Środa 24.04.2013r.

Poniedziałek zakończyłem tradycyjnie koszykówką. Tym razem, co ciekawe, nie czułem jednak tak w kościach dwóch biegowych dni, mogłem się bardziej zaangażować w grę. Właściwie to nigdy się nie oszczędzam, tym razem jednak miałem dobre samopoczucie i komfort 🙂 …No i działo się…Była walka, była krew (dosłownie!) i pełne poświęcenie. Efekt – w dramatycznych okolicznościach przechyliliśmy zwycięstwo na naszą stronę 🙂 , a końcówka przypominała te znane z NBA 🙂 ….Czytaj dalej

Wtorkowy wieczór spędziłem na siłowni, tradycyjnie dając odpocząć nogom skupiłem się na tym, co powyżej 😉 …To zawsze wysiłek w miłych okolicznościach, bo ze mną potu nie szczędzi Tomek, czyli Kuzyn – jest okazja do pogadania o bieganiu, co dodatkowo podkręca temperaturę oczekiwania na środę i zmagania naszego „tria” 🙂 …

Plan na dziś…
Trucht w Lasku Marcelińskim z Maćkiem i Anitą…

Dziś zwroty akcji są dość gwałtowne. Od wczoraj mamy postanowione we troje, że spotykamy się biegowo na Marcelinie. Z Maćkiem nie widzieliśmy się w weekend, tym fajniej będzie go zobaczyć. Ustalona jest też godzina 20:15 – niestety, Anita nie może dziś szybciej, wraca więc wariant zimowy. Przelotnie był projekt Malty i wspólnego biegu z Piechem i Kony’m, ale oni jednak spotkają się wcześniej….

Późnym popołudniem zaskoczenie – dostaję smsa od Maćka, że dopadła go infekcja i musi odwołać udział.. 🙁 Szkoda wielka, bo liczyłem na spotkanie i na jego pozytywną energię….Szybka korespondencja dostępnymi kanałami z Anitą i zmieniamy lokalizację na bliższą jej domowi [size=150]Rusałkę[/size]. W głowie świta mi plan, by nie trzymać się tradycji i pobiec inaczej, przez Wolę..może nawet w stronę Strzeszynka…Zobaczymy, pora spotkania zmienia się [size=150]na 20tą[/size], co niewiele daje nam w kontekście „łapania dnia” – i tak dopadnie nas słabe światło…Około godziny przed treningiem Anita prosi o spotkanie 10min wcześniej, bo ma do nas dołączyć..Przemo 🙂 i koleżanka z niedzielnych zajęć, Magda :)…Wow!! Rośnie nam obsada :)…Fajnie, cieszę się na odmianę i sprężam, by się ze wszystkim wyrobić…

„Dokuję” na Lotników punktualnie, kilkuminutowe spóźnienie zgłasza Czesiowa Mama…Czekam na nią, rozgrzewając się i ustawiając gadżety 🙂 Po chwili nadciąga wraz z Psem-Celebrytą 🙂

zwyczajowo wzbraniając się przed akcją zdjęciową 😉

Witamy się, ale jej dźwięczący telefon skutecznie uniemożliwia rozmowę, gdy ruszamy na spotkanie naszych znajomych…Gdy pokonujemy już przejście podziemne i wkraczamy w uliczkę prowadzącą do przejazdu, w jej świetle, na końcu widzę czekającą Magdę. Gdy do niej docieramy okazuje się, że w samochodzie obok siedzi też Przemo 🙂 …. Witam się i szybko rozgrzewam..czas nagli, bo słońce zachodzi i z każdą minutą ilość światła będzie coraz mniejsza.

Padają propozycje trasy i dystansu. Uzgadniamy minimum 8km. Przemo chce w tym celu obiec dwukrotnie jezioro, ale przekonuję wszystkich, że sympatyczniej będzie wykorzystać tereny hipodromu, bo wtedy załapiemy „brakujące” 2km do ósemki…Wszyscy akceptują, więc ruszamy. Jest nas czworo, biegniemy chwilami gęsiego, chwilami szpalerem i rozmawiamy. Na początek odbijamy ze zbiegu od strony przejazdu w lewo, a potem prowadzę wszystkich znajomą mi trasą z ubiegłego weekendu – wzdłuż lasu, potem krosem przez hipodrom do przeciwległego brzegu. Podłoże nie jest najfajniejsze – chwilami twarde, trawiaste, ale na wielu fragmentach piaszczyste, co utrudnia poruszanie i zabiera siły…Każdy jednak na swój sposób sobie radzi i nie narzeka…Przemo kluczy równoległą ścieżką, nieco z lewej. Docieramy do przeciwległego brzegu, skręcamy w prawo i, mijając miejsce, gdzie kiedyś spotkałem dziki, zbiegamy znów piaszczystą łachą do mostku. Za nim przecinamy „biegostradę” i wkraczamy na „cypel” – Przemo niespodziewanie skręca w lewo, by za chwilę nas dogonić – wyraźnie ma dziś ochotę wybiegać więcej niż my 🙂 🙂 … Trzymam spokojne tempo ~6:10-6:15, konsultuję je z Magdą, która z nami wcześniej nie biegała, nie wiedząc, jaka prędkość ją satysfakcjonuje. Okazuje się, że jest w sam raz 🙂 … Cieszę się, że mamy okazję wspólnie pobiegać – każdy bieg z nową osobą, to kolejne doświadczenie, to kolejne poznanie 🙂 …Cypel mija szybko, nawet Anita nie kryje zaskoczenia, że mamy już ponad trzy kilometry, a dopiero zaczęliśmy…Uzgadniam z nią, że pociągniemy dalej do torów i trasą wzdłuż nich, którą biegłem w niedziele sam 🙂

Przy gastronomii Iskierka zwalnia, by dać chwilę Czesiowi, ja to wykorzystuję i wybiegam do przodu z aparatem…Mam świadomość, że zdjęcia mogą być niewyraźne i poruszone, bo ilość światła jest już opłakana 🙁 – właściwie ściemnia się błyskawicznie….

Dalej prowadzi Przemo, który ma sporo sił mimo kontuzjowanego kolana…Asfalt doprowadza do skrętu w prawo, w wąską ścieżkę, równoległą do torów…Biegniemy znów gęsiego, mało tu miejsca…Przebiegamy centralnie przez małe „piwne zgromadzenie” młodzieży  :hej: i trzymając się szlaku, dobiegamy do mostku..Przemo nie wyhamowuje, biegnie dalej, my przystajemy na prośbę Anity…Pauza jest krótka, nie ma się co gościć, bo noc nadciąga wielkimi krokami…Truchtamy dalej, tym razem Przemo mija nas z przeciwnego kierunku, by znów za chwilę nas gonić….Zakręciło nim dziś :)…Południowym brzegiem biegnie mi się kiepsko, bo przy małym świetle tracę przestrzenne postrzeganie gruntu – w każdej chwili krok kolejny może zwiastować, przy ruchomych kostkach, kłopoty….Radzimy sobie jednak szczęśliwie zarówno z nierównościami, jak i miejscami z mokrymi i błotnymi fragmentami….

Okazuje się, że pomyliłem się w szacunku – gdy osiągniemy podbieg do torów, będziemy mieli „na liczniku” niewiele ponad 6km…Uzgadniamy więc w ruchu, że nie zatrzymujemy się, truchtając dalej w stronę podbiegu (tym razem nim zbiegając), dostajemy się na „małe kółko” i tu dorzucimy kilometr lub dwa…Anita wyrywa do przodu, choć chwilami miała już dość – teraz prowadzi 🙂 ….Przecinamy naszą łączkę z niedzielnych zajęć i „ciśniemy” wzdłuż brzegu jeziora…Jak to zwykle bywa w końcówce, trasa mi się „psychicznie” wydłuża 😉 …Narastający zmrok i niepewność przy stawianiu kroków nasila u mnie ochotę, by jak najszybciej dobiec i rozprawić się z siódmym kilometrem 🙂 … Gdy wreszcie osiągamy już rogatkę, przy której się spotkaliśmy dziś, Garmin pokazuje, że jesteśmy blisko „ósemki”…Razem z Anitą i Magdą „zamykam” kilometraż na asfaltowo-ziemnym podłożu…

Magda się spieszy – ma już na koncie 11km, a czekają ją kolejne trzy do domu – żegna się więc błyskawicznie i znika w cieniu uliczki, którą za chwilę będziemy wracali…

Rozciągam się z Anitą intensywnie…

..Przemo zaś – jakby nie biegał w ogóle – chwilę rozmawia, potem wsiada do auta bez ćwiczeń i odjeżdża….Nas czeka jeszcze króciutki powrót spacerem. W międzyczasie dzwoni do mnie alarmująco brat, który dotarł do mnie do domu i czeka na wspólne oglądanie półfinału Ligii Mistrzów Borussia – Real 🙂 . Spotkanie nagrywa mi się, więc zamieniam jeszcze kilka słów z Anitą, a potem „pa pa”, auto i gaz mocniej w podłogę, bo dusza kibica wygrywa dziś z biegowymi endorfinami 🙂

Podsumowanie…
Trasa – Rusałka – przez Wolę i dużym kołem z „dokrętką”

Temperatura: b.d. – ciepły, „letni” wieczór
Start: 20:09
Czas: 52:01
Dystans: 8,04/8,13 km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:27 (G/e) [b]zgodność idealna[/b]
Max tempo: 3:29/4:14 (G/e)
Śr. HR: 157bpm – wreszcie ta wartość stabilizuje się na rozsądniejszym poziomie 🙂
Max HR: 170bpm

Wrażenia…
Poza absencją Maćka wszystko cieszy – obecność dawno nie widzianego w środę Przema, debiut Magdy z nami, tempo, dystans 8km, pogoda…Cieszę się też, że poprowadziłem towarzystwo przez Wolę – powtarzanie małego kółka wokół jeziora byłoby dla psychiki mniej wypoczynkowe 😉 😉 …. Miałem tylko jeden dylemat, który wraz z zapadającym zmierzchem narastał – nie miałem czołówki, a ta przydałaby się jednak…Tylko..jakoś ciężko mi samego siebie przekonać, by w czasie, gdy z radością pozbywam się z siebie ciuchów i cieszę coraz większą swobodą i „lekkością”, zakładać na łeb dość masywną lampkę…Zimą nie miało to kompletnie znaczenia, teraz kłóci mi się z poczuciem „wolności” 🙂 🙂 🙂 … Dzisiejszy bieg jednak dowiódł, że skoro pory – z uwagi na Anitę – nie będziemy zmieniać, póki co światełko przydałoby się, chyba że przecierpię jakoś niepewność biegu w końcowej fazie – jakby nie było dzień się będzie do czerwca wydłużał 🙂

PS. Dopiero teraz widzę, po danych, że tempo jednak mieliśmy słabsze, ale pewnie tak będzie zawsze, gdy przyjdzie dreptać o zmierzchu 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *