Do galopu…
Wczoraj wieczorem byłem bardzo miło zaskoczony swoim samopoczuciem. Pierwsze dłuższe bieganie niczym w konsekwencjach nie różniło się od..zwykłego treningu – nie byłem ani bardziej zakwaszony, ani zmęczony…Ba! Wieczorem czułem się na tyle świetnie, by pospacerować sobie z muzyką na uszach po zachodzie słońca nad Rusałką. Żadnych skutków ubocznych 🙂 . To bardzo dobry prognostyk. Szkoda tylko, że dziś zabraknie Magdy, ale za to wraca po długiej przerwie Agnieszka – będzie kolejna dawka entuzjazmu i uśmiechu 😀
Ponieważ chętnych na godzinę 9tą brak, przyjmuję inny plan. Nie zrywam się wcześnie, ale zachowuję na tyle czasu, by być nad jeziorem przed czasem i dorzucić do zajęć kilka kilometrów. Piekna pogoda pogania do wyjścia. Dziś pierwszy raz zakładam krótkie gatki i porzucam termo na rzecz letniej koszulki termicznej. W zapowiedziach w cieniu będzie ~15stp. , więc w słońcu – baaaardzo ciepło :).
Melduję się nad Rusałką z małym poślizgiem…Mam bardzo ograniczony czas..na max 3km 🙁 …No cóż, mogłem się szybciej zebrać….Ruszam już na asfalcie przy stadionie. Muzyka na uszach. Za wiaduktem zakręcam wzdłuż torów….Samotność biegacza…..
Jest pięknie i pusto…Las niebawem się zazieleni, na razie jest ażurowy i nie przysłania błękitu jeziora….
Ciężkie początki, jak wczoraj…Podświadomość chce podkręcać tempo, bym się wyrobił na 10tą, ale oddech stawia opór…Uspokajam się…Kilometr do gastronomii, potem kilkaset metrów do plaży i powrót wzdłuż brzegu….Dam radę ze spokojem 😉 . Mija on jednak, gdy jestem przy pomoście…
Pięknie tu teraz, gdy jeszcze nie ma spacerowiczów…
Robię fotkę i próbuję schować telefon w truchcie – stawia zaciekle opór, a na koniec wyłącza muzykę 🙁 …”Przydałaby się mp3-ka…” myślę, tęskniąc za lekkim prostym i małym odtwarzaczem…Muszę stanąć, schować telefon nie pozbawiając się dźwięków….Teraz robi się nerwowo – mam 5 minut z groszem, żeby zdążyć punktualnie na zbiórkę….Pociskam….Po oddechu czuję, że tempo jest należyte. Faktycznie, często jest 4:xx na zegarku, no ale nie ma zmiłuj się – to tylko kilometr 😉 . Wybiegam na prostą do mostku i nie zwalniam – z daleka widzę już dziewczyny….jest z nimi znów gościnnie Dorota z kijkami 😉 . Gdy dobiegam, to ona pyta ze zdumieniem, czy ostro biegłem 😉 , bo wyglądam na zmęczonego 😀 . W istocie, muszę złapać najpierw oddech 😉 … Witam się i jak na zawołanie niemal w tej samej chwili dostrzegamy nadciągającą Agnieszkę 😀 .
Z daleka poznać ją można po charakterystycznym, pełnym ekspresji i radości stylu biegu 🙂 . Jej widok naprawdę cieszy 🙂 . Robię mała sesję foto…
Gdy już mamy ruszać zjawia się niespodziewanie…Beata! 😀 .
Tym sympatyczniejsza to wizyta, że swoje bieganie ma na dziś już za sobą, ale koniecznie chciała nas zobaczyć, więc szybko przytruchtała do nas 🙂
Pogaduchy sprawiają, że startujemy wyjątkowo ze sporym poślizgiem – niemal 20-minutowym…Dorota S. powędruje o kijkach na podbieg, a ja z drugą Dorotą i Agą rozpoczynam tradycyjne kółko po dużej pętli 🙂 . Ptaki dają koncert poranny – jest fantastycznie 🙂 . „Krótki” strój był jak najbardziej na miejscu, z każdą chwilą jest coraz cieplej. Dorota, która zazwyczaj truchtała swoim tempem, dziś dzielnie się nas trzyma 😉 . My nie spieszymy się nigdzie – Aga nie zaleczyła jeszcze do końca infekcji i dzisiejsze zajęcia traktuje na luzie. Obiegamy cypel i „lądujemy” za podbiegiem. Chwila pauzy. Odkładając telefon dostrzegam, że dzwoni Maciek – anonsuje, że mimo spóźnienia, zajrzy do nas 😀 . Super – gdyby była Magda, nasz podstawowy RRTeam byłby w komplecie 😀 .
Zabieramy się do ćwiczeń. Nie szarżuję z wywijaniem ramionami – czuję, że mimo wczorajszych leków i złagodzenia, coś jest cały czas nie tak…Przerabiamy standardowy program skipów na różne tempa, podskoków i innych stałych elementów koordynacyjno-gibkościowo-siłowych 😀 …
Jest rzecz oczywiście wesoło. Słońce mocno praży już, więc do „ścieżki” nie zakładałem bandanki – wreszcie łysina złapie kilka świeżych promieni 😉 .
Przed 11tą zjawia się Pędziwiatr – witam się z nim w trakcie ćwiczeń, do których dołącza.
Gdy kończymy część dynamiczną mamy niespodziewanych gości… 😀
Przy ławeczce robimy sesję „core’a”…
z małym pokazem środków przymusu bezpośredniego 😀 …\
a kończymy na rozciąganiu….
Jeszcze tylko „słifocia” wspólna…
i „biegowej rodziny” …
i można wracać. Południowy brzeg, schowany w cieniu, jak zwykle wita nas w kilku miejscach grząsko. W jednym z nich tylko ja przebiegam bez skrupułów, pozostała ekipa próbuje obchodzić trasę lasem…
Dalej już biegnie nam się spokojnie, bez krążenia i przepraw w krzakach 😉 . Mostek osiągamy sprawnie. Myślimy, co dalej robić…
O 12tej rusza na hipodromie pierwszy bieg pod hasłem „Wola biegania” – trudny technicznie cross po piachach i górkach, w który bierze udział nasz sympatyczny kolega, Piechu 🙂 . Korci nas by mu pokibicować. Czas jest idealny ku temu. Aga zabiera się z nami do gastronomii, tam liczy złapać wracającą Dorotę i z nią również podejść na trasę zawodów. Pokonujemy z Maćkiem długi, a potem krótki podbieg, lokując się przy tym w miejscu, gdzie trasa z twardej nawierzchni przechodzi piaszczyste wzniesienia.
Miejsce jest mocno wystawione na działanie słońca, zrzucam więc bez kozery koszulkę i straszę przechodniów „blada klatą” 😀 😀 . Wreszcie pojawiają się pierwsi zawodnicy – czołówka z Grand Prix z Bartkiem Nowickim i Maćkiem Muślewskim ma czele…nie mają towarzystwa 🙂 . Ono nadbiega później, małymi grupkami wypatrujemy Patryka…Wreszcie wdaje mi się, że go widzę…
Tak to on – pokazuję go Maćkowi 😀 ….
Wrzeszczymy, ale nie wiem, czy w amoku biegu cokolwiek słyszy 😀 . Jest solidnie zapracowany 😉 . Ułamek sekundy i znika. Pierwsze kółko. Teraz czekamy na drugie, ostatnie. Przychodzi mi do głowy, by go lepiej sfotografować, więc schodzimy na niższy odcinek trasy. Wpadam na pomysł: a może by tak ostatni kilometr dwa wesprzeć kolegę biegiem obok?? 😀 . Maciek entuzjastycznie popiera :D. Czekamy dość długo na Piecha, wydaje mi się, że drugą rundę ma wolniejszą . Gdy nadbiega, tym razem nas zauważa i radośnie reaguje na doping, podpuszczając: „jak tacy mądrzy, to może polecicie też??: 😉 .
Na to my…”czemu nie!!” 😀 . Tak oto, ku jego zaskoczeniu, staliśmy się jego supportem 😉 . Początkowo nawet dość rozkrzyczanym, bo od pierwszego wspólnego kroku próbujemy go z humorem motywować….Jest bardzo zadowolony, że się dołączyliśmy, bo zarówno piachy Woli, jak i mocno operujące słońce, a przede wszystkim zbyt ostre tempo pierwszej pętli zrobiły w jego siłach wielką wyrwę 😀 😀 …Teraz, na ostatnie 2-3km włączył już rezerwowe zasilanie, a niestety najgorsze jeszcze przed nim…Najpierw podbieg, ale on twardy i wręcz przyjemny 🙂 . Potem kawałek po płaskim, lekko w dół – wszystko to fragmentem naszej zwykłej Rusałkowej trasy. W obliczu tego, co przed nami – rzec można – „EKSKLUZYWNYM” 😀 😀 . Zakręt. Zaczyna się. Najpierw po niewielkich góreczkach, ale z „górskim” podbiegiem, potem lekko w dół po trawach…Dalej czeka piach….Biegniemy i zagadujemy kolegę – on próbuje rozmawiać, ale gdy wkraczamy w ciężki teren przeprasza i się wycisza 🙂 . Zrozumiałe. To my jesteśmy od nadawania 😀 – i robimy to jak dwie stacje radiowe po obu stronach umierającego słuchacza 😀 ….Jest paskudnie ciężko, chwilami większość siły idzie na to, by w ogóle odbić się od podłoża (!)…Masakra…Teraz wiem, dlaczego Piechu tak niewybrednie wyraża się o własnym pomyśle na bieganie tu dzisiaj 😉 😉 . Maciek ostrzej popędza kolegę, ja kombinuję, jak ich wyprzedzić, by porobić fotki. Nie jest to trudne, ba! nawet przyjemne – wystarczy pobiec na wprost, zamiast meandrować i tak właśnie robię….Uwieczniam katorgę 😉 …
…potem kawałek znów z nimi biegnę…Niestety meta okazuje się być nie tam, gdzie szacowaliśmy….trzeba dodatkowo obiec obszerny parkur….Wykorzystuję to, by znów crossem odbić przez plac dla koni i ustawić się z aparatem przy samej mecie. Udaje mi się uchwycić finisz 🙂 . Okazuje się, że widok balonu i zegara uskrzydla nawet najbardziej zmęczonych – Piechu zmartwychwstaje 😀 . Na ostatnich 50ciu metrach funduje sobie bardzo dynamiczną przebieżkę 😀 😀 ….
Przesuwam się pośród tłumu, by mu pogratulować. Przyznaje, że to był najtrudniejszy bieg, w jakim brał udział – „rzeźnia” 😀 . Nie spodziewał się takich męczarni i wdzięczny był nam, że go wsparliśmy, bo kołatała w nim myśl, by dać sobie spokój w pewnym momencie. Cieszę się, że się przydaliśmy – jednak spontaniczne pomysły bywają bardzo często trafione 🙂 . Wcinamy Piechową drożdżówę, popijamy wodą, odbieramy razem plecak z depozytu, a potem już się żegnamy – czeka mnie z Maćkiem jeszcze..kawałek biegu 🙂 do auta, które stoi pod stadionem Olimpii…
Jest przecudne wczesne popołudnie – słońce, które przed chwilą było wrogiem numer 1., teraz, w spacerze, jest przemiłą zapowiedzią….lata 😀 . Marsz trwa chwilę, potem przechodzimy do truchtu. Kierujemy się najpierw do piaszczystego zbiegu, a potem do granicy lasu tak, by wybiec na trasę wokół Rusałki nieopodal krzyżówki z „biegostradą”…Tuż za nią z uśmiechem mówię do Maćka, że „biegania mam już na dziś dosyć” 😉 . Fakt faktem – najpierw wcześnie solowo, potem w grupie na zajęciach, następnie z Maćkiem na Wolę, by wesprzeć Piecha w zawodach, a teraz z powrotem do samochodu…Tych kilometrów miało być dziś mniej po wczorajszej wyprawie do Strzeszynka, a sporo się jednak znów uzbiera…Na ostatnich 500 metrach do mostku dołącza do nas na rowerze koleżanka, która z nami kiedyś też biegała – ucinamy sobie w truchcie pogawędkę 🙂 , szybciej biegnie czas. Wreszcie przy murku stajemy na porcję ćwiczeń rozciągających i mój ulubiony rytuał: słodkie bezczynne siedzenie 😀 . Zawsze mam wtedy okazję, by przypatrzeć się innym, zwłaszcza tym, którzy zaczynają trening i pomyśleć: „Mmmmm….a ja już mogę poleniuchować!” 😀 .
Zabieram Pędziwiatra ze sobą – wracamy obaj bardzo zadowoleni – kolejny niezwykły, pełen wrażeń dzień biegowy za nami… 🙂
Garmin chwytał słońce ze mną…
Solo + zajęcia..
Z Maćkiem na Wolę..
Powrót z Woli..
Wrażenia…
Dziś było niemal wszystko – trochę samotności i sam na sam z muzyką, ciutek niezwykle miłego towarzystwa, z powrotem Agi i niespodzianką w postaci Doroty i Maćka, a na koniec pomoc koledze….Do tego niemal letnia aura i niesamowita przyjemność debiutu w „krótkich ciuchach” 😀 . Jestem mega-zadowolony! 😀 . Do pełni szczęścia zabrakło jednego drobiazgu…ale nie zawsze można mieć wszystko 😀 .
Ja się cieszę, że po wczorajszej małej niemocy, ale i niezwykle cennych 18tu kilometrach, dziś byłem fizycznie w świetnej formie 🙂 . No i w pełni się zrelaksowałem. Co prawda uzbierany dystans sięgnął kolejnych 15tu kilometrów, ale dzielony na raty nie zabolał 😀 . Za tydzień będę już po półmaratonie….Ciekaw jestem, jak mi pójdzie 😉 ….
Teraz czekam na czwartek. W najbliższym tygodniu luzuję – nie idę na kosza jutro, we wtorek mam odczulanie, więc ominie mnie siłownia…W środę nie będę „podbiegał”, teraz nie ma to już sensu, przyniosłoby jedynie zakwasy…Dopiero w czwartek wieczorkiem może delikatnie potruchtamy, bo żal byłoby nie spotkać się z dziewczynami 😀 ….
Nie tylko żal…to po prostu…niemożliwe 😀 .
Ale to było dobre! 😀
Ty byłeś dobry na Woli 🙂