Osłabieni…
Podobno w amatorskim sporcie, a zwłaszcza w bieganiu nie powinniśmy zadawać pytania: „czy ulegniemy kontuzji?”, ale…”kiedy?” . Jesteśmy w sposób naturalny na nią narażeni, bo najczęściej mieszamy zapał i ogrom entuzjazmu z różnym stopniem przygotowania, różną wiedzą, a do tego wspomagamy się różnej jakości sprzętem…Każdy, kto już przetruchta trochę kilometrów, kto zaczyna brać udział w rywalizacji, kto czuje progres i MOC…prędzej czy później poznaje gorycz przymusowej pauzy..Na ostatnim GP bawiliśmy się świetnie, ale każdy z nas na coś narzekał…I to „coś” zabiera z reguły część przyjemności, a co gorsza – niesie ryzyko, że pauza może się wydłużać, jeśli nie damy ciału odpocząć…
Ze smutkiem śledziłem doniesienia od Magdy, której dolegliwość piszczelowa z upływem dni zamiast słabnąć, nasiliła się..Sam walczę z kolanami i achillesem, ale w jej przypadku problem stał się poważny…Czekałem do czwartku z niepokojem, tym bardziej, że miało już zabraknąć Maćka, którego obowiązki służbowe porwały i długo nam go nie zwrócą w tygodniu roboczym….
Od poranka myślę o wieczorze…Niestety, zgodnie z przypuszczeniem, Magda smsuje, że się nie pojawi… 🙁 Decyzja jak najbardziej słuszna, tym bardziej, że ból stał się bardzo dokuczliwy…Będzie nam bardzo smutno, bo zabraknie tej cząstki naszej grupowej wesołości, jaką Magda zawsze wnosi swoim uśmiechem i błyskiem w oku….Niespodziewanie swój udział zapowiada natomiast Przemo, którego dawno już nie widziałem i z którym chętnie pogadam…Powinna być również Magda B., Jola i Aga….
Na Lotników jestem przed czasem. Dziś jest ciepło..Temperatura powyżej zera utrzymuje się od kilku dni…Na fejsie Dorota, nasza Królowa Półmaratonów, ostrzega, że w lasach na pewno zalega lód, żeby nie dać się zwieść suchym ulicom…Staję przed dylematem, czy zabierać kolce…ostatecznie zostawiam je jednak w aucie – spróbuję bez, bo i tak pobiegniemy wolniutko…Kolano boli, muszę je rozgrzać…Zbiegam uliczką do rogatki, chwilami kuśtykając…Nie jest dobrze, choć wiem, że gdy nogę rozgrzeję, dolegliwość zelżeje…Podbiegam do aut – Jola siedzi u Agi 🙂 . Wskakuję do środka, witamy się. Czekamy na Magdę B., rozmawiając. 5 minut po ósmej w odległym świetle latarni widzę znajomą sylwetkę, szybko zbliża się do nas, ale do auta nie chce wchodzić. Powinien zjawić się jeszcze Przemo, ale uzgadniamy, że poczekamy jeszcze kilka chwil i biegniemy. W międzyczasie dziewczyny decydują, że też nie będą zakładać nakładek, Aga nawet nie zabrała ich z domu 🙂 .
Przemo nie dotarł. Decydujemy, że „odpalamy”. Zegarek – start i w dół lasem…Od razu jest problem – na zbiegu jest ślisko…Aga wyhamowuje i ostrożnie schodzi na bok – trawa daje lepszą przyczepność…Szklanka jest tylko na krótkim odcinku, niżej droga „wysycha”…Nie ma się jednak co czarować, dalej spodziewamy się podobnych „ciekawostek’. I słusznie – co kawałek jest lodowisko…Staram się z wyczuciem biec pomału, pokazując, którędy jest bezpieczniej…Gdy wkraczamy na „biegostradę” już wiemy, że tak będzie …do końca: taka przeplatanka – such, sucho, lód…sucho, sucho, lód…Do Lutyckiej studzę zapał Joli, bo mimo okoliczności biegnie za szybko…Przed samą obwodnicą znów zamarznięta spora kałuża…Dalej w lesie są miejsca „mikstowe”: brąz ziemi sąsiaduje z lodem, miejscami jest jeszcze bardziej podstępnie, bo lód zalega cienką przezroczystą warstwą i wcale go nie widać…Natomiast boleśnie czuć, gdy noga ucieka na bok i trzeba łapać równowagę…Przy „konikach” chwila pauzy dla Joli i ruszamy dalej…Ostrożność zachowujemy aż do samego pomostu…
Na szczęście „polewa” na deskach już odpuściła i tu możemy czuć się pewnie. Wędrujemy do samego końca, na kilka ćwiczeń i zdjęcia…
Aga testuje swój nowy telefon 🙂 – ostrzeliwujemy się wzajemnie 😉 …
Wokół jest cicho i pięknie. Nareszcie przejmujący chłód nie wyprasza nas stąd, a my możemy podziwiać niebo, coraz bardziej odsłaniające się w blasku „półksiężyca”…Zjawiskowo…W lutym czuję, jakby to była wiosenno-letnia noc…
Pod dachem knajpki jest przytulnie. Szybko zrzucamy z siebie mokre ciuchy i tradycyjnie zajmujemy grzejnik 😉 , dziś jednak jakby chłodnawy… Joli jest naprawdę gorąco 😀 😀 …
a Magda jak zwykle się droczy 🙂
Tematem dyżurnym jest nowy telefon Agi, ale też rozmawiamy o Magdzie, Maćku, planach biegowych i wielu bliskich nam sprawach…Prawda jest taka, że wczoraj w nocy podjąłem szybką decyzję startu w…kwietniowej „połówce” poznańskiej 😉 😉 . Na przekór aktualnemu samopoczuciu i obiektywnym przesłankom… 🙂 . Ale na fali wciąż obecnego entuzjazmu z soboty 😉 . No cóż – kiedyś trzeba 😉 . Herbatka z konfiturą znika błyskawicznie. Znów dopada mnie błogość i przyjemne uczucie beztroski….gdy tymczasem….czas się zbierać….
Ciuchy jakoś specjalnie się nie osuszyły, ale wyboru nie ma…Na zewnątrz tradycyjnie trzeba się przez chwilkę oswoić z warunkami 🙂 …Garmin łapie satelity i w drogę..Lodowa kraina czeka…Na odcinku przed odbiciem ścieżki na obieg jeziora jest po prawej wolna przestrzeń – przystajemy tam zafascynowani czystym, gwiaździstym niebem 😀 . Schodzę z drogi około 5ciu…6ciu metrów i wołam cała gromadę – zadzieramy wysoko głowy, odszyfrowując to, co nam znane…Przy okazji wskazuję Agnieszce Gwiazdę Północną – z pozoru niewielką i wcale nie rzucająca się w oczy, a jakże ważną – to ona prowadziła żeglarzy i była towarzyszką dalekich lądowych wypraw… 😀 ….Niebo roziskrzone jest piękne, ponad wszystkim króluje księżyc, skrywający dziś połowę twarzy w cieniu naszej Ziemi 😀 …Szkoda, że nie ma z nami Magdy i Maćka…..Straszna szkoda…
Znów bieg. Teraz jest jakby łatwiej, wiemy, czego się spodziewać…Mimo to czuć w nogach mało komfortowe napięcie, ono nie pozwala do końca się rozluźnić, stawiać swobodnie kroków, tylko drobić i z ostrożnością łapać butami grunt. Razem z Magdą B. jestem w przodzie, poruszając się nieco odważniej, ale co jakiś czas wyhamowuję, by dystans do pozostałych dziewczyn się nie zwiększał…Dla Magdy B. tempo jest dość powolne, ona porusza się z reguły bardzo wartko – teraz w przodzie biegnie nam się bardzo sympatycznie…Przy Lutyckiej znów pauza na zgromadzenie wszystkich „w kupie” 🙂 . Dalej jest już przyjemniej, bo jak zwykle w psychice dominuje myśl, że zostało niewiele…Znów się wyrywam z Magdą B. do przodu, ale to wynika z tego, że ciut szybciej i pewniej przebieramy nogami – Jola i Aga poruszają się rozsądniej..Przy Rusałce Agnieszka mnie stopuje, byśmy chwilkę poczekali. Dalej biegniemy już razem, ale przed samym podbiegiem do torów przyspieszam, by zrobić mały akcent….W samo porę jednak wyhamowuję, bo zapominam o lodzie i o mało co „zaakcentowałbym” piruetem łyżwiarskim 😉 . Gdy mijam tory, mam jeszcze 200 metrów do pełnych 11tu kilometrów, robię więc przebieżkę poboczem drogi, a potem wracam na rozciąganie. Idzie nam to nieźle do momentu, gdy Jola zaprasza na herbatę – niemal jednocześnie wszyscy rezygnujemy z kontynuacji 😀 😀 . W końcu….Joli i Agi herbatki nabrały już renomy 🙂
Żeby tradycji na finał nie zmieniać, wskakujemy tym razem do auta Agnieszki, która podwozi nas do przystanku przy Lotników. Zostaje już tylko podrzucić Magdę i do domu…..Szybko jakoś skończył się ten wieczór…Za szybko…
Garmin zanotował…
Wrażenia…
Gwiazdy. To na pewno zapamiętam z tego wieczornego „strzeszynkowania” . Niebo pełne iskierek i przyczajony, błyszczący księżyc w pół drogi do pełni…No i lód. On sprawił, że bieg zamienił się biego-marszo-ślizg…Brak dwóch przemiłych uśmiechów był aż nadto odczuwalny, choć staraliśmy się jak mogliśmy wypełnić lukę….Nie da się. Jesteśmy już na tyle zżyci, że najzwyklej w świecie…..
……..tęskno za Tobą, Magdo i za Tobą, Maćku……..