Sobota 29.03.2014r.

 

Happy long run…

W sumie – lepiej nie mogło się ułożyć. Po przesunięciu biegania z czwartku na środę skorzystałem z możliwości zrobienia sobie drugiego w tygodniu treningu na siłowni, zakończonego basenem. Pierwszy raz w tym roku wskoczyłem do wody, nie na długo, na około 25 minut, ale wystarczyło, by się rozluźnić po przerzucaniu ciężarów 😉 . No i czas przed latem troszkę popływać – w końcu żyjemy w naszym biegowym gronie perspektywą Strzeszynkowych kąpieli w długie letnie wieczory 🙂 . Wczoraj wypoczywałem i miałem czas, by przemyśleć trasę na dziś, bo czekało mnie małe wyzwanie…Nie biegłem jeszcze „bezpostojowo” 20tu kilometrów, zawsze robiłem mniejsze, czy większe pauzy na fotki, picie, czy złapanie oddechu, teraz miałem zrobić to na raz…

Dobrze pamiętam jeszcze moją pierwszą solową próbę na 10 kilometrów – śmierć na siódmym kilometrze, gdy tylko ambicja powstrzymała mnie przed odpoczynkiem. Wlokłem się bliski omdlenia 😉 . To było jednak około dwóch tysięcy kilometrów temu 😀 , teraz czas na podwojenie jednorazowego dystansu 🙂 . Nie bez znaczenia będzie, że pobiegnę z Magdą – jej obecność mobilizuje mnie, ale przede wszystkim jest przyjemnością samą w sobie. Korzystam, że pomału wraca do biegania swoim rytmem i póki co chcę wykorzystać chwile, gdy nasze tempa gdzieś się spotykają…Za moment zacznie biegać jak dawniej, a może nawet szybciej i już jej nie złapię 😉 😉 . Aby móc dziś z nią potruchtać, muszę zrezygnować z zajęć BBLowych – mamy w planach wczesny start z uwagi na sporo późniejszych obowiązków w grafiku mojej uroczej koleżanki 🙂 . Ruszymy o 8:20. Tak mamy uzgodnione.

Pobudka jest bolesna. Muszę się jednak zmobilizować, bo nie mam zamiaru się spóźnić – Magda będzie biegła z domu na Olimpię około 3ech kilometrów i źle byłoby, by na mnie czekała. Udaje mi się ocucić jakoś i wyszykować się do ósmej, pędzę po auto i wartko pokonuję ulice, by znaleźć się na Golęcinie przed czasem 🙂 .

Niesamowicie pusto tu o tej porze….

20140329_081700

Przestrzeń zaprasza….Nie ma żywej duszy…

20140329_081722

….poza tą jedną w oddali, w błękitnej, znanej mi bluzie 😀 😀 …Jak tylko zaczynam trucht do mostku, widzę już Magdę – musiała jednak przybiec wcześniej, teraz się rozciąga, czekając aż dołączę… 🙂

20140329_081841

To niezwykła i rzadko spotykana sytuacja tu – gdy się rozejrzeć wokół, jesteśmy całkowicie sami 😀 . Witam się serdecznie. Jej widok cieszy oko i duszę 🙂 . Błękit, jak się okazało, to kolejna rzecz, która nas łączy – to ulubiony kolor nas obojga 🙂 . Mojej partnerce w nim wyjątkowo do twarzy – dziś będę miał sporo czasu, by się nacieszyć jej widokiem. Oj, sporo 😀 . Niemal bez pauzy ruszamy….

Aura jest boska. Można by rzec sowami Indian: „jest piękny dzień na umieranie” 😀 . Kryształowe niebo i słońce, które dźwiga się coraz wyżej i które może później dać się we znaki. Z tej perspektywy propozycja 8:20 była strzałem w dziesiątkę. Teraz czuję lekki chłód poranny i termo, w której biegnę, jest idealnym rozwiązaniem. Od samego początku uzgadniamy spokojne tempo i, jeśli starczy sił, dystans 21km. Dylemat mam taki, że aby przebiec połówkę w debiucie poniżej dwóch godzin, np. 1:55, trzeba utrzymać średnie tempo 5:30-5:40, a to może być dla mnie zadanie trudne…Dziś treningowo spróbujemy utrzymać ~6:00, choć może uda się nawet pobiec szybciej. Póki co zaczynamy od wesołej rozmowy i człapania dla rozgrzewki. Magda żali się, że dziś ma kiepski dzień, bo już te 3km z domu dały jej popalić. Pauza związana z kontuzją zostawiła ślad na kondycji, wiem jednak, że talent i zawziętość mojej miłej partnerki, z którą biegam już od roku, pozwolą jej błyskawicznie wrócić do formy, a jej MOC będzie rosła w oczach. Dysponuje wszelkimi atutami, by biegać szybko i z wysoką wytrzymałością. Ma rewelacyjną figurę, jest lekka i zwinna. Gdy dołoży jeszcze trochę treningu siłowego, pokaże, na co ją stać 😀 . Póki co dziś się staramy raczej relaksować. Trasa jaką wybrałem, czyli start z Rusałki od mostku i bieg do Strzeszynka z obiegnięciem jeziora po najdłuższej pętli, powinien przynieść około 18km. Brakujących kilka dobiegamy tu, np. dorzucając pętlę po północnym brzegu Rusałki. To plan – jak będzie, zobaczymy za około półtorej godziny, gdy będziemy wracać…

Niemoc z tych „domowych” kilometrów Magdy chyba mi się udziela, bo przy gastronomii, po około kilometrze, brakuje mi aklimatyzacji…Oddech jest szybki, a serducho pracuje jakbym biegł „stadionową setkę” 😉 . Śmiejemy się, że zgraliśmy się dziś idealnie w tym względzie, bo na podbiegu w kierunku cypla oboje „ciągniemy nogi za sobą”. Boże – i to właśnie dziś, gdy zaplanowaliśmy długie wybieganie…. 🙁 . Cóż, kolejna bariera którą trzeba pokonać. Magda zdradza, że na półmaratonach czasem „rozkręcała się” aż przez 10 kilometrów 😉 . To dla mnie jakaś pociecha, a jednocześnie sygnał, że mam ograniczony czas, by „wejść na obroty”. Za Lutycką, na otwartej przestrzeni czuję na plecach promienie słoneczne – przyjemniej mi jednak w chłodnym lesie 🙂 . Endorfiny zaczynają działać, u nas obojga zresztą, jestem bardzo podekscytowany – znika przytłaczająca perspektywa „dwudziestki”, zastępuje ją radosne zerkanie na rozweseloną Magdę i czerpanie przyjemności np. z podglądania, jak się uśmiecha 🙂 . Oczu nie widzę, bo schowała je za zasłoną okularów, ale usta wystarczająco opowiadają o jej nastroju 🙂 . Z początku męczyła się, ale teraz już wesołość gości na nich non-stop. Próbuję czerpać z jej niewyczerpanej energii, by samemu powalczyć z niemocą.

Każdy krok w towarzystwie mojej partnerki jest przyjemnością, ale niepokojąco przedłuża się moje wchodzenie w rytm. Utrzymujemy 5:50-6:00, nie jest źle, mimo, że to nie jest tempo na 1:55 w połówce. Mamy tego świadomość, ale nie korygujemy – chcę dobrze gospodarować siłami na całym dystansie. Pomału dobiegamy do Strzeszynka. Tym razem nie kierujemy się na plażę, ale wzdłuż asfaltu na obieg jeziora. Po prawej mijamy „naszą” kafejkę, w której biesiadujemy w czwartki – Magda z tęsknotą odnotowuje ten fakt 🙂 . Za moment po lewej wpatrujemy się w jezioro – znów moja koleżanka sięga po wspomnienia, tym razem naszych letnich kąpieli. Żartuję, że dziś ciepło i nie musimy czekać na sezon, by się zanurzyć 😀 . Wbiegamy w las. Coś chyba wreszcie odpuściło we mnie, bo tempo jakby stało się szybsze…Nie ma jednak co wariować, sporo jeszcze kilometrów przed nami. Na szczęście usta nam się póki co nie zamykają, a śmiejemy się co chwila! 😀 😀 . Jesteśmy zgodni co do jednego – gdyby przyszło nam biegać solowo dziś, oboje już pewnie byśmy odpuścili 😉 . Cudownie być razem 😀 …..

Zostawiamy błękitną taflę po lewej, podobnie ścieżkę, która ją okrąża, a my kontynuujemy bieg na wprost, trasą, którą niedawno w odwrotnym kierunku poprowadziła nas na rowerach Aga. To najszersza pętla, obejmująca również stawki na przedłużeniu Jeziora Strzeszyńskiego. Szlak się stopniowo zwęża…Po prawej mamy nasyp kolejowy. Przy małym wiadukcie czeka nas malutki i wąski podbieg, a potem znów trasa się rozszerza, prowadząc brzegiem łąki, w tym miejscu akurat bardzo błotnistym…Cieszy mnie to jednak, bo już kawałek zakręcamy i jest to miejsce, od którego zaczynamy formalny powrót nad Rusałkę. Myśl, że to połowa dystansu, wywołuje we mnie euforyczną radość, którą spontanicznie okazuję Magdzie 😀 . Zaraz jednak korygujemy, że do półmetka jeszcze …półtora kilometra…Moja partnerka uznaje zatem to świętowanie za niebyłe i życzy sobie..powtórki za ~10 minut 😀 😀 . W to mi graj 🙂 – pilnuję więc dystansu i gdy faktycznie jesteśmy w połowie 11go kilometra, raz jeszcze manifestuję emocje i robię to, na co mam ogromną ochotę 😀 . Boże, co za euforia!! Bieganie jest niesamowite 😀 …

Nieco gorzej jest z formą…Dopada mnie kryzys. Dodatkowo załamujące są wzniesienia na południowym brzegu jeziora – trasa co chwila opada i wznosi się…Magda w żartach pyta się: „co się stało? przecież tu zawsze było PŁASKO!” 😀 … Odpowiadam: „to ziemia wraz ze wzrostem temperatury pracuje i wypiętrza się” 😀 . Tylko wesołość może odwrócić moją uwagę od topniejących sił 😉 …Magda też jeszcze nie złapała właściwego rytmu, ale razem jest nam raźniej i mimo trudów, doskonale się bawimy. Dla mnie pod wieloma względami to wyjątkowy bieg i mam tego świadomość zwłaszcza teraz, gdy przychodzi walczyć z niemocą…Wreszcie docieramy do ścieżki, zamykającej obwód naszej jeziornej pętli. Zerkam w prawo i śmiech mnie pusty ogarnia – początkowo to tu miałem zamiar odbić, by zaprowadzić Magdę nad kolejną wodę – Jezioro Kierskie…Teraz marzę tylko, by spokojnie wrócić nad Rusałkę 😀 ….Magda wypowiada bardzo racjonalne i niebezpieczne zdanie: „Nie jest powiedziane, że musimy przebiec całość bez postoju”….Jest odrobinę w przodzie, zwalniam więc tak, jakbym faktycznie zamierzał przystanąć (ojj, przydałoby się…) – reakcja mojej uroczej koleżanki była tego warta 😀 . Pełnym przerażenia głosem krzyczy do mnie, że nie mówiła tego na serio, że za żadne skarby nie stajemy!!! Jest przy tym tak naturalna, tak przejęta, że nie miałbym po prostu serca tego zrobić 😀 , mimo trudów i zmęczenia…Widok jej zatroskania był uroczy i bezcenny, miałbym ochotę ją wyściskać za ten „akt walki o nas” :)…Strasznie ją lubię 🙂 .

Dobiegamy do „biegostrady” i skręcamy w prawo…Znajoma ziemia, znajome zakręty, wiele pokonanych tędy kilometrów..ale też mocna świadomość, ile do końca…Kryzys nie odpuszcza, staram się nie przesadzać z tempem i traktuję to poważnie – nie mam pojęcia, ile mam sił i ile jeszcze mi będzie potrzebnych. Magda jest kochana – zagaduje mnie, jakby czując przez skórę, że nie wszystko jest OK 🙂 . Jej bycie obok mnie, sam fakt, że jest na wyciągnięcie ręki, jest ze mną tu i teraz, mam ją na wyłączność, tylko dla siebie i całą jej energię 🙂 – jest dla mnie jak więcej warte niż setki żeli energetycznych. Jest „moim ulubionym węglowodanem” 😀 . Daje siły ciału i duszy, tak bardzo teraz potrzebne, by przełamać to, co się wewnątrz mnie spiętrzyło. Jest mi potrzebna, jak nigdy….

Na zakosach leśnych w stronę Biskupińskiej dostrzegamy przed sobą drobną sylwetkę biegacza, który kieruje się w stronę Strzeszynka. Sylwetkę znajomą – to Ola, zwana z racji napisu na koszulce i swego zawodu – „Pigułą” 🙂 . Nie raz stanowiła wyzwanie dla Magdy, a i ja próbowałem się „podpinać” pod nią na Grand Prix, żeby mnie podciągnęła 😉 . Ola, mimo niewielkich gabarytów, jest jak „kieszonkowe Ferrari” 🙂 – silna i szybka. Jej widok jest o tyle niezwykły, że na przestrzeni pokonanych kilkunastu kilometrów spotkaliśmy niewielu ludzi, a teraz wpadamy na siebie. Z daleka uśmiecha się i błogosławi spotkanie, bo szuka towarzystwa 🙂 . Zawraca i zabiera się z nami 🙂 . Jej treningi to powrót po kontuzji, ale mimo osłabienia zdecydowała się polecieć w obiegły weekend na maraton w Rzymie i ukończyła go ze świetnym czasem 3:58:xx (!). Szacun….Trafia do naszego duetu w doskonałym momencie, bo kryzys sprawił, że na chwilę ucichły rozmowy – teraz to Ola wiedzie prym, opowiadając o swoich wrażeniach ze stolicy Włoch 🙂 . Co ważniejsze – pyta nas też o dzisiejszy dystans i zdecydowanie radzi poprzestać na  17-18km, co i tak na tydzień przed imprezą jest dystansem solidnym. Ja to wiem, bo czytałem niejedno i przeglądałem plany treningowe nie raz, chciałem jednak z Magdą złamać psychologiczną barierę 21 kilometrów. Teraz mam wyraźny sygnał „z zewnątrz”, by to przemyśleć i zweryfikować – zobaczymy, jak będziemy się czuli dalej.

Mój bieg teraz przypomina mantrę – odbijanie się od podłoża jednostajnym powolnym rytmem powoduje, że „zawieszam się” w zmęczeniu, wydaje mi się, jakbym tracił chwilami kontakt z otoczeniem, a wszystko wokół nie działo się naprawdę…Ola z Magdą wesoło pogadują, a ja po prostu…jestem obok. Czuję, że moja partnerka, z pojawieniem się bratniej duszy, złapała drugi oddech – zaczyna przyspieszać i coraz częściej zwraca uwagę na to, że czas mamy słaby 😀 …To oznaka dobrego samopoczucia, którego brakuje mnie….Gdy zbliżamy się do Lutyckiej, przyspiesza, żeby – jak zaznacza: „zatrzymać ruch i nie było postoju jak w czwartki” 😀 . Udaje jej się 🙂 , przecinamy asfalt bezboleśnie…Moja głowa cierpi, bo Głos już zdecydowanie żąda odpoczynku 😉 . Zastanawiałem się, czy gdy dotrzemy za podbiegiem do krzyżówki z drogą do „naszej” rogatki, Magda będzie już chciała biec do domu…Miałem nawet plan taki, że ją podprowadzę, a potem wrócę, co mi pozwoli uzbierać 21 kilometrów bez „pętlenia” nad jeziorem…Teraz jednak, gdy pokonuję „treningową górkę” jak ciężki transporter opancerzony z ulgą odnotowuję fakt, że moja koleżanka ma zamiar biec ze mną dalej. Być może obecność Oli na to wpłynęła, a może tak sobie zaplanowała 🙂 , w każdym razie, ku mojej wielkiej uciesze, jesteśmy nadal razem. Południowy brzeg się dłuży, ale jest fajnie zacieniony…Na polanie startowej Grand Prix zerkam na Garmina – minął dopiero 17ty kilometr, przy mostku będzie dopiero około 17tu i pół…Gdy moje usta układają się w jeden wielki uśmiech na widok znajomego miejsca spotkań i początku naszej dzisiejszej eskapady, proponuję dziewczynom, że…zrobimy jeszcze te 500 metrów, by zamknąć „18tkę” 🙂 . Nie widzę, ale czuję miłe zaskoczenie u Magdy, że nie opadłem z sił i mam ochotę na więcej. I w rzeczywistości tak jest 😀 . To dobry znak, że coś się odblokowało, że mam impuls, by biec dalej – na połówce to będzie kluczowa końcówka 🙂 . Mijamy murek i kierujemy się tradycyjnym szlakiem. W którymś momencie Ola pyta: „to ILE Wy jeszcze macie zamiar biec??” 😀 . Odpowiadam 200 metrów i w tej samej chwili daję znak do przyspieszenia…do finiszu… 🙂 . Chyba tym zaskakuję, choć obie dziewczyny ochoczo idą w sukurs 🙂 …100 metrów…50…20…zwalniam. Zegarek wibruje….Koniec… 😀

Zatrzymujemy się, uspokajając oddechy…Opieram się o drzewo, rozciągając „dwójki”…Jestem przeszczęśliwy. Kawał drogi za nami, bez postoju, z przezwyciężonym kryzysem, a na finał z dziarskim akcentem 😀 . Radość przeogromna! 🙂 . Magda musi już wracać, a ma jeszcze połowę kółka wokół jeziora, trzy podbiegi i sporo asfaltu do domu…Obejmuję ją, ściskam mocno i całuję – mam nadzieję, że w tym ułamku chwili czuje przez skórę, jak jestem jej wdzięczny za ten trening i co czuję wewnątrz:) … To dzięki jej wsparciu pokonałem trasę, zrobiłem rekord wybiegania bez pauz i zyskałem nowe spojrzenie na półmaraton…

Zawracam z Olą, ale już nie w truchcie, a w marszu. Biegu na dziś mam już dość…Ponieważ minęła 10ta i obok wciąż trwają zajęcia BBLa, postanawiamy tam zajrzeć. Niespodziewanie w drodze, gdy ciało nieco stygnie, zaczynają mnie boleć ramiona od wcześniejszego machania. Gdy wkraczam na tartan ból prawego barku jest na tyle silny, że mam kłopot z podniesieniem ręki… 🙁 Nic takiego wcześniej mnie nie spotkało 🙁 🙁 ….Jest wreszcie okazja, by usiąść – skrzętnie korzystam…

20140329_102349

Wśród grupki, która ćwiczy, nie dostrzegam ani Jacka, ani Agnieszki… (!) . Marek-Bliźniak, który wędruje do nas, by się przywitać, objaśnia, że Yacool ćwiczy ze „sprinterami” po drugiej stronie stadionu, a Agę zastępuje dziś inna koleżanka 🙂 . To właściwie końcówka zajęć – wszyscy nawołują do wspólnego zdjęcia. Idziemy więc po płycie na przeciwległy łuk do „rodzinnego foto”. Jest chwila by z wszystkimi się przywitać…

20140329_104000

Uraz daje popalić..nie wiem, co mam zrobić z prawą ręką, by sobie ulżyć jakość…Jacek obiecuje nade mną popracować, jak tylko skończy z innym „pacjentem” 🙂 . Siadam na płycie, ale ciężko mi znaleźć sobie miejsce – nie mam pojęcia co się stało, ale kiepski to prognostyk na „połówkę”…Yacool stara się coś zarazić wyszarpując rękę ze stawu, jakby chciał ją na nowo ustawić, a potem w leżeniu szuka i uciska bolące miejsce…Moje rzadkie i krótkie włosy stają dęba…chwilami mnie mdli, ale w pewnym zakresie pomaga, za co mu jestem wdzięczny.

Bliźniacy pytają, czy wracam, bo chcieliby, bym ich podrzucił na przystanek. Ja biegania mam już dziś dosyć, więc dla rozrywki…postanawiam ich odwieźć pod dom 🙂 . Lubię bardzo ich towarzystwo, tym milej spędzę te ostatnie treningowe chwile 🙂 . W drodze niestety muszę sobie nieco pomagać lewą ręka przy zmianie biegów 😉 , ale daję radę 😀 . Mimo niespodziewanej kontuzji, moja przeogromna radość z dzisiejszego wybiegania ani w calu nie maleje 😀 😀 .

To był i takim zostanie – niesamowicie radosny i pełen emocji dzień…. 😀

Garmin przebiegł z nami…

Wrażenia…

Po spontanicznym zapisaniu się „po kryjomu” przed moją ekipą na poznański półmaraton – bo chciałem „wyjść z cienia” w odpowiednim momencie 😉 – miałem chwilę głębszego zastanowienia. Czy to ma sens??…Nigdy nie chciałem ani nikomu, ani sobie udowadniać, że mogę pokonać 21km…chciałem, by to wyszło samo z siebie, z radości biegania z przyjaciółmi, tak ot – „polecieć sobie kiedyś połówkę”, nawet nieoficjalnie 😀 …Teraz jednak już klamka zapadła i postawiłem siebie wobec faktu „oficjalnego debiutu”. Mimo to po czasie poczułem nawet lekki dreszczyk emocji, że dane mi będzie uczestniczyć w wielkiej imprezie. Adrenalina wzrosła po udziale w Maniackiej Dziesiątce, moim prywatnym teście ulicami miasta, który wypadł nad wyraz przyjemnie. Nadal jednak nie miałem za sobą dłuższego biegu, bez pitu-pitu, sesji foto, podziwiania natury, czy zwykłego odpoczywania…..Dziś to zrobiłem 😀 . Może późno, ale jednak. Zawdzięczam to wybieganym kilometrom, regularności i w stu procentach Magdzie 🙂 . Jej obecność była kluczowa, bez niej pewnie zatrzymałbym się gdzieś, a może nawet skrócił „męki” 😉 .Bywa tak, że w naszym otoczeniu są osoby, które nas „uskrzydlają” – jej charakter, wola walki, energia, zacięcie, konsekwencja i osobisty urok, który objawia się też i tym, że potrafi przyznać się i zjednoczyć w słabości, pokonać je razem, że mimo bycia lepszym biegaczem targają nią podobne wątpliwości i potrafi je swoją siłą pokonać – to wszystko sprawia, że daje mi MOC…Podziwiam ją i jestem jej wdzięczny, że była dziś ze mną. Wierzę, że razem z nią i Maćkiem, który również dołączy na połówce, Piechem i wszystkimi przyjaciółmi za tydzień będę miał co świętować 😉 …

Wielka chwila nadchodzi… 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *