości i wygłupów 😉 …
Zastanawiamy się co dalej – Aga ma ograniczony czas, postanawiamy więc dołożyć do „przebiegu” jeszcze małą pętlę wokół stawku, który leży na przedłużeniu Jeziora Strzeszyńskiego. Wracamy na szlak, którym przybyliśmy, ale w przeciwnym kierunku. Szeroka droga, którą wcześniej jechaliśmy zamienia się po jakimś czasie w wąziuteńką nitkę wyłącznie dla pojedynczego roweru. Dziewczyny roznosi wiosenna energia – pedałują teraz tak, że ja zostaję w tyle 😀 . Nie narzekam jednak, to dobry punkt obserwacyjny, by cieszyć się ich „wyrzutem” endorfin i promienną energią 🙂 . Ten kawałek trasy, który wiedzie wąską ścieżynką, jest mi nieznany – z ciekawością przyglądam się okolicy, która jest urokliwa…Zbliżamy się do grupki maszerujących osób – gdy ich mijamy, okazuje się, że…to znajomi Agnieszki, z którymi widziała się jeszcze kilkanaście godzin temu 😀 . Świat jest mały! 😀 .
Cieszę się lasem, słońcem, entuzjazmem dziewczyn – łapię chwile…Mijamy znów gastronomię i kierujemy się na szlak w kierunku Rusałki, zostawiając za sobą ulubione miejsca 🙂 …
Agnieszka towarzyszy nam do Biskupińskiej – tu się z nią rozstajemy, bo odbijając w lewo ma bliższą trasę do domu, niż znad Rusałki…Razem z Magdą podróżuję dalej. Cały czas wypełnia rozmowa. Tak, rower daje większy spokój i komfort w tym zakresie, niż bieg 🙂 . Śmieję się, że gdy truchtamy, rowery są dla nas często zagrożeniem i psioczymy na nie, teraz role się odwróciły 😉 . Dziwnie też mijać biegaczy i nie pozdrawiać ich, choć okazuje się, że niektórzy sami podnoszą rękę, bo nas poznają 😀 😀
Jest mi miło, że na krzyżówce przy Rusałce Magda nie odbija już w prawo do domu, ale bez słów rusza obok mnie dalej aż do mostku… 🙂 . Bardzo mnie jej obecność cieszy – nie spieszymy się nigdzie, spokojnie jedziemy przed siebie jakby nasza radość z chwili miała nie mieć końca 🙂 ….Niestety ma – koło mostku musimy się pożegnać…
Zostaję sam i przez chwilę czuję się, jakbym wysiadł z wesołego autobusu na środku ruchliwego ronda…Minęło południe i ruch w tym miejscu panuje niemiłosierny – wszyscy spragnieni słońca przyszli tu pospacerować, pojeździć na rowerze, pochodzić z kijkami i pobiegać…Po tym, jak Magda znika w „tłumie”, oddalając się południowym brzegiem, ja czuję się przytłoczony jak w centrum którejś z wielkich, zachodnich aglomeracji – wcześniej, gdy były ze mną dziewczyny, nie dostrzegałem tłoku, teraz uciekam przed nimi do auta…
Wciąż we mnie gra ta „radosna muzyka” sprzed kilku chwil, ten entuzjazm dzielony z Magdą i Agą….Jest przecudna pogoda, a ja czuję, że nie chcę jeszcze wracać…Szybka decyzja – rozkręcam koło, wrzucam rower „na pakę”, zmieniam ciuchy, przestawiam zegarek…Czas na dogrywkę 🙂 . Zakładam znów na uszy słuchawki, puszczam bardzo klimatyczny album Imany i niesiony dźwiękiem biegnę, zagubić się w lesie….
Nie potrafię opisać, jakich uniesień może doświadczyć dusza i serce, gdy nogi rytmicznie dotykają ziemi, chcąc unieść ciało do lotu, gdy drzewa wokół – jak kibice na trasie maratonu – pozdrawiają, wyciągając do nas delikatne gałązki, gdy promiennie słońca, docierające spośród ich koron, są ja dotyk ciepłej dłoni na twarzy, a dźwięk ze słuchawek przenika do krwioobiegu, niosąc w każdy zakątek naszego ciała rozkosz, błogość i potężną dawkę radości…. Tego trzeba po prostu doświadczyć…. 😀
Mimo, że truchtam spokojnie, mam wrażenie, jakby nic się nie działo, jakby nie było zmęczenia, bólu, troski żadnej…Po prostu przesuwam się do przodu, płynę z uśmiechem na twarzy…Celowo wybieram głębszy las, dalej od rzeki ludzi…Mijam szkołę rolniczą…
i wąskimi ścieżynkami, których chwilami w ogóle nie widać pod stopami, przebijam się dalej….Całkowicie improwizuję, „na gorąco” wybierając kierunek…Chcę zrobić jeszcze 5km, by uzbierać dziś „dychę”, ale sam kilometraż ma mniejsze znaczenie – bawię się przednio i nie chcę tego zbyt szybko kończyć. Nogi czują już dzisiejszy „duathlon” 😉 , w pewnej chwili nawet haczę jednym butem tak nieszczęśliwie gałązkę, że zaliczam „glebę” – odpowiadam uśmiechem, jakby była wpisana w te dzisiejsze fajerwerki szczęścia 🙂 ….Zataczam „kanciaste” kółko i wracam w okolice szkoły, a dalej na szlak przy torach, którym zaczynałem bieg. Tempo mnie rozbraja – 4:50-5:30 – jest dowodem na to, że mnie niesie 🙂 , że to, co dzieje się w duszy pokonuje wysiłek, dostarczając 100-procentową przyjemność z ruchu. Na koniec funduję sobie jeszcze szybszy galop – 5ty kilometr kończę ze wskazaniem 4:20…Bosko! 😀 .
Przy mostku jest tłoczno. Opieram się, rozciągam, a pot kapie z czoła, kropla za kroplą…Każda jednak mnie bawi 🙂 . Po kilku ćwiczeniach siadam na murku, docierają inni biegacze, jedna z dziewczyn zagaduje…Nie ma znaczenia, że znamy się ledwie z pozdrowień na trasie…Wszyscy jesteśmy jak wielka, uradowana…i nieco dziwna 😀 rodzina…. 😀 . No bo co można powiedzieć, gdy ktoś, jak ona, po ponad 20tu kilometrach, ledwie przesuwa nogi po ziemi, a uśmiecha się od ucha do ucha??? 😀
Nie chcę mi się wracać. Nie i koniec. Jest wpół do drugiej…..Wszystko jednak wskazuje, że trzeba 😉 , że czas się obudzić… 🙂
Garmin zapisał…
Pierwsza „piątka”
Rower
Druga „piątka”
Wrażenia…
Pierwszy raz miałem okazję pobiegać, potem przesiąść się na rower, by potem znów pobiec…5 kilometrów na nogach, 20 na kółkach i 5 znów o własnych siłach…Wrażenie niezwykłe, połączenie dwóch aktywności praktycznie bez pauzy…
Pierwsza „piątka”, przy muzyce, ale dość prężnie – miałem nawet wrażenie, że mogę zahaczyć o czas ostatniego GP 😉 , wyszło jednak wolniej, choć i uczucie zmęczenia na koniec, i sygnały w trasie były obiecujące 😉 . Powtórka po rowerach już w innym zupełnie nastroju i na „endorfinowym haju” 😉 . Przy muzyce, w stanach uniesienia, luźniej, ale im dalej, tym szybciej…
Mogę powiedzieć, że miałem dziś wszystko – od solowego akcentu, przez fantastyczne towarzystwo na rowerach, po rozhuśtanie emocji, smakowanie tego, co było i jest w „dokrętce” …. Tak mnie wzięło, że puścić nie chciało 😀 …Grozi mi, że kiedyś spędzę tam cały dzień i będę miał mało…. 🙂