Stand up! Ekipa czeka 😉
Ósma. Drugi bok. Nieee, nie mogę…Rusałka woła!… :D…Czy mi się kiedyś znudzi? Nie sąąąądzę 😀 , bo czekają tam znajomi i przyjaciele, a ja cieszę się na spotkanie 🙂 . Dziś po długiej nieobecności ma się odrobinę zrekonstruować Team – wracają Cześki, choć do końca pewny nie jestem, Anita zmienną jest 😉 😉 . Może będzie Kuzyn, Magda, liczę na Marka, może Kubę…W każdym razie – nie chcę, by mnie zabrakło 🙂 , więc czas ruszyć pośladki z łóżka…
Pogoda piękna – o takim lecie marzyłem. Nie burzowym, gradowym, huraganowym…ale ciepłym, spokojnym, z ożywczym wiaterkiem, śpiewem ptaków i zapachem lipca…tak jest dziś. Aż się szczypię z niedowierzania 😉 …
Staję nad ciuchami i wymyślam sobie, że właściwie mógłbym spróbować odziać się w komplet „lidlowy”, jak ten chłopak z ich plakatu – na czarno i niebiesko 😀 . Miałem butom i koszulce dać spokój, ale kupiłem już osławiony, mocny dość biały plaster materiałowy, by zabezpieczyć sutki przed otarciami. Koszulka nie powinna mi wyrządzić krzywdy. Gorzej z butami – tu wielka niewiadoma…Niby nie są „kaleczne”, ale takie rzeczy wychodzą nie przy „macaniu”, a na trasie…ładnie komponują się ze strojem w niebiesko-czarną całość :). Biorę! 😀 ….Ale Ekideny i zapasówka z Dec’a będą czekać w rezerwie w samochodzie – jakby mnie Lidl skrzywdził 😉 😉 …
Ach, ten przyjemny chłodek poranka w cieniu drzew alejki na Golęcinie!…Jeden haust powietrza, pełnego letnich zapachów jak tęcza kolorów i może się w głowie zakręcić…Już daleka przy mostku widać barwną grupkę osób – lato tym się od zimy, czy jesieni różni, że pobudza również fantazję w ubiorze :)….Zbliżam się….
Ooooo! Jaka miła niespodzianka – Pędziwiatr oderwał się od książek i dziś znów zawitał! 🙂 . Stoi obok Anity i uśmiecha się z daleka 🙂 …Czyli reaktywacja staje się faktem 🙂 – przynajmniej na dziś 😉 . Witam się z nimi serdecznie, a potem ze wszystkimi po kolei…Jest i Magda, ma plecaczek ze sobą – znak to, że nasz cichy plan potruchtania po zajęciach razem z Markiem znów nad Strzeszynek potraktowała poważnie :)…Dociera i Marek….Sympatyczna grupa kompletuje się 😉
Ponieważ czeka nas troszkę ćwiczeń lokalnych, proponuję Magdzie, byśmy podbiegli do auta i zostawili jej bagaż u mnie w depozycie…Wykorzystujemy krótkie wystąpienie Moniki, by zrobić wahadełko, a po powrocie dopytujemy, co ciekawego nasza pani Trener zapowiedziała. Dziś powrót do siły biegowej. Będziemy się gimnastykować i tu, i na stadionie, gdzie pomęczymy nasze ciało (i psychę) płotkami 😀 ….Ale najpierw – bieg rozgrzewkowy. Dokąd?..Na jakim dystansie?…Tego nie zdążyłem już ustalić, bo ruszamy………
Trochę tak w ciemno, ale to nie ma znaczenia – byle spokojnie przed siebie…Najpierw w Team’ie – jest okazja, by troszkę pogadać z przyjaciółmi 🙂
Po jakimś czasie Maciek wchodzi na swoje obroty i dołącza do grupy „F1”, czyli tych bardzo z przodu 😉 …Gastronomia, długi lekki podbieg i… zdziwienie – kilka osób przede mną skręca najpierw w stronę jeziora, a potem jakby do powrotu jego brzegiem…No tak, nie słuchałem Moniki, więc nie wiem 😉 – zapewne tu jest nawrót, a ćwiczenia nie odbędą się tradycyjnie na łączce, a po powrocie koło mostku….Biegnę sam, więc nie mam kogo spytać….Faktycznie, docieramy do „startu” i tu krótka przerwa odpoczynkowa. Oko bardzo cieszy niespodziewany widok Agnieszki, naszej trenerki BBLa – nie wiedziałem, że do nas dołączyła dziś, pewnie miało to miejsce, gdy biegliśmy z Magdą do auta 😉 . Dziś nie w BBLowej jasnej koszulce, a w krwistoczerwonej, zBiegiemNatury 🙂 .
Jej sportowa wiedza i obycie przyda się bardzo, gdy wkroczymy na stadion 🙂 . Teraz mam wreszcie chwilę, by złapać w kadr szersze grono uczestników 😉 …Kuzyna z Arkiem..
Magdę z Olą….
i oczywiście Marka 😉 …
Jak to zwykle bywa w jego przypadku, gdy tylko dostrzeże, że robię zdjęcia, a sam chowam się za aparat, natychmiast mi go zabiera – i tak trafiam również do galerii 😉 w miłym towarzystwie Mistrza 😀 …
A ponieważ tuż obok nas jest Aga, łapię czym prędzej okazję i ją samą 😉 , by zrobić sobie zdjęcie – jakby nie było – z dziewczyną, która nie dość, że rutynowo „połyka” półmaratony, to jeszcze jest jedną z najlepszych biegaczek w Poznaniu – dla przypomnienia: aktualną kobiecą „numer jeden” w otwartych mistrzostwach naszego miasta z bieżni na dystansie 10000m…
Pamiątkowe wspólne foto więc to wyróżnienie 🙂 – Markowi z wrażenia aż zadrżała ręka 😉
Gadu, gadu, a tu czas ćwiczyć 🙂 Nikt za nas nie pobiega 😉 . Mała dyslokacja kilkadziesiąt metrów dalej, w alejkę przy torach – tu wyznaczony zostaje odcinek, który – na specjalne życzenie Kuzyna – zostaje dodatkowo wydłużony 😉 . Na przestrzeni może 70ciu metrów wykonujemy różne ćwiczenia w ruchu, a wszystko wieńczą 3-4 serie po trzy razy: skipu A, „nożyc” i podskoków lub wieloskoku. Po tym aktywnym fragmencie przychodzi czas na pozowanie do zdjęć…
…niekoniecznie poważne…
..ale za to poważne rozciąganie…
Wreszcie pada hasło: na stadion!….Jest już blisko 11ej, ciepło jak na rozgrzanej patelni, ale delikatny wietrzyk pozwala ćwiczyć :)…Monia wprowadza nas w zakres ćwiczeń, Aga pomaga 😀 . Płotki wyglądają mało zachęcająco – jakieś takie wysokie, a pod nimi mało miejsca, a jak się okazuje – obie przestrzenie będziemy wykorzystywać…Kadra trenerska tłumaczy, a nawet straszy podwyższeniem przeszkód wysokości 🙂
Towarzystwo wsłuchane i chyba z myślą o swoim zdrowiu..lekko zatroskane 😉 😉
Zaczynamy 😀 ….Praca nóg rozbita jest w zadaniach na dwie części: dla nogi atakującej i dla tej, która bokiem musi nad płotkiem powędrować. Nie jest to proste dla osób, które pierwszy raz się z tym stykają lub dla tych, którzy wiedzą jak, ale dawno nie ćwiczyli (jak ja), albo są „gabarytowi”..W sumie…nie wychodzi najgorzej… 🙂 . Wszyscy sobie radzą…w rytmie kankana 😀 ..
Jest to rzetelna porcja ćwiczeń…Później przychodzi czas na przechodzenie pod płotkami, a na koniec pomieszanie obu zadań 😀 :D…Tylko dla zgrabnych i dopasowanych 🙂 … Dziewczyny, po „odrobieniu lekcji”, zajęły strategiczny punt obserwacyjny 😀
panowie wspomagają 😉 …
Krótkie podsumowanie …
zamyka część oficjalną i daje sygnał do zajęć „w podgrupach”.
Pędziwiatr, jak się spodziewałem, ma dziś deficyt czasu, więc nie pobiegnie dalej z nami… Gotów jest za to „stary” skład”, czyli Magda, która pobiera z mojego auta sprzęt i Marek. Dziś jednak nie ma błysku w oczach u obojga – nasza miła koleżanka narzeka na brak sił po dwóch półmaratonach i deklaruje się, że dziś jednak odpuści ponad 10-kilometrowy wypad 🙁 …Marek z kolei narzeka na kolano, ale decyduje się biec, jednak baaaaardzo wolno. Mnie się nie spieszy, miałem dziś pobić rekord kilometrażu, ale ciśnień brak, więc mogę biec nawet do wieczora 🙂 . Joggingowo pokonujemy kawałek dużego kółka, pod koniec którego Magda słabnie nam w oczach i zdając sobie sprawę z „dołka” postanawia od razu pokierować się do auta. Odbija na łuku jeziora, machając na do widzenia, a my ambitnie, acz nieśpiesznie, truchtamy dalej. Jest już gorąco, trasa nie całkiem prowadzi lasem, więc śpieszyć się nie ma co…Uzgadniam, że dotrzemy do tablicy przy stadninie, czyli do miejsca wczorajszego foto i zobaczymy, czy będziemy zawracać, czy „szurać” do jeziora 😉 …. Staram się rozmawiać, wtedy czas płynie szybciej, zwłaszcza gdy tempo zbliżone jest do 6:30 😉 , a nawet wolniej…Po Marku widać, że dziś też nie czuje się najlepiej i nieco nagina rzeczywistość….Dlatego staram się pilnować, by nie przyspieszać….W miejscu, gdzie stoi tablica, na jej tyłach, w dole płynie strumyk, łączący jeziora…Schodzę do niego, by się schłodzić, obmyć twarz..jakości wody nie znam, więc pić jej nie będę, choć bardzo suszy w tej temperaturze…Decyzja podjęta – mimo, że zostało niecałe 2km do plaży, zawracamy – nic na siłę….W sumie dobrze, bo zbliżając się powoli do Rusałki obaj milkniemy – znak to, że czas bieganie kończyć. Marek nawet ironizuje, mówiąc: „no tośmy sobie..pogadali” 🙂 . Na wysokości Rusałki przystaję, tak na kilka sekund, by przerwać monotonię …. nie jestem bardzo zmęczony, a raczej znużony…I chce mi się pić, a najbliższy napój w aucie………..
Jak się okazuje…nie do końca!! 😀 . Tuż przy „zimowym” biurze zawodów, a obecnie kawiarence przy plaży, napotykamy stoisko Tarczyna, a na nim młodą i ładnie uśmiechniętą dziewczynę w towarzystwie kilkudziesięciu butelek zbawiennego napoju. My też się ładnie uśmiechamy, co w efekcie przynosi nam najpierw po butelce reklamowego soku dla każdego z nas, a później – gdy podpuszczony przez Marka, dziękuję naszemu „aniołowi-zbawcy” pocałunkiem w dłoń – jeszcze dwie butelki 😀 😀 . Soki są dla rowerzystów, ale miła dziewczyna robi dla nas wyjątek i tak nas obdarowuje 🙂 . Zupełnie to niespodziewane, ale jakże sympatyczne! I daje MOC, by na luzie przebiec ostatni odcinek do mostku 🙂 .
Już pod koniec Marek proponuje, by potruchtać jeszcze kawałek dalej, do zatoczki, w której moglibyśmy znaleźć, w rekompensacie za rezygnację z kąpieli w Strzeszynku, nieco ochłody….
Woda w Rusałce jakoś nie przekonuje mnie do pełnej kąpieli 😉 , zrzucam więc tylko buty…
zostawiam zegarek i klękam w wodzie…Marek bierze przykład ze mnie…
Przyjemnie!…Nawet bardzo….Trochę cuci ze znużenia 😉 ….Podajemy nawet aparat spacerowiczom, by nas „ustrzelili”…
a potem już zmierzamy do mostku na rozciąganie.
To miejsce ma swoją grawitację. Potrafi zassać i trzymać. Biegowe tematy rozmowy przechodzą w bardziej życiowe, te z kolei w osobiste…i tak zlatuje czas na przyjemnych pogaduchach nad brzegiem jeziora.
Marek wraca ze mną. Żegnamy się dopiero pod moim domem. Fajnie było – pożytecznie: z zajęciami łącznie 13,2km, ale i nader towarzysko…Tego mi własnie trzeba 🙂
Garmin zanotował…
Wrażenia…
Przede wszystkim zróżnicowane, bardzo ciekawe zajęcia…Gdy uczestniczymy w dowolnym projekcie, który opiera się na powtarzalności, zawsze gdzieś za rogiem czyha rutyna, dlatego dzisiejszy program, podzielony na część „terenową” i „stadionową” wniósł sporo ożywienia 🙂 . Ćwiczenia na płotkach nie są moją specjalnością, bo: 1. mało rozciągnięty jestem w pasie biodrowym, 2. trochę duży jestem do przechodzenia pod nimi. Z drugiej strony „gramotność” to kwestia poćwiczenia i wprawy 🙂 , jeśli więcej będzie takiej stadionowej zabawy, będzie z tym lepiej. Muszę powiedzieć, że lubię też tą naszą ogólnorozwojówkę w leśnych alejkach – nie męczy mnie to, a dobrze rozgrzewa i wprowadza na obroty. Co prawda mam stały konflikt pomiędzy sumiennością, a pauzami na zdjęcia, ale radzę sobie jakoś 😉 ….Bieg po zajęciach zawsze jest przedmiotem improwizacji, tym razem musieliśmy plany zmieniać w trakcie z uwagi na dyspozycję Magdy i Marka, decyzja jednak ostateczna okazała się trafiona – nie osiągnęliśmy plaży, a ja nie zrobiłem rekordowego przebiegu, ale wracając byliśmy i tak już zmęczeni, znużeni i spragnieni, jak Napoleon w odwrocie z Rosji. W sumie wyszło w sam raz, a niedziela była kolejnym bardzo udanym biegowo dniem 😉 😉
Strzeszynek mam nadzieję nadrobić już w najbliższą środę! 😀