Powrót po dwóch tygodniach na spotkanie zBiegiemNatury..
Na niedzielę się czeka specjalnie…
Czuję wyraźną różnicę w nastawieniu pomiędzy minioną sobotą – solową, bez dodatkowej motywacji, taką „nagadaną sobie do ucha”, a niedzielą – towarzyską, sympatyczną, jakby wpisaną w rytuał od zawsze… 😀 . Nie wiem nawet, kto będzie dziś, ale nie ma to znaczenia, tak jak i pogoda, która poprawiła się jedynie w tym względzie, że nie kropi…Co nie znaczy, że nie może 😉 , bo chmury zakrywają niebo.
W aucie słucham muzyki, czuję „fun” :). Rozglądam się, wzrokiem rejestrując przecierających chodniki biegaczy. To stało się niemal automatyczne – wyławiam ich spośród przechodniów jakby byli członkami tej samej, „zakręconej i stukniętej” drużyny 😀 …Czuję więź z tymi nieznajomymi, którzy porzucili komfort na rzecz wysiłku i pracy nad sobą, szczery szacunek, choć nie mam nawet jak im tego okazać…Niedaleko Dąbrowskiego, gdy znów toczę się za jakimś przysypiającym, niedzielnym kierowcą, wzrok przyciąga po prawej całkiem znajoma sylwetka….Biała koszulka, meszek na głowie zamiast bujnej czupryny i to tempo…zwrotne…MACIEK!!! Trąbię na znak, że go dostrzegłem, ale nie zatrzymuję się, bo wiem, że on chce na spotkanie dobiec, a nie dojechać 😀 . Jak fajnie, że będzie – nie było to takie pewne, a informacji nie miałem. Będzie okazja, by sobie pogadać…
Zostawiam auto pod stadionem…Już mam się skierować w stronę wiaduktu, gdy widzę nadbiegającego Pędziwiatra – w swoim stylu wybrał dłuższy wariant i nadbiegł z tej strony, z której nadjechałem. Tuż za mną 🙂 . Zbliża się jak pocisk 🙂 , przebiega koło mnie rzucając swoje „Daaaajeszzz”…Zanim zrównuję się mu tempem, on jest sporo w przodzie i finiszuje – to się nazywa entuzjazm przed zajęciami!!! 😀 😀 . W świetle wiaduktu widzę już, prócz niego, kilka czekających osób..
To Monika ze swoim młodym zawodnikiem…Nadbiegają też „Cześki”…
Dołączają następni, choć tłoków dziś nie ma….Dorota, Agnieszka, kolega, który będzie za kilka godzin biegł półmaraton w Tarnowie Podgórnym…Ostatni dociera Piotr, tym razem sam. Przysiada się do nas i od razu proponuje, by dziś zacząć w odwrotnym kierunku, korzystając ze ścieżki na południowym brzegu, która biegnie bliżej torów…
Oporów nie ma, więc ruszamy. Gdy wbiegamy w las, trasa się zwęża, musimy poruszać się „gęsiego”. Na czele, rzecz jasna, „trenejro”, my spokojnie jego śladem…
Niestety nie nadążam z ustawieniami aparatu w telefonie i przy mniejszej ilości światła fotki wychodzą dynamicznie, ale i nieostro…
To jest fajny i malowniczy szlak, zwłaszcza wiosną, na dalszym odcinku meandruje prawo-lewo pomiędzy drzewami i niskimi, gęstymi krzakami 🙂 . Maciek relaksuje się w naszym spokojnym tempie i może wreszcie poopowiadać o nowościach ze swojego świata 🙂 . Błyskawicznie docieramy do zbiegu od strony znajomej rogatki, dalej Piotr prowadzi na wprost, na Wolę. Tu skręcamy w prawo, pokonujemy niewielkie górki, a potem przy lesie znów w prawo, do ścieżki przy strumyku, którą „odkryłem” wczoraj. Zatrzymujemy się na łączce w sąsiedztwie krzyżówki z „biegostradą” na tradycyjne ćwiczenia..
Wieje trochę…..Postanawiamy przenieść się kawałek dalej, na podbieg w stronę gastronomii , gdzie realizujemy drugą część sprawnościową, tym razem w ruchu. Piotr, który usilnie pracuje nad naszą „siłą biegową” wykorzystuje pobliską, solidną ławeczkę, aplikując nam po 20 naskoków jednonóż z wypchnięciem do przodu biodra – nie powiem, po takiej serii mocno czuję przyczep „czwórki” 🙂 🙂 . We dwóch z Maćkiem wykonują ćwiczenie synchronicznie obunóż, angażując…pobliski kosz na śmieci 😀 :D…
Na deser – przebieżki na podbiegu 😀 , cztery serie. Po ostatniej już nie wracamy, przez co niepostrzeżenie umyka Anita, która nie biegnie z nami z powrotem do mostku, a od razu zawraca do domu. Truchtamy dalej, rozmawiając całą drogę. Tempo sprzyja, nikt nie szarpie do przodu, a że dziś jest nas mniejsza grupka, wszyscy trzymam się „w kupie” 🙂 .
Niepełna „piątka” na zegarku nie zadowala mnie dziś, spodziewam się, że Maciek „pociągnie” ze mną dodatkowe kółko, na które mam ochotę. Tym razem jednak nie, bo spieszy się, przygotowywać do wyjazdu…Nic straconego – chętna na towarzystwo i kilka dodatkowych kilometrów jest Agnieszka i z nią ruszam dookoła dużą pętlą 🙂 . Od samego startu pochłania nas bez reszty rozmowa 😀 … Temat „polskiego himalaizmu”, któremu od lat kibicuję i który jeszcze tak niedawno zajmował mi godziny rozmów z moim nieżyjącym przyjacielem, Tomkiem, okazuje się wciągać bez reszty tak, że nadprogramowe kółko z „cyplem” po raz pierwszy chyba mija mi niemal niezauważenie 😀 😀 😀 . Rozstajemy się dopiero przy stadionie, gdzie mamy zaparkowane auta. Ta dodatkowa, przegadana sympatycznie „piątka” daje mi dziś łącznie niepełną „dychę” – jest super 🙂 . Można wracać.
Ale nie do domu…
Niestety dziś z rana jak na zawał „zmarł” nagle wężyk, doprowadzający wodę do toalety i o mały włos miałbym w domu pływalnię, a na endo „trening na basenie ” 😉 – muszę więc jechać do Castoramy po zamiennik……Cóż, czas zejść na ziemię i zmierzyć się z prozą życia…. 😉 😉 .
Swoją drogą, ciekawe to zjawisko, gdy niedzielne rodzinne przebieranie płytek, czy wybieranie odcienia tapet do pokoju gościnnego zakłóca facet w śmiesznych rajtuzkach i ortalionie, przemykający pomiędzy regałami w aurze dalekiej od „lawendy czy bzu” 😀 … „Ale..mi to tito” – załatwiam sprawę i zmykam, ZBAWIAĆ ŚWIAT 😀 ….
No cóóóóóżżżż……
😀
Jak dziś poszło?
Trasa: Rusałka na dwa kółka – zBNowe i w duecie – poniżej tylko to drugie 🙂 – dane z endo
Start: 11:14
Czas: 30:31
Dystans: 5,01 km
Tempo śr.: 6:05
Tempo max: 4:16
HR śr.: 158
HR max: 171
Jakie wrażenia?
Przemiło było po niezawinionej przerwie zobaczyć znów znajome pozytywne, uśmiechnięte twarze. Entuzjazm niedzielny zawsze jest tak duży, że trzyma mnie przez cały tydzień 🙂 …zresztą to on był legł u podstaw naszego środowego, dodatkowego wspólnego biegania – to, że tak dobrze czujemy się w grupie i ze sobą. Zawsze zastanawiam się ile utalentowanych osób podejmowało próby biegania, gdzieś, z dala od innych, w samotności, bez wsparcia, bez możliwości dzielenia się radością z sukcesu nad słabościami, bez wzajemnej mobilizacji…i odpuściło, parkując na sofie w drodze do wieczności.
My mamy to szczęście, że jesteśmy razem…I nie ma znaczenia, czy w tempie 4..5..czy 6:00…ważne, że świetnie się bawimy 😀 . I wciąż nam się chce 🙂
Komplet zdjęć – w Galerii