Niespodziewany support i fantastyczny dzień…
Gdy moi przyjaciele zapisywali się na biegową majówkę nad Rusałką, ja nie wiedziałem nawet czy będę w Poznaniu. Weekend majowy to taki czas, że można go nawet spontanicznie zagospodarować, tak już u mnie bywało…Myślałem o lataniu, bo to czas, by rozprostować skrzydło po zimie, ale moja ekipa holująca miała w planach wyjazd w Sudety…Mogłem do nich jedynie dołączyć…Odstraszyła mnie jednak prognoza, no i złe wspomnienia z treningowej górki, gdzie poważny wypadek zaliczył mój brat…Stanęło więc na tym, że zostaję w domu…A skoro już nigdzie nie ruszałem 1go Maja, obowiązkowo postanowiłem się stawić na corocznym Interrunie i zobaczyć się z moimi uroczymi koleżankami 🙂 .
Po wizycie u fizjoterapeuty stało się jasne, że Magda nie pobiegnie, ale, tak jak ja, przyjdzie by wesprzeć Jolę i z nami się spotkać 🙂 . Bieg rusza w samo południe, więc wstaję rano i planuję tak wyruszyć, aby zrobić kilka kilometrów przed nim…Wczoraj na łączach uzgodniliśmy, że skoro nic mi nie dolega, wystartuję w biegu jako „zając” dla Jolki 😀 . Tym samym nawiążę do słynnego supportu Maćka i Piecha z Grand Prix, kiedy to jej towarzyszyli i wycisnęli z niej życiówkę na tym dystansie 😀 (29:39). Po cichu liczę, że uda nam się to poprawić…
Z wyjazdem celuję tak, by być godzinę wcześniej i pohasać spokojnie po lesie. Oczywiście plan i rzeczywistość…rozjeżdżają się :(.. Jestem na parkinu przy szkole Da Vinci o 11tej…Mam pół godziny do umówionego spotkania. Ponieważ to ma być rozruch, zakładam spokojne tempo, takie 5:40-6:00. Trasą obok szkoły rolniczej znikam w lesie…Nie skupiam się na czekającym mnie kółku w zawodach z Jolą – cieszy mnie i niesie perspektywa rychłego spotkania…Jakże inaczej się biegnie! 🙂 …Lekko, spokojnie…myślę tylko o tym, by sprężyście odbijać się od leśnej ściółki i poddać się nogom…Kontroluję tempo, ale jakby intuicyjnie – zegarek za to daje mi info o przebytym dystansie i bieżącą orientację, czy mam już zawracać w stronę jeziora, czy wciąż się oddalać…Zieleń wokół cieszy oko, jestem tylko ja, wąska ścieżynka, las i muzyka….Przecinam Lutycką, docieram do dużej łąki – tu już wiem, że najwyższy czas zmienić kierunek i biec na spotkanie radosnym i uśmiechniętym koleżankom…Energia mnie rozpiera…Miłe rzeczy dzieją się ostatnio w mojej duszy na myśl o wspólnych chwilach – bardziej lecę, niż biegnę 😉 …To jest silniejsze ode mnie i z przyjemnością poddaję się temu…Wracam do Lutyckiej „biegostradą” i kompletnie zapominam o wysiłku… 😀 . Czuję podniecenie, wszystko we mnie drga, a zmysły pracuję intensywniej niż zwykle 😀 …Tuż za asfaltem, już w części „Rusałkowej”, niemal powala mnie zapach bzu, mijanego po prawej – zatrzymuję się, cofam i zrywam dwie gałązki dla uroczych pań 🙂 . Odfruwam…Uważam, by nie przesadzać z tempem, by zachować świeżość na zawody 🙂 . Trzymam się trasy bliżej brzegu i docieram do gastronomii kilka minut przed czasem…Mijam balon startowy i intensywnie rozglądam się za znajomymi uśmiechami 🙂 …Trudność polega na tym, że w tym biegu, jak w niewielu podobnych, obowiązuje „dyscyplina ubioru”, czyli obowiązek występowania w koszulce z pakietu startowego. Teraz wokół mnie aż roi się od bliźniaczych, niebieskich lub białych ciuchów (!) i nie sposób wyszukać w tłumie kogokolwiek…Idę bliżej biura zawodów…Rozglądam się…Niby pora w sam raz…Wreszcie – jest! 😀 Nasza Magdusia w różach, wygląda ślicznie. nawet nie zdążam do niej podejść, a za moimi plecami jak zając z kapelusza wyskakuje Jola 😀 :D. Witamy się serdecznie, a ja wręczam po gałązce – o uśmiech nie muszę specjalnie prosić, bo nie schodzi im z ust 😀 😀 . Ależ się cieszę 🙂 . Wokół spore zamieszanie, ludzie odbierają pakiety, szykują się…Magda przejmuje aparat Joli – będzie dziś naszym wyjątkowym „działem foto” 🙂 .
Rozpoczyna się oficjalna rozgrzewka, Jolka próbuje się wdrażać…
Ja nie muszę, „przedbieg” mnie wystarczająco rozruszał, zresztą..tym razem nie będę się ścigał ze samym sobą, tym razem to będzie robić Jola. Jeszcze przecudna „słitfocia” tuż przed startem…
i idziemy, odszukać naszą strefę startową 🙂 . Magda z szerokim (moim ulubionym ) uśmiechem śledzi każdy nasz ruch obiektywem. Czuję się, jakbyśmy ruszali co najmniej do maratonu. Spotykamy Marka, z którym również ustawiamy się szybko do kadru 🙂 .
Sygnał startowy zastaje nas w trakcie wesołej pogaduchy 😀 …Takim szybszym spacerem przesuwamy się w stronę mat…
Nasz bieg…
Sporo ludzi, wąskie gardło w tym miejscu sprawia, że leniwie to idzie…Wreszcie pomiędzy podwójną linią pomiarową odpalam zegarek. Biegniemy. Od samego początku lawirujemy pomiędzy innymi, opieszałymi dość uczestnikami..Ja slalomuję, Jola za mną jak cień. Staram się znaleźć miejsce, by w końcu ustabilizować tempo na 5:50-6:00, ale ciężkie to zadanie, bo gdy tylko zyskujemy mała przestrzeń, połykamy ją i musimy znów wyprzedzać…Takie operacje w liczniejszych grupkach trwają mniej więcej do mostku, tam dopiero, gdy droga się mocno poszerza, łapiemy dobry i ustabilizowany kurs…”Jest nieźle, tak trzymaj” mówię do Joli. Staram się jej też przypominać o rozluźnianiu się, „rozpięciu”, o poddaniu się nogom i trzymaniu stałego rytmu…W tym samym czasie mój Garmin, który początkowo pokazywał 6:30, teraz nagle informuje o 5:30…”Co jest, do diabła?” zastanawiam się i już teraz na wstępie do drugiego kilometra ustalam sobie, że bardziej będę polegał na informacjach spod stóp…Wcześniej zajrzałem na mapę trasy i zaznaczone było tam ewidentnie, że przebiega ona szlakiem nad samym jeziorem. Tymczasem, gdy osiągamy rozwidlenie, taśma zakazuje tamtego wariantu , kierując nas na na duże kółko…Jola wita tą informację, mówiąc delikatnie, z małym entuzjazmem 😉 ..ja też się irytuję, no ale cóż – trzeba biec…Wytrąca to jednak moją koleżankę z pantałyku, zaczyna poddawać się „złym myślom” i zwalnia…Poganiam ją, wiedząc, że ten kryzys jest tylko w głowie, najważniejsze, by mu nie ulec. Obok nas „objawia się” jakiś kolega szkolny Joli 🙂 – i bardzo dobrze, trochę ją podbudowuje i odwraca uwagę od problemów 3go kilometra…Delikatna górka, płaskie i potem nasz podbieg, który w tą stronę jest przyjemnym zbiegiem. Instruuję Jolę, by wydłużyła krok, poddała się grawitacji i uczyła się odpoczywać na krótkich odcinkach trasy „w dół” . Jola słucha z przejęciem – zaczyna strzepywać ręce na bok, nad głową, wykonując sporo niepotrzebnych ruchów 🙂 …Gdy zakręcamy na odcinek „biegostrady” w stronę cypla, waleczna koleżanka przygasa. Teraz często odwracam się, biegnę tyłem i ją motywuję. Widzę, że zagaduje ją jakiś rowerzysta. Nie jest dobrze, teraz ma się koncentrować, a nie rozmawiać, bo zaraz końcowy, ale najtrudniejszy moment – dwa podbiegi i finisz. Pokrzykuję…Gdy wchodzimy w zakręt, zwalniam, by zrównać się z koleżanką i mówię „Jola! Koniec zabawy, teraz zabieramy się do pracy!. Masz dwa podbiegi, po każdym jest w dół. Popracujesz mocniej, pomożesz sobie rękoma, a na zbiegach wydłużysz krok i się rozluźnisz. No i oddech – głęboko i spokojnie”…”Moja zawodniczka” choć zmęczona, słucha uważnie i się stosuje…Dzielnie wspina się cyplem, potem w dół i na płaskim strzepuje ramiona…Małe siodełko i ścieżka po raz drugi podnosi się, teraz na dłuższym, może 150-metrowym, odcinku…Mówię do Joli : „To już końcóweczka, kilkaset metrów…najpierw wspinamy się mocniej, potem zbiegamy do mety” 🙂 . Walczy, zaczyna wgryzać się we wzniesienie, ale widać głowa ma więcej do powiedzenia…znów zaczyna zwalniać…Mówię: „jesteś silna, masz silne nogi i wiele przebiegniętych kilometrów, ból jest tylko wo głowie…DAJESZ!! DAJESZ!!…” Spina się raz jeszcze, na moment, ale mówi…”Już nie mogę…” . Ja wiem, że może…Podbiegam, podaję jej dłoń…To działa jak dopalacz, nie muszę jej ciągnąć, nagle sama przyspiesza!!, co potwierdza moje słowa…Jesteśmy na płaskim…Puszcza rękę, chce się rozluźnić…Mały łuk, droga zaczyna opadać, a gdzieś na końcu zielonego tunelu zaczyna majaczyć kolorowa meta…Pokazuję Joli, jak już jest blisko i mówię „To już koniec, finiszujemy!”…Jola znów stwierdza, że brak jej sił, ponownie więc chwytam jej dłoń i przerabiamy to samo – aż wybiega przede mnie! 🙂 …Pędzimy coraz szybciej, Jola wydłuża krok tak jak jej zalecam – luźno i swobodnie…Gdy wbiegamy pomiędzy tłoczących się kibiców, podnosi się wrzawa 😀 😀 …Niesamowite! Uskrzydla…Na zegarze 30:21…Wpadamy na metę 😉 . Uśmiecham się od ucha do ucha – choć Jola natychmiast wsparła się na kolanach, choć łapie tlen, wiem, że dała radę!…że było świetnie, a zapas czasu netto, który uzbieraliśmy na starcie, przekraczając maty pomiarowe w dużym ścisku ze sporym opóźnieniem, może pozwoli nam poprawić i wpisać w jej w biegowe CV nową życiówkę na 5km…
Przyjmuję uściski w podziękowaniu…To była dla mnie ogromna przyjemność, wystartować, by pomóc – znacznie lepsza, niż samemu poprawiać własne osiągi 🙂 . Na mecie czeka nas promienny uśmiech i roziskrzone oczy Magdy 🙂 . Robiła nam zdjęcia i mocno kibicowała. Wiem, że bardzo chciała pobiec, że każdy jej kawałek wewnątrz zaciskał się z bólu – znam ją już na tyle, ta jej pasja porywa mnie samego – ale wygrał rozsądek i wiem, że również bycie tu z nami jest dla niej wesołym przeżyciem 🙂 . Jola ciągnie mnie gdzieś w stronę innych biegaczy…”Pewnie po wodę” myślę…A tu nie – odbiera od organizatorów okolicznościowy medal a potem prosi również dla mnie….Protestuję, mówiąc, że on należy do Magdy, to ona była na liście uczestników…Wracamy do niej…Chcę powiesić krążek na jej szyi, ale teraz ona protestuje i ofiarowuje go mnie, uważając, że zapracowałem sobie na niego…Dziwnie się czuję, bo przecie moje uczestnictwo było jedynie towarzyszące, ale po perswazji obu Moich Dziewczyn, przyjmuję go jak nagrodę honorową 🙂 . Będzie miał u mnie szczególne miejsce wśród pozostałych 🙂 .
Jest czas na radość, bo endorfiny szaleją 🙂 . Zarażamy Magdę – niezwykłe, jak my się ze sobą świetnie czujemy! 🙂 ….Teraz dostaję dwie butelki z wodą i razem czekamy na znajomych Joli, a także wypatrujemy koleżanek Magdy. Te drugie debiutowały, mogą pojawić się lada chwila, pozostali – biegnący 10km, czyli dwie pętle – jeszcze chwilę będą w ruchu. Wesoło rozmawiamy. Nie przeszkadza nam nawet wiosenny deszcz, który zaczyna kropić 🙂 . Nie ma żadnego znaczenia 🙂 . Magda zaciąga kaptur różowej wiatrówki i uśmiecha się spod niego 🙂 . Jola, która porwała aparat szaleje na linii mety 🙂 . Jej przyjaciele docierają uradowani, wręczam im wodę i „strzelamy” sobie foto.
Przy biurze spotykamy wreszcie dwie dziewczyny – znajome Magdy, zadowolone z siebie, bo w debiucie dobiegły do mety, a bardzo się bały, czy ukończą bieg.
Stoimy w grupce i długo rozmawiamy, ciesząc się sobą i jakby odsuwając nieuchronną perspektywę pożegnania…Wokół coraz mniej niebiesko-białych koszulek, a niebo nam błogosławi kroplami deszczu, niczym z kropielnicy 🙂 . Cieszę się, gdy Magda pyta, czy ją podwiozę – łapiemy chwile, a te będą przemiłym bonusem, okazją, by jeszcze naszego spotkania nie kończyć. Ponieważ Jola zostawiła auto na dużym, leśnym parkingu, ja – przy szkole, umawiamy się, że podrzuci nas kawałek i tam się przesiądziemy 🙂 . Na pokładzie jest wesoło, ale prawdziwa wrzawa robi się, gdy Jola odbiera smsa z wynikami: 29:41, prawdopodobnie życiówka!! Nie potwierdzona, bo musi jeszcze w domu skonfrontować wynik ze słynnym „przeczołgiwaniem” przez Maćka i Piecha, ale i tak można już śmiało powiedzieć, że pobiegła bardzo dobrze 😀 😀 . Cieszę się z tego, przeogromnie.
Wyskakujemy przy szkole. Jesteśmy w wyśmienitym nastroju. Z ekscytacji, tuż przy moim aucie, wypadają mi kluczyki i nurkują w głębokiej kałuży…Oboje mamy z tego ubaw 🙂 . Ruszamy z Golęcina…To oczywiste, że Magda bardzo chciała dziś biec, ale patrząc na nią jestem niemal pewien, że świetnie się bawiła 🙂 Ba! – teraz, gdy już jedziemy razem jest w wybornym nastroju 🙂 . Szkoda, że to tylko kilka minut razem, kilka poznańskich ulic, kawałek asfaltu, niewiele przestrzeni i raptem kilka chwil, gdy mamy okazję pouśmiechać się jeszcze. do siebie..Oddaję ją światu pod domem, żegnamy się, a sam zawracam, sięgam po muzykę i ruszam do domu…
Kapitalny dzień…Kolejny z tych niezapomnianych….
Garmin…
Przedbieg…
Interrun 2014 support
Wrażenia…
Po pierwsze cieszę się, że potruchtałem przed biegiem, to pozwoliło „dopełnić” treningowo dzień. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, jak ogromną rolę w moim bieganiu (a także w znacznie szerszym kontekście) grają emocje i pozytywne nastawienie…Paliwo do wszelkiej aktywności nie jest zmagazynowane w mięśniach, a w duszy, w imieniu której mówi głowa…Dziś wszystko było absolutnie rewelacyjne, nastrój czekania na spotkanie, potem szczególny bieg, ale przede wszystkim wspólnie spędzone chwile. One są bezcenne…
Co do biegu – taka refleksja…Jola spisała się bardzo dobrze. Nie chciałem perswadować i naciskać ją tak twardo, jak moi koledzy swego czasu, ale i tak nie wyszło to najgorzej, skoro na trzecim kilometrze ktoś obok potraktował mnie jak „poważnego” zająca, pytając, na jaki czas biegniemy 🙂 . Było pysznie, a finisz, wspólny – bezbłędny 🙂 . Po biegu tak sobie myślałem o nieodległym czasie, gdy ja mocowałem się z barierą 6:00/km, a przelotowe tempo ustalałem na 6:15. Niby wciąż gdzieś tam jest zlokalizowane moje „Easy”…Dziś łamie tą barierę Jola 🙂 . Miło móc w tym uczestniczyć.
Jak się okazało, na tym nie kończył się ten wyjątkowy dzień 🙂 . Czekał mnie popołudniowo-wieczorny bonus rowerowy w wyjątkowych okolicznościach… Czasem chciałoby się móc zatrzymać czas…pozwolić chwili trwać…
No to w końcu była życiówka czy nie było? No bo jakby nie patrzeć to 29:41 to raczej nie jest szybciej niż 29:39 😉
Celowo pozostawiłem to jako wątek poboczny, bo sam styl, w jakim zrobiła to Jola – pomijam lenistwo (kryzys) na 3im km 😉 – był jej dużym sukcesem. Mogłem się spodziewać, że Twoja analityczna dusza upomni się o ten szczegół ;)…W aucie była radocha, bo po 30:2x z wyświetlacza miałem obiekcje, czy wyjdziemy w ogóle poza 30’…Tymczasem 29:41 zabrzmiało imponująco, ale Jola nie pamiętała wyniku z Wami…W domu okazało się, że było to 29:39…2 sekundy…Później Jolka utrzymywała, że życiówka zrobiona…Muszę ją raz jeszcze przydusić, jak to jest właściwie, albo trzeba pobiec kolejny bieg zdecydowanie lepiej 🙂
29:39 stoi w wynikach Biegu 4. 🙂
No dobrze, dobrze…wygraliście dwiema sekundami 😛 . Się poprawi 😉
Swoją drogą interrun jest jednym wielkim dymaniem biegaczy. To jaką kasę sobie liczą za ten bieg to jest jakiś kosmos! I tak naprawdę nie wiadomo za co. Kurcze musisz zapłacić co najmniej 40-49 zł a ja się pytam za co? Za chujowy kapselek? Za to, że nie muszą zamykać ulic w Poznaniu i zabezpieczać trasy? Dodatkowo jest to chyba jedyny bieg, w którym trzeba płacić za udział dzieci…. to już jest chore – wszędzie biegi dziecięce są za darmoszkę. Przy takim sponsorze jak Intersport i braku konieczności zabezpieczania trasy to jest dla mnie chore.
W polemikę nie będę wchodził, bo mi nie wypada – dla mnie medal (kapselek) ma szczególną wartość, zważywszy na okoliczności jego przyznania 🙂 . Wszystko, co piszesz ma oczywiście sens, GP udowadnia, że identyczne imprezy można robić za 12pln, ale jedno na pewno „ujowe” w organizacji nie było – wielkie, jak stół i pyszne drożdżówy 😀
wartość sentymentalna wartością sentymentalna i tego nikomu nie odbieram ale z czego ten medal jest? z pleksy. ile kosztowało jego wyprodukowanie? 1zł? a jeśli chodzi o drożdżówkę to jeśli ona była taka wielka to właśnie za nią płaciło się 30 zł? 😉 Interrun jest do dupy 🙂 A jeszcze bardziej jest do dupy to, że na fanpage’u Interruna prowadzą cenzurę i gdy zrobiłem wyliczankę podobną jak t, podając argumenty i pytając za co trzeba plącić aż taką kasę to mój post w ciągu 5 minut tajemniczo zaginął w akcji 🙂 W sumie taki Interrun jaki Intersport 😉
….dodam jedynie od siebie, że trasa wykreślona była brzegiem, co czytałeś w poście, a tymczasem…tasiemka: „siurprajs! – nie tyndy, trza na obkoło, obiboki” 😀