Bez paliwa…
Po poniedziałkowym koszu i wtorkowej siłowni mam głód ruchu…Przez chwilę zastanawiałem się nad aktywnością wczoraj, bo niespodziewanie zrobiło mi się „okienko” w tygodniu przedświątecznym… Podbieg przyciągał, ale odpuściłem…Chciałem zachować siły na dziś, na spotkanie i wspólne truchtanie do Strzeszynka. Pomyślicie – co może być tak atrakcyjnego w ciągłym pokonywaniu tego samego szlaku, w rytuale: bieg – pauza na herbatę – bieg…Te nasze czwartki są najlepszą ilustracją tezy, że..bieganie to nie wszystko . Od zawsze ludzie umawiają się na kawę, spacer, by z sobą pogadać, gdy przebywanie razem sprawia im frajdę. My biegamy. Robimy to, co oni, ale w ruchu
. Łączymy idealnie (bardzo) przyjemne z pożytecznym
. Niektórzy nasi znajomi ironizują, że to profanacja biegania, że nie ma to wartości treningowej, że to takie…”pitu-pitu” itd. Może, ale cały urok życia, w tym także biegania, na tym polega, by czerpać maksimum radości z tego, co się robi. Jest czas poniewierania – jest też czas spokojnego człapania
. Akcent rozkłada się różnie, ja na wieczory takie, jak dzisiejszy, czekam
…
Skład się krystalizuje w ciągu dnia. Obie Magdy, Aga i ja. Problemem staje się tylko pora, bo okazuje się, że 20ta jest zbyt wczesna. I Magda, i Aga mogą mieć problem, by dotrzeć. Przesuwamy więc spotkanie o 20 minut . Mam jeszcze plany, by przed bieganiem skorzystać z propozycji kolegi-trenera i wpaść na siłownię. Raz już kiedyś taki wariant przećwiczyłem, gdy z Moraska pędziłem na podbieg, by poszaleć z Magdą. Odrobina logistyki i da się
. Czas jednak kurczy się dziś i gdy mogę się wreszcie pakować, wszystko jest już na styk
. Odpuszczam. Zachowuję energię na bieganie
.
20:20. Asfaltowa uliczka jak zawsze sprowadza mnie wprost w objęcia dziewczyn . Czekają już. Magda promienieje – to lubię! Jakże to inny widok od tego z ostatniej niedzieli . Magda B., uśmiechnięta, już po wstępnych kilometrach – wiadomo, ona jest w tej chwili w niesamowitym „cugu”, 1:40:xx w połówce…MOC ją roznosi, musiała jej troszkę „upuścić” swoim tempem zanim zrelaksuje się z nami
. Aga dzwoni do mnie, że jedzie, ale nie zdąży na czas – w życie wprowadza plan B: pojedzie do Strzeszynka, zaczeka tam na nas, pobiegnie z nami „piątkę” powrotną do rogatki, by potem po auto podjechać ze mną
. W ten sposób przemierzy z nami choć połowę dystansu
.
Nie ma co czekać. Możemy ruszać. Prognozy zapowiadały, że dzisiejsza noc będzie niespodziewanie…przymrożona (!)… Czuć to już w powietrzu, dlatego mam na sobie wyjątkowo termo i koszlkę techniczną. Zabrałem nawet…cienkie rękawiczki – teraz lądują w plecaku Magdy B., przydadzą się na powrót
. Mój Garmin znów ma swoje 3 minuty
– zimny start to jego wielka słabość…Dziewczyny ruszają, ja modlę się o sygnał z niebios…
. Wreszcie. Już na pierwszym zbiegu Magda opowiada emocje tygodnia…Muszę bardzo kontrolować drugą z Magd, bo wielkie dziś jest ryzyko, że będzie podkręcać tempo…Póki co jest wesoło od pierwszych zdań, więc nasza prędkość schodzi na plan dalszy…Biegostrada…Czuję w oddechu, że jest wartko…5:40, potem 5:30…chwilami jeszcze mniej…Myślę, ok – takim tempem „poleciałem” półmaraton, więc luzik…Mimo to, coś mnie niepokoi…jakaś dziwna niemoc
. Póki co czuję ją w tle oddechu…Lutycka…Przystajemy, puszczając auta…Za asfaltem wracamy do rozmowy…Jest na tyle jasno, że nawet w lesie nie odpalam latarki. Inaczej Magda, której Petzl już się świeci…Tam, gdzie faktycznie ciemno, to ładnie rozproszone światełko przydaje się
. Pomału przesuwam się na tył, nastawiając się w rozmowie na „odbiór”…To trochę celowe, trochę odruchowe – tempo, które chwilami „skacze” o całą minutę, wprowadza mnie w II zakres…Zwykle wtedy się milknie, bo ciężko budować zdania złożone…
. Jestem kilka metrów za dziewczynami. Obserwuję Magdę, która biegnie przede mną – wraca pięknie do formy, teraz ładnie dotrzymując kroku imienniczce, a do tego spokojnie dyskutując…Nie włączam się, nie przerywam…Koncentruje się raczej na tej niecodziennej sytuacji, w której po około dwóch-trzech kilometrach, moje ciało… ogłasza strajk. Nie, nic mnie nie boli, ale z przyczyn kompletnie mi niewiadomych…mocno pracuję, by nie zwiększać dystansu do koleżanek, a przy okazji pokonać niespodziewanego „swojego demona”…Wszystko się kruszy w głowie – czegoś takiego nie przewidywałem…Jakbym zapomniał zatankować, a teraz katował auto oparami…
. Nie jest mi do śmiechu, jestem zły :/ …Obie Magdy próbują mnie zagadywać wesoło, ale ja…zaledwie się uśmiecham. Chcę „dociagnąć” do pomostu i tam ogarnąć sytuację…Niestety za Biskupińską, na piątym kilometrze, a więc już niedaleko, siły się kurczą…Niespodzianie dzwoni komórka na plecach – sięgam więc po nią z radością, że mogę przez chwilę pomaszerować..To Aga – chciała nas złapać koło stadniny, ale już zdążyliśmy przemknąć – nie dziwi mnie to, bo dziś obie Magdy prędkością…”wymiatają”!
. Jedzie więc dalej do Strzeszynka, spotka się z nami za chwilę. Chowam telefon do saszetki i dla rozbawienia towarzystwa ruszam szybko, mijając zdziwione dziewczyny. Na wyświetlaczu…4:30 i tak trzymam
. Troszkę też ze złości, że dziś tak kiepsko to idzie. Nie zwalniam. Słyszę za plecami głos Magdy B. „ciekawe, czy pobiegniesz tak kilometr”
. Nie zamierzam. Słyszę że ktoś ruszył i jest tuż za mną – to nasza Magda. „Wieeedziaaaałem” – mówię do niej z uśmiechem
. Ona uwielbia wyzwania i natychmiast je podchwytuje. Jeszcze kawałek i zwalniam. Było trochę uciechy, teraz trzeba dobiec do „mety”
. Dziewczyny mnie mijają. Przede mną jeszcze podbieg do łąki i dalej już z górki, po zielonym dywanie do desek pomostu…Odpuszczam przez chwilę, zwalniam, a gdy wbiegamy na otwartą przestrzeń, zabieram się za odrabianie strat – gonię je, wyraźnie rozochocone zbliżającą się plażą
. Na zegarku nawet blisko 4:00…Gdy wkraczam na pomost, głęboko oddycham…Wystarczy wygłupów, czeka mnie jeszcze powrót
. Znów dzwoni telefon, ale nie nadążam odebrać. Oddzwaniam, a dźwięk muzyki odzywa się gdzieś blisko – Aga już nadchodzi
. Witamy się serdecznie i wędrujemy od razu na herbatę.
Wewnątrz dziś niespotykany tłok :-o. nasz stolik zajęty, siadamy przy najbliższym wolnym. Magda organizuje herbatę, ja korzystam z toalety. Stolik stoi „w cieniu”, jesteśmy dziś jakby bardziej „icognito” …
Jest to nawet na rękę, możemy się swobodniej zachowywać. Zgromadzonym przy wieczornym piwie facetom przychodzi posłuchać naszych biegowych opowieści i śmiechów . Magda B. częstuje czekoladą. Nie odmawiam – przyda się trochę „węgli” na powrót
. Nie chce nam się o nim rozmawiać, tak jest sympatycznie. Mimo to nadchodzi ten moment..
Zaczynam z Magdą B. Rozmawiamy dłuższy kawałek, tym razem biegnąc spokojniej. Oboje stwierdzamy, że moglibyśmy nawet przespacerować sobie te pięć kilometrów . Ale Magda i Aga żwawo przebierają z przodu nogami, więc nie pozostajemy dłużni, „dociągamy” do nich. Teraz tempo bliższe jest 6:00 i przyjemności
. Znów Magda bawi opowieściami z pracy – po nastroju z ostatniej niedzieli, gdy była tak zatroskana i przybita, nie ma już śladu, wszystkie sprawy znalazły dobry finał, a uroczy uśmiech powrócił
. Teraz towarzyszy jej Aga, która dziś była bardzo determinowana, by z nami pobiegać – radość jej widać z każdym krokiem
. Wesoło mijamy stadninę, potem Lutycką. Nad Rusałką delikatnie przyspieszamy, zapewne podświadomie czując bliski finał naszej trasy. Szybciej jest też na podbiegu do torów. Stopuję zegarek. Uff, cieszę się, że w drugą stronę poszło mi lżej…Na analizę, co się stało, przyjdzie czas…
Rozciągamy się. Czeka nas jeszcze wyprawa po auto Agnieszki, więc proponuję najpierw podwózkę Magdzie, potem kierunek – Strzeszynek, a w drodze powrotnej odstawię Magdę B.. Spacerkiem wędrujemy na Lotników. Moje auto się zapełnia jak nigdy . Ale to pozwala jeszcze chwilkę nam porozmawiać w komplecie. Magda, która siedzi za mną, wysiada już po chwili, pod domem – smutno mi, bo nawet jej nie uściskałem i nie złożyłem życzeń świątecznych
– a przecie spotkamy się dopiero po Wielkanocy…Zawracam i jedziemy tam, gdzie chwilę temu byliśmy – żartujemy, że krążymy, jakbyśmy się zagubili. Aga zostawiła auto dosłownie przy „naszej” knajpce, zbiega więc w dół do ośrodka a ja czekam przy wyjeździe, aż pojawią się w moim lusterku światła jej samochodu. Wielki, chyba drewniany, żubr, który stoi u bram, zagląda nam teraz do auta
– śmieszne i dziwne uczucie
. Jest Aga! – ruszamy. Po chwili dzwoni komórka… Jak się okazuje, nasza koleżanka zatrzymała się na sekundę wyjeżdżając, by…uściskać się z nami świątecznie, a ja ruszyłem, odbierając jej szansę. Stajemy więc na najbliższym wolnym poboczu i składamy sobie życzenia
. Dalej już w towarzystwie Magdy B. przecinam miasto i docieram na Grunwald. Zanim wysiada, rozmawiamy chwilę o jej bieganiu i planach startów górskich. Po 23iej parkuję pod domem…To był długi, ale przesympatyczny wieczór
….
Garmin asystował…
Wrażenia…
To, co szybko chciałbym z pamięci usunąć po dzisiejszym bieganiu, to moja kiepska dyspozycja. Być może wynikała z braku nawodnienia, być może swoje zrobiło chilli concarne, zjedzone trzy godziny przed treningiem , ale najprawdopodobniej był to po prostu…słaby dzień, dołek formy, marna dyspozycja. Dobrze, że dopadła w czwartek, a nie podczas zawodów
. No i nie byłem sam – radość moich biegowych partnerek zatarła rozczarowanie sobą. Mam przed sobą samotne bieganie w przerwie świątecznej, ich uśmiech będzie mi na pewno towarzyszył
.