Czwartek 06.03.2014r.

 

Dalej i szybciej…

Zapaść frekwencyjna trwa…Wszystko wskazuje na to, że będę biegał dziś jedynie z Magdą B. Martwi mnie tylko to, że jej tempo może się okazać dla mnie zabójcze, jest przynajmniej o pół minuty na kilometrze szybsze od mojego 😉 . To sprawia, że cieszę się z obecności naszej Magdy na rowerze, która ostatnio tak czuwała nad tym, bym się nie wyrywał do przodu 🙂 ….Ale  radość trwa tylko do późnego popołudnia, gdy dostaję smsa…że jej zabraknie 🙁 🙁 …W ubiegłym tygodniu jej asysta mnie uskrzydliła, dziś mogła ocalić…Szkoda…A zatem zostaję sam na sam ze „sprinterką” 😉 …

Zatopiony w myślach zjawiam się na Lotników. Jak nigdy jestem tu z zapasem czasu, mogę nawet jeszcze posłuchać muzyki. Przy rogatce zastaję widok wielce wymowny….

20140306_200048

Ostatnio było tu tak pusto, gdy wracając w zaśnieżony styczniowy wieczór z koszykówki zajrzałem tu na kilka chwil…Rozglądam się, Magdy B. nie widać, ale ona biegnie z domu, więc biorę poprawkę na ewentualne kilkuminutowe spóźnienie…Zabieram się za rozgrzewkę, po chwili na odległym końcu Żarnowieckiej widzę ruch – jest moja dzisiejsza partnerka 😉 …Okazuje się, że odbijając sobie wtorkowe lenistwo, pobiegła dziś nie 4, a 7km, robiąc karną rundę wokół Inea Stadionu 😀 …

W jednym zgadzamy się od razu – dobrze byłoby dziś zmodyfikować trochę trasę do Strzeszynka, tak dla ożywienia, odmiany…Niemal natychmiast przychodzi mi do głowy Wola i szlak pechowy dla Maćka, na na którym zaliczył bolesny upadek – biegnie on równolegle do tradycyjnego wariantu, ale nieco wyżej. Magda podchwytuje myśl, tym bardziej, że po części nie zna tych ścieżek, a chętnie pozna…Zaczynamy, odbijając od razu na lewo, w kierunku hipodromu, potem crossem przez łąki i pagórki…Prowadzę z pamięci – nocą, mimo latarki, jest to trudniejsze. Irytuje nas piach pod nogami, męczy, ale na szczęście zalega tylko tu, na początku…Dalej przecinamy już przestrzeń aż do zachodniego brzegu i do metalowych barierek u wylotu ulicy Karkonoskiej. Tu jest już pod stopami twardo. Dobiegamy do Lutyckiej, którą „przeskakujemy” w nieoznaczonym miejscu. Teraz pora znów na mnie, biegnę przodem, bo tu ścieżynka jest naprawdę wąska. Niestety czołówka Magdy słabnie w oczach, znów cieszę się, że moja ma wystarczającą moc dla dwóch osób 😉 . W lesie droga jest już na tyle wygodna, że można biec obok siebie.

Zmiana trasy od razu daje efekt – biegnie się raźniej, kilometry mijają szybciej. Tempo już od Lutyckiej stopniowo rośnie, choć – co ciekawe – chwilami to ja sam je podkręcam. 5:20-5:30 to nie jest mój trucht, o czym zresztą świadczy rozmowa w biegu, szarpana i prowadzona prostymi zdaniami 😉 . Wbiegamy na asfalt, troszkę stabilizuję oddech po podbiegu…Trzymamy się teraz drogi równoległej do torów, po kilkuset metrach już nieutwardzonej, pełnej dołków niebezpiecznych dla stóp. Uważamy. Docieramy do rogatki. Tu kilka słów objaśnień – Magda pyta, dokąd prowadzi droga przez tory. Tamtędy można lasem dotrzeć do Kiekrza, nad kolejne miejskie jezioro, my jednak zbiegamy na prawo i trzymamy się ścieżki znanej mi z letnich wybiegań. Tu też trzeba ostrożnie biec, bo sporo pod nogami wystających korzeni i nierówności, a trasa wznosi się i opada, by finalnie sprowadzić nas dość stromo do pętli wokół Jeziora Strzeszyńskiego niemal vis a vis „naszego” pomostu 😀 . Poza zmianą tradycyjnego kierunku dziś realizuję cel numer dwa – zwiększamy kilometraż. Zwykle wynosi on 2 x 5.4km, dziś wyniesie pewnie około 13-14km, co będzie zasługą obiegnięcia jeziora. Istotne jest też to, że w perspektywie przyszłotygodniowej Maniackiej Dziesiątki przebiegnę dziś treningowo w sposób ciągły do naszej knajpki dłuższy odcinek. No i – co jest zasługą Magdy B. – szybszy 😉 . Zakręcamy w najdalszym punkcie i obieramy już kurs na zwyczajową herbatkę 😉 . Trochę dla hecy i by zobaczyć reakcję partnerki, w pewnym momencie podrzucam tak od niechcenia propozycję, by się nie zatrzymywać, a biec dalej 😉 . Mimo ciemności udaje się zarejestrować konsternację na jej twarzy 😀 😀 – nie chodzi o jej możliwości, bo są spore, ale o zaskoczenie, że to ja proponuję… 😀 😀 . Oczywiście to żart – mam wielką ochotę na picie, bo zaschło mi już w gardle 🙂 . Co szczególne – nasze tempo sukcesywnie rośnie, jakby nogi same decydowały, jak szybko biec. Na ostatnim przed naszą knajpką kilometrze sięgamy nawet 4:45 (!!)…Woow….

Wewnątrz dziś jeden stolik zajęty jest przez nocujących w obiekcie gości – my sadowimy się na „swoim”. Grzejniki nie pracują, więc nie przesuszymy ciuchów…Zamawiamy smakową herbatę i rozmawiamy.

20140306_211010

20140306_210923

Szkoda, że nas jest tylko dwoje – na myśl przychodzi wspomnienie, gdy przybiegliśmy tu siedmio-, czy ośmioosobową grupą…Było gwarno. Jedno jest jednak niemal identyczne – limit czasowy, jaki wypełniamy na pogaduchy – niemal godzina za nami 🙂 . Czas się zbierać.

20140306_215029

Na dworze GPSy są łaskawe, szybko „puszczają” nas w ruch…Początkowo znów nie oszczędzamy się tempem, ale trzeba rozruszać zasiedziałe kości 😉 . Za Biskupińską jednak próbuję zwolnić do 5:40 😉 , by nam się lepiej rozmawiało. Gdy się zbliżamy do Lutyckiej, dopada mnie znużenie, więc ponownie nogi przebierają szybciej…Za asfaltem biegnie się „psychicznie” lżej, bo w głowie jest myśl, że to ostatnie półtora kilometra…Nie przestajemy rozmawiać, co pozwala sympatyczniej połykać przestrzeń. Gdy docieramy do Rusałki, żartuję, że Magda teraz tradycyjnie przyspieszy, ale ona nie ma na to ochoty 🙂 . Za podbiegiem natomiast zbiega w las na techniczną pauzę, ja kontynuuję solowo dobieg do rogatki. Gdy tam docieram, z ulgą siadam na metalowych barierkach, uspokajając ciało. Czekam na partnerkę. Zgodnie z umową nie rozciągamy się jak zwykle tu, ale…biegniemy dalej na parking 🙂 . Pokonujemy tunel pod Dąbrowskiego i schody. Zostaje końcówka, ale przy aucie okazuje się brakuje niecałych dwustu metrów do 14tu kilometrów. Dopełniamy dystans osiedlowym asfaltem 🙂 .

Zawsze, gdy kończę bieg, nie chce mi się wierzyć, że jeszcze chwilę temu byłem tam, gdzie byłem 🙂 . Dziś tym bardziej, bo w nogach spory kawałek…Troszkę się dziś zagubiliśmy w przestrzeni 😀 …i czasie, bo na zegarku prawie 23ia 😉 …Czas wracać.

Garmin….

Wrażenia…

Cieszę się, że dziś udało się w ogóle pobiec…Cieszę się potrójnie, że udało się też pobiec tak daleko i tak szybko 🙂 . Wszystko oczywiście wyszło spontanicznie. Przy kafejce miałem na zegarku 8,12km pokonane w 46 minut. To oznacza, że gdybym „pociągnął” z Magdą w ten sposób do „dychy”, zrobiłbym pewnie życiówkę…Cóż, wyszło prawie z niczego 🙂 , tym większa satysfakcja w perspektywie czekających mnie biegów ulicznych…Niestety martwi pośladek, który boli zanim się rozgrzeje w biegu, a i podczas niego potrafi dokuczać…Największą zmorą jest jednak po biegu, gdy ciało stygnie…Może w najbliższą sobotę znów poddam się zabiegom Yacoola, zobaczymy….O ile dotrę na BBLa nie kuśtykając 😉 ….

Pusto dziś było na herbatce bez naszej Magdy, Joli, Agi, Maćka, Piotra…..Czy przyjdzie czas, że będę przybiegał tam sam? 🙁

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *