Sobota 12.10.2013r.

 

„Kuperujemy”…

Test Coopera. 12 minut konkretnego biegu. Czy mam ochotę?? Powiem tak: mam dylemat. Jutro przede mną wyjątkowe zadanie – wspólny z Agnieszką bieg dla Magdy. Paradoksalnie mój pierwszy bieg uliczny 😀 , bo z racji moich trzech cyfr na wadze wzbraniam się przed wyjściem z lasu i powrotem na twarde nawierzchnie. Chcę maksimum sił zachować na ten support, a Cooper z natury rzeczy nie sprzyja temu. W planie miałbym raczej spokojne pobieganie, nawet poniżej „dychy” wokół naszego jeziora, ale zobaczymy…

W drodze na stadion analizuję i wstępnie postanawiam, że nie mam ciśnienia i nie pobiegnę, zrobię to w mniej kolizyjnym momencie. Dzień dziś jest w odcieniach szarości, nie jest zimno pod pierzyną z chmur, jednak nie wiadomo, czy nie zrosi nas deszcz. Ma się w ciągu dnia przejaśniać, ale póki co wokół panuje depresyjna szarość 😉 . Całe szczęście przyroda, jak wytrawny malarz o tej porze roku, wszystko barwi na kolorowo i to pozwala ot choćby nie zasnąć za kółkiem na dojeździe 😀 .

Spodziewałem się, że na zajęcia przybędzie więcej osób, zwłaszcza tych „nie bywających”, a zabraknie maratończyków. Nie potwierdziło się o tyle, że jutrzejsi bohaterowie, jak choćby Bartek, który dopiero co pokonał „królewski dystans” w Berlinie, stawili się, by..nam pokibicować 🙂 . Ku zaskoczeniu zajrzała nawet nasza Dorota, która leczy kontuzję 🙂 . Są osoby, takie jak Paweł 🙂 , których daaawno nie widziałem – teraz jest chwila, by pogadać, czy mój maratoński wzór (2:42:10), niezwykle sympatyczny kolega z forum biegania.pl, zawsze uśmiechnięty – Gife 😀 😀 .

Biegniemy kółko rozgrzewkowe, potem szykujemy się do ćwiczeń na prostej…

20131012_093702

20131012_093705

Agnieszka objaśnia zasady testu…

20131012_093806

W dwóch rzędach biegamy, przygotowując ciało do próby wytrzymałościowej. Niebo jest łaskawe, przejaśnia się, choć jeszcze słońca nie widać. Po ćwiczeniach Aga przystępuje do wręczania oficjalnych numerów startowych – dzisiejszy test Coopera jest akcją ogólnopolską, każdy z uczestników będzie miał swój numer, a po zakończeniu otrzyma dyplom z wynikiem. Pada pytanie w moją stronę: „biegniesz?”. Poza kilkoma kibicami wszyscy biorą udział…… więc i ja się decyduję. To w końcu ~6 kółek, postaram się zastosować inną taktykę – nie pobiegnę „na maxa”, spróbuję natomiast pobiec tak, by zrobić graniczne dla najlepszej oceny 2500 metrów. Głównym zadaniem będzie jednak utrzymanie stałego, znacznie wyższego, niż zwykłe treningowe, tempa. Taki…dłuższy nieco interwał 😀 .

Otrzymuję oficjalny numer i przypinam go sobie „do klaty” 😉

20131012_094013

Mój bieg…

Startujemy z jednej linii. Natychmiast cała grupa – i Ci wyjadacze, i słabsi, i nowi – wyrywa do przodu. Nie robi to na mnie wrażenia, ja spoglądam na zegarek: 4:30. Tak będę trzymał, do +10 sek. Oczywiście, o ile dam radę i nie uznam, że to za duży wysiłek przed jutrem. Rozluźniam się. Patrzę jak wszyscy pomału oddalają się. Nie martwię się tym, bo przypuszczam, że niedługo…i tak się spotkamy 🙂 , muszę tylko biec równo. Znów: miękkie, sprężyste odbicie, krętarze do przodu, ruch biodrami, ręce swobodnie pracują przód-tył, ramiona – z czym miałem problem na początku z uwagi na posturę – rozluźnione, żadnej „napinki”….Staram się zachować lekkość ciała…i umysłu – patrzę w niebo, oglądam wysokie maszty oświetleniowe stadionu, zastanawiając się, czy ktoś je kiedyś odmaluje chociaż, bo straszą korozją 😀 . Liczę kółka, ale potem już mi się nie chce – mam zegarek, a Aga i tak da znać, gdy zaczniemy ostatnią minutę biegu. Skupiam się tylko i wyłącznie na tempie 🙂 . Szybko mija mnie Gife – biegnie jak pocisk 🙂 , jest doskonałym maratończykiem, który swoimi rezultatami niemal nawiązuje do krajowej czołówki zawodowniczej kobiet 🙂 . Patrzenie, jak znika w oczach przede mną to czysta przyjemność, nawet podczas własnej próby wytrzymałościowej 😉 😉 . Zaczynam doganiać i mijać pierwszych z tych, którym brakuje sił. Cały czas 4:30-4:40. Zmęczenie już narasta, ale mam na razie tyle energii, by w razie potrzeby „dorzucić do pieca”. Na kolejnym kółku przybijam piątkę z Dominikiem, dziś kibicującym. Na kolejnym ściga się ze mną jego syn 😀 😀 . Wreszcie gwizdek Agnieszki – znak by wrzucić ostatni bieg. Ja czekam z tym jednak na ostatnie 30 sekund, a właściwie zastanawiam się, czy to w ogóle robić. Mobilizuje mnie jednak znów Dominik. Tym bardziej, że troszkę braknie mi do założonych 2500 metrów. Zrywam się do finiszu, przyspieszam mocno. Za późno. Kolejny gwizdek – STOP.

Zgodnie ze wskazówkami możemy wędrować po bieżni tylko w poprzek, by nie opuszczać miejsca, zanim Aga nie zanotuje naszego dystansu. Robię kilka rundek, by wyrównać oddech. Cieszę się. Może nie biegłem „na zarżnięcie”, a nawet na bardzo wysokim wysiłku, ale tak miało być. Niestety zegarek pokazuje mi 2,41km, co oznaczałoby, że zabrakło do szczęścia niecałej setki….Eeech…

Jest ciut lepiej – mój rezultat: 2430 metrów, co plasuje mnie w szczycie tabeli dla wyników „dobrze” w mojej kategorii wiekowej. Gdyby nie te 70 metrów, byłoby najlepiej z możliwych…..Będzie. Następnym razem :D.

Reszta zajęć schodzi nam na rozciąganiu i ćwiczeniach rozluźniających. Myslę, co dalej…Chcę jeszcze pobiegać, może dopełnić dychę, baaaaardzo spokojnie nad Rusałką?…Tylko z kim? – obaj bliźniacy spieszą się do domu, Agi i Magdy dziś brak, Dorota kontuzjowana…Znów nieoczekiwanie przyjdzie mi potruchtać solowo…Dobrze, że wziąłem ze sobą awaryjnie słuchawki 😉 , choć nie wiem, ile w nich energii, bo dawno nie podpinałem ich do prądu.

Dorota odprowadza mnie do samochodu. Dalej przygodę kontynuuję samotnie. Zmieniam obuwie – w odstawkę idą E75, na nogach pojawiają się ulubione terenowe Mizunki.

20131012_105715

Na pocieszenie pozostaje fakt, że chmury się rozpierzchły i przecudnie świeci teraz słońce. Jest bajkowy, jesienny dzień :D, jak z obrazka!! Ruszam od bramy stadionu, a do mostku prowadzi mnie dywan z kolorowych liści 😀 😀 …Skręcam ostro w prawo – będę dziś trzymał się ścieżki przy torach i pokombinuję na mniej ludnych ścieżkach w lesie po północnej stronie jeziora. Ledwie „ubiegłem” kilkadziesiąt metrów, a korony drzew zaszumiały i zalał mnie „wielokolorowy” deszcz liści…Chwyciłem za aparat, ale nie jestem w stanie tego zarejestrować – liście są drobne, otaczają mnie zewsząd 😀 ….Niesamowite wrażenie…

20131012_111215

Z szelestem pod nogami przemierzam się w tempie 5:40 wąskimi, dobrze znanymi mi ścieżkami 🙂 …Czuję rozpierającą radość, której wtóruje muzyka w uszach… 🙂 . Plan na bieżąco krystalizuje mi się w głowie – zamierzam dorzucić ~7.5km, by uciułać dychę, klucząc „swoimi szlakami” i zabijając tym samym nudę. Poza tym –  uroda lasu dziś, zalanego słońcem i potokiem barw jest zachwycająca, warto pokontemplować to tym bardziej, że biegnę dziś wyjątkowo solo. Kawałeczek asfaltu, który wiedzie dalej do gastronomii, pokonuję maksymalnie po liściach – nie chcę zdzierać trailowego bieżnika, a i tak czuje mocno na stopie jego konfigurację. Odbijam w stronę szkoły rolniczej. Chcę przebiec obok boiska, a dalej skręcić w lewo, licząc się z tym, że znany mi niepozorny szlak przy betonowym ogrodzeniu, prowadzący w przeciwnym kierunku, będzie zarośnięty. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie. Tym lepiej – obieram nowy, ale lubiany przeze mnie kierunek i – w jednym miejscu zmuszony do obiegania przeszkody – truchtam wartko do kolejnego asfaltowego odcinka. Tu znów trzymam się miękkiego pobocza, potem przeskakuję na drugą stronę i zanurzam w las…Widok jest kapitalny – tunel kolorów, wielobarwne liście są na ziemi, na wysokości kolan bioder ramion i nad głową 😀 …Wszędzie…Biegnę zachwycony, za łukiem drogę przegradzają zwalone niewielkie drzewka…

20131012_112603

Postanawiam przeskoczyć nad nimi płynnie, krokiem płotkarskim 😀 , w ubiegłym tygodniu tak ćwiczonym na BBLu 😉 – tym bardziej, że są o wiele niższe niż przeszkody na stadionie 😉 . Tak je pokonując nie wypada się rytmu, nie gubi tempa – to kolejne doświadczenie dzisiejszego dnia… Za plecami mam równie zjawiskowo…

20131012_112606

Jak obrazy impresjonistów malowane wielobarwnie i wielokropkowo…. 😀 . Las mnie wchłania bez reszty, przemykam wąziutkimi i krętymi ścieżkami, od czasu do czasu zerkając, czy wśród niskich krzaczków nie wypatrzę znajomych dzików 😉 . Gdy osiągam obwodnicę rewiduję kilometraż i dochodzę do wniosku, że jednak przeskoczę na drugą stronę, bo bez tego ciężko będzie mi na pętli uciułać zamierzony odcinek. Tym razem czekam chwilę nad brzegiem asfaltu aż ruch zelżeje…Po drugiej stronie jest ścieżka używana przez jeźdźców z bliskiej stadniny na wycieczki końmi, piaszczysta, biegnę jej brzegiem, jak zawsze, by nie mocować się z ruchomą nawierzchnią…Mała dekoncentracja, ŁUP! i lecę w przód – jakiś schowany w liściach pieniek sprawdza moją sprawność. Łapię równowagę, chwaląc Mizunki za wzmocnienia na czubkach 🙂 …Skręcam w kierunku biegostrady, ale nie chce mi się „enty” raz przemierzać znajomego odcinka, jeszcze nie tu, więc odbijam nieznaną równoległą ścieżką i zaczynam powrót. Dobra decyzja, a nawet świetna – podoba mi się, jest nawet krótki fajny podbieg, szlak, nie tylko faluje góra-dół, ale też meandruje pomiędzy sosenkami – cudo! . Szkoda, że na finał i tak muszę mocno w dół zbiec do krzyżówki „biegostrady” z obwodnicą. Tu znów krótka pauza, by puścić sznur aut…Wreszcie ktoś się lituje nad czekającym, podnoszę rękę dziękując….Na odcinku do Rusałki przyspieszam, zegarek pokazuje mi chwilami 5:2x, a nawet 5:1x. Nie robię tego z wielkim wysiłkiem, co mnie zaskakuje, więc staram się nie zmieniać tempa. Trochę koryguje je podbieg, ale potem znów się rozkręcam..Dopiero gdzieś na wysokości jednego z licznych tu miejsc straceń więźniów z Fortu VIIgo na kilka chwil wyhamowuję, by ułożyć oddech…Do mostku zostało mi więcej, niż zwykle, gdy decyduję o żwawszej końcówce – jest okazja, by ten odcinek wydłużyć 🙂 . Ruszam i trzymam tempo 4:45. Do końca. Niestety, w miejscu naszych spotkań wciąż mi brakuje trochę do zaplanowanych 7.5km, więc „dokrętkę” robię na pętli treningowej. Miało być wolniej, ~6:00, ale nogi same przebierają na 5:40 i ciężko je powstrzymać – tylko się cieszyć, bo znaczy to, że biegam coraz szybciej 🙂 ….

Na mostku najpierw sobie przysiadam, potem się rozciagam, a na koniec kładę na kamiennym murku, rozluźniam i robię kilka serii brzuszków.

20131012_121624

Jest ciepło, nie wieje tu jak zwykle, wokół kolorowo i spokojnie….Wpatruję się w korony drzew z niecodziennej, leżącej perspektywy 😀 ….Prześliczny festiwal barw nad głową…..

20131012_121005

i nad taflą jeziora….

20131012_121610

Szkoda, że jutro wyjątkowo mnie tu zabraknie….Mam jednak z Agą wyjątkową misję maratońską, to zdarza się pierwszy raz i podchodzę do tego poważnie. Choć kiedyś w pełnej uśmiechu, luźnej rozmowie potwierdzone Magdzie, wraz z jej nagłą decyzją o uczestnictwie w jutrzejszej imprezie nabrał bardzo konkretnego i ważnego charakteru. Chcę pomóc jej najlepiej jak umiem, na ile mnie stać 🙂 .

Ostatnia fota – autoportrecik 😉 ….

20131012_121649

I czas zmykać. Tu, nad Rusałkę wrócimy razem już „po wszystkim” w kolejny czwartek. Teraz, opuszczając te ulubione kąty z kolejną „dychą” w kieszeni”, myślę już tylko o jednym…..i układam plan 😀 .

Garmin niezmiennie ze mną…

Test Coopera:

Crossik po BBLu:

Wrażenia…

Test był niezamierzony, ale jestem z niego zadowolony. Mały niedosyt zostawiło tych 70 brakujących metrów, bo to tak niewiele, że mogłem docisnąć wcześniej i byłbym całkowicie zadowolony. Cóż, do poprawy następnym razem. Jedna rzecz, która mnie mocno zastanowiła to kalibracja mojego footpoda…Tylko raz, wg zapisu, zszedłem do 4:55, reszta mieściła się pomiędzy 4:20 a 4:45, a zegarek podał mi średnią 4:58 (!)…Jest rozbiezność pomiędzy danymi chwilowymi (z krokomierza) a uśrednieniem (z GPS) i pewnie przyczyna leży w tym, że kalibracja odbywała się przy znacznie mniejszym tempie „przelotowym”. Będę musiał ją powtórzyć…

Uwielbiam biegać po lesie…Może nie sam, ale i tak czasem trzeba…Myślę, że dobrze się złożyło nawet, że nikt mi nie towarzyszył, bo mogłem skoncentrować się na jutrzejszym ważnym zadaniu i samemu zagospodarować i siłami, i dystansem. Oczywiście na koniec poszalałem, ale cóż – nie można być tak do końca…ułożonym 😀 😀 .

Jutro wielki dzień…Podchodzę do naszej „małej misji” poważnie, dlatego udziela mi się nastrój taki, jakbym to ja miał przebiec maraton…. 🙂 . Będzie dobrze. Pomożemy ile się da, by Magda miała w kolekcji swój pierwszy koronny dystans 🙂 .

Ja..póki co…mam kolejną pamiątkę z zajęć BiegamBoLubię… 😀

20131012_132605

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *