Sobota 17.01.2015r.

Pokręciło mi się w głowie…

Razu pewnego, gdy z BBLowym kolegą Maćkiem postanowiliśmy nieco rozciągnąć nasze mięśnie po zajęciach na Olimpii, podszedł do nas niepozorny, szczupły facet w średnim wieku i zapytał…co tak właściwie robimy?…Spojrzeliśmy po sobie zdziwieni..”Nooo, rozciągamy się!”…A on: „przepraszam, że się tak wtrącam, to skrzywienie zawodowe, ale…pokażę Wam, jak to prawidłowo robić….jeśli mogę? 😉 „….Tak oto poznaliśmy przypadkiem Romana, trenera z 40-letnią historią lekkoatletyczną, do olimpiady w Londynie członka sztabu szkoleniowego PZLA, który wychował dwukrotną rekordzistkę świata na 3000 metrów przez płotki, juniorskiego mistrza Europy na 800 metrów, seniorskiego v-ce mistrza Europy z hali, opiekuna mistrzyni Polski w maratonie i półmaratonie, a którego podoopiecznymi byli uznani trenerzy, jak np. Zbyszek Nadolski…

O jego osiągnięciach poczytałem później, to, czym ujął mnie w tamtej chwili, to wyjątkowa skromność, serdeczność i taka intuicyjna chęć pomocy nieznajomym …często obce osobom o znaczących osiągnięciach…Gdy zaproponował nam przyjście na zajęcia, nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji….Tak oto tydzień później usiedliśmy w knajpce tenisowej, sąsiadującej ze stadionem Olimpii i omówiliśmy warunki współpracy…Nigdy nie byłem wielkim fanem biegania wg rozpisek, planów, wolałem typowy „freestyle”, jako że moje całe bieganie i radość z nim związana płynie zupełnie z czegoś innego, czegoś, co aktualnie nieco się rozchwiało, ale, w co gorąco wierzę, wróci do punktu wyjścia…Jednak praca pod okiem kogoś, kto na „dzień dobry” spokojnym głosem mówi o tym, że „można osiągnąć sukces tytaniczną pracą, ale lepiej zrobić to samo jak najmniejszym jej nakładem” skusiła….Nawet, jeśli stało to w konflikcie z zimowymi, nieformalnymi zajęciami BBL na Browarnej Mili, które miały być obowiązkowym punktem zimy….

Parkuję przed stadionem….W duszy pustka i cisza…Szukam ucieczki…Wiem, że zajęcia, gdzie uszykowane są dla mnie zadania do wykonania, pozwolą na chwilę przenieść koncentrację w inny punkt, mimo, że od myśli nie uwolnią….Macieja nie ma, ma anginę…Są inne osoby, dziewczyny, kilku chłopaków…Formuła treningu jest taka, że każdy wykonuje w ich trakcie zadaną jemu pracę…Podoba mi się to bardzo, bo wzoruje się na treningu „zawodowców”….Ogromną wartością tych zajęć i opieki Romana jest to, że tych kilkadziesiąt minut jest zindywidualizowanych – nie ma dobrych planów „uniwersalnych” – od których roi się w internecie – bo każdy z nas jest inny, ma inne predyspozycje i prezentuje inny poziom sportowy. Ktoś, kto wychował rzesze olimpijczyków i mistrzów, może wskazać co dla nas jest najlepsze i jak wykorzystać potencjał, jaki mamy….Wystarczy wspomnieć, że nim wykonaliśmy pierwszy poważny krok na tartanie pod jego komendą, zobligował nas do zrobienia sobie określonych badań, które posłużyły mu do określenia parametrów wyjściowych dla każdego z nas z osobna…Zanalizował, zrobił wytyczne. Teraz mówi, co mamy robić….

Pod stopami tartan….ruszam po łuku wokół stadionu, w stronę grupki po drugiej stronie….Ciekawi mnie, co trener dziś uszykował dla mnie, a z drugiej strony, czuję się wewnętrznie „sfatygowany”…jakbym „złapał gumę” i energia z sykiem uchodziła ze mnie gdzieś bokiem…Witamy się…Chwila rozmowy, a potem wskazówki na rozgrzewkę…3km…Już wiem, że muszę mocno „trzymać cugle” – to ma być trucht, nie bieg….Ruszam z jednym z kolegów, ale potem kontynuuję sam….Zaczynam krążyć wokół….Boże, można dostać zawrotów głowy! 😉 Nigdy nie przepadałem, za powtarzaniem pętli na treningu, czy zawodach, no ale jak mus, to mus 🙂 …Mijając trybuny, przyglądam się rozgrzewającej się tam młodzieży i zawodnikom….Widzę Zbyszka Nadolskiego, którego ostatnio mialem przyjemność poznać, opiekuna m.in. naszej eksportowej specjalistki od długich dystansów, Karoliny Jarzyńskiej. Obok niego rozgrzewa się młoda dziewczyna…”Pewnie też ktoś znany…”, myślę i wchodzę w kolejny łuk….Dłuży mi się…Muszę panować nad nogami, bo głowa podpowiada mi „szybciej, szybciej…”…Gdy kończę trucht, dostaję kolejne wskazówki – ćwiczenia w ruchu na „setce” i kilka „pobudzających” rytmów….

Wreszcie część zasadnicza – dziś kolejny test, czyli bieg w zadanym tempie z odczytem tętna co dwa kółka….5:30 nie jest może wielkim wyzwaniem na 13tu okążeniach, bardziej martwi mnie, że głowa – w odróżnieniu do koncentracji przy interwałach – będzie miała czas do popisu….No ale…zadanie – rzecz święta…Nie ma dyskusji. Ruszam…To, co zawsze sprawiało mi kłopot, to utrzymanie stałego tempa….GPS w zegarku nie pomaga temu, jest zbyt bezwładny – w końcu dla obiegających ziemię satelitów jestem drobiną, niemal stojącą w miejscu 🙂 …..Zerkanie częste na nadgarstek ma jednak tą zaletę, że zajmuje…I super. Rzucam okiem zatem co chwilę na wyświetlacz. Od czasu do czasu, zwłaszcza w łukach elektronika się gubi, ale co 400 metrów mijam trenera, a ten koryguje moje tempo….Po kilku kółkach nogi „wskakują w swój rytm…Na wyświetlaczu 5:18…Ulala…Woooolniej!….Teraz co chwila muszę zwalniać, bo złapałem swój rytm, a on zdecydowanie wypada poniżej 5:30…Korekta goni korektę…Super, nie mam czasu na błądzenie myślami…Teraz jestem sobą – niczym wojownik, skupiony i pełen woli walki…Mam do wykonania pracę najlepiej jak umiem, rozluźniam się, bo przede mną więcej niż połowa z zadanych 13tu okrążeń…Co drugie z nich, gdy mijam Romana, podaję odczyt tętna….152 – 153 uderzenia…Zadziwia mnie to, jak równy jest, dawno już w trakcie treningu nie zwracałem uwagi na ten parametr, wolałem kierować się tempem. To wzięło się z mojej masy ciała i indywidualnej tendencji do biegania w górnych zakresach HR. Wykres zawsze mocno i szybko piął się w górę do 150 bps, by już wolniej zmierzać do granic 180ciu kilku. Teraz jednak widzę, że można nad tym zapanować i jestem pod wrażeniem. Ostatnie trzy okrążenia już z naciskiem odliczam. Gdy dobiegam do czekającej grupki, staję w miejscu i po wskazanym upływie czasu podaję ostatni odczyt tętna. Chwila rozmowy i krótkiej analizy, trochę śmiechu, bo – co fajne – Roman bardzo lubi pożartować 🙂 . Zostaję zaproszony na poniedziałkowe zajęcia ze sprawności, które prowadzi w hali AZSu. Z przyjemnością się pojawię, tym bardziej, że nie było mnie tam….20 lat z dużym „hakiem”!, czyli od czasu lekkiej atletyki na studiach. Na finał dostaję trzy kółka wyciszenia w truchcie, po których zamieniam kilka ostatnich zdań z trenerem i wędruję do auta.

Wraz z lekkim zmęczeniem, powraca zaduma i przyziemny nastrój. Poruszony treningiem endorfinowy obłok powoli opada, gaśnie uśmiech, wraca i tęsknota za czymś, co – mam wrażenie – wymyka się z rąk….Rano zaplanowałem, że właśnie teraz, gdy zostałem sam, przebiorę się, a następnie zabiorę siebie i muzykę na spacer…Zrzucam mokre ciuchy, zakładam drugi komplet…Kółko wokół auta zatacza rowerzysta….”Oooo, Kuzyn!!” 🙂 . Uśmiecham się na jego widok, bo zawsze miło go spotkać – to dobra dusza, aktualnie w pauzie biegowej, więc rzadziej spotykana. Znamy się od lat. Tak naprawdę jest kuzynem mojej klasowej koleżanki 😉 , a poznaliśmy się dawno temu na boisku do koszykówki. Później regularnie spotykaliśmy się na siłowni u naszego wspólnego przyjaciela. Okazuje się, że wraca z Cytadeli, z Parkrunu, gdzie robił sesję zdjęciową i…zaliczył „orła” na rowerze, a potem…złąpał gumę ;)…Opowiadam o treningu i dyskutujemy o maratonie, na którym zdecydowanie już widziałby mnie 🙂 . Przy okazji wraca wspomnieniami do swoich występów, opowiada o przygotowaniach. Gdy odjeżdża, wraz z nim przepadają moje plany na samotne wędrowanie – zmarzłem i chętniej znajdę się w strugach ciepłego prysznica, niż styczniowego, Rusałkowego wiatru.

Wsiadam do auta, instaluję na uchwycie telefon. Kusi, by w niewidzialną, rozfalowaną jak emocje, GSMową przestrzeń posłać kilka słów….Ręce kładę jednak na kierownicy, chowając się w dźwiękach ulubionej muzyki, jak w przytuleniu….. Pora wracać Pawle, pora wracać…..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *