Na początku tygodnia dałem sobie do wiwatu…A zastanawiałem się nawet przez moment, czując w nogach weekend, czy w poniedziałek nie odpuścić sobie czasem koszykówki…Oczywiście takie myśli to tylko podpucha – miałem lenia, ale nie takiego, by dać sobie odpust…Poza tym – kosz to dla mnie nie tylko ruch, to od lat pasja, życie, walka, rywalizacja, moc i niesamowita radocha…Nie ma opcji, by to rzucić tylko dlatego, że to czy tamto mnie „strzyka” 😉 ……Wątpliwość miała jednak jakieś uzasadnienie, bo było wiadomo, że skoro przyjdę, nie będę sobie truchtał na pół gwizdka…W efekcie odezwała się pachwina i to na tyle mocno, że ostatni mecz dograłem „dla kolegów”… :ech: …Zabolało i to mocno…
Na tyle solidnie, że we wtorek odpuściłem siłownię, fundując sobie „dzień dziecka”. Miałem ułatwione zadanie, bo urodziny w domu spowodowały, że trochę wpadło obowiązków z tym związanych, no i niezręcznie byłoby na koniec wrzucić sprzęt do torby i powiedzieć „adios!”….Bezruch postanowiłem sobie odbić dzisiaj, na bieganiu z Maćkiem i – prawdopodobnie – również Anitą z Czesiem…Czytaj dalej…
Plany na dziś…
Spokojny trucht we troje z Maćkiem i Anitą, nad Rusałką lub w Lasku Marcelińskim.
W ciągu dnia dzwonię dwa razy do Maćka, piszę na fejsie z Anitą, która potwierdza swój udział…Uzgadniamy: Marcelin, godz. 19:30. Było kilka propozycji, m.in. wcześniejsza Malta „B”, czyli leśne tereny na tyłach spacerowiska, przy i za ulicą Browarną. Niespodziewanie Maciek rzucił hasło „Run for Boston” – spontanicznego, światowego protestu przeciw przemocy po wczorajszym zamachu w trakcie maratonu bostońskiego, do którego dołączył dziś Poznań, organizując wspólny trucht o 20:30 wokół Malty…To gest zjednoczenia z ofiarami i poszkodowanymi, symboliczny i zacząłem się łamać, czy się naszą grupką jednak nie przyłączyć…Wątpliwości rozwiała Anita, która opowiedziała się za Marcelinem. I tak zostało…
Tym razem jestem na czas..Spotykamy się we dwóch w stałym miejscu – na styku Lasku i terenów stadionowych. Pędziwiatr przez pół godziny trochę już tu zaszalał 🙂 , za co sam siebie gani twierdząc, że jednak bieganie solo jest dla niego..niebezpieczne 😀 . Teraz odpoczywa na drewnianych słupkach..
Razem wypatrujemy Anity…mijają kolejne minuty, a jej nie ma…Nie jest już zimno, możemy spokojnie czekać – wieczór jest przepiękny, niemal letni, bo temperatura oscyluje wokół 18-20stp. Jeszcze dwa tygodnie temu biegaliśmy to w lodzie i chłodzie…
Wreszcie jest nasza..Córka Marnotrawna 😉 , zajeżdża i parkuje z werwą…Obok rozgrzewa się jakiś „kolega po fachu” ;)..
Jest też Czesiu…Miło ich widzieć po dwóch tygodniach nieobecności na wspólnych szlakach…
Zachęcamy Anitę do rozgrzewki, bo chcemy spróbować pobiegać jeszcze przy dziennym świetle, a to już pomału, pomału gaśnie…Przed biegiem jeszcze – niestety nieostra – fotka..
i ruszamy…Tradycyjnie plan mamy w ogólnym zarysie, będziemy go modyfikować na bieżąco…Po kilkudziesięciu metrach Pędziwiatr znika „za potrzebą”, by móc dalej komfortowo truchtać, my nie zatrzymując się, biegniemy wolno dalej…Gdy do nas dołącza dochodzi do mało dyplomatycznej wymiany zdań „na odległość” z panią, której pies, biegający luzem, zaczepiał Czesia – niestety, pokutuje w naszym społeczeństwie pogląd, że smycz to ograniczanie swobody czworonogom…Gdyby jeszcze te wszystkie miłe zwierzaki były przeszkolone i karne, ale niestety tak nie jest…
Kierujemy się długa przecinką, pod trakcją wysokiego napięcia…Na jej końcu, po lewej, za drzewami pojawia się wysoki i bardzo stromy kopiec, prawdopodobnie po robotach budowlanych…Anita żartuje, że to podbieg dla Maćka, a ten, podchwyciwszy rzecz jasna, odbija, by go obejrzeć 😉 ….Niewielki kawałek pokonujemy chodnikiem równoległym do asfaltu, a dalej pada decyzja, że nie przekraczamy tu jezdni, tylko biegniemy wzdłuż niego ścieżką leśną…Prowadzi Maciek, który wyraźnie dziś wyrywa do przodu, co jakiś czas przystając i czekając na nas…Ja jako jedyny mam pod ręką pomiar tempa, staram się je trzymać w ryzach: z początkowego 5:20-5:30 zwolniłem celowo do 6:00, pomny tego, co było tydzień i dwa temu….Tymczasem nasz kolega o mało nie przyprawia o zawał dwóch chłopaków na trasie – rozpierzchli się na boki z hałasem ;)…A to taki sympatyczny facet! 😉 😉 😉 …
Przecinamy asfalt, przechodząc na stronę, którą nazywam „stroną cmentarza”, choć do niego jeszcze kawałek i póki co tam nie docieramy…Tu ścieżki prowadzą lasem, przez podmokłą łąkę i delikatnie grząskie sąsiedztwo leśne, a potem wracają do asfaltu…Biegnie się wybornie, tempo przeskakuje „6ke” raz w górę, raz w dół…Anita odczuwa już trudy, choć jest o niebo lepiej niż przed dwoma tygodniami…Mamy kilka, nawet nie postojów, a „przystanięć” w związku z Czesiem, którego dziś wartko do przodu prowadzą różne wiosenne instynkty 😀 :D…W trakcie rozmawiamy o Biegu Niepodległości w Gnieźnie w zeszłą sobotę, w którym Iskierka złamała godzinę na „dychę”…
Dobiegamy do stawku i wzdłuż niego kierujemy się z powrotem…Maciek urywa nam się do przodu, zapewne dlatego, że tempo zelżało do 6:15-6:20..My spokojnie, w zapadającym zmroku, przemierzamy znajomy mi szlak brzegiem łąki z wybiegiem dla psów. Na styku ścieżek zatrzymujemy się na moment – okazuje się, że Pędziwiatr szturmował wysoki i stromy podbieg, który mijaliśmy chwilę temu po prawej stronie – cóż, to się nazywa „potrzeba silnego bodźca” 😀 ….
Mamy za sobą niecałe 6km, mało troszkę…Postanawiamy obiec kopiec z drugiej strony, w kierunku lasu i dołożyć może jeszcze z kilometr…W trakcie przejmuję Czesia, by ulżyć trochę Anicie..Faktycznie ten manewr daje nam, gdy stajemy przy autach ~6,7km…Brakujące kilkaset metrów dokładamy „po męsku” z Maćkiem w małej pętelce po lesie z mocnym finiszem….
7,3km – w sam raz 🙂 🙂 ….Łapię oddech dość łapczywie, ale czuję się extra, nic mi nie dolega – to był bardzo fajny, spokojny bieg z mocnym finałem…Teraz można bez ryzyka schłodzić się, stojąc, bo wieczór przypomina te lipcowo-sierpniowe…Mmmmmmmm :)…. Przysiadamy na chwilę na drewnianych palikach…
Rozmawiamy.. 🙂 Mamy sobie troszkę do pogadania, nie widzieliśmy się – jak na nas – dość długo 😉 … Po dwudziestu minutach pogania nas głód i późna pora…Żegnamy się i rozjeżdżamy, Maciek tradycyjnie ze mną moim pracowniczym „postrachem szos” :D…
Plany na dziś…
Trasa – Marcelin, pętla, a właściwie „ósemka”.
Temperatura: ok. 18-20stp. – toż to już niemal LATO!
Start: 19:48
Czas: 46:24
Dystans: 7,28/7,31 km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:19/6:25 (G/e)
Max tempo: 3:24/4:21 (G/e)
Śr. HR: 156bpm
Max HR: 176bpm
Śr. kad.: 83spm
Max kad.: 100spm
Wrażenia…
Cieszy powrót naszego „tria+Czesiu” 😉 ….Niesamowicie fajny to był wieczór, nie szaleliśmy z tempem, ani dystansem…To, co godne odnotowania, a nawet podkreślenia to to, że był to mój tegoroczny debiut w krótkich gaciach i pojedynczej, technicznej koszulce!. Jest niepojęte, że jeszcze dwa tygodnie temu truchtaliśmy tu w zlodziałym śniegu przy wskazaniach w okolicy zera stopni…Taki gradient temperaturowy szokuje, a krawędź pór roku wydaje się wskazywać, że długo oczekiwana wiosna może nam zaginąć wyparta przez lato…..
W każdym razie – doświadczyłem dziś wreszcie tak wyczekiwanej swobody w ubiorze 🙂
Na koniec uwaga techniczna…Kilka razy dziś telefon zameldował mi utratę sygnału GPS, co nie zdarzało mu się często…SE Neo V jest udanym pomysłem do współpracy z endomondo (a obsługa ANT+ do łączności z „garminowym” paskiem HR to jeszcze bardziej podkreśla), ma dokładnego tracka i nie oszukuje…Jak widać miewa jednak humory 😉 A może to po dzisiejszej aktualizacji softu?…Hmmm…
Przy okazji – po diabła programiści wprowadzali „test na 3km” do zakresu treningowego, zamiast przede wszystkim poprawić aplikację pod kątem podstawowej obsługi ze słuchawek???…To ich, nieco irytująca, tajemnica…