Pomiędzy tenisem a bieganiem…
Dziś szczególny dzień – dwóch Polaków w ćwierćfinale Wimbledonu…Zawsze lubiłem tenisa…Gdy kilka lat temu zimą skręciłem kostkę na sali, miałem dwa dwa tygodnie, by spokojnie pooglądać Australian Open – od tamtej pory śledzę ważne wydarzenia na kortach. Chimeryczna, ale też nieobliczalna Radwańska, a teraz dwóch świetnych chłopaków dodało smaczek kibicowaniu. Od roku wożę też córkę na kort, kontakt z dyscypliną mam więc bliższy, choć sam…się lenię, by wziąć rakietę w ręce…No ale sporo u mnie sportowych akcentów, każdy kolejny to z konieczności alternatywa…
Ciepło…nawet bardzo…sporo ponad 30stp. Powietrze wygrzało się, a to sprawia, że plany dzisiejszego biegania chcę przesunąć w okolicę zachodu słońca. Pomijam, że to pozwoli spokojnie obejrzeć batalię w Londynie 😀 , dla mnie bieganie w wysokiej temperaturze podnosi poprzeczkę i zabiera cześć przyjemności. Po rozstrzygnięciu na korcie wychodzę na zewnątrz – wciąż ciepło, a powietrze stoi…Kiepsko…Podwójnie – bo nikt z moich biegowych kompanów się nie odzywa, a to może oznaczać, że potruchtam sam….Dopada mnie zwątpienie i leń – z jednej strony nagromadzona energia i ochota na ruch, z drugiej wizja rozkołatanego serducha, głębokich szybkich oddechów na podbiegach i ciężkiej od potu, przyległej do ciała koszulki…Od samej myśli aż mi się pić zachciało 😉 😉 .
To tylko chwila zadumy – rzucam hasło na fejsie Przemkowi, który jeszcze w niedzielę wyrażał wolę wspólnego truchtu – wyjeżdża na 3-tygodniowy urlop i chciał jeszcze przed nim wspólnie się poruszać. Potwierdza i to z entuzjazmem – zabierze ze sobą swoją dziewczynę, Anię – będzie nas więc już troje. Nie pojawi się za to nasza środowa partnerka, Magda, a Anita milczy……Piszę do niej około ósmej, potem już muszę się zbierać, bo o wpół do dziewiątej jestem umówiony przy tradycyjnej rogatce.
Słońce jest już nisko nad horyzontem, temperatura jakby o kilka stopni niższa, ale wciąż wysoka….Gdy parkuję na Lotników i wysiadam z auta, mija mnie swoim „Ferrari” Anita – nie dostrzega mnie, pędzi przed siebie – znak to, że jej nie będzie….Cóż, sprężam się, bo to już wpół i zbiegam do torów, a tam pusto jeszcze. Przemo pisał po ósmej, że są już w drodze, więc czekam spokojnie, mobilizując się do rozgrzewki (w tej temperaturze to już jestem zgrzany! 😉 )….Gdy tylko przystaję, biorą mnie na cel komary – tną jak oszalałe, więc staram się cały czas poruszać….Po dwóch minutach podjeżdża auto…
Ania okazuje się ładną, sympatyczną dziewczyną, a ze swoją figurą i w stroju, który ma na sobie, wygląda jak rasowa biegaczka 🙂 . Okazuje się tymczasem, że jest „świeżynką” 🙂 🙂 i że spróbuje nam potowarzyszyć jedynie do plaży – tam puści nas wolno i poczeka, aż po nią wrócimy 😉 😉 . Zaczynamy więc spokojnie, tak, by jej nie zniechęcić, bardzo spokojnym truchtem. Radzi sobie dzielnie. Kurs na plażę obieramy po małym obwodzie jeziora, właściwie najkrótszą drogą. W pobliżu „biegostrady” mijam, truchtającą w przeciwnym kierunku, moją serdeczną koleżankę z ogólniaka, Arletę 😀 – machamy sobie, nie zatrzymując się 😉 . Od dawna zastanawiałem się, kiedy się miniemy na szlaku, bo o tym, że biega wiedziałem 🙂 . Staram się zerkać na Garmina i kontrolować tempo. 6:30-6:45 i pomału do przodu. Ania radzi sobie dzielnie, nie ma zadyszki (wsłuchuję się w jej oddech kontrolnie), większym jej problemem jest wytrzymałość i przyzwyczajenie do wysiłku. Po kilometrze podpytuje, czy daleko jeszcze 😉 , ale spokojnie, bez postoju dobiegamy do gastronomii i zimowego biura zawodów GP, latem – plażowego bufetu.
Ku zdziwieniu – nie stajemy 🙂 – Ania ma ochotę na jeszcze!. Biegniemy więc dalej trasą niedzielnych zajęć. Gdy już mam nabieram przekonania, że dobiegniemy do mostku, zatrzymuje się po ok. 1.8km i zawraca 😉 – spotkamy się przy bufecie, gdy obiegniemy z Przemkiem jezioro. Gdy zostajemy we dwóch tempo rośnie, ale staram się od początku nad nim panować – wiem dobrze, na co stać Przemka 😉 😉 . Cały czas gadamy i to właśnie chęć rozmowy jest dobrym hamulcem…Mijamy mostek a obok niego znów Arletę – wraz z koleżanką kończy już dzisiejsze wybieganie. Na południowym brzegu odczuwam trudy biegu, a właściwie wysokiej temperatury – serducho pracuje już w rytmie 173 uderzeń i przyspiesza…Słońce znika za krawędzią lasu, szybko w nim zalega półmrok. Na zakręcie, przy podbiegu do torów, mała przerwa – sięgamy po zostawione w krzakach butelki z piciem :)…Chwila wytchnienia…Ustalamy, że dalej zaliczymy „cypel”, kawałek naszej treningowej trasy, by przy gastronomii rozejrzeć się za Anią…
Ruszamy…”Niedzielny” podbieg w odwrotnym kierunku daje przyjemny dłuższy zbieg..Nagle przy mostku, jeszcze przed ruchliwą krzyżówką szlaków na trasie do Strzeszynka, dostrzegamy po prawej niespodziewany ruch…”Dziki!!” mówi Przemo. Faktycznie – w dole, w rzeczce, dwa metry poniżej kamiennej bariery, pluska się sporo małych „szarych garbów”, a ich mama właśnie drapie się do góry…Przemo z rezerwą się odsuwa, ja walczę z paskiem, by wydobyć telefon…Stado, wyczuwając zainteresowanie, podąża za mamą…Cenne ułamki sekund mijają mi na wyciąganiu wilgotną dłonią telefonu z pokrowca, pod nosem pojawia się kilka mało wykwintnych słów 😉 , wreszcie próbuję robić zdjęcie – ręka drży ze zmęczenia, w tym miejscu jest mało światła….
Powoli odsuwam się, bo przewodniczka stada jest już 6-7 metrów ode mnie przy drzewie na skraju ścieżki…
Odbiegamy, ostrzegając innych o niespodziance na drodze…Na „cyplu”, który zaczyna się podbiegiem, czuję znów jak wysoka temperatura pożera siły…W głowie kłębi się myśl, że pauza tam, gdzie czeka Ania, przyda się, bo da to zawsze kilka cennych oddechów…Za „cyplem” znów pod górkę…Sprężam się, bo czuję, że Przemo ma ochotę pobiec szybciej. Gdy teren się wypłaszcza, przyspiesza….Jest przede mną, staram się nie tracić dystansu do niego…Dobijam do 5:00, potem jeszcze szybciej…4:40 – na końcu prostej widzę już zabudowania gastronomii…Przemo zakręca do miejsca, gdzie zostawiliśmy Anię i znika….Ja zwalniam i przechodzę do marszu…Głęboko i szybko oddycham, próbując wzrokiem zlokalizować znajomych….Dopiero krzyk zza pleców wskazuje, gdzie są. Dołączam do nich. Ania chce pobiec do torów – nie widzę przeszkód, ale staram się od początku, by to był relaks, dla niej przede wszystkim, a i ja chętnie odpocznę 😀 . Tempo joggingowe utrzymuję do miejsca, gdzie spotkaliśmy dziki. Przy okazji rozglądam się, czy coś nie zaszeleści w krzakach 😀 ….Tu Ania odpuszcza, deklarując, że resztę przemaszeruje 😉 .
Odpocząłem już, więc postanawiam zrobić kilka przebieżek na podbiegu w czasie, gdy Ania będzie do nas dochodzić…Już przy pierwszym zbiegu ją mijam 😉 … Na dole chwila dla wyrównania oddechu i znów łagodny początek, potem coraz szybciej, ale nie na maxa ;)….Na płaskim uspokajam w wolnym truchcie serducho…Trzeci podbieg zrobię dalej, przy torach, gdy dołączę do znajomych. Jest dłuższy…Wreszcie spotykamy się przy torach…Te trzy przebieżki pozwoliły mi się odmulić, lubię takie akcenty…Teraz czuję, że coś więcej przepracowałem, choć tym razem to był tylko taki bodziec na przebudzenie :).
Próbujemy się rozciągać, ale komary znów mają swoją wielką chwilę, więc Przemo z Anią zmykają do auta. Rzut oka na zegarek – zostało mi niewiele, by zamknąć 8km, więc zamiast iść pod górę ulicą, truchtam wolno aż do parkingu. Tu znów kilka ćwiczeń…Myślę o Anicie, która się nie odezwała…Szkoda, że nie udaje nam się ostatnio pobiegać, ale tak to już bywa……..
Dzień na Lotników powoli gaśnie. Wieczór, który ostatnimi kolorami na niebie żegna słońce, schowane już za horyzontem, nie ma zamiaru dać wytchnienia, nie przynosi ochłody….Z ciekawości zerkam na wyświetlacz w aucie: 28,5stp….. (!!)
Czas do domu.
Garmin zanotował…
Wrażenia…
Dzięki Przemo i dzięki Aniu! Gdy jest tak ciepło, mój biegowy entuzjazm gaśnie… Spotkanie było bodźcem na zachętę. Pewnie i tak bym nie odpuścił, ale gromadne bieganie ma wartość samą w sobie.
Spotkanie z dzikami było niespodziewaną atrakcją. Kiedyś zastanawiałem się, kiedy pierwszy raz, truchtając, spotkam jakiekolwiek większe zwierzę. Do dzików miałem wyjątkowego „pecha” 😀 , bo wędrując po lasach od lat nie stanąłem oko w oko z nimi. Ostatnio bieganie zaczyna to zmieniać 😉 😉 ….
Kiedy przemierzałem ambitnie kółka nad Rusałką mroźną zimą, marzyłem o letnich wieczorach. Nadal jestem nimi zachwycony i za nic bym nie zamienił tegorocznego lipca na luty, ale często teraz uśmiecham się pod nosem na myśl o kontraście pomiędzy łaskoczącym oskrzela mrozem, a duchotą, jakiej ostatnio doświadczamy 😉 …
Cóż, nic nie jest proste, zanim takim się nie stanie 😀 – bieganie tym bardziej…