Światłolubni….
Poniedziałek wolny. Rzadko to się zdarza. W tym roku wypada tak na „zamknięcie” długiego, świątecznego okresu i jest jak bonus. Wczoraj było dla nas jasne, że wykorzystamy go biegowo. Jasne również było, że nie pośpimy, bo spotkamy się już o 9tej :D. To był dobry wybór, bo dzień, jaki wstał, rzucał na kolana od pierwszego spojrzenia.
8:45. W drodze. Błękit i blask wschodzącego słońca działają niesamowicie mobilizująco i automatycznie rodzą świetny humor. Parking przy stadionie. Nikogo nie ma, żywej duszy…Po wczorajszym oblężeniu widok całkowitej pustki przyprawia o śmiech – moje auto to jedyny pojazd!. Słońce zagląda znad horyzontu, przedzierając się przez korony drzew w zapowiedzi pięknego dnia…
Powietrze jest rześkie, ale absolutnie wiosenne…Co za styczeń!!! Dla mnie, miłośnika mrozu i białego puchu…ale jedynie w górach 😀 , to bajkowe okoliczności. Rozglądam się. Zostało kilka minut, powinna docierać Jola, ale nie ma jej. Jestem sam. Przez moment uchylam drzwi auta i słucham muzyki, która też „wstrzeliła się” klimatem, by naładować duszę pozytywnymi emocjami. No dobrze, czas ruszać na mostek…
Gdy mijam bramę stadionu za moimi plecami zajeżdża auto Joli. Kiwam jej, ale idę już do wiaduktu, bo widzę tam Maćka i Magdusię 🙂 . Dusza jeszcze szerzej się otwiera – ich widok wywołuje u mnie jak zwykle niesamowity skok radości i szybsze bicie serducha 😀 …Jeszcze tylko dołączy Jola i wszystkie puzzle udanego początku dnia znajdą się na swoim miejscu. Witamy się serdecznie 🙂 , każdy reaguje, jakbyśmy nie widzieli się miesiącami, a to ledwie kilkanaście godzin 😀 ….Jolka już jest….
Startujemy standardowo. Od początku wracamy do rozmowy o wczorajszym bieganiu i sobotnim GP. Może dla postronnych nie byłoby atrakcyjne wspominanie tego, co niosło ból i zmęczenie, a na pewno ciężko byłoby dzielić się emocjami – trzeba bowiem wziąć udział w zawodach, wiedzieć jak to jest, gdy każda minuta zdaje się być godziną, a gdy już się wszystkie wypełnią, a kurz opadnie, trzeba poczuć magię endorfin i to, jaki niesamowitą ekscytację i podniecenie wywołują, by za tym wszystkim tęsknić i wciąż pamięcią wracać…Na zbiegu za gastronomią Maciek proponuje, byśmy – skoro rozmową nie odrywamy się do GP – dziś „wycięli” cypel i „polecieli” trasą zawodów. Nie będziemy też zatrzymywać się koło mostku, a pobiegniemy brzegiem do nieistniejącej już mety 😀 . To ma sens 🙂 . Tym bardziej, że Jola wciąż „się dociera”, a my chcemy być wszyscy razem. Wspomnienia nabierają jeszcze większej wyrazistości. Ja słucham uważnie i choć tym razem nie biegłem, smak tego, o czym mówią przyjaciele , znam dobrze 🙂 . Wszystko, każdy detal, z perspektywy czasu bawi i choć w czasie wyścigu do śmiechu nie jest, teraz jest ten moment, gdy z dystansem można się już tym wszystkim bawić. Szczególnie urocze są wspominki Magdusi, która walczyła neizwykle dzielnie ze złym nastrojem i fatalnym nastawieniem, która ruszała w wielkim stresie i kilka razy chciała po prostu zejść z trasy. W głowie powtarzała sobie: „Dość. Ostatni raz się tu męczę. Nigdy więcej!”….a potem dobiegła, robiąc życiówkę 😉 . Wygrała z Głosem i sięgnęła po laury 🙂 . Bieganie hartuje, kształtuje charakter, szlifuje nas i sprawia, że gdy ruszamy w nasze codzienne życie, w którym też pełno jest zwątpień, kałuż z błotem, podbiegów, milion zakrętów, a my biegniemy często przez nie na „długu tlenowym”, jesteśmy silniejsi, bo potrafimy koncentrować się na nagrodzie i wiemy, że niezależnie, czy osiągniemy cel, czy nie i tak będziemy zwycięzcami. Bo – w przeciwieństwie do innych – podjęliśmy trud 😀 . A na mecie zawsze będą czekać Ci, którzy nas uściskają, powiedzą; „Świetna robota!” i podzielą nasze szczęście 🙂 . Bo je rozumieją.
Słońce dziś jest obłędne – mam wrażenie, że to nie zimowy, a letni poranek! 😀 . Brakuje tylko zapachu drzew i śpiewu ptaków, choć i te, zdezorientowane, tu i ówdzie zaczynają kwilić 🙂 ….Sielsko, anielsko 🙂 . Krok za krokiem, w tempie konwersacyjnym, przeżywamy ostatnie metry wyścigu. Nieco modyfikuję finisz, zapominając, że tuż przed metą był łuk – przyjaciele mnie nawracają 🙂 . Parkujemy na „słodkim”, błękitnym pomoście, nie bardzo mogąc się zdecydować, czy w ogóle wracać, czy poplażować, czy może poćwiczyć tu coś – blask słońca zniewala….Czekamy chwilkę na Jolę, która na dobiegu zatrzymała się na moment…
Jest cudnie…
Robimy małą sesję rozciągania i nie tylko. Maciek wskakuje na ławeczkę, a my oddajemy honor jego zasługom, symbolicznie wiążąc sznurówki Mistrzowi 😀 ….
Pędziwiatr schodzi na ląd 😉 i szykuje się do kolejnej próby hartowania swoich nóg w lodowatej wodzie…
my zaś, delektując się śliczną pogodą, przerabiamy kilka elementów Core Stability 🙂 . Magdusia wciąga mnie nawet w małą rywalizację, kto dłużej przytrzyma w górze nogę 🙂 …W tak pięknych okolicznościach mam jednak „lenia” i odpuszczam za szybko 😉 . Przy okazji – bawi mnie porównanie masy mojej ciężkiej, masywnej kończyny i delikatnej, zgrabnej, ukształtowanej jakby ręką wrażliwego artystę, nóżki Magdy 🙂 . Hmmm… 😀
Maciek przechadza się w wodzie, ale też i nas podgląda aparatem 😉 …
Czekamy chwilę, aż nasz Mistrz się troszkę rozgrzeje po tym moczeniu na brzegu..
W międzyczasie zjawia się jakiś przypadkowy, „100%-owy mors”, który po krótkiej z nami rozmowie w całości zanurza się w wodzie – ot, najspokojniej w świecie przyszedł sobie w styczniu…popływać. Szokuje jednak głównie tym, że robi to…w stroju Adama 😉 . W sumie zaskakuje nas, bo mamy przedpołudnie, porę spacerów z dziećmi, miejsce publiczne, a on tu urządza w najlepsze niezapowiedziany streaptease…Żeby to jeszcze miał się czym pochwalić, ale wiek nie ten, klaty brak, a „kaloryfer”…jednożeberkowy 😉 …o innych, niespecjalnie filmowych szczegółach nie wspominając…W każdym razie nawet dla naszych dziewczyn super atrakcyjnym spektaklem to nie było…(co innego, gdybyśmy się my rozebrali 😀 😀 😀 ). Magdusi nawet nie rozgrzało, wręcz schłodziło – próbując wykrzesać z siebie nieco ciepła własnego, zaczęła biegać w kółko 😀
Jak tylko Maciek jest gotów, nie czekamy na „Wyjście Adonisa Z Wody”, tylko ruszamy, „dopiąć” kółko wokół jeziora. Oczywiście scena sprzed chwili dominuje w żartach, ale też rozmawiamy szerzej o morsowaniu…Przy podbiegu do torów, Magdusia decyduje się już odbić do domu, my kontynuujemy bieg po pętli GP. Przy mostku chwilkę jeszcze ćwiczymy i spędzamy czas z Jolką, a gdy ona się żegna, oceniam dystans i dochodzę do wniosku, że skromny jakiś taki…Proponuję Maćkowi jeszcze pętelkę do gastronomii i z powrotem, na co on z chęcią przystaje. Obiecuję, że jeśli sił będzie pod dostatkiem, to zrobimy „sprinta” na koniec 😉 . Tak oto powielamy trasę wcześniejszą, przy znanych „budkach” zakręcając w lewo, a potem wracamy nad jeziorem. Pogoda nie przestaje zachwycać i to wystarczający powód, by pomimo faktu, że biegnie mi się nad wyraz przeciętnie, nie chcieć tak szybko wracać 😉 …Na ostatnich 200 metrach „krzeszę” z siebie tylko tyle inicjatywy, by zamarkować finisz, sprawdzając czujność Pędziwiatra – tak naprawdę strasznie nie mam ochoty gnać i rad jestem, że mam już w zasięgu ręki znajomy murek :D.
Dziś bowiem, po dawce ruchu, chciałoby się usiąść i delektować tym niemal wiosennym widokiem wokół…Jak wiele znaczy dla nas światło słoneczne, można przekonać się w takie dni, jak dzisiejszy 🙂 . Nawet, jeśli sercem i duszą targają stany przeróżne, czując pod zamkniętymi powiekami i na policzkach dotyk Naszej Gwiazdy, sprawy i troski wydają się lżejsze, łagodniejsze, tęsknoty – łatwiejsze do udźwignięcia, a rzeczy z pozoru niemożliwe do spełnienia – zadziwiająco realne… 😀 .
Garmin….
Wrażenia…
Wiadomo, że taka aura nie przetrwa o tej porze roku, że to tylko chimera, niestabilny stan przyrody, że bardziej to wszystko przypomina zachwyt nad zorza polarną, albo tęczą, o których wiadomo, że przeminą za moment…Ale warto było dziś wstać wcześniej, nie dospać, by pojawić się nad cichym w takich chwilach jeszcze jeziorem, wśród pięknych ciałem i duchem ludzi, cieszyć się życiem…wtedy, gdy ono tak słonecznie się do nas uśmiecha 🙂 ….