Oczekiwanie na wspólne bieganie z naszym Team’em dłuży mi się 😀 …Winny wszystkiemu jest długi weekend, który wybił mnie z naszego wspólnego biegowego rytmu niedziela-środa-niedziela..Dziś jednak będziemy pilnie nadrabiać nasze biegowo-towarzyskie zaległości 🙂 .
Wcześniej to samo dotyczyło poniedziałku i koszykówki – tydzień temu, z uwagi na wyjazdy i urlopy, odwołaliśmy zajęcia, teraz po dwóch tygodniach wszyscy spotkaliśmy się „głodni gry” 😀 . Było to widać na boisku w zaangażowaniu i walce. Trzy kwarty do 30pkt. graliśmy tak, jakby to była końcówka NBA Playoffs 😀 😀 . Przy okazji zaliczyłem parter po tym, jak kolega próbował mi poprawić krzywą przegrodę nosową pod koszem. Obyło się bez krwi, ale pot i łzy w oczach były 🙂 . Zastanawia mnie wciąż to, że choć lata lecą, a my jesteśmy coraz bardziej dojrzali (fizycznie 🙂 ), na parkiecie zostawiamy więcej serca niż zawodowi gracze naszej rodzimej ligi o połowę młodsi 😀 😀 . Gdyby tylko nam za to płacili……… 😀 😀 😀
Wczoraj sam sobie wyciąłem niemiły numer. Zamiar miałem szczytny – podjechać do Decathlonu i kupić drugą parę Ekidenów „na zapas”…Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że po 40-minutowym buszowaniu po półkach zdałem sobie sprawę, że najprawdopodobniej nikt nie zdecyduje się mi dać nawet „budżetowych” butów….”na krechę” – portfel z dokumentami i kasą został w biurze…Szczęśliwie, w drodze powrotnej, nie przyciągnąłem żadnego patrolu, polującego na „jelenia” 😀 😀 ….
Plan na dziś…
Najpierw powtórna wizyta w Dec’u, tyle, że dla odmiany, na Franowie, a wieczorem wyczekiwane spotkanie biegowe nad Rusałką lub Marcelinie.
Do sklepu trafiam tuż po 12tej. Przy okazji, by zaspokoić ciekawość, przymierzam sobie inne modele Kalenji – zwłaszcza Kaptereny, przeznaczone w teren. Kuszą, bo mają agresywniejszy bieżnik od Ekidenów 75..
Niestety „terenówki” wydają mi się delikatnie węższe, powodując lekki dyskomfort, pozostaję więc przy drugiej parze „75tek”.
Po powrocie dokonuję z Anitą i Maćkiem ostatnich ustaleń co do pory i miejsca dzisiejszego biegania. Z uwagi na bardzo ciepły dzień i licząc na jeziorny, wieczorny chłód proponuję spotkanie nad Rusałką zamiast Marcelina – sprzeciwu brak, widzimy się więc o 20tej. Co ciekawe – będzie nas dziś..wesoła gromadka (!), kilka osób ma zamiar do nas dołączyć 🙂 .
Około 18tej sms-uje Maciek, z pytaniem, czy go zabiorę – dziś wyjątkowo nie biegnie tam z domu wcześniej sam, by przed spotkaniem „wykręcić” kilometraż. Dziesięć minut przed ósmą jesteśmy razem w aucie i „ciśniemy” w stronę Lotników.
Nim parkujemy, mijamy już Anitę z Czesiem i jej koleżankę, Monikę, z którą truchta od czasu do czasu razem z Night Runners’ami. Po chwili jesteśmy we czwórkę – każdy z nas dziś ubrany dość jaskrawo, ale odmiennie – będziemy stanowili „tęczową” grupkę 😀 ..
Jak się okazuje, przy torach powinniśmy spotkać jeszcze Magdę, która już w środy z nami biegała i Przemka 🙂 . Faktycznie, gdy schodzimy uliczką do przejazdu Madzia już czeka, a Przemo właśnie „wylogowuje się” z pojazdu 🙂 …
Krótkie pogaduchy, podczas których rozgrzewamy się, a Anita przyjmuje kolejne telefony 🙂 – niestety, takie znamię czasów – „firma w telefonie zawsze z Tobą”…Wreszcie, gdy dziewczyny wracają „ze strony”, ruszamy.
Ogólny cel mamy wspólny – jeśli się uda zamknąć dystans w przyzwoite ramy czasowe, zrobimy „dychę”, jeśli nie – tyle, ile się uda do zmroku. Każdy jednak ma na trening inne zapatrywanie tempowe – Maciek z Przemkiem aż się palą, by pogalopować, Magda i Anita dopasują się możliwościami, Monika ma małą kontuzję – uzależnia prędkość i „przebieg” od dyspozycji, a ja….ja się cieszę ze spotkania, z „okoliczności przyrody” i mniej naciskam na „parametry” treningu – ważne, by dobrze się bawić 😀 .
Zgodnie z przewidywaniem już na początku szyk się rozrywa – chłopaki prą do przodu ostro, Magda trzyma się mojego tempa, a Anita z Moniką, która chce w truchcie monitorować dolegliwość, zamykają stawkę…Umawiamy się z tymi ostatnimi, że zaczekamy przy gastronomii lub przy mostku i postanowimy, czy dalej razem, czy osobno. Maciek z Przemkiem znikają już nam na odcinku do „biegostrady”, ale nie przejmując się tym, biegnę z Magdą, przy okazji , sympatycznie sobie gawędząc 🙂 . Tempo ustala nam się, jak dla mnie, dość rześkie :), ~5:20-5:30, ale na wszelki wypadek umawiam się, że jakby co, to zwolnimy. Z Magdą miło się rozmawia, co chwila z czegoś się śmiejemy :), czas i dystans płynie szybko..Kurs obraliśmy odwrotny do zajęć zBN, oczywiście z uwzględnieniem „cypla”. Magda jest szczupłej budowy, smukłą brunetką – jest lekka i porusza się zwinnie, dziarsko dotrzymując kroku :). Chwilami nie wiem, czy zwalniać, czy przyspieszać, staram się odczytać to z jej ruchu – biorę pod uwagę, że ma w nogach już 4km z domu na miejsce zbiórki, a po powrocie czeka ją kolejne tyle. Co jakiś czas oglądam się też za siebie, szukając wzrokiem pozostałych dziewczyn – z bieganiem stadnym jest podobnie jak z chodzeniem po górach: powinno się je tempem dopasowywać do najwolniejszego uczestnika..Obawiam się, by nie odbiec za daleko…Przy gastronomii truchtam tyłem, wypatrując ich, ale nikogo nie widzę – teraz, gdy las się zazielenił już, nie jest łatwo dojrzeć nawet jaskrawych kolorów biegowych ciuchów…Postanawiamy zaczekać dalej, przy mostku…Zwalniamy też, bo Magda jednak stwierdza po stopniu zmęczenia, że mamy tempo bardziej zbliżone jest do tego z zawodów 😉 😉 …Teraz truchtamy ~5:50-6:10…Robi się szybko ciemno, w lesie zapada delikatny półmrok, trzeba zwracać uwagę, jak się stawia stopy…
Przy mostku pauzujemy…Jesteśmy w rozterce, bo z jednej strony szkoda rytmu, który złapaliśmy, z drugiej zaś – stanowimy deser dla komarów, które błyskawicznie „zwęszyły” świeżą krew 🙂 . Dowiaduję się od Anity telefonicznie, że za chwilę będą tam, gdzie my. Postanawiamy zamiast stać w miejscu, zrobić wolne wahadełko w te i z powrotem.
Są…Widać po nich i trud, i wysoką temperaturę, w jakiej przyszło biegać…
Zwłaszcza Monice daje się we znaki..Kontuzja i gorsza dyspozycja dnia też robią swoje, choć to nie znaczy, że się poddaje 🙂 …
Postanawiamy wspólnie, że będziemy kontynuować bieg jak dotychczas – „parami”, a najwyżej spotkamy się na finał przy torach…Tak jest rozsądniej – robi się coraz ciemniej, a my mamy dopiero kilka kilometrów za sobą…Na południowym brzegu, nawet na otwartej przestrzeni mam już za mało światła, by kontrolować tempo na Garminie – kilka razy podświetlam tarczę, ale stałej kontroli nie mam. Na wyczucie więc przemieszczamy się, utrzymując poprzedni rytm…Czołówka – o ile nie byłaby jeszcze niezbędna do penetrowania drogi pod nogami, o tyle przydałaby mi się właśnie do sprawdzania prędkości…Cóż, zabijamy czas rozmową, choć teraz już nie tak płynną 🙂 , bo zmęczenie daje znać o sobie.
Osiągając podbieg do rogatki jesteśmy między piątym a szóstym kilometrem..Mało..Decydujemy się dołożyć jeszcze powtórkę z „cypla” 😀 . Biegnę, zwracając uwagę na formą Magdy. W połowie „dokrętki” mijamy Anitę z Moniką – dzielnie nas goniły ale postanowiły zrobić ten odcinek w odwrotnym kierunku 🙂 …Uzgadniam z moją biegową partnerką, że „pociągniemy” jeszcze do gastronomii, by dołożyć około kilometra…Tam zawracamy i traktem przy samym jeziorze kierujemy się „na metę” przy torach…Gdy dobiegamy, pozostała ekipa już na nas czeka :). Mam na endo 9km….bez dwóch metrów :)…kręcę się więc po asfalcie w kółko, by dopiąć dystans.
Jest teraz czas na pogaduchy i kilka wspólnych zdjęć :). Najpierw Magda nam…
…potem ja pozostałym 🙂 …Anita nie przestaje przyjmować rozmów….
Bez telefonu przy uchu…niechętnie pozuje 😉 😉 …
Pozostali się nie droczą 🙂
Czas wracać..Przemo się żegna, bo ma tu auto, my wędrujemy ulicą w górę w stronę przejścia pod Dąbrowskiego…W ruchu jest chłodniej i bardziej ożywczo – gdy staliśmy dało się czuć, jaki wyjątkowo ciepły wieczór mamy…Gdy dotrę do auta, sprawdzę z ciekawości, jak bardzo..:)..
Koło przystanku macha nam Magda – ma jeszcze przed sobą trucht do domu. My odprowadzamy do parkingu dziewczyny i wskakujemy do samochodu. Kilka łyków niezbędnego po treningu płynu i rzut oka na wyświetlacz radia – 26,5stp !!!!! Boże, toż to upał!!!…Klimę w aucie dozuję delikatnie, byśmy z Maćkiem nie zaczęli kichać ;)…Odwożę go pod dom, chwilkę rozmawiamy, a potem wracam do siebie.
To był niezwykle fajny wieczór!!!! 🙂
Podsumowanie…
Trasa: Rusałka – dużym kółkiem + „dokrętka” cypel-gastronomia
Temperatura: >26stp.!!!! upalnie..
Start: 20:17
Czas: 56:23
Dystans: 9,02/9,01km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:07/6:15 (G/e)
Tempo max: 5:21/4:39 (G/e)
HR śr.: 163 bpm
HR max: 180 bpm …temperatura robiła swoje jednak…
Wrażenia…
Mamy w tym roku skrajna aurę, przeszliśmy płynnie i błyskawicznie w ciągu jednego miesiąca od temperatur ujemnych, śniegu i lodu..do upalnych wieczorów z temperaturą 26stp. (!!). Nie jest to normalne i nasza adaptacja wystawiona jest na próbę. Cóż…Ja i tak czekałem na takie wieczory, jak ten dzisiejszy – wiele razy o tym pisałem na wcześniejszym blogu.
Dziś było super głownie dlatego, że tak towarzysko 🙂 . Złapałem się na tym, że te 9km..i w ogóle trening jako wysiłek fizyczny odbieram już po powrocie do domu jako…bardzo sympatyczną formułę kontaktu z ludźmi, spotkania i pogadania – robimy to po prostu w sposób pożyteczny dla zdrowia :), zamiast siedzieć np. przy piwie 🙂 – co oczywiścue tez jest przyjemne..inaczej 😀 😀 … Wiem, że gdybym miał biegać sam, czasami byłaby pokusa w stylu: „..dobra, chłopie, odpuść..nic się nie stanie, jeśli raz…”. Każdy tak ma – dziś nawet Maciek mi zdradził, że byliśmy dla niego ratunkiem, bo najzwyklej w świecie nie miał nastroju ani ochoty na solowe bieganie :). Zyskał zresztą na decyzji zapanowania nad leniem, bo dziś wreszcie ktoś – Przemo – podyktował mu konkretne warunki tempowe 😀 . Właściwie każdy był po tym wieczorze kontent: Monika, że się złamała i mimo kontuzji i niechęci ogólnej przyszła, Anita – bo dała upust nagromadzonym przez pracę frustracjom, Maciek z Przemem – bo konkretnie „pohasali”, zapewne Magda – bo miała towarzystwo do biegania i zrobiła solidny kilometraż, no i ja….bo ja zawsze jestem happy, gdy mam okazję potruchtać w gromadzie fajnych zapaleńców 😀 . A do tego cieszę, że gdy biegam w duecie – a dziś tak się złożyło, że partnerowałem Magdzie – mam okazję poznać kogoś nowego.
Ciekaw jestem ludzi, a wspólny wysiłek rodzi dodatkową więź – w końcu każdy z nas robi coś, czego wielu nie robi i robić nie będzie: staje świadomie w szranki ze słabościami, pozbawiając się na tą godzinę, dwie tak przecie przyjemnego komfortu zwykłej, „normalnej” egzystencji 😀
Komplet zdjęć – w Galerii