Na jednej nodze…
Kurz opadł, wspomnienie biegu jednak żywe. Życie tak ułożyło, że dziś, zamiast nad Rusałkę, muszę wrócić nad Maltę – w sali, która wczoraj gromadziła biegaczy, odbierających pakiety startowe, dziś mam obowiązkową konferencję z ramienia Aeroklubu Poznańskiego. Żal mi bardzo zajęć z grupą, ale niestety muszę je poświęcić tym razem. Inne twarze, inna tematyka…tyko…pogoda podobna – dziś nadal wietrznie i chwilami na niebie groźnie….
Siedzę przy samym oknie z widokiem na rozfalowane jezioro…Raz za razem mocne podmuchy uderzają w witrynę wywołując dudnienie…Zacina deszczem…Świat za oknem wygląda bardzo nieprzyjaźnie….
…ja jednak mam swój „tajny plan” 😀 .
Konferencja zaczęła się dopiero w południe, co bardzo skomplikowało biegowe założenia na dziś. Podobnie urodziny brata i wspólny obiad o 15tej…Mam bardzo niewiele czasu, który z każdym dłuższym wywodem prowadzącego wykład jeszcze bardziej się uszczupla….I tak zrobiłem wszystko, co było możliwe, by wykorzystać miejsce, w którym jestem, a dokładnie sąsiedztwo biegowych szlaków i odpowiednio się przygotować: mam na sobie koszulkę termo, pod nią już założony czujnik na piersi, zegarek na nadgarstku, a pod dżinsami legginsy 😀 ….Czekam tylko na sygnał, by urwać się do samochodu, tam zrzucić spodnie, założyć kompresy, buty i wiatrówkę…
Niemal dwie godziny trwają zajęcia…Zostaje ta ostatnia wolna, którą mogę poświęcić dla siebie. Tak naprawdę może 40 minut, bo kolejne 20 zajmie mi powrót…Dopadam auta niemal równo o 14tej, wskakuję na tylne siedzenie i „przeistaczam się” 😀 …
Muzyka na uszach…Jestem gotów. Zostawiam po prawej salę konferencyjną w budynku pod zegarem…
Przede mną zbieg kostką chodnikową i dalej asfalt, wprowadzający w las.
Marzy mi się miękka ścieżka, ale niestety – to trasa w kierunku maltańskiego Zoo i jednocześnie leśny odcinek „spacerowiska” wokół jeziora – dopiero dalej szlak robi się bardziej kameralny i bliższy przyrodzie…
Ruszam, korzystając z trawnika, ale potem nie ma już pobocza i trzeba „poklepać” po twardym…Od początku, gdy w uszach odzywają się pierwsze dźwięki, świat wokół przestaje istnieć – nie ma znaczenia stalowe niebo i silny wiatr, mnie niesie biegowy krok i rytm, płynący z dźwiękami prosto do serca…Symbioza muzyki i ruchu jest idealna…Frunę…Zapominam o drobnych urazach, jedyne, co mam na uwadze, to czas…Muszę poruszać się sprawnie, bo niewiele ponad pół godziny stawia wysoko poprzeczkę, jeśli chcę pokonać jakiś sensowny odcinek. Zaczynam od 5:40, potem szybko jest 5:25, a gdy jestem blisko Browarnej nawet poniżej 5:00…Kwadrans za mną…Myślę, co robić dalej – „czasowo” do nawrotu zostało ledwie kilka minut, a mnie kusi na drugą stronę ulicy, na naszą pętlę…Całej nie uda mi się zrobić, ale są tam skróty – wykorzystam je 🙂 . Teraz często patrzę na zegarek. Po kilku zakosach w lewo, pod górę odbija wąziutka ścieżka, która z BBLowego szlaku „odcina” cypel – tu zakręcam, podbiegam i za chwilę jestem już na prostej w kierunku Browarnej. Teraz mocniej w górę, w lewo i wzdłuż drogi długą alejką…Garmin pogania, przyspieszam…Na zbiegu nawet 4:30…Przecinam asfalt, parking i ruszam na odcinek powrotny brzegiem stawku Olszak…Nie zwalniam…Wyhamowują mnie dopiero mocniejsze podmuchy wiatru prosto w twarz na otwartej przestrzeni – staram się jednak szybko pokonać ten fragment ścieżki wokół zbiornika wodnego i schować znów do lasu…Muzyka przenosi w odmienne stany świadomości…Idealnie koresponduje z krążącymi we krwi endorfinami, uderzającymi w twarz dużymi kroplami deszczu, szarpiącymi podmuchami i stalowym niebem…..
Zwalniam nieco…Jestem „w planie”, nie muszę pędzić na złamanie karku…Klimat muzyczny się zmienia, teraz, gdy zbliżam się do zamknięcia pętli, jest jakby weselszy i pełen życia…Latynoskie rytmy i gitara Santany wywołują wybuch emocji – w pewnej chwili, gdy w „Corazon Espinado” mocniej wchodzi perkusja (3:20), tak mnie niesie, że wyskakuję w powietrze jakbym sam miał pałeczki w dłoniach 😀 😀 …Jestem na asfaltowym mostku nad Cybiną, wbiegłem nad Maltę. Asfalt i kostka chodnikowa już mi teraz nie przeszkadzają…Dobiegam do torów kolejki, zakręt w lewo i ostatni odcinek do auta – już nawet nie korzystam z trawnika, jak na początku 🙂 ….Koniec. Jakby na zamówienie „wybija” siódmy kilometr. Wystarczy. Na więcej nie ma czasu. Teraz trzeba, jak Kubica na torze F1, zasiąść za sterami bolidu i pognać crossem przez miasto. Plan wykonany.
Garmin zapisał…
Wrażenia…
Da się. Nawet, gdy okoliczności nie sprzyjają, gdy czasu mało, pogoda „do bani”…Wystarczy chcieć 🙂 . Było mi miło, gdy zobaczyłem na fejsie, pod info o tym, że pobiegłem i zdjęciem, „lajki” osób, które były ze mną na konferencji 🙂 . Znak to, że zrobiłem coś, na co inni się nie porwali. A ja właśnie tak lubię, choć nie to było głównym zamiarem. Żal mi było po prostu tracić niedzielnego przedpołudnia, zwłaszcza, gdy tuż za oknem, kilkaset metrów dalej, są znajome biegowe zakątki 😀 . Na przekór. Czasem tak trzeba. O tym, czy okoliczności – wiatr, deszcz, chłód – są sprzyjające, czy nie, decyduje nasza głowa, to tam rodzą się wielkie rzeczy…albo umierają 🙂 . Bieganie do wielkich nie zaliczam, ale to mała szkoła podejścia do życia w ogóle. Warto być pilnym studentem 😀 .