W emocjach …
Ojj, ten tydzień jest szczególny. I nie dlatego, że Święta podarowały jeden dzień roboczy wolny…Począwszy od mojego wyjazdu do powrotu zaliczyłem dwie udane biegowe „dyszki”, do tego niemal cały czas – choć internet i zasięg GSM w miejscu, gdzie byłem, woła o pomstę do nieba – mój telefon z fejsową aplikacją „plumkał” bardzo radośnie, a gdy zjawiłem się z powrotem czekał mnie magiczny wtorkowy wieczór, który tchnął we mnie ogrom pozytywnej energii 🙂 …Na jej fali wczoraj zaliczyłem powrót po wielu, wielu latach na tenisowy kort 🙂 . Życie przynosi niespodzianki, na tym polega jego piekno – dostrzec je mozna jednak tylko wtedy, gdy człowiek wzniesie się ponad przyziemności, kłopoty codzienności, a nastepnie otworzy serce i duszę na piekno chwili i tych, którzy je malują…Dziś tylko jedno mnie wypełniało i dodawało sił – czekanie na wieczór… 🙂
Ostatni czwartek zapisał się spadkiem formy, dziś czuję, że mnie aż nosi 🙂 …Mam nawet w planie uprzedzić bieganie siłownią, popracować tam w skupieniu nad sobą, a potem pognać nad Rusałkę. Wiem, że nie będzie Magdy B., która przygotowuje do trudnej, górskiej próby w Szczawnicy, zabraknie też Joli, umęczonej pracą. Jadę poćwiczyć jednak w maga-fajnym nastroju, bo i pogoda – przyjemny, wiosenny, pełen mnówstwa zapachów w powietrzu wieczór, i obecność moich biegowych Aniołów – Magdy i Agi gwarantują, że czekają na mnie wyjątkowe chwile… 🙂
Logiostyka. Słowo – klucz. Ukałdam sobie czas jak w zegarku. Zajeżdżam pod salę na tyle wcześnie, by mieć około trzech kwadransów na ćwiczenia i jeszcze tyle w zapasie, by się umyć, przebrać i zdążyć do 20tej dojechać nad jezioro 😀 . Na sobie mam już i gatki, i koszulkę, i skarpetki – wszystko po to, by jak najmniej czasu tracić w szatni. Muzyka na uszy i na ergometr. To zwyczajowa rozgrzewka. Zwykle 2km do „przepłynięcia” w tempie ~2’/500m, teraz kalkuluję, czy nie zmniejszyć, a czas przeznaczyć na zasadniczą część.
„Rozwiosłowuję się” jednak i zostaje „po staremu”. Potem przyrządy, sporo siły przeplatanej brzuszkami. Dla rozluźnienia skakanka pomiędzy „żelastwem”. Później z pracą przenoszę się na matę i tu na zmianę „brzuszkuję” i przerabiam „deskę” z dodatkami. W międzyczasie męczę też nową maszynę i górne partie ciała. Na koniec zabawa z kółkiem. Lubię to. Wymaga mocnego tonusu mięśniowego, a ciało pieknie przy tym pracuje. Nie mam czasu nawet pogadać z kolegą-trenerem, wszystko, co robię, jest szybkie i wyliczone 🙂 . Około 19:20 mówię „do widzenia” i zmykam pod prysznic. 19:35 jestem w aucie. Jadę. A właściwie lecę jak na skrzydłach… 😀 . Przede mną jest „wisienka na torcie” dzisiejszego dnia 🙂 .
Z auta zabieram tylko czołówkę i gnam chodnikiem w stronę tunelu. Jest tak ciepło, że mam na sobie koszulkę bez rękawów i nie czuję chłodu wieczornego. Zbiegam w dół uliczką. Przy rogatce czeka już Magda – dziś w ulubionych błękitach 🙂 . Wygląda zjawiskowo…Witamy się. Aga dzwoni do niej na komórkę, że chwilkę się spóźni. Czekamy więc, ciesząc się ze spotkania i rozmawiając. Znów te ulubione iskierki w oczach 😀 , radość w każdym słowie i geście…Jest jej z tym pieknie do twarzy 🙂 . Biegamy już rok ze sobą, mogę pozwolić sobie na kilka otwartych i miłych słów 🙂 . Oboje bardzo się cieszymy z perspektywy wspólnego czasu, jaki przed nami…Zajeżdża samochód. Wysiada…”huragan emocji”, czyli Aga 😀 . Widok jej uśmiechu od ucha do ucha, zakłpotania spóźnieniem i pełnych ekspresji gestów jest jak pozytywny „pocisk” – oboje z Magdą śmiejemy się, gdy nie czekając na nas, a kontynuując usprawiedliwianie, przekracza tory i rusza do biegu :D. Bez chwili pauzy! 🙂 🙂 . Niesamowite…
Na szczęście mój zegarek już wcześniej złapał „gotowość”, możemy więc od razu ruszyć za Agnieszką. Od pierwszych metrów śmiech nam towarzyszy jak czwarty uczestnik. Aga wprowadza nas w rezonans i sprawia, że świetnie się bawimy. Ja dziś nie biegnę, a frunę! 🙂 . Odbijam się jak piłka ze śróstopia jakby bez wysiłku. Fakt, tempo mamy spokojne, takie „nasze”, zwłaszcza z uwagi na kolano Agnieszki, ale i tak czuję, że mam dobry dzień. Nie rejestruję nic poza rytmicznym, sprężystym i krótkim kontaktem z podłożem i wciagającą jak magnes, pełną humoru rozmową. Jestem odrobinę z przodu i wciąż staram się zwalniać, by biec w szeregu z dziewczynami. Opowieści Agi, a właściwie styl, w jaki relacjonuje przygody i różne ciekawostki, potęgują świetny nastrój. Magda doskonale się bawi, podpatruję ją co chwila 🙂 . Nie zapalamy czołówek – wszystko wygląda na to, że będzie to pierwszy bieg od zimy, gdy cały odcinek do Strzeszynka pokonamy bez użycia latarek!! 🙂 🙂 . Zapachy w powietrzy wokół zniewalają!!…To jest PRZECUDNY WIECZÓR…Nie tak daleko nas słychać szczekanie koziołka 😀 i odpowiedzi z lasu 😀 . Przyroda jest magicznym tłem tych wyjątkowych chwil…
Aga uskarża się na kolano…Na kilkadziesiąt metrów przechodzimy do marszu, aż ból mija i możemy wrócić do truchtu. Niepokoi to, mam nadzieję, że nie powróci – Aga czuje cały czas lekki dyskomfort. Mijamy Biskupińską. Mam wrażenie, jakbym dopiero zaczynał bieg 🙂 . Jest mega-wesoło 😀 . Każde z nas po prostu UWIELBIA te czwartkowe chwile…Są takie nasze…
Gdy podbiegamy już do łąki w Strzeszynku, po lewej…dogasa ognisko 🙂 . Nie ma nikogo. Prawdpodobnie ktoś dopiero co je opuścił. Od razu mamy skojarzenia z latem, gdy w zeszłym roku we troje tu się przysiedlismy do znajomych Agnieszki…Teraz ten ogień u pogu nocy, ten żar, który nawiązuje do endorfin i tego, co wypełnia dusze, przyciąga nas jak światło nocne motyle 🙂 . Od razu postanawiamy zrobić sobie zdjęcie 😉 . Robię kilka prób, ale bez lampy kiepsko wychodzą…
Dopiero ostatnie wyławia nas z mroku 🙂 …
Na pomoście jest szczęśliwie pusto – taki wieczór miał prawo przyciągnąć tu i „konkurencję”, i spragnionych romantycznych i nastrojowych wrażeń – bo jest tu po prostu…
BAJECZNIE. Niestety dla aparatu, nawet w trybie nocnym jest za mało światła, trzeba się wspomagać diodową lampą, a ta znowu zaciemnia tło…W rzeczywistości jest jeszcze wokół wiele rozproszonego światła dogasającego dnia…
Cisza…a w tej ciszy tylko my…Wieczór otula mrokiem, chowajac nas przed światem..Dalecy od codzienności, zatopieni w chwili i bliscy sobie…
Aga odbiera mi aparat..Krótka, ale przemiła sesja…Trzeba nam na herbatę 🙂 . W knajpce kilka osób – widać różnicę w stosunku do zimy, gdy bywaliśmy tu prawie zawsze sami..Zamawiamy „napój Bogów” i siadamy, by pocelebrować to nasze dzisiejsze spotkanie 🙂 . Teraz, gdy wiosna nastała i biegamy w lekkich ciuchach, nie ma już rytuału ściągania bluz, rozbierania i wieszania wszystkiego na grzejniku. Jakaż to jest ulga 🙂 . Mamy chwilę zatrzymania dla siebie. Z lubością podglądam Magdę, jak opowiada,a jej oczy się uśmiechają. Lubię ten stan, gdy w powietrzu wokół jest tyle endorfin, tyle szczęścia. Aga tryska energią. Obie dziewczyny pieknie się uzupełniają, wypełniają swoimi emocjami przestrzeń, a mi jest…niewymownie dobrze 🙂 🙂 . Szkoda tylko, że nie trwa to wieczność…a zaledwie trzy kwadranse…
Noc na zewnątrz wyciąga po nas swoje mroczne dłonie. Ale dziś są one chociaż ciepłe i przyjemne… 🙂 . Zanurzamy się w czerń, rozświetlając ją naszymi latarkami. Pierwsze kroki zawsze są trudne, bo ciało podczas tej uroczej pauzy już zaczęło odpoczywać i trudno je zmusić z powrotem do ruchu…Ale udaje się…Wraca też podniecenie i radość biegu…We mnie chyba najbardziej, bo i Magda, i Aga walczą wciąż, by się przełamać – tak miło i przyjemnie było kilka chwil temu przy herbacie… 😀 . Aby im pomóc chwytam je obie za ręce i próbuje poderwać do żwawszego biegu…Sporo śmiechu przy tym 😀 . Udaje mi się je rozruszać, cieszę się bardzo.. 🙂 Staram się nie wyrywać do przodu, choć znów biegnie mi się tak lekko…Ta swoboda bierze się nie tyle z formy fizycznej – choć dziś i ona jest świetna – ale z emocji, z tej niezwykłej wibracji powietrza wokół nas…Biegnę tuż obok Magdy, a ona obok Agi…Patrzeć mogę ukradkiem, by nie oślepiać ich snopem światła…Gaszę więc chwilami ruchem ręki swoje światełko i wtedy z szerokim uśmiechem i bez skrępowania mogę nacieszyć się ich widokiem tuż obok…Niesamowicie fajnei to wygląda, gdy obie wyprostowane, dynamicznie pracują ramionami, jak ich ręce raz za razem wyskakują do przodu, a na ustach – mimo mroku – maluje się promienny uśmiech…Chciałbym tą scenę zatrzymać w kadrze..Szkoda, że nie można…Mimo, że muszę uważać, co mam pod nogami, nie umiem się powstrzymać, by nie zawieszać na moich Aniołach wzroku…Moje serce nie tłucze, jak w wysiłku, ono radośnie podskakuje w rytm każdego kroku, próbując wyrwać się z klatki piersiowej…Radośćjest tak duża, że spontanicznie zatrzymuję dziewczyny, ściskam i całuję 😀 . Strasznie się cieszę, że możemy tu dziś być razem w tak niezwykły sposób……..
Mijamy Lutycką. Nawet kierowca wyczuwa intuicyjnie nasz entuzjazm, zatrzymuje się i przepuszcza 🙂 . Zanurzeni po uszy w pozytywnej aurze, każde z nas uśmiechnięte do swoich myśli, docieramy do Rusałki i dalej do podbiegu…Mam tak wiele energii, że mam ochotę skipować pod górę, ale się hamuję 🙂 . Jest tak pięknie, że nie chcę przyspieszać końca i nawet nie gnam pod górę do rogatki…Przechodzimy przez żelazny trakt. Dziewczyny sposobią się do rozciągania, a ja – jak w odmiennym stanie świadomości – przysiadam na metalowej barierce, patrzę na nie i słucham pieknego śpiewu ptaka, który zgotował nam tu niezwykłe powitanie 😀 …Przez chwilę wszyscy milkniemy i stajemy się zachwyconą widownią anonimowego artysty…W powietrzu jego śpiew miesza się z zapachem bzu…rozpala duszę i marzenia…Absolutnie NIEZWYKŁA I PIĘKNA CHWILA….
Aga żegna się i wskakuje do auta…Dziś po raz kolejny poraziła nas swoją energią, najpiekniej, jak umiała podzieliła się sobą 🙂 . Ja mam jeszcze przemiły bonus – krótki spacer uliczką i tunelem z Magdą…To nasze spotkanie jeszcze się nie kończy, nie chcę by tak było..Czas spowalnia…Tu, poza lasem, wśród cywilizacji świat już się leniwie przeciąga, szykując się do snu…Nie ma już tej dynamiki z biegu, ona jest za to wciąż w naszych duszach 😀 . Śmiejemy się, spacerując po schodach…Jest mi tak dobrze, że nie chcę jeszcze oddać Magdy jej codzienności – proponuję, że ją podwiozę 🙂 . Zgadza się i tak oto mamy jeszcze kilka chwil na rozmowę, by pobyć ze sobą…Bardzo pomału toczę się osiedlową alejką 🙂 . Tyle niezwykłego blasku jest teraz u mnie w aucie…..
Żegnamy się pod domem…Magda wysiada, a ja odprowadzam ją wzrokiem, upewniając się, że dostanie się do środka…Zawracam w wąskiej uliczce…Żałuję, żę nie mam pod reką swojej muzyki…Po takim wieczorze, gdzie gęsia skórka na ciele nie jest wywołana chłodem, ale permanentnym zachwytem, człowiek nie ma ochoty wracać do normalności, do zwykłej skali emocji…Wciąż chce biec z uśmiechem na ustach, czuć jak endorfiny szaleją i malują świat na tęczowo nocą… 🙂 . Uwielbiam te czwartki….
Garmin też się zachwycał…
Wrażenia…
Mogę napisać tylko tyle: jestem zauroczony…Cóż więcej można dodać, jeśli w chwili, gdy zostaję sam w aucie, ja już tęsknię do kolejnego spotkania?…Jeśli nagle wokół powstaje pustka?…Owszem, życie jest jak morze, wiecznie rozfalowane…Za kilka chwil, gdy Aga wróci do domu, Magda zamknie za sobą drzwi, a ja wstawię auto do garażu…ono zaleje nas potokiem spraw, sięgnie po te emocje sprzed chwili jak sięga nocą po kolejne skrawki plaży w przypływie…Ale nam ich nie odbierze…Gdy będę kładł się spać i zamykał oczy, wciąż będę biegł, a obok będę miał dwie szczęśliwe i uśmiechnięte dusze…jak z innego świata…Naszego świata 😀 .
Kocham bieganie..Za to właśnie… 😀