Solowo warmińskim przełajem…
Wywiało mnie. Wyjazd „wisiał” nade mną już od dłuższego czasu i wiedziałem, że w któryś z weekendów będę musiał zostawić moją „biegową rodzinę” – jak o nas ciepło mówi Jola – i pomknąć do Olsztyna. Uwielbiam to miasto. Zaglądam tu od 10ciu lat i za każdym razem zachwycam się wzgórzami i jeziorami, których tu nie brakuje. Jest mnóstwo przestrzeni, a wokół są cudowne lasy, które mogą być marzeniem każdego biegacza terenowego 🙂 . Sprzęt obowiązkowo znalazł się wczoraj w bagażniku, a w głowie już były plany, dokąd mnie poniesie 😉 … Gdyby nie 5-godzinna podróż, która i tak wczoraj minęła nad wyraz spokojnie, jak na czas zimy, pewnie bywałbym tu częściej, a tak…nie było mnie tu…okrągły rok… 😮
Jakby mało było pięknych okoliczności przyrody, poranek wstał wraz z pięknym słońcem…Bajeczne warunki do zabawy w terenie!! 🙂 . Nasza gwiazda nie ma jeszcze tej MOCy, co latem, ale i tak podnosi słupek rtęci w cieniu do – jak na luty – gigantycznej wartości +8stp 😀 😀 . Wrzucam na siebie termo, na nią koszulkę techniczną – choć mam poważne wątpliwości, czy nie nie będę się grzać – i ultralekką wiatrówkę…Początkowo chciałem podjechać kilka przecznic do granicy lasu, by nie szurać w terenówkach po asfalcie, ale jednak zdecydowałem się przemknąć tam pieszo, gdzie się da korzystając z trawników i zalegających resztek śniegu. Trzeba zaznaczyć, że w tej części Polski zima pokazała już lwi pazur – w odróżnieniu do Wielkopolski tu naprawdę popadał śnieg (!)…Jadąc wczoraj autem nie mogłem się nadziwić, widząc zaspy przydrożne…W mieście śladów zimy mniej, ale tu i ówdzie zarówno lód, jak i skrawki bieli zalegają…
Mój cel to las, ciągnący się za Jarotami w kierunku Butryn. Biegałem tam już w ubiegłym roku, teraz jednak uczynię to w śniegu 🙂 . Zgodnie z topografią w głowie, odnajduję szybko skraj nowego „blokowiska” i z ulicy Witosa schodzę w kierunku pierwszych drzew…Nie jest to jeszcze docelowy leśny kompleks, ale trochę zieleni „buforowej” 😉 . Mam za paskiem przyczajone kolce i chce je założyć, ale wcześniej zamierzam wyczuć, czy będzie to konieczne już od startu. Po małej rozgrzewce w pobliżu przejścia dla pieszych ruszam…Wystarczy 100 metrów, bym miał pierwsze kłopoty – próbuję podbiec pod niewielką górkę, wyślizganą sankami przez maluchów i…zatrzymuję się w połowie… 😉 . Niestety dowolny ruch powoduje zsuwanie, więc poddaję mu się, docierając do ławeczki. Zarzucam nakładki na buty i dosłownie w kilku krokach pokonuję to, co mnie przed chwilą zatrzymało skutecznie. Na skraju bloku, w kierunku schowanej za drzewami trafostacji, odbiega ścieżka. Truchtam tamtędy, obiecując sobie, że nie będę się dziś „spinał” – ot, zrobię zwykłe Easy na tyle, na ile warunki pozwolą…Obiegam brzegiem techniczne zabudowania, wydostając się na gruntową drogę przy lasku, pokrytą śniegiem i lodem…Strasznie ona nierówna, więc mocno patrzę pod nogi..Po kilkuset metrach staję u „bram raju” 🙂 🙂
Tu zaczyna się ścieżka przyrodnicza „Zazdrość” – idealny szlak biegowo-rowerowo-spacerowy. Pusto..jestem tym mocno zdziwiony, gdyż warunki do uprawiania dowolnej aktywności – boskie!..Rozpoczynam bardzo spokojnie…droga, tak jak ją pamiętam z jesieni, troszkę meandruje, ale przede wszystkim opada i podnosi się, miejscami bardzo konkretnie…Jej ukształtowanie oraz lód zalegający, wypaczają moje Easy… 😉 😉 …Tętno szybko rośnie do 150-160bpm…Mimo to endorfiny mnie niosą – nie czuję już tak, jak na początku, bólu kolan..bardziej doskwiera achilles, liczę jednak, że z każdym krokiem się rozgrzeję i dyskomfort zniknie. Docieram najpierw do przecinki a potem do prostopadłej, asfaltówki w kierunku na Stary Olsztyn…Biegnę prosto…
Cieszy widok innego biegacza – znak to, że nie jestem sam 🙂 . Wcześniej mijałem wyłącznie spacerowiczów i „kijkarzy”, wreszcie trafia się i „człek z branży” 🙂 . Co prawda u nas, przy takiej aurze, ręka rozbolałaby od pozdrowień, ale tu wokół lasów i jezior mnóstwo – biegowa brać ma się gdzie rozproszyć 😉 . Góra-dół po niepewnym, śliskim, a miejscami rozmiękłym terenie – męczy…Docieram do znajomego rozwidlenia, gdzie odbijam w lewo. Mijam śródleśną kapliczkę z Matką Boską – jest dla mnie jak drogowskaz, kojarzę ją z poprzednich wybiegań…Wąską drogą docieram do większej krzyżówki – tu, przy poukładanych balach, zakręcam znów w lewo, kierując się na wyczucie do miejsc, które kiedyś już odwiedziłem. Na znacznie szerszym szlaku wyprzedzam teraz spacerowiczów – znak to, że niedaleko jest do drogi na Butryny, równolegle, do której poruszałem się cały czas, a którą teraz zostawiam za plecami…Z tego miejsca wybiegnę nieco w głąb kompleksu leśnego i tą drogą wrócę 😀 . Plan w głowie przewiduje też, że w stronę kapliczki wówczas wracać nie będę, ale pognam prosto do asfaltu. W pamięci mam ścieżkę, która biegła równolegle do drogi i mogłaby mnie zaprowadzić dokładnie tam, gdzie bieg zaczynałem, spinając początek i koniec w ładną pętlę 😀 😀 . Słońce świeci przepięknie, biel wokół aż poraża oczy 🙂 . Mam na uszach słuchawki, w nich Adele i jestem dźwiękowo lekko odcięty od świata 😀 . Mimo to pozdrawiam kilka spacerujących osób, domyślając się przy tym po ich reakcji, że mi odpowiadają 😉 . Nieco zaskoczeni widokiem biegacza, zostają za plecami…
Osiągam rozległe rozdroże, na którym stoi krzyż – kolejny punkt orientacyjny…Decyduję, że pobiegnę w prawo…
Wcześniejszy odcinek, wystawiony na działanie słońca, był trudny, gdyż pełno było rozmokłych kolein, leżących na lodzie…Na szczęście buty w nakładkach dobrze dogadywały się z podłożem, a dostająca się przez siateczkę wilgoć jedynie na chwilę chłodziła stopy…Teraz biegnę cieniem, a tu z kolei bardzo nierówno…Oj. mocno trzeba się napracować i uważać – tempo >6:00 przynosi nawet konkretne zmęczenie 😉 ….Zatrzymuję się w miejscu, gdzie otwiera się widok na duże pole i odległe dachy domów jakiejś wioski…
W eter – znaczy na fejsa – puszczam „słitfocię”, żeby pozdrowić tych, którzy biegają w Poznaniu, a przede wszystkim tych, którzy zmuszeni są pauzować….
Smutno mi bez nich…tym bardziej, że ostatnio biegam solowo tylko, gdy okoliczności zmuszają mnie do tego..Teraz nie mam z kim pogadać, ani się pośmiać 🙁 . Stojąc na szerokiej drodze, rozciągam achillesy…Nastrój poprawia widok i pozdrowienie drugiego dziś spotkanego biegacza 🙂 😀 – normalnie zatrzęsienie ich tu!! 😀 . Mija mnie w szybkim tempie, więc kwalifikuję go jako „wyjadacza” 😉 . Spoglądam na zegarek – nie chcę w obecnych warunkach przesadzać z kilometrażem, będę rad, jak zrobię 10-12km – zapada decyzja: zawracam.
Ruszam swoim śladem i spokojnie realizuję plan…Zostawiam po prawej przy balach wylot trasy, która przybiegłem i „lecę” śladami spacerowiczów…Mijam starszego pana na nartach biegowych i uśmiechniętą młodą „narciarkę”, która akurat zatrzymała się dla odpoczynku. Próbuję ostrożnie wydłużać krok, ale nawierzchnia weryfikuje zakusy….Do drogi okazuje się być dalej, niż myślałem…Wreszcie prosta i w oddali zielony szlaban…”Ahaaa! Mam Cię!” – myślę o drodze powrotnej…Za zaporą stoi kilka aut, zwalniam i obiegam przeszkodę…Kilka kroków, osiągam czarną nawierzchnię i …..przeżywam rozczarowanie (!): znajoma droga jest, nie ma natomiast….ścieżki spacerowej wzdłuż niej – tylko asfalt, rów i las… 🙁
Poważne „uuupsss”…Rozglądam się wokół, ale raczej próbując się „ocknąć” z zaskoczenia…Droga powrotna bowiem jest w tej sytuacji jedna – ta, którą przybiegłem….Nie lubię bardzo powielać trasy, gdy nie muszę, zawsze staram się sobie układać szlak w pętlę, bo tak jest ciekawiej. Nie uda się to tym razem, zawracam…Ludzi, których raz już mijałem, znów zostawiam za sobą…Pogodzony z wariantem, wsłuchuję się w to, o czym szepcze mi do ucha Adele i staram się myślą oderwać od drogi…Odcinek do krzyżówki przy balach dłuży się w nieskończoność…Wreszcie docieram i odbijam w lewo, ale jakoś nie jestem pewien, czy mnie nie poniosła niecierpliwość i czy nie pomyliłem szlaku…Droga nagle zrobiła się jakaś wąska i skręcająca w lewo…Wreszcie – jest! – kapliczka – „no to jestem w domu!” 😉 …Od razu raźniej…Mimo, że pod nogami znów nierówno i ścieżka się rozfalowała, brnę dziarsko do przodu przez leśną biel…Za asfaltem na pagórku czeka, wpatrzony we mnie…malutki, biały piesek w kubraczku 😀 …Gdy się zbliżam, on ucieka, ale ewidentnie zżera go ciekawość…albo instynkt zabójcy 😉 😉 😉 , bo znów przystaje…Pokonuje własny strach i czeka…Jestem blisko…On wciąż czeka…Na moje nogawki 😀 😀 …Na szczęście zwalniam, co go nieco zaskakuje więc końcówki legginsów pozostają całe…Jego pani, która szybkim krokiem pospieszyła na ratunek (pewnie psa, bym go nie zadeptał 😉 ) uśmiecha się, przepraszając za zachowanie pupila – i tak nic nie słyszę, bo Adele wciąż śpiewa dla mnie w uszach…„One and only” – dziś absolutnie numer 1. 😀 😀 …Kawałek dalej mijam jeszcze grupę małolatów na spacerze, a potem kilkoro „cywilów”…Rzut oka na Garmina – tętno za wysokie, jak na taki ślimaczy trucht, ale ciało mocno pracuje terenowo 😉 …Widać już koniec lasu…Uzbierałem dziś trochę tych kilometrów 😉 – myślę o tym, czy uda się zamknąć dziś 15km…
Na drodze wzdłuż lasu kolejni chętni na kilka promieni słońca, ale biegaczy ani widu, ani słychu 😉 …zakręcam przy trafostacji, przebiegam przez głęboką kałużę – znów przyjemny chłód w bucie – mijam grupę osób, chyba deliberujących nad mokrą nawierzchnią, jak sądzę, potem lasek, osiedle i zbieg do krzyżówki ze światłami…Wciąż braknie dystansu 🙂 – nie stopuję więc zegarka, tylko starając się trzymać trawników, biegnę dalej wzdłuż ulicy, aż docieram do przecięcia z jedną z głównych arterii jarockich..Tu „pika” wreszcie dumnie mój przyjaciel na nadgarstku, mogę już zastopować trening.
Chwila rozciągania przy kompleksie HB i mogę podążać pod prysznic…Z przyjemnością…
Bardzo się biegowo dziś rozochociłem, mógłbym pobiec jeszcze…. : D: D
Garmin szwędał się ze mną…
…ale zapis – niech żyje operowanie przy zegarku w negatywnych emocjach – nieopatrznie…skasowałem… 🙁
Wrażenia….
Powrót po roku nieobecności na skąpane w słońcu leśne, warmińskie ścieżki… 🙂 Nie był to dziś absolutnie „wyścig”, raczej spokojny survival 😉 😉 . Małe zbiegi-podbiegi dały się we znaki. Czułem jednak wyjątkowe poczucie wolności…Pewnie ta pogoda i to miejsce mnie uskrzydliło…Z pozoru powinienem przy takim tempie wypocząć, nie udało się jednak – te kilometry były wbrew pozorom solidną pracą dla ciała…Duch natomiast się rozkoszował… 😀
Przyszło mi dziś spędzać biegową sobotę samotnie…Ilekroć tak się dzieje, zawsze tęsknię za towarzystwem, za przyjaciółmi, za dzieleniem się radością z chwili….Pozytywne aspekty solowego biegania nie miały dziś żadnego znaczenia, bo ani tempo nie było ambitne, ani pomysł na trasę wyszukany – ot, taki „freestyle” biegowy, buty na nogi i do lasu w piękną przyrodę…Mogłem się nią pozachwycać jedynie sam…
Niestety po powrocie sporo walczyłem z transferem danych, który nie chciał ruszyć, mimo użycia dwóch kompów…W złości i emocjach użyłem garminowej opcji „Przywróć domyślne”, w dobrej wierze, że operacja ta nie dotknie danych…no i skasowałem całą zawartość historii, z najświeższą trasą włącznie……
Cóż, uczenie się w ten sposób…najbardziej boli… 😉
Przeczytałem z przyjemnością i nieukrywana zazdrością. Pozdrawiam. Krzysiek
Dzięki, Krzysiek 🙂 Miło, że zajrzałeś 🙂 Również pozdrawiam!!