Z parkietu nad Rusałkę….
…”I tylko czarne oczy, śnią się czarne oczy…”….”A teraz idziemy na jednego”…kto tego nie zna?… Średni ze mnie miłośnik tej twórczości 😀 , ale to niemal weselna klasyka i zazwyczaj „po kilku konkretniejszych” mniejsze znaczenie ma „ukryte piękno i głębia” oprawy muzycznej – ważne, że rytmiczna i można się przy niej „pogibać” 😉 … Towarzystwo jest mi dobrze znane i bardzo wesołe, to cała wartość takich spotkań – jedyna szansa by pogadać i się pośmiać…. Ja mam jednak tajny plan, który nijak nie koresponduje z okolicznościami i nie ma szans, by ktokolwiek z weselnego otoczenia zrozumiał moje intencje – o 10tej rano chcę stawić się nad Rusałką, na treningu z moimi biegowymi przyjaciółmi 😀 .
Przyjmuje kilka zasad – po pierwsze nikomu, poza najbliższymi, o zamiarach ani słowa. Po drugie – kontrola spożycia 😉 😉 – aby zdążyć spokojnie na zajęcia, muszę być o 9tej w Poznaniu, a wyjechać najlepiej jeszcze przed siódmą…Zważywszy na nieznane mi tempo „utylizacji procentów” w moim organizmie, najlepiej, bym unikał mocnych alkoholi, a te słabsze odstawił możliwie wcześnie 😉 . Po trzecie – muszę jakoś dyskretnie i w miarę wcześnie wymknąć się do hotelu 😉 . Wszystko się udaje…no może poza tym ostatnim – w łóżku jestem koło 2iej w nocy, ale wszystko mam już przygotowane do desantu nad ranem do auta… 🙂
6:20. Budzik wydaje zaledwie kilka dźwięków. Cztery godziny z haczykiem snu, ale przy goleniu nie podrzynam sobie jakoś szczęśliwie gardła 😀 Ufff… Prysznic zostawiam w spokoju, nie chcę hałasować – w końcu kąpałem się kilka godzin temu 😉 . O siódmej jestem już w drodze…ze mną „pracuje” już troskliwie Yanosik i cb-radio. Nic nie jadłem, ale mam pod ręką ciastka fitness’owe, zabrane z domu własnie w tym celu i teraz raczę się nimi. Mam nadzieję, że nie przytrafi się jakaś pauza niespodziewana w drodze i udaje się 🙂 – o 8:50 jestem przed domem. Kawa, bułka, zmiana ciuchów. 9:40 jadę nad Rusałkę 😀 😀 .
Jak miło!!! Dziś jest prawdziwie rodzinnie – wpadła do nas Dorota ze swoimi dziewczynkami 🙂 …
Jej mąż, Arek, właśnie kończy w pobliży zaplanowaną „dwudziestkę” i za chwilę „przejmie pociechy, by Doda mogła z nami spokojnie potruchtać 😀 . W grupce czekają już: Monika ze Zbyszkiem, druga Dorota 🙂 …
i Arek, który – podobnie jak ja – zagląda na zajęcia sobotnie i niedzielne 🙂 . Mija kilka chwil i dobija do nas Asia, za nią z daleka nadbiega Kuzyn….
a z drugiej strony Marek-bliźniak 😀 …
który natychmiast zabiera mi aparat, bym i ja znalazł się w kadrze (normalnie zawzięty jest 😉 )… Jest z nami już też Agnieszka 🙂 🙂 …
Gdy docierają ostatni…
krótka narada, co – gdzie – którędy 😀 ….
i można zaczynać 😉 ….Wracamy do klasyki, czyli mamy do obiegnięcia północny brzeg z cyplem, a potem do szkoleniowej ścieżki i łączki w pobliżu podbiegu, gdzie Monika przeprowadzi tradycyjną „sprawnościówkę”, na trawie zaś – ćwiczenia wzmacniające 🙂 . Zostawiam butelkę za którymś z drzew i doganiam ostatnich, potem Marka. Kawałek biegniemy razem, gadając, ale potem zwalniam, by dołączyć do Dody i Moniki. Oczywiście pytam o Chudego Wawrzyńca, bo bardzo jestem ciekaw, jak nasza „mistrzyni” radziła sobie na trasie tego trudnego biegu górskiego. Nie jest nam dane jednak zagłębić się w temat, bo akurat dzwoni Arek i Dorota z pociechami musi się cofnąć – będzie nas gonić potem… My śmigamy dalej 🙂 …Obiegamy „cypel”, wracamy nad Rusałkę i meldujemy się na łączce…
Tu jednak, nim przechodzimy do ćwiczeń, ma miejsce ważna narada – Monika komunikuje, że we wrześniu zajęć….nie będzie już (!!!) i – co gorsza – nic nie wiadomo na temat późniejszej kontynuacji, a są nawet sygnały, że może jej nie być…. Oczywiście jesteśmy zbulwersowani i chcemy zadziałać w sprawie 🙂 . Jakby nie było jesteśmy grupą biegową od prawie roku, z naszego grona wiele osób przebiegło swoje pierwsze półmaratony i maratony, a nawet biegi górskie. Mamy swój fanpage na „fejsie”, organizowaliśmy spotkania integracyjne, a nawet ognisko 😀 . Zżyliśmy się ze sobą i ciężko byłoby teraz zmarnować i te wspólnie przebiegnięte kilometry, i zapoczątkowane znajomości, przyjaźnie…Nie damy się – taki jest wniosek z tej krótkiej, spontanicznej dyskusji…
Postaliśmy, to teraz się poruszamy 😉 . Zwyczajowa „ścieżka zdrowia” z podskokami, „grzybkami”, skipami i wieloma innymi elementami mija ze śmiechem na ustach i dość szybko. Po niej przenosimy się na nasłonecznioną łączkę. Tu dobry humor nas nie opuszcza, choć ćwiczenia są poważne i nie wszystkie takie proste. Mają nas uelastycznić i wzmocnić. Dobra zabawa trwa. Na koniec Monika inicjuje wyścig pomiędzy naszymi wyciągniętymi nogami – wskazuje sąsiada i ten ma za zadanie ją złapać, a przy okazji muszą bacznie patrzeć pod nogi, by trafiać w przestrzeń pomiędzy naszymi i nikomu krzywdy nie zrobić….Takie zadanie czeka po kolei każdego 🙂 ..
Na finał mamy dotrucht do mostku, ale tym razem musimy go zrobić z przebieżkami, czyli pokonać około 100-metrowe odcinki szybko i z gracją, a potem kolejne fragmenty powolutku, by odpocząć – i tak kilka powtórek 😀 . Lubię taki mocniejszy akcent na koniec. Przy mostku rozciągamy się, a potem wracamy na chwilę do dyskusji o dalszym wspólnym bieganiu. Wchodzę na murek 😀 😀
i wtrącam na koniec kilka słów „z wysokości” 😀 … Rozmowa jest żywiołowa…
jedno jest pewne – działać trzeba, choć ostateczne słowo i tak będzie należało do organizatorów akcji zBiegemNatury….Tylko – czy my, sami sobą, nie zaświadczmy o powodzeniu przedsięwzięcia?? Że jesteśmy?? Że biegamy?? …..Będziemy walczyć, teraz musimy już kończyć zajęcia.
Oczywiście mam ochotę na więcej – i nie jestem jedyny 😀 … Do kolejnych kilometrów stawia się Ola i Agnieszka – partnerka z środowych naszych biegów do Strzeszynka. Dziś, o tej porze, w tym słońcu na wypad jeziorny jest już za ciepło, więc uzgadniamy powtórkową „piątkę” po trasie Nike’a. Tempo – konwersacyjne 🙂 . Wyciągam zza drzewa „w locie” butelkę z piciem, łapię kilka łyków i ruszam z dziewczynami na obieg jeziora…Staram się, by faktycznie nie pędzić – mniej więcej 6:00 wystarcza, by sobie pogadać…Na podbiegu za gastronomią wyrośnięte pokrzywy znów sięgają po nas, zostawiając na odkrytych nogach zaczepne pieczenie 😉 … Podobno to zdrowe 🙂 … Za „cyplem” skręcamy na „biegostradzie” w stronę Rusałki…Jesteśmy zagadani, więc ruch przy ścieżce zauważamy dopiero, gdy znajdujemy się na jego wysokości – to sporej wielkości dzik, o szarym umaszczeniu, „pasący się” tuż, tuż, prawie na wyciągnięcie ręki…Odwracam głowę na prawo – wśród niskich, ledwie kilkudziesięciocentymetrowych, rzadkich krzaczków dostrzegam więcej wystających „garbów” – stado liczy na pewno ponad pięć sztuk… 😀 . Zatrzymuję się i cofam nieznacznie, szykując aparat – dziwny to obrazek: dzikie zwierzęta, posilające się przy ścieżce, którą jadą nieświadomi rowerzyści, przebiegają biegacze, a nawet spacerują zagadani „niedzielni” turyści….Kiedy się zbliżam ostrożnie, najbliższy z dzików odrywa wzrok od posiłku i zerka w moją stronę spośród liści….
Aparat zapisuje obraz bezgłośnie, ale i tak jestem w kręgu zainteresowania zwierzęcia – nie wiem, czy to dobra okazja do kolejnych zdjęć, czy jednak nie powinienem zachować ostrożności…Cóż, lubię mocniejsze akcenty na koniec treningu, ale to koniec jeszcze nie jest, a poza tym sam też nie jestem – dziewczyny radzą nie przesadzać 😉 … Spokojnie cofam się patrząc na reakcję z krzaków 😉 …Jakiś przechodzień za plecami dzieli się z kimś uwagą : „o, to ten dzik, który mnie ostatnio gonił”….”No dobra – dajmy im spokojnie zjeść, też nie lubię, jak mi się ktoś w talerz gapi” 😀 – myślę, chowam aparat i ruszam z Olą i Agą dalej…Na podbiegu Ola kwituje: „jak ja lubię tą górkę” i ze znanym mi „samochodowym” przyspieszeniem, unosząc wyżej kolana, szturmuje ją ekspresowo…My pozostajemy mnie ekspresyjni 😉 … Przez chwilę chciałem zabrać dziewczyny na szlak bliżej torów, by całkowicie schować się w cieniu, unikając słońca, ale jednak biegniemy tradycyjnym dużym kołem…Aga zdradza mi swój plan – ma dziś ochotę na plażowanie nad Strzeszynkiem, zabrała nawet ze sobą książkę i kocyk do siedzenia, jedyne co – nie przewidywała kąpieli i niespecjalnie chciała tam biec w południe. Ja z kolei nabrałem sporą ochotę, by się po bieganiu schłodzić, póki zbierające się na niebie chmury nie zasłonią „grzejnika” 😀 . Dogadujemy się, że możemy na dwa auta podskoczyć na plażę – ja się zanurzę w wodzie, chwilę pogadamy, a potem będę uciekał, Aga zaś zatopi się w lekturze gdzieś w pobliżu 🙂 . Ta perspektywa trzyma mnie na ostatnich metrach, które pokonuję ze zwyczajowym przyspieszeniem 🙂 . Chwila stretchingu, Ola musi już się urywać, a my odpalamy nasze „krążowniki szos” przed stadionem, obierając kurs najpierw na sklep – temperatura mocno nas przesuszyła – a potem na wolne (a tych jest niewiele) przestrzenie przy szosie dojazdowej do najpopularniejszego pomiejskiego kąpieliska…
Tak oto po wczesnej pobudce, konkretnej „przebieżce na czterech kołach”, zajęciach w gronie przyjaciół, dodatkowym z nimi kółku, teraz mam jeszcze miły suplement w postaci kąpieli i godzinnej, sympatycznej pogaduchy z Agnieszką, przy okazji wystawiając się trochę na działanie ultrafioletu 😉 .
Warto było 😀 .
„610-tka” zanotowała….
Wrażenia…
Czasem warto w życiu pogłówkować, by poszukać kompromisu. Jedne okoliczności nie muszą przekreślać innych – to często my za szybko rezygnujemy…Dziś nie odpuściłem biegania, podobnie wczoraj – choć w tym wypadku ruchu było mniej…Dałem radę, udowadniając sobie, że wystarczy czasem mocno chcieć i odważnie coś zrobić, by wszystko pogodzić. Mam nadzieję, że rodziny i nikogo, z kim miło spędzałem sobotni wieczór aż po noc, nie uraziłem tym nagłym „wybyciem” – ja się cieszę, bo w obliczu nieznanych dalszych losów zajęć zBiegiemNatury udało mi się „ocalić” dla siebie bezcenne, wspólne półtorej godziny … 😀 😀 😀