Praca nad siłą…i ostatnie uroki wakacji…
Powrót z imprezy był o przyzwoitej porze i w przyzwoitym stanie. W dodatku odbył się przy użyciu „własnego napędu” 😀 – to już u mnie taka mała tradycja, że gdy bywam na Starówce, w drodze powrotnej często wybieram spacer, on daje mi wytchnienie, pozwala uspokoić myśli…Na pewno też wpływa na samopoczucie. Szczęśliwie od tej soboty zajęcia BiegamBoLubię wracają do starej, dobrej pory, 9:30, więc miałem też komfort snu przed sobą…
Rankiem wstaję jak nowo narodzony…Myślę o tym, jak było fajnie, ale też i o tym co przede mną. Dziś na zajęciach nie będzie testu biegowego, po raz pierwszy od dłuższego czasu w całości skupimy się na ćwiczeniach. Siła biegowa – to będzie temat przewodni. Cieszę się, bo mam ochotę pobiegać po zajęciach, w lesie, a poprawa samych parametrów biegowych to jest dokładnie to, czego mi potrzeba. Cały czas planuję znaleźć w tygodniu czas, by dorzucić jeden trening, w którym popracowałbym nad wytrzymałością, dziś więc cieszę się cieszę się na myśl o zajęciach 😀 . To znaczy – zawsze się cieszę, dziś szczególnie 😀 .
Przed stadion zajeżdżam niemal idealnie…z Agnieszką 😀 . Wczoraj, na spotkaniu, rozmawialiśmy, że być może zajrzy – to pierwszy raz, gdy odwiedza BBL, a dla mnie tym większa przyjemność, że po zajęciach jest szansa na kolejny, wspólny „plażing i kąpieling” w Strzeszynku 🙂 . Na bieganie również.
Docieramy do ławeczki. Nasza grupka szykuje się do rozgrzewki…
Pogoda jest przepiękna. Słońce nie operuje już jak w największych upałach, mimo, że króluje na niebie – wieje delikatny, ożywczy wiatr. Ruszamy truchtem na dwa kółka wokół płyty. W planie miało być wolno, a wyszło…jak zwykle :)…Po powrocie lokujemy się na prostej i tu, na przestrzeni 50ciu metrów, wykonujemy znane już ćwiczenia koordynacyjne. Yacool mocno akcentuje podział ciała na dół i górę – gdy pracują dolne kończyny, nasze barki i ręce mają w tych ćwiczeniach pozostawać luźne. Skupiam się nad tym, bo to taka moja mała wada, z którą wojuje – obręcz barkowa wciąż pozostaje spięta, ale pracuje nad tym, zwłaszcza gdy biegam po lesie…..Dokładamy pracę rękoma, wszystko – co ważne – z utrzymaniem rytmu. To jest to, co mi się podoba najbardziej – jak się już „chwyci” ten rytm, całość jest jak melodia 🙂 ….
Jacek rozkłada na bieżni małe słupki, które wyznaczać będą kolejne strefy ćwiczeń…
Czas na skipy. To też moje ulubione ćwiczenia. Nie tak dawno, oglądając materiał Adama Kleina z rozgrzewki podczas obozu w Kenii, czy wizyty w siedzibie Adidasa, zwróciłem szczególną uwagę na swobodę, lekkość i dynamikę wykonywania takich ćwiczeń…Nie raz podglądałem też, siedząc na mostku nad Rusałką, jak pracują nad dobrym rozgrzaniem juniorzy i juniorki Olimpii. Jedną z tych rzeczy, która różni ich od nas, całkowitych amatorów, to właśnie jakość ćwiczeń dynamicznych – naprawdę przyjemnie jest patrzeć na sprężystość, tą charakterystyczną „sprężynę” w nogach przyszłych sprinterów i sprinterek :)….Teraz na bieżni staram się też robić to dokładnie, a zarazem lekko i z energią…Udaje mi się, nawet sam Jacek chwali 😀 …Skip A, potem skip B i skip C. Łączone na wyznaczonych odcinkach, albo zmieniane po osiągnięciu kolejnych słupków…Fajnie to wychodzi….Mam takie uczucie, jakbym się nie męczył, a wręcz przeciwnie – ładował mięśnie energią 😀 😀 . Może dlatego sercem bliżej mi do sprintów, niż biegów długich…. 😉
Przenosimy się na zieloną murawę….
zrzucamy obuwie…
Ćwiczenia, które są przed nami, zawsze zostawiają ślad w mięśniach i trzeba je robić z rozwagą, zwłaszcza, gdy nigdy się ich nie wykonywało…”Grzybki”, czyli głęboki wypad do przodu jedną nogą, podczas, gdy druga, zgięta jak do klęku, sięga podłoża, dały mi popalić na moich pierwszych, pamiętnych zimowych zajęciach pod okiem Jacka półtora roku temu…Boleśnie popalić, bo mięśnie reagowały gwałtownymi skurczami, a te czułem potem przez cały tydzień 😉 . Dziś „grzybki” przeplatane są takimi „pajacykami”, tyle, że nie w płaszczyźnie „w bok”, ale „przód-tył”, z obniżeniem ciała w zejściu z podskoku…..Oba ćwiczenia dozuję sobie z umiarem, bo od razu odzywają się „boleśnie” wspomnienia…Yacool też stopniowo, z rozwagą wydłuża czas kolejnych serii….Patrzę na zaangażowanie grupy wokół i myślę sobie: „ojjj, jutro i przez kilka następnych dni BBL będzie żywo w pamięci” 😀 😀 ….
Na koniec jeszcze krótkie rozciąganie w pozycji siedzącej i leżącej tych partii mięśni, które dziś najmocniej popracowały…Można wprost powiedzieć, że „dziś dostaliśmy w…szlachetne przedłużenie pleców” 😀 …
Czas na sakramentalne pytanie „co dalej?” – oczywiście kieruję je do Agi i do Bliźniaków, podpytuję też Olę….Ta ostatnia nie może, ale pozostała ekipa ma ochotę jeszcze na małe „rusałkowanie”…Startujemy spod bramy stadionu…”Ale naprawdę wolno…” – zaznaczam, co oczywiście, jak zawsze, spotyka się z szeroką aprobatą….Wiem, że słowa swoje, a życie swoje….Jest typowo – początek spokojny, ale potem stopniowo, krok za krokiem, tempo rośnie…Dziś jednak chyba wszyscy czują się naładowani „siłą biegową”, bo nikt nie oponuje. Uzgadniamy, że zrobimy duże kółko, czyli Nike’ową „piątkę”, a potem…. :D…a potem już autem do Strzeszynka na nagrodę za wysiłek, czyli…do wody! :D…
Na Garminie tempo stabilnie wokół 5:40…To szybciej niż zwykle, ale – co ciekawe – nie przeszkadza to w rozmowie….W moim przypadku tak jest, że jeśli mam przed biegiem mocniejszy akcent, albo porcję dynamicznych ćwiczeń, biegnie mi się wyśmienicie 😀 . Teraz też. Nie zwalniamy…Obiegamy znajome tereny i zbliżamy się do finiszu. Z reguły przyspieszam na granicy cienia, gdy już pokonamy ostatni fragment nasłonecznionego brzegu…Dziś jednak wychodzę do przodu zaraz na jego początku… 😀 . Niesie mnie 😉 ….Słyszę za plecami, że ktoś się zbliża – to Maciek podejmuje rękawicę ;)….Tempo na zegarku 4:00…Wow!!! Wciąż mocy wiele, więc nie zwalniam…a przyspieszam…Maciek trzyma się mnie cały czas…Wbiegamy w ostatnie, zacienione ~150 metrów…Decyduje się jeszcze zwiększyć prędkość, Maciek reaguje, ale ja wrzucam siódmy bieg (!)…Nie mam pojęcia, skąd we mnie tyle siły, bo nie jest to już bieg, to SPRINT, jak na „setkę”!! Dobiegam do mostku, stopuję zegarek – na końcowym odcinku było niewiele ponad 3:00 (!)…niesamowite, jak dla mnie….I zastanawiające :)….Odpoczywam w ruchu…Chwilę trwa, nim serce wraca do właściwego rytmu….. Jestem bardzo zadowolony…Rozciągamy się…
Spacerem wracamy do samochodów, uzgadniając wspólne „strzeszynkowanie”. Umawiamy się tradycyjnie przy „grillowisku”, Aga rusza, a ja szykuję się, by zabrać Braci 🙂 . W tym momencie przychodzi sms i zwrot akcji – nasi kompani muszą jednak wracać do domu…A zatem ruszam sam, nagrodę za udane bieganie będę odbierał w duecie 🙂 . Nie mogę się doczekać już kąpieli….
Przy plaży małe zaskoczenie…Trwa akcja „Ratujmy Strzeszynek”, zainicjowana przez tutejszych mieszkańców, protestujących przeciw nagminnemu zanieczyszczaniu i degradowaniu tego, od lat najpopularniejszego miejsca wypoczynku dla mieszczuchów…
Rozmawiam z organizatorami. Przyłączam się, składając podpis pod petycją. Dostaje balonik, który mocuję sobie do plecaka 🙂 – od razu mi lżej!! 😀 😀
Odpocząłem w drodze….ochota na kąpiel zaczęła rywalizować z inną pokusą …Policzyłem dzisiejszy przebieg, odrobinę ponad 6 km – fakt, że szybciej, ale…Mało mi… 😀 😀 . Ponieważ Aga już zaczęła plażowanie, umawiam się, że wrócę tu za…kilkadzieścia 😉 minut…. Dorzucę jeszcze tylko kółko wokół jeziora 😀
Nie wiem, czy to endorfiny, czy ten przyjemny wiatr, który daje komfort w słońcu, ale po obciążającym siłowo treningu, po dołożonej, „wartkiej szóstce”…ja wciąż mam ochotę biec! 😀 . Gdybym choć w odrobinie miał wątpliwość, czuł się zmęczony, albo czuł „w kościach” to, co za mną dziś, pewnie bym odpuścił…ale ja wciąż mam moc i chęci. Zaskakuje mnie to wszystko, ale uważnie słuchać ciała to nie tylko słuchać bólu i słabości, to też realizować potrzeby i chęci.
Ruszam. Cross po trawie, na ścieżkę i w cieniu zbiegiem aż do krzyżówki szlaków. Stabilizuję rytm, nie chcę przesadzać z tempem, w końcu biegam… po bieganiu 🙂 . Nie zdążyłem bardzo przestygnąć – nogi mnie niosą, nie ciążą mi…Jednak trening siły naładował je energią 😉 . Odbicie drogi na ścieżkę wzdłuż przeciwnego brzegu…Na początku kilka małych góreczek, potem płasko…Rzut oka na Garmina…Znów 5:40 (!), a oddechowo i zmęczeniowo wszystko w porządku…Boże, może ta wczorajsza impreza tak mnie naładowała! 😀 😀 …Połowa z „czwórki” za mną, mijam kilku biegaczy…Czuję się na tyle dobrze, że nie wlepiam wzroku bezwiednie w ścieżkę, ale przyglądam się z zaciekawieniem przyrodzie wokół…Zakręt, słońce głaska na łysinie 😉 , dalej las i delikatnie pod górę do asfaltowej ścieżki powrotnej…Przypomina mi się, jak na tym odcinku „umierałem” rok temu, kiedy się zdecydowałem pobiec pierwszą testową „dychę” 🙂 …Teraz wszystko przebiega prościej, zgrabniej, lżej, choć wysiłek czuję…No właśnie, rzut oka na zegarek: 5:30 (!!)…Ładnie, zamiast zwalniać ze zmęczenia, ja przyspieszam!… 🙂 Asfalt wyprowadza z lasu wprost w objęcia spacerujących plażowiczów…Slalom pomiędzy kiełbaskami i colą 😉 …Na zegarku: 5:20…5:00 (!!!)…Wciąż napieram, nie spuszczam z tonu, w pełnym słońcu….Balonik, który przypiąłem do pozostawionego plecaka, oddaje niespodziewaną przysługę – z daleka go lokalizuję i mogę pobiec wprost, crossem, do „mety” 🙂 . Stop….Szukam cienia i zamawiam wiatr, bo końcówkę miałem – jak na moje bieganie – mocną….Wreszcie oddech na tyle się uspokaja, że opadam bezwładnie na trawę…Widok przesuwających się po niebie cumulusów przynosi uspokojenie i wycisza – one biegną dalej, ja już skończyłem….. 😀 😀
Aga kontrolnie pyta, czy wszystko ok…Jak najbardziej…Teraz odpoczynek i czas na nagrodę – przyjemny chłód wody i „nic-nie-robienie” 😀 😀 😀
Garmin zapisał…
BBL + Rusałka…
Strzeszynek…
Wrażenia…
Trudne do opowiedzenia. Emocje trzymają cały czas…Super dzień? Kolejny „dzień konia”?…Nie wiem, ale doświadczyłem przez chwilę obcowania z tym, co nieznane…Jakbym przekroczył na chwilę Styx w mrokach Hadesu, znalazł się tam, gdzie bez reszty przepadają pasjonaci biegania – maratończycy, ultramaratończycy…wszyscy Ci, którym mało i wciąż chcą jeszcze…I jeszcze…I jeszcze… 😀
Na deser miałem kąpiel, słońce i miłe pogaduchy z Agnieszką…To był i biegowo, i towarzysko bardzo udany dzień….Kolejny piękny dzień lata schwytany i nie odpuszczony 🙂 . Czuję się W-Y-B-O-R-N-I-E !