Na wesoło…w środę 🙂
Wczoraj nastąpił mały zwrot akcji. O piątkowym wyjeździe Joli wiemy od dawna i że może mieć kłopot z bieganiem w czwartek, podobnie z Magdą B., która wybierała się służbowo do stolicy. Teraz do nieobecnych może dołączyć też nasza Magda, której biegowy wieczór mają wypełnić niestety inne zajęcia. Robimy szybką burzę mózgów i….przesuwamy spotkanie o dobę, na dziś 🙂 . Początkowo miałem w planie zrobić wreszcie popołudniem podbieg na Cytadeli i nawet Magda chętnie dołączyłaby, ale gdy już we troje rozważamy opcje, wybór pada jednak na „klasykę”, czyli „Strzeszynkową herbatkę” o 20tej 😀 .
Mocno się sprężam, by sprawnie z okolic Cytadeli, w pobliżu której co tydzień jestem na kortach tenisowych, zdążyć przez całe miasto do domu. Mam 10 minut na przebranie, spakowanie i wyjazd..Naprawdę się spinam, nie chcę się spóźnić…Udaje się….Tym razem na Lotników nie mam czasu na muzykę i relaks – szybko zamykam auto i pędzę do rogatki. Jolka właśnie podjechała, Magda już czeka 😀 . Stres mija, odpływa w niepamięć, zastępuje go szeroki uśmiech…Jakby odruchowo rozglądamy się, czy ktoś nagle do nas nie dołączy, bo info o zmianie wrzuciłem na Facebookowego fanpage’a, ale wokół nie widać żywego ducha 😉 . Zbieramy się zatem. Przez tory i do truchtu 🙂 .
Jolka zapomniała czołówki, korzysta z naszych światełek. Tempo staramy się dopasować do jej możliwości, wiemy, że jeśli przesadzimy, będziemy wplatać marsz, a fajnie byłoby pobiec bez przerwy 🙂 . Na razie idzie nam całkiem nieźle. Endorfiny rozpierają Magdę – to w niej właśnie strasznie lubię, gdy rozkręca się w opowieściach, a jej aura zaczyna błyszczeć tak, że moglibyśmy biec bez latarek, z jej „naturalny światłem” 😀 . Emocje czuję przez skórę 😀 . Uwielbiam to 😀 . Mijamy Lutycką, kierujemy się w stronę Biskupińskiej, a im dalej, tym trudniej mi się włączyć w rozmowę 🙂 – ba, nawet nie chcę, bo słuchanie wesołych opowieści Magdy jest jak ładowanie pozytywnych akumulatorów 😀 . Tuż za otwartą przestrzenią i starą, jeszcze PRLowską „daczą”, gdzie za każdym razem automat w przydomowej lampie rozświetla nam drogę, Jolka prosi o chwilę marszu dla uspokojenia serducha 🙂 . Jest nieźle – przebiegliśmy 3/4te odcinka do Strzeszynka, nie zatrzymując się nigdzie 🙂 . Szybki spacer nam nie przeszkadza – jest urozmaiceniem, a my i tak czas wypełniamy rozmową. Po chwili nogi same wracają do truchtu 🙂 . Pokonujemy kawałek podbiegu do łąki, zakręcamy i teraz już lekko opadającym terenem zmierzamy do plaży, a potem na sam koniuszek pomostu…. 😀
Jest…cudownie 😀 . Biorąc pod uwagę, że serce pompuje do ciała chyba czyste endorfiny zamiast czerwonych krwinek ;)…wokół otacza nas cisza…nad głową skrzą się gwiazdy, a obok mnie są dwie uśmiechnięte, rozpromienione, przemiłe istoty – wypełnia mnie radość od stóp do głów 🙂 . Nie chcę tego tłumaczyć, bo musiałbym pewnie bardzo górnolotnie napisać, ale….za każdym razem, gdy jestem tu z nimi, pokonując wcześniej „na wesoło” 5,5km, czuję, jakbym miał moc latania :D…Magiczne uczucie…
Jesteśmy w wybornym nastroju. Jola zarządza sesję zdjęciową 😀 . Mamy taki ubaw, że każda kolejna fotka wychodzi nam „sfuszerowana”, a to dodatkowo wywołuje salwy śmiechu…..Bawimy się fantastycznie!!!!
Kiedy chłód obejmuje już nas niewidzialnymi dłońmi, zmykamy na herbatę. Zostaję nieco z tyłu, walcząc z moim telefonem…Gdy wchodzę do knajpki, herbata już jest gotowa 😀 . Pani z recepcji i baru jest mocno zaskoczona – gościmy tu co tydzień, ale w czwartek, dziś zaburzyliśmy porządek rzeczy 🙂 . Tradycja nawet tu już została zaakceptowana – obie pracujące tu panie już się przyzwyczaiły do nas jak do stałych, wieczornych klientów 😀 .
Najfajniejszy czas…Pauza – chwila, gdy z uśmiechem nie ukrywamy już się w ciemnościach i pięknie widać, jak z radości szklą się oczy 😀 . Echhh, gdyby takie chwile mogły trwać cały tydzień, na okrągło, człowiek żyłby szczęśliwiej. Jest mi tak dobrze…Gram nawet na czas – zamawiam drugą herbatę 😀 😀 . Nie umiem tego opowiedzieć, wytłumaczyć…Siedzę i patrzę…Magda uśmiecha się, błyszczy, emanuje ciepłem….Jola wtóruje, elektryzując radością z tego, że tym razem jej tak dziś dobrze idzie, tak dobrze się biegnie…Przyglądam się im i słucham z przyjemnością…Myśli zaczynają szybować, a ja czuję, jakbym śnił uroczy sen …. 😀 . Ech….
Wybudza mnie Magda – troszkę zabawiliśmy dziś na pomoście, teraz trzeba już wracać. Znów to uczucie chłodu…Ustępuje po kilkuset metrach, ale pierwszy kontakt z nim przywraca świadomość późnego wieczoru…Regulujemy tempo, by trasę, w miarę możliwości Joli, zrobić „bezpostojowo” 🙂 …Wesoło…Nawet bardzo 🙂 . Za Biskupińską spodziewam się marszowego przerywnika, słysząc oddech Joli…ale..biegniemy dalej 😀 . W połowie odcinka do Lutyckiej z troską pytam, czy nie chce pospacerować – odmawia, zamierza dociągnąć do obwodnicy 😀 . Pięknie!! Dzielna jest dziś bardzo!…Asfalt daje wytchnienie, przepuszczamy kilka aut, a po drugiej stronie zaczynamy od kilku kroków marszu…Sama Jola nas podrywa do biegu…Nad Rusałką czuję jakby moje nogi wyrywały się do przodu mocniej…To pewnie głowa mnoży impulsy, czując bliskość rogatki…Za podbiegiem, na którym dla wesołości skipuję 😉 , zdejmuję z głowy latarkę, daję ją Joli, a sam porywam Magdę do finałowego sprintu 😀 . Spontanicznie 😀 . Na wariata, z jej światełkiem. Magda krzyczy, że Jolę dziki zjedzą 😉 , ale nie zważam na to – zostało może 200 metrów, w dół i ostrzej pod górę aż do torów 🙂 . Galop w świetle jednej czołówki jest szalony 😉 . Mamy niesamowitą radość, próbuję Magdę przegonić, podpuszczam ją, a ona przyspiesza, bo nie lubi przegrywać 🙂 . Za naszymi plecami Jola, trzymając w ręce moją latarkę, macha nią w rytm biegu, więc przestrzeń przed nami zdaje się kiwać na prawo i lewo 😀 . Szaleństwo!! 🙂 . Krótkie, ale fantastyczne, taka eksplozja MOCy na koniec 😀 . Przekraczając torowisko, wygłupiam się i przyklękam, udając, że oto teraz, tu, pośrodku żelaznego szlaku, dopadł mnie kryzys i nie mogę dalej 😉 Oczywiście wcześniej kontrolując, czy nie porwie mnie pośpieszny….Magda strofuje 😀 …
Rozciągamy się przy barierkach, a potem żegnamy Jolkę. Z szerokim uśmiechem wsiada do auta – to był wspaniały wieczór, w dużej mierze „jej wieczór”, bo pobiegła dziś, jak na swoje możliwości, wybornie 🙂 . Jak tylko się oddala, Magda, ze swoim urokliwym, rozbrajająco-zadziornym uśmiechem rzuca: „No to co?? Biegniemy do auta, prawda?” 😀 😀 😀 …. Nie śmiem protestować 😀 . Truchcikiem wznosimy się ulicą do zakrętu, potem w dół po schodach, tunelem i po dwa stopnie w górę…Już mamy się żegnać, ale moja miła koleżanka postanawia „odstawić” mnie do samego auta 😀 . Przy samochodzie nie zatrzymuję jej już – żegna się i biegnie do domu, ma jeszcze kilometr…Odprowadzam ją wzrokiem, nie przestając biec z nią….Gdy znika na dobre w oddali i jestem już całkiem sam, biorę głęboki wdech i podnoszę oczy ku niebu….Czuję we krwi moc endorfin, w duszy grają wspomnienia…Gdy siadam za kierownicą, zamiast po kluczyki, sięgam….po telefon 😀 i piszę…”Szkoda, że już się skończyło…”
Garmin zapisał..
Wrażenia…
Myślę, że tajemnica szczęścia leży w umiejętności cieszenia się chwilą i celebrowaniu tego. Nasze czwartkowe „wyprawy” leśno-jeziorne nie mają ambitnego sportowego celu, ale przynoszą efekt o wiele bardziej wartościowy: ładują nasze dusze niezwykle pozytywnymi emocjami, dostarczają endorfin jak bieg w zawodach, ale pozwalają je efektywniej i świadomiej zamieniać w „molekuły szczęścia” . Nie ma wątpliwości, że zachodzą w nas magiczne reakcje, mechanizmem podobne do „stanu zakochania” 😀 . Może to odważna teoria, ale od dawien dawna nic tak mnie nie „ładowało” jak te nasze wspólne dwie godziny wieczornego biegu, rozmowy i uśmiechu 🙂 . Towarzystwo i okoliczności są wyjątkowe 🙂 .
Kiedy wyruszyłem z Lotników w świetnym nastroju, pojechałem jeszcze na krótkie zakupy, a gdy wróciłem do domu, z przyjemnością wskoczyłem do wanny 😀 . Z muzyką na uszach i kieliszkiem dobrego, czerwonego, hiszpańskiego wina 😀 ….
Poezja relaksu… 😀
A w sobotę, jeśli nic się nie zmieni, czeka mnie wspólne z Magdą długie wybieganie. W planach może nawet dystans zbliżony do półmaratonu…Wszak w kolejny weekend już chwila prawdy… 😀