Lato..wciąż tu jest..
Tym razem lubię synoptyków. Dane pogodowe z serwisów internetowych potwierdzały, że nie wciskają nam kitu – ale też i prawidłowe zdiagnozowanie tego, co przed nami nie stanowiło specjalnego problemu. Ku wielkiemu szczęściu „rozsiadł się” wygodnie nad naszymi głowami wyż, serwując biegowe warunki jak z bajki!!: na kryształowym, bezchmurnym niebie słońce, oferujące ciut powyżej 20stp., a jakby komuś było za ciepło – delikatne podmuchy orzeźwiającego wiatru. I tak ma być dziś i jutro!!! Mmmmm…
W świetnym humorze jadę na BBL. W drodze, na Niestachowskiej, mijam po prawej pędzącą chodnikiem na zajęcia, niczym bolid F1, Olę 🙂 . Dziś na stadionie…tłumnie! – już od samego wejścia na płytę widzę, że frekwencja będzie wyjątkowa 🙂 . Oczywiście są „moje” dziewczyny, są Bliźniacy, Dorota, Ola i wielu, wielu sympatycznych znajomych. No i komplet trenerski – do składu wróciła, po sukcesach w lubuskim „maratonie wina” i biegu na znanym mi doskonale, lotnisku w Bednarach, Agnieszka.
Co ciekawe, Magda ma jutro przed sobą Półmaraton Philipsa w Pile, a mimo to jest z nami i zamierza dziś pobiegać nawet delikatnie po zajęciach. Jej stopień „zakręcenia” jest powalający!! 😀 . Nasza Aga natomiast poradziła sobie już ze akumulatorem, który tak brutalnie uziemił ją tuż przed przyjazdem na bieganie czwartkowe – ona też jest gotowa potruchtać później, mimo, że ma popołudniem napięty grafik.
Jadąc tu, nie zastanawiałem się, czy dziś będzie jakiś test, czy nie – jakoś mnie wyjątkowo nie pchało do ścigania. Okazuje się, że zeszłotygodniowy „spontan” na 400 metrów dziś zostanie oficjalnie powtórzony. Póki co najpierw wędrujemy na zieloną trawę i tam zaczynamy zajęcia od dwóch kółek, które prowadzi nasza miła Pani Trener. Po nich Aga kontynuuje rozgrzewkę w miejscu.
Potem do akcji wkracza Yacool, który jak zwykle stara się nas rozluźnić, nie tylko w ramionach, również w „dolnym zawieszeniu”, czyli w miednicy…
Chętnych na „wyścigowe” kółko jest trochę, więc przenosimy się na łuk, by wzorem ubiegłej soboty poćwiczyć sprinty z różną intensywnością.
Każdy stara się wyczuć, co w jego przypadku oznacza 50…60…70 procent własnych możliwości – to też jest element pracy nad sobą 🙂 . Pierwsi ruszają…
Startuje Arek…
Za nim Marek i Dorota…
Ola jak zwykle niczym mały pocisk 🙂 …..
Wreszcie – Aga z Magdą…
Widać energię i dynamikę 🙂 ….Yacool obserwuje i koryguje „w locie”…
Miło popatrzeć na pracę, jaką obie wykonują w biegu, choć to ma być dopiero pierwszy stopień intensywności 🙂
Wykonujemy serię około pięciu-sześciu przebieżek. Kiedy przychodzi moja kolej, staram się biec dynamicznie ale luźno, mocno sprężynując ze śródstopia. Takie szybkie odcinki sprawiają mi wyjątkową przyjemność – moja masa jest dla mnie wyzwaniem, by wprawić ją w możliwie jak najlżejszy i jak najdynamiczniejszy ruch 🙂 . Staram się to robić, choć i tak w teście nie chce mi się biec – zrobiłem to przed tygodniem, ustępuję więc miejsca tym, którzy nie mieli okazji się sprawdzić :).
Na starcie dzisiejszej próby stawia się nawet spora grupka, co powoduje, że wyścig odbywa się w trzech kolejkach. Podszeptuję Magdzie, by miała na względzie jutrzejszą „połówkę”, w której startuje, ale ona traktuje dzisiejsze zajęcia „przygotowawczo” i nie odpuszcza (to słowo nie jest chyba przez nią lubiane 😉 ). Jedno kółko wokół stadionu to bieg szybki – wszyscy więc wydatkują sporo energii. Ja się przyglądam, dopinguję i niestety zapominam o aparacie…. 🙁 Echhhhh…..
Po tym mocnym akcencie Jacek zaplanował, jak tydzień temu, trochę pracy nad siłą, czyli „grzybki” i podskoki. Już na początku zaznacza, by uczestnicy jutrzejszych biegów odpuścili sobie i dołączyli do Agnieszki, która obok na trawie skupi się na rozciąganiu. To oczywiście rozsądna rada, ale na szaleńców 😉 nie ma mocnych – Magda nie przyznaje się do startu w Pile i postanawia mocniej poćwiczyć 😀 😀 .
Aga i ja nie planujemy występów „przed kamerami”, więc uczestniczy w tej części zupełnie „na luzie”. Ja nawet trochę się migam – po pierwszej serii dają o sobie znać zakwaszone mięśnie mało sympatycznymi skurczami, dlatego nadrabiam zaległości ….zdjęciowe 😉
Na koniec krótka sesja rozciągania w parterze. Sposobiąc się do niej, dostrzegam Dominika, kolegę Magdy, który – w „cywilkach” – przyglądał się naszym podskokom i wygibasom 😉 …. Gadamy, podczas gdy inni ćwiczą…. 😀 – czyli „migania się” ciąg dalszy 😉 ….
Dominik również biegnie jutro w Pile, więc pogaducha się przeciąga, udaje mnie się jednak jeszcze załapać na kilka ćwiczeń 😉 …
Koniec zajęć wieńczy wspólne foto – to już powszechny zwyczaj – oraz sugestia Jacka, by zadawać pytania. Tu głównie pada tradycyjne: „Trenerze….jak żyć???” 😀 😀 .
Przeprowadzam szybki „casting” do truchtu nad Rusałką: Magda („tylko ale leciutko” – tak, tak, już to widzę 😉 ), Aga, Dorota i Marek. Super-team!!! Będzie sympatycznie 😉 ….Krótkie „przemeblowanie” przy aucie, ale plecaka nie biorę – dziś z przyjemnością okrążę jezioro „na lekko”. Początek jest spokojny o dziwo. Tematem przewodnim rozmów są jutrzejsze biegi…Przy gastronomii odbija od nas Dorota, która chce delikatniej potruchtać po małym kółku – spotkamy się w drodze lub przy mostku. My dalej biegniemy Nike’ową „piątkę”. Z dziewczynami nie można się nudzić 😀 – rozmowy jak zawsze odprężają i wywołują uśmiech na twarzy, a trasa mija ekspresowo. W głowie co chwila: „o! już krzyżówka szlaków”..”o! już podbieg”…”o! ostatni łuk”…Tempo wyjątkowo trzymało się wokół 6:00, więc w pół godziny jesteśmy z powrotem.
Dzień jest przecudny!! Nieśmiało podpytuję, kto miałby ochotę na – być może ostatni tak letni – najazd na Strzeszynek 😉 . Magda musi uciekać, Marek i Dorota też. Aga się łamie, bo jest pod presją czasu, ale w końcu daje się skusić. Plan jest prosty – wpadamy na plażę, kąpiemy się, a potem ona znika 😀 ….Ok…
Temperatura wody nie kłamie – taaaaaak, mamy już chłodne noce 😀 😀 . Krótkie jednak obcowanie z nią po kolana daje nadzieję, że głębiej ciało nie zaprotestuje. Udaje się 😀 …..Chętnych do naśladownictwa…jakoś niewielu. To też budujące – w wodzie są sami twardziele 😀 😀
Pływamy trochę, ciesząc się z pięknej aury – gdyby nie te kilkanaście stopni wokół ciała :D, byłoby jota w jotę jak w lipcu!!! 😀 . Na brzegu szybkie wycieranie, nakładanie ciuchów i ruszamy do aut. Planuję: odprowadzę Agnieszkę, odstawię swój plecak, wyciągając tylko słuchawki i….wykonam plan nr 2. na dzisiejszy dzień……..Rytmy na kółku wokół jeziora 😀
Sił i ochoty mam sporo, pogoda – pierwszorzędna. Rzec by można: miejsce i czas wymarzone!!!…Do tego…..No właśnie….Adele….
Wczoraj wieczorem „nieopatrznie” do mnie wróciła 😉 😉 ….i znów zaczarowała ….Wsłuchiwałem się i odlatywałem…Dlatego od rana bez końca w duszy pobrzmiewa jej „Love Song”….Nie umiem się od niego wyzwolić…Nie chcę 🙂 …..I choć nie komponuje nastrojem z dynamicznymi przebieżkami, mocnymi akcentami i szybkim oddechem, decyduję się odpalić całą jej płytę „21”…..Bo jej śpiew, jej magia tak pięknie wtapia się w piękno tego, co mnie otacza……
Naciskam „play”…budzę Garmina… i w drogę!
Od parkingu zbiegam wąską, stromą ścieżką do „biegostrady”…”Fajny podbieg w odwrotnym kierunku” – myślę 😀 . Pierwsze 2km chcę zrobić bardzo spokojnie, ok. 6:30, ale potem dochodzę do wniosku, że i 6:00 mnie relaksuje, więc trzymam się tego. Pochłonięty dźwiękiem, podziwiam otoczenie – kolorowe, już bardzo jesienne. Słońce, odbijające się w tafli mijanych jeziorek, błękitne niebo – ile jeszcze takich bonusów przyniesie wrzesień??… 🙂 .
Postanawiam nie skręcać klasycznie w drogę dookoła jeziora, ale dłuższym podbiegiem na wprost osiągam tory kolejowe i przy nich odbijam w prawo. W czwartek planowałem przybiec tutaj znad Rusałki i teraz ciekawi mnie wykreślony na mapach Google „cross” przez las do jeziora. Najpierw omyłkowo za szybko kieruję się na ścieżkę, która sprowadza mnie do podbiegu sprzed chwili, więc zawracam. Trzymam się linii kolejowej i to jest dobry wybór. Ten kawałek nieznanej mi leśnej dróżki jest malowniczy i ciekawy – za mną…
i przede mną…
Kiedy zanurzam się w „zielony” tunel, ścieżka najpierw wznosi się delikatnie, potem opada i spotyka z traktem dookoła jeziora…Za kilka chwil „stukną” mi dwa kilometry, więc uspokajam bieg i koncentruję się na zegarku…Wyznaczam umownie drzewo, po minięciu którego przyspieszę….Nie skaczę do przodu jak gazela (zresztą jej nie przypominam 😉 ), ale dynamicznie, ze śródstopia, jak na bieżni, odbijam się najpierw, nabierając prędkości…Przyjmuję założenie, że tempo dostosuję do samopoczucia, czyli pobiegnę na 70% możliwości, z uwzględnieniem aktualnego zmęczenia i sprawdzę, co pokazuje Garmin. Obstawiam, że będzie to 4:00-4:30, tymczasem niespodzianka – na wyświetlaczu mam 3:40-3:50 i nie muszę na to „tyrać”, tylko, utrzymując luz, swobodnie i sprawnie przemieszczam się do przodu, mocno pracując ramionami…W założeniu mam zrobić takich rytmów 6-8, każde po 100-200m, więc muszę pilnować też dystansu, bo końcówka mogłaby mi wypaść już po asfalcie, dość niewygodnie wśród spacerowiczów 😀 ….. Naturalnie wzrok nie ma właściwości takich, jak dalmierz laserowy 😉 , a i GPSa niewygodnie podglądać w szybkim biegu, więc długość odcinków mierzę na wyczucie… 🙂 . Pierwsze dwa w całości wypadają na przeciwnym do plaży brzegu. Bezpośrednio po nich przechodzę do wolnego truchtu…naprawdę wolnego :D…7:00-7:30. Miarą intensywności jest dla mnie tętno – pod koniec przebieżki zbliżam się do 180bps, co odczuwam jako spory wysiłek, ale nie maksymalny. Przerwę na trucht kontynuuję, aż serce zwalania do 150ciu-kilku uderzeń, a oddech się uspokaja…Trzeci odcinek zaczynam niemal równo na zakręcie powrotnym, czyli w miejscu, gdzie droga zawraca przez las w stronę asfaltu i dalej plaży. Na piątym niemal doganiam jadącą spokojnie rowerem panią, zastanawiając się, czy ją aby nie wystraszę i nie spłoszę do panicznego galopu 😉 😉 …..Przeliczyłem się – kolejne rytmy wypadną mi jednak na asfalcie w „zaludnionej” części, pomiędzy gastronomią i plażą…No cóż- trudno…..Ósmy, ostatni odcinek kończę w lesie, na dublowanym odcinku trasy obiegającej jezioro. Trochę pechowo wypada mi on na podbiegu – zmęczone serducho dostaje w kość, a odcinek się skraca. Zatrzymuję się, oddychając głęboko…Muzyka mnie uskrzydliła, dała moc, by konsekwentnie doprowadzić cykl do końca, teraz uspokajam ciało i próbuję się rozciągać. Wielką zaletą regularności biegania jest restytucja – siły naprawdę wracają na tyle szybko, że ruszam spokojnym truchtem w kierunku plaży. Mam wielką ochotę znów zanurzyć się w wodzie, dać wytchnienie nogom…Przede mną spokojnie biegnie jakaś dziewczyna, łapię jej rytm i za moment osiągam wielką łąkę prowadzącą wprost do nadbrzeżnego piasku…..Czuję się przyjemnie spełniony 😀 .
Co oczywiste, temperatura wody przez pół godziny ani trochę się nie zmieniła, raz jeszcze przechodzę stopniową adaptację i raz jeszcze uświadamiam sobie, że o ile słońce przypomina bardzo tą gorącą, letnią tarczę, o tyle wodzie bliżej już charakterem do górskiego potoku 😀 😀 ….Mimo to zanurzam się cały i pływam przez chwilę – w końcu to być może ostatnie takie chwile….. Na koniec, by się przesuszyć (ręcznik został w plecaku w aucie) uprawiam „chodzenie po wodzie”, ciesząc się ulotną chwilą, czując satysfakcję, że dzisiejszemu bieganiu nadałem również bardziej treningowy charakter 🙂 .
Adele gra w duszy już bez słuchawek, a ja cicho sobie nucę…Zaciekawione jest nawet stadko łabędzi, które podpływa na wyciągnięcie ręki 😀 .
Echhhh……gdzie, jak nie tu, pośród przyrody, można doświadczyć takich scenek?? Uklepując wielkomiejski asfalt??? Bez szans 🙂 . Za to własnie uwielbiam bieganie w naturze 😀 ……..
Garmin był ze mną wszędzie….
na rozgrzewce BBLowej – ale ją pominę 😉 …..nad Rusałką….
…i w Strzeszynku…..
Wrażenia….
BBL, bieg z przyjaciółmi, akcja kąpielowa z Agnieszką, potem mocniejszy akcent treningowy przy pięknej muzyce i finał znów w wodzie – moc atrakcji 😀 . Takie sobotnie przedpołudnie w bajecznych, ostatnich tchnieniach lata, potrafi niewiarygodnie naładować „akumulatory” 🙂 ….Stężenie endorfin bije rekordy 🙂 – warto przeżyć tych kilka godzin tak intensywnie, bo one nie przemijają jak te, wypełnione szarością dnia codziennego – trwają i dają siły. Człowiek czuje się fizycznie zmęczony, ale na ustach nosi szeroki uśmiech 🙂 ….
**********
Dla mnie nie był to koniec atrakcji dnia….jak się okazało, miał się on skończyć bardzo późno :)….Mój przyjaciel, trener i chłopak, z którym biegałem razem po podwórku, bawiąc się w wojsko, złaziłem piwnice i dachy na rodzinnych Jeżycach, poszukiwałem niewypałów w centrum miasta, odpalałem domowej roboty fajerwerki w niejednego Sylwestra, zdzierałem obuwie na tatrzańskich szlakach i wiele, wiele przygód dziecięcego i młodego życia przeżywałem….wreszcie postanowił się ustatkować 😀 ….Grupka przyjaciół zaaranżowała dla niego „kawalerskie” . Tak oto wieczorem tego niezwykłego dnia, który w połowie minął mi biegiem pośród letnio-jesiennego lasu i nad brzegiem jeziora, znalazłem się w niecodziennym miejscu z niecodziennymi ludźmi – w najstarszej dzielnicy Poznania, na Ostrowiu Tumskim, gdzie zaczynała się polska państwowość, tuż za plecami wzniosłej katedry…
…na pięknie oświetlonym moście Jordana, przy rozstawionym specjalnie na tą okazję i ubranym w biały obrus stoliku, smukłych kieliszkach czerwonego wina, dźwięku dwóch gitar, harmonijki i śpiewie przyjaciół….Ludzie spacerowali, przebiegali, uśmiechając się i pozdrawiając, a my…świetnie się bawiliśmy…… 😀
Życie potrafi pięknie zaskakiwać 😀 ….
😀 😀