Magda…
Pożegnaliśmy się na chwilę – i chyba na szczęście – z upałami. Słońce nadal zaszczyca nas obecnością, raz po raz tylko zakrywając się chmurami. Teraz, w duecie z wiatrem, stwarza świetne warunki do biegania. Zamierzam je dziś wykorzystać 😀 .
Póki co trochę jeżdżenia po mieście, przeskoków to tu, to tam i czas umyka. Nie mam nawet głowy do jakiejś zaczepnej akcji smsowej, dopiero, gdy mija 16ta, cisza w komórce wydatniej do mnie przemawia: „Coś czuję, że jesli chcesz biegać, będziesz dziś to robił sam”….No chyba, że ekspresem popytam, kto chętny. Pierwszy sms do Magdy: „20:00, czy 20:30?”… Przemo na długim urlopie, Maciek poza Poznaniem…Anita się nie odzywa, więc skrobie zapytanie na fejsie do niej, ale jakoś bez przekonania, bo to ona zwykle inicjowała spotkanie. Czekam….
Minuty, kwadranse, znów cisza. Praca biurowa wypełnia czas. Wreszcie jest! – komórka „świerszczy”, ale dopiero kwadrans przed 19tą…Odpisuje Anita, że o 20:15 musi być już z powrotem, bo później ma jeszcze pracę…Jeśli się wyrobię w trzy kwadranse, to zrobimy razem kółko wokół jeziora…Niemal synchronicznie odpisuje Magda: „20:15?”. Odpowiadam więc, że może jeśli z Anitą, to o 19:30…Magda potwierdza, ale wtedy kolejna zmiana – Anita oznajmuje, że startuje już o 19:15 (!)…..Nie dam rady..Cóż…trudno…jestem jeszcze w biurze…Daję wybór Magdzie: ze mną lub z ekspresem z Anitą – Magda potwierdza 20:15 🙂 , sprawa się więc klaruje. Pomiędzy korespondencją do dziewczyn, daje „cynk” również Kubie, koledze z niedzielnych biegań, jednak odpisuje, że nie może….A zatem wszystko wskazuje, że pobiegnę dziś w niezwykle miłym duecie – z Magdą 😀 .
Do ósmej, czyli do chwili wyjazdu mam zapas czasu. Spokojnie szykuję i bidon, i butelkę półlitrową, którą porzucę w krzakach. Pogoda pięknieje – czeka nas cudny zachód słońca, gdzieś tam, nad jeziorem… 🙂
Taki obrót sprawy, że będziemy sami, cieszy mnie – łatwiej będzie zgrać się tempem, myślę też, że zgodni będziemy co do trasy, a i pogadamy sobie więcej 😀 …Chciałbym również, w miarę możliwości, zrobić 8-10km, czego nie udałoby mi się, z uwagi na ograniczony czas, zrobić z Anitą. Naprawdę się cieszę 🙂 . I nie zamierzam się spóźnić 🙂
W drodze na Lotników słońce zagląda mi chwilami wprost w oczy. Nieuchronnie jego wędrówka po niebie dobiega dziś końca, ale jeszcze da nam troszkę czasu, by nacieszyć się jego światłem 😉 . Parkuję. Szybka akcja, bez plecaka, więc tylko butelka w dłoń, zamykam auto i szybkim krokiem kieruję się do tunelu pod Dąbrowskiego. Schodząc w dół do rogatki, skipuję, przeplatam w truchcie, starając się rozruszać…Po lewej stoi już znajome auto – Magda była wcześniej i czeka. Witamy się miło i próbujemy w miejscu zrobić kilka ćwiczeń – próbujemy, bo komary blyskawicznie nas zlokalizowały i trzeba szybko ruszać…Proponuję rozpocząć od „terenu Apaczów”, czyli, inaczej niż zwykle, najpierw strawersować tereny konne na Woli. A zatem w drogę…
Magda. Średniego wzrostu, brunetka. Ładna dziewczyna 🙂 .Bardzo zgrabna – ma drobną, ale sportową sylwetkę, już za pierwszym razem, gdy przyszło nam wspólnie truchtać, zauważyłem dwie rzeczy: jej lekkość i MOC 😉 . Może dlatego, że to tak kontrastuje ze mną 😀 😀 . Kwestia, która doszła w konsekwencji rozmowy, a jest równie ważna – to biegowe „zakręcenie”. Z jednej strony czuje sporo rezerwy do tej aktywności, do swoich możliwości, ale z drugiej – stawia sobie śmiałe cele i – co dla niej budujące – realizuje je w dobrym stylu. To z kolei wywołuje głód kolejnych wyzwań. Magda zaskakuje mnie dystansami. Potrafi jednego dnia przebiec dwie „dychy”, by następnego to powtórzyć, potrafi pobiec „połówkę”, by dzień później być na zajęciach bez typowych po zawodach objawów zmęczenia. Mnie się bardzo podoba, że jest rozmowna 🙂 – bo to trening czyni sympatyczniejszym, a czas mija szybko 🙂 .
Wrzucamy w krzaki nasze butelki i zatapiamy się w zielony gąszcz…Od wiosny mocno tu zarosło…Wola jest odcinkami silnie piaszczysta, co nie pomaga, zwłaszcza, gdy trzeba podbiec…Nie lubię piachu, wolę czuć pod nogami sprężystą trawę…Trzymamy się brzegu lasu, a potem crossem przecinamy otwartą przestrzeń, podbiegając do granicy hipodromu. Magda cieszy się, że może troszkę mocniej popracować na tych góreczkach 🙂 . Teraz przed nami piaszczysty zbieg, potem mostek i przecinamy prostopadle „biegostradę”, by wbiec na podnoszący się odcinek „cypla”. Przez chwilkę zastanawiałem się, czy nie odbić w lewo w stronę Strzeszynka, ale w ten sposób ze zdeponowanych na podbiegu do torów płynów skorzystalibyśmy dopiero po biegu. Decydujemy więc, że pokrążymy jednak wokół jeziora, by być w pobliżu „wodopoju” 🙂 .
Tak oto przemierzamy znajome ścieżki. Cały czas rozmawiamy. Staram się trzymać takie tempo, by wymiana zdań była czytelna i zrozumiała 😀 , czyli w okolicy 6:00. Dziś rozkręcam się bardzo powoli. Pierwsze metry biegu zwiastowały jakąś spektakularną i zawstydzającą porażkę, bo czułem wielką słabość w nogach – były jak z waty (!). Mechanizm obronny natychmiast podszepnął, że muszę to rozbiegać. Zająłem się więc rozmową, zamiast tragizować 😉 😉 …Teraz, na podbiegu, czuję, że przełamuję niemoc. Magda jak smukła antylopa biegnie po lewej z gracją, spokojem i wyczuwalnym już, a „niepokojącym” 😉 , zapasem mocy. Czasem bezwiednie odrobinę przyspiesza, by za ułamek chwili dopasować się do mnie. To właśnie jest bardzo fajne – umiejętność korekty i ułożenia biegu tak, by był wspólny, a nie odbierał sedna, czyli przyjemności 😉 .
Mój inny problem dziś to katar, Niestety ostatnie upały chyba przegrzały moje „układy scalone”, bo zacząłem popełniać klasyczne, życiowe błędy, jak np. sen bez pościeli, bez koszuli, albo w ogóle bez niczego, przy jednoczesnym nadmuchu (ale nie kierunkowym) wentylatora, albo uchylonym oknie….No i wrócił stary, kiepski znajomy z zimy – katar, a z nim problem z zatokami. Teraz, podczas biegu, kłopot jest podwójny, bo nie dość, że wszystko spływa mi wprost do tchawicy, to pojawia się mało ciekawy efekt akustyczny – takie połączenie sapania lokomotywy i oddechu astmatyka 😀 …Nie chcę się zatrzymywać dla takich dupereli, próbuję radzić sobie w ruchu, a co czas jakiś pochrząkuję i przywołuję się do porządku.
Koło mostku wyhamowujemy, a ja sięgająm po aparat. Magda natychmiast wyczuwa moje intencje i przezornie zabiera mi telefon 😀 , by się za nim schować 😉 Słońce zaczyna akurat swój ostatni barwny popis na niebie na pożegnanie dnia 🙂
Jest pięknie…To niesamowite uczucie rozpierające od wewnątrz – wszystkie składowe wyjątkowości takiego biegowego wieczoru są spełnione :D…Tylko to chłonąć 🙂 🙂 . Gdy znów za parę miesięcy teren pokryje biel, a krainą zawładnie Królowa Północy, wspomnienie takiego wieczoru, jak ten dzisiejszy będzie mnie niosło 🙂 .
Południowy brzeg „połykamy” rytmicznie w tempie 5:30-6:00. Cały czas czuję, że Magda kumuluje w sobie jeszcze sporo sił 🙂 . Nie ukrywa zresztą, że biegnie jej się dziś znakomicie 😉 . Ja się cieszę, że mogę w tym uczestniczyć 🙂 (i daję radę 😀 ). Rozmawiamy o jej sylwetce w biegu – w przeciwieństwie do niej, nie dostrzegam żadnego problemu, przyglądając się jej około piątego kilometra…Może w tym względzie mój obiektywizm jest zachwiany, może podświadomie odnoszę jej ruch do swojego, ciężkiego i chwilami mozolnego – bo w moich oczach porusza się zwinnie i delikatnie.
Podbieg i pauza na kilka łyków ukrytych „izotoników”. „To co, dołożymy jeszcze trochę? 🙂 ” – pytam. Sprzeciwu brak :). Zbiegamy. Trzymamy się obrysu jeziora, dzięki czemu nie powielamy wcześniejszego szlaku. Przy gastronomii kieruję nas na asfalt do parkingu leśnego. „Małe wdrożenie przed „połówką” w Pobiedziskach 🙂 ” – podrzucam mojej koleżance, która wciąż się waha, czy startować w najbliższą niedzielę, czy nie 😉 ….Znów las. Zastanawiam się nad obecnością dzików, to ich pora… Magda czyta mi w myślach. Pozostaje mieć nadzieję, że wieczór spędzają w inny zakątku tej uroczej okolicy 😀 ..Prowadzę wybieganym nie raz traktem leśnym do obwodnicy. Na tym odcinku jest wąsko, więc trzymamy się „gęsiego”. Rozmowa jest utrudniona, zmusza do takiego „półobracania się” w stronę Magdy, która biegnie za mną. Zaliczane kilometry „wibrują” co jakiś czas na przegubie dłoni. Modyfikuję ostatni odcinek do „biegostrady”, wybierając fragment szlaku, jakim poruszają się zwykle konie ze stadniny na Woli. Szarzeje. Ryzyko spotkania małych warchlaków i ich troskliwej mamy – biegającej „setkę” szybciej niż my – rośnie 😉 . Znów Magda myśli o tym samym 😉 . Po stu metrach odbijamy w prawo i po kolejnych stromym zbiegiem „uciekamy” na znany trakt Strzeszynek-Rusałka.
Jest płasko, oddech się reguluje. Czuję jednak jak tempo wzrasta. Mamy do końca jeszcze około półtora kilometra, w tym podbieg..Nie oponuję – postanawiam dać większą swobodę mojej miłej biegowej partnerce i „dokręcamy” chwilowo nawet do 5:10 😀 . Podbieg „robimy” niemal bez redukcji prędkości, co wyraźnie słychać w moim oddechu na wypłaszczeniu tuż za nim. Przy okazji wchłąniamy nieco pyłu, jaki funduje nam młody rowerzysta-drifciarz :). Jeszcze troszkę w dół i ostatni raz pod górę :). Stop. Nasze butelki czekają nietknięte. Pijemy i wracamy do torów. Za nimi próbujemy krótkiego stretchingu, ale nawet w takiej wersji nie udaje się przechytrzyć komarów. Magda zmyka – macha z auta na pożegnanie.
Zostaję sam. Na zegarku ~9,30km, a w sercu ochota na jeszcze ;)…Zrobię rytmy pod górę, dorzucę kilka setek i się „odmulę”. Wracam więc na drugą stronę rogatki, zbiegam w dół, zawracam i startuję. Te pięć dodatkowych, następujących po sobie sprintów i truchtów, pozwala mi „wyskrobać” nawet kilometr.
Uzbierałem dziś ich 10 i 300 metrów 😀 . Wystarczy. Tory już za mną…na niebie ostatnie tchnienie dnia…Czas wracać…
Ależ fajny to był wieczór… 🙂 .
Garmin….
Wrażenia….
Cóż można napisać, gdy ma się za sobą wieczór z zachodem słońca, nad jeziorem, w biegu, w sympatycznym duecie, z uśmiechem i w dobrym tempie? Można na pewno zechcieć to powtórzyć 😀
Na pewno był to jeden z tych wieczorów, do których zatęsknię zimą…. 😉
Bieganie solowe ma swój sens – pozwala zatopić się w ciszy lub ulubionej muzyce, oderwać myśli od codzienności, zniknąć na chwilę dla świata, zostając tylko sam na sam ze swoimi słabościami…Jednak bieganie z kimś, a zwłaszcza w towarzystwie płci przeciwnej wzbogaca, wnosi coś więcej do treningu, niż tylko pot i dźwięk głębokiego oddechu. Stajemy się bardziej otwarci i wyczuleni na drugą osobę, łatwiej jest nam rozumieć świat wokół, bo mamy okazję spojrzeć na niego oczami o innej, nierzadko większej wrażliwości. Wspólne bieganie uczy partnerstwa. No i co tu wiele gadać – jest okazją na spędzenie kilku chwil naszego szalonego życia w miłym towarzystwie :D…
Dzięki, Magdo 🙂