W poszukiwaniu Easy…
Ciekawa rzecz – wczorajszy trening był z gatunku „poniewieraczy”, ale w kościach czuję go mniej niż inne…Może to kwestia długości trwania, może taka intensywność w pigułce, zamiast mozolnego narastającego zmęczenia, inaczej działa?…W każdym razie nastroiło mnie to jeszcze bardziej optymistycznie i zachęciło do takich „mocniejszych sobót” 😉 😉 . Dziś będzie spokojniej, zupełnie inaczej. Choć Yacool podkreślał, że po dzień po zabawie biegowej lubił robić trening siły biegowej, my tym razem się raczej pobyczymy. Spróbujemy odnaleźć zagubione gdzieś….tempo Easy 😀 😀 .
Od 9tej pomoże mi w tym Agnieszka. I tylko ona, bo Magdy brak, a Maciek lubi kilka minut dłużej pospać. Przywilej Mistrza 😀 . Ja zrywam się już o 7ej, by spokojnie i nienerwowo złapać kontakt ze światem. Na dworze wczoraj było rankiem zimno, nie chciałbym, by Aga na mnie czekała…Tuż po 8ej dostaję smsem prośbę o…10 minut handicapu 😀 . Nawet lepiej, bo spokojne kółko truchcikiem to 30 minut, potem – by nie stać – zawsze kombinujemy, by coś dokręcić. Dziś obiegniemy jezioro i będzie akurat 🙂 .
Zajeżdżamy pod stadion niemal na komendę 🙂 . Aga radzi się, co założyć na wierch – czy grubsze i cieplejsze, czy cieńsze i bardziej chroniące przed wiatrem. Jako że dmucha jak w Kieleckiem 😉 , doradzam to drugie. Właściwie ruszamy jak tylko meldują się satelity. Agnieszka od początku zgłasza postulat, by nie pędzić dziś i tym samym wpasowuje się idealnie w moje plany. No cóż – TEAM to TEAM, rozumiemy się wszyscy bez słów :D. Wybieram ścieżkę przy torach, by las przesłonił nas przed podmuchami wiatru. Gadamy o wolnym bieganiu. Zgadzamy się co do tego, że w czwartki nasze tempo czasem 😉 jest za szybkie, że powinniśmy to własnie potraktować jako Easy…Pobiec może kawałek dalej, obiec jezioro, zatrzymać się na herbatce, ale wszystko starać się robić w pierwszym zakresie. Dziwna to rzecz – człowiek biega już od jakiegoś czasu, jego tempo sukcesywnie wzrasta, z czego on się cieszy niewymownie…pokonuje coraz większe dystanse, a zmęczenie po nich traktuje jako pozytywny skutek, który przełoży się na formę. Tymczasem…ten progres jest, ale nie taki, jaki mógłby być. Ostatnie bliższe obcowanie z tematem Danielsa, McMillana oraz różnymi wypowiedziami i artykułami, jasnym dla mnie stało się, że biegając szybciej i traktując to jako „wybieganie”, popełniamy błąd. Bo zamiast pędzić gdzieś na pograniczu II-go i III-go zakresu, powinniśmy „człapać”, „nabijać kilometry”, ale spokojniej i „dostojniej”, budując tak potrzebną bazę tlenową…Tak własnie mam zamiar robić dzisiaj, choć szaleństwa z dystansem nie będzie…
Okrążam z Agą cypel, po drodze mijając i pozdrawiając Sławka, pracującego w SklepBiegacza.pl na Słonecznej, a który z czasem 17:47 finiszował ostatnio w GP z wysoką lokatą. Aga wspomina, że biegała wczoraj do Strzeszynka z naszym kolegą, Darkiem i mieli przyjemność przeciąć szlak z Kasią Bujakiewicz, aktorka i miłośniczką biegania, która też tutaj lubi trenować 😀 . Zawsze, gdy ja tu się kręcę, zastanawiam się, czy mi się ta sztuka uda 😉 . Chętnie zagadałbym, bo skoro biega, to jest to bratnia dusza 🙂 …Poruszamy się po znajomej trasie, rozmawiając, a ja od czasu do czasu kontroluję tempo. Ponieważ mam wciąż kiepsko skalibrowany czujnik na bucie, przed biegiem ustawiłem sobie, by tempo chwilowe zegarek pobierał z GPSa – zobaczymy, jaka będzie różnica. Trzymam się założeń, starając się utrzymywać na zegarku wskazania powyżej 6:00. Fajne to i…niefajne, ale „jak trza, to trza” 😀
Przy mostku mamy 8 minut z groszem do spotkania z przyjaciółmi, więc Aga wyciąga mnie na ciepła herbatę z termosu 🙂 . Po drodze mijamy gęstniejący tłumek biegaczy, przygotowujących się do Orlen Marathonu. Witam się tam przelotnie z kilkoma osobami z BBLa. Zjawia się Jola i akurat załapuje się na kilka ciepłych łyków 🙂
Wymieniamy kilka zdań, by się pośmiać, ale czas jest bezlitosny. Wracamy do mostku, a tu już czeka Maciek. I tylko Maciek..niestety… 🙁 . Opóźniam start, bo mam nadzieję, że wpadnie Dorota lub Paweł., a może jeszcze kto inny, ale po 10ciu minutach jesteśmy wciąż w wyjściowym składzie…
No cóż – pogoda specjalnie nie nastraja do wyłażenia z domu, wcześniej kropiło, co przy mocnym wietrze jest mało zachęcające. Brakuje też nam Magdy, która jest zawsze, gdy jej obowiązki jej nie zmuszą do wyjazdu. Smutne to, ale nic nie poradzę, czworo to też grupa 😀 .
Tempo obieramy jeszcze wolniejsze, tak, by dała sobie z nim radę Jola…Póki co idzie nam nie najgorzej 🙂 … Jest nas kilkoro, chcę, byśmy się siebie trzymali 🙂 . Kilka razy sprawdzam refleks Maćka, delikatnie przyspieszając – nawet w takiej sytuacji nie da się zaskoczyć, reaguje natychmiast 🙂 .Pokonawszy „cypel”, zatrzymujemy się za podbiegiem. Lasek zasłania nas tu przed wiatrem od zachodu, możemy poćwiczyć…Pędziwiatr się miga – woli pozować Joli. Ja z Agą, w tle, pracujemy w pocie czoła nad sprawnością… 😀
Krążymy ramionami, skipujemy, podskakujemy, kręcimy „pupą”…
Jola, która obsługuje aparat, porównuje swoje obuwie z nowym, Maćkowym 😀 …
ale ją też w końcu zagarniamy na ścieżkę 🙂 . Po ruchowej części, korzystając z ławki obok ćwiczymy core-stability. Oczywiście jest przy tym nieco śmiechu, jak zawsze 😉 . Pilnuję zarówno grupy, jak i siebie, by tą krótką sesję zrobić jak najbardziej starannie.
Po wszystkim zaczynamy trucht powrotny. Około połowy pozostałego dystansu proponuję zrobić kilka ożywczych rytmów…tyle, ile się da do mostku 🙂 . Joli brak sił, Maciek w przodzie – pałeczkę podjęła jedynie Agnieszka. Nie zaczynamy galopu na jeden sygnał, więc nasze 100-metrowe szybkie odcinki zazębiają się – gdy Aga pędzi, mija mnie w truchcie i zaczyna człapać nieopodal, a potem jest odwrotnie. Staram się rozluźnić i ładnie technicznie to pobiec – dłuższymi susami do przodu połykam odległość. 4ta seria kończy się przy mostku, ale ja ją nieznacznie przedłużam.
Tym razem na rozciąganie chowamy się za wiadukt, w strefę ciszy 🙂 . Kilka ćwiczeń, bez presji czasu i zmierzamy do auta. Raz jeszcze Aga częstuje herbatką, za co ja rewanżuję się ciepłym sokiem malinowym 🙂 . Tak dla rozbawienia, gdy mamy w dłoniach kubki z płynem, przekładam swoją rękę przez rękę Agi i w geście „bruderszaftu” proponuję, byśmy się sobie przedstawili 😀 😀 …Wszyscy odgrywamy scenkę, a ja z uśmiechem myślę, co też może chodzić po głowie tym biegaczom, którzy nas mijają na parkingu – w końcu zawartość termosu może być różnoraka 😉 😉 ….
Kończymy na dziś. Na zegarku ponad 11km. Maciek bez nacisku pyta, czy coś jeszcze dokładamy, gdy dziewczyny odjeżdżają….Macham do nich białą chusteczką 😉 …Na dziś już mam dosyć, sił by spokojnie starczyło, ale cel dzisiejszy już zrealizowałem – pora do domu.
Garmin zapisał….
Wrażenia…
Nie jest łatwo biegać wolno, to z pozoru spora sztuka. Na początku przygody amator nie ma kompletnie pojęcia, czy biegnie wolno, czy szybko, często przesadza i się zniechęca. Gdy jednak się wkręci, swoje kilometry przebrnie, problem powraca w innej postaci. Mimo zegarka, mimo jakiegoś doświadczenia, nie wiedzieć dlaczego, stara się biec coraz szybciej. Tymczasem powinno się pracować z głową – gdy trzeba szybko – poruszać się wartko, gdy trzeba pracować nad siłą – kłaść nacisk na dynamikę i staranność ćwiczenia, a gdy rusza się na „niedzielne” wybieganie – umieć zachować spokój i cierpliwie, pomału, krok za krokiem, przesuwać się do przodu…. Easy nie jest dla mnie takie łatwe 😉 😉
Już jakiś czas temu zauważyłem przykrą rzecz – moje ulubione Mizunki, w których biegam właściwie teraz non-stop (a miały być na śnieżną zimę 😀 ), po 4ech miesiącach używania mają skazę: wszyte w siateczkę wzmocnienie tuż powyżej podeszwy…pękło na wysokości małego palca 🙁 . Skutkiem tego mogę lada moment mieć tam dziurę, bo siatka to delikatna, przewiewna tkanina i już w tym miejscu zrobiła się ażurowa, a ja czuję chłód…Dbam o te buty, bo chcę je używać jak najdłużej i wydaje mi się, że na tym etapie można je ocalić jeszcze na trochę, tym bardziej, że całość przedstawia się solidnie i bez innych urazów. Zanim jednak podejmę akcję ratunkową, spróbuję je zareklamować – w końcu to nawet nie pół roku użytkowania….Tylko…w czym będę śmigał w międzyczasie??
Jakby ciekawostek było mało, chyba zwariował mój…pasek HR. Ostatnio notuję chwilami tętna powyżej 200bpm, a że wyczynowcem nie jestem, podejrzewam konieczność wymiany baterii…Echhh, ta technika 😉