W kolcach…
Wczoraj popołudniem, gdy siedziałem przy kompie, zastanawiałem się, z kim o poranku pobiegnę…Nasza pracowita Magdusia znów uciekła szkolić się daleko, Mistrz Maciek będzie się regenerował, dzielna Jola szykuje się na 10tą…Pozostała pełna energii Agnieszka 😀 . Perspektywa bardzo fajna, bo wiem, że sobie miło pogadamy i z tempem celowo nie poszarżujemy…Niestety dostałem od niej info, że nie da rady być wcześniej, pojawi się razem z Jolą i resztą ekipy dopiero na zajęciach. Cóż…Zupełnie niespodziewanie otworzyła się zatem perspektywa…dłuższego niedzielnego pospania – dawno tak nie było 😀 😀 . Przez chwilę pomyślałem o solowym kółku, ale…w końcu mogę wszelkie „dodatki” zrobić i po spotkaniu z grupą, może ktoś nawet się skusi mi towarzyszyć…. 😉
Budzik przestawiony. Mimo to i tak budzę się wcześniej i kręcę z boku na bok. Myślę. Równolegle z nami będą zbierać się maratończycy. Na parkingu przed stadionem zajmą zapewne sporo miejsca, jeśli chciałbym mieć luz, musiałbym pognać tam przed nimi. Tak zrobię 😀 . Śniadanko, kawa w ciszy. Jak misterium. Ciuchy uszykowane, łazienka, potem ciuchy na siebie. Kontrola czasu – jest dobrze. W aucie jestem o 9:20. Jazda dość ślamzarna, zimowa. O 9:45 odpalam zegarek. Go!
Plan jest taki – kwadrans to mało czasu, ale starczy, by zrobić pętlę do gastronomii i wrócić, takie 2km rozruchu. Potem będzie „5tka” na zajęciach i może coś po nich. Najważniejsze, by być w ruchu 😀 😀 . Zaczynam wzdłuż nasypu. Biegnie się fajnie, lajtowo, tempo bardzo spokojnie, moje Easy 😉 . Rozglądam się wokół – las jest tak ażurowy, że widać inne, biegnące równolegle, szlaki 😉 . Biało…i ślisko…Nakładki z kolcami mam w aucie, teraz staram się wyczuć, czy będą mi potrzebne. Gdy próbuję przyspieszać i wydłużać krok, stopy ślizgają się…Przy gastronomii mijam…Maćka 😀 – z plecakiem na barkach i w stroju „komandosowym” maszeruje 🙂 . Pozdrawiamy się i umawiamy przy mostku. Biegnę na plażę, by wrócić brzegiem jeziora. Na odcinku, gdzie zwykle szarzy się asfalt, nogi rozjeżdżają się – zero przyczepności…Staram się jakoś brzegiem, po trawie…Dalej nie jest lepiej….Cały odcinek przy samym brzegu jeziora jest bardzo oblodzony…Już tęsknię za kolcami 😉 – postanawiam po nie podbiec do auta. Koło mostku zakręcam, by przywitać się z Piotrkiem, który już czeka, potem pędzę przed Olimpię 😉 . Tu najpierw mijam „winogrono” maratończyków, a potem wpadam na Jolę i Agę 🙂 . Zabieram nakładki i razem wracamy na miejsce zbiórki. Ostrzegam dziewczyny, że jest ślisko, Aga już asekuracyjnie porusza się małymi kroczkami 🙂 . Wiem , że dalej nie będzie szybko…Przy mostku dołącza do nas niespodziewanie Magda B 🙂 . Omijając grupę maratońską, kierujemy się na swoje wytarte ścieżki…
Wolniutko. Dziś pełen luz. Nigdzie się nie spieszymy. Magda B., Jola i Piotrek biegną przodem, ja doganiam Agę – bo jak zwykle mój zegarek musiał zajrzeć na orbitę okołoziemską – i rozmawiając na dość poważne tematy, zostawiamy za sobą gastronomię….Dopinguję i sprawdzam Jolę – dziś tempo dla niej powinno być idealne, liczę, że tym razem pokonamy cała trasę. Jola mocniej pracuje, ale nie zamierza tym razem rezygnować z „cypelka”. Obiegamy go, zawracając nad Rusałkę. Jeszcze tylko kawałek w miarę płaskiego terenu, potem podbieg i zatrzymujemy się na ćwiczenia…Magda B. urywa się, realizować własny plan, my zaczynamy truchtać, podskakiwać, skipować… 🙂 . W dwóch rzędach, równolegle, bo dziewczyny starają się unikać największego lodu. Maciek, który obchodził jezioro marszem, dotarł równo z nami na ścieżkę ćwiczebną – teraz jest naszym fotografem 🙂 …
Niestety podczas skipu A odzywa się moje kolano. Nie chcę dyskutować z bólem, przechodzimy do krótkiego rozciągania, a potem spokojnym truchcikiem ruszamy z powrotem. Pogoda pięknieje, zagląda do nas coraz częściej słońce 😀 . W trasie udaje mi się wybiec troszkę do przodu, by chwycić aparatem grupę w ruchu :)…
Dobry nastrój nas nie opuszcza. Gdy docieramy do mostku, wszyscy są zgodni – robimy jeszcze jedno kółko 🙂 . Nawet Jola, której po kontuzji z reguły jedna runda wystarczała, ma apetyt na więcej. Ja się tylko ocieszę – rano zastanawiałem się, kto ze mną pobiegnie „dokretkę”, a tu chętny jest cały skład! 😀 😀 . Oczywiście dzisiejszy bieg to niemal jogging, tempo oscyluje pomiędzy 6:30 a 7:00, ale przynajmniej nikt nie sprawdza grawitacji 😉 i można bez wysiłku sobie pogadać. Przy gastronomii przystaję, zdejmuję kolce i zakładam je Agnieszce – chcę, by spróbowała i zobaczyła, jaka jest różnica w przyczepności…Nasz szlak wiedzie dużym kółkiem, ale bez cypla tym razem. Aga przebiega w nakładkach długi podbieg i zbieg, aż do krzyżówki z „biegostradą”. Chwali lepsze trzymanie na lodzie, ale przyznaje, że biegnie się kolcach inaczej.. 😉 i trzeba się troszkę oswoić. Teraz „wynalazek” przejmuje Jola. Przy podbiegu do rogatki odbija w swoją stronę Piotrek 🙂 . Gdy zbliżamy się mostku, na ostatnich kilkuset metrach przyspieszam i – mimo braku nakładek na butach – robię taki mocniejszy „akcencik”. Szybko nie jest, bo nawierzchnia nie pozwala, ale zawsze jakieś pobudzenie 😉 .
Po krótkich ćwiczeniach zapraszam do siebie, do auta, na ciepły sok z termosu 🙂 . Niesamowite, jak niezwykłą moc mają endorfiny 🙂 – wszyscy aż kipią dobrym humorem! 🙂 . Ładnie dziś z nami zgrywa się Maciek w swoich przechadzkach po okolicy, teraz Mistrz też jest z nami 🙂 . Koniecznie muszę uwiecznić naszą Biegową Rodzinę, choć dziś niepełną – brakuje nam Magdusi….
Na koniec – „słitfocia” 😀
Dziewczyny szybko nas ściskają i zmykają do samochodów. Ja zabieram Maćka i ruszam ich śladem, choć aura tak wypiękniała, że chciałoby się jeszcze pobiegać…
Garmin zapisał…
Wrażenia…
Po wczorajszej, walecznej sobocie dziś dzień relaksu. Totalny luz. Dawno już tak nie wypocząłem 😀 …Konsekwentnie zaprzyjaźniam się z pierwszym zakresem 😉 , w grupie łatwiej zapanować nad tendencją do przyspieszania. Warunki do innej formy biegowej aktywności dziś były żadne – jedynie kolce dawały jakąś szansę, tyle, że musielibyśmy je mieć wszyscy…
Kolano mnie niepokoi trochę. Niby pozwala mi biec, ale przy ćwiczeniach już lubi sobie pogadać…Znam ten ból z kosza, to jakby więzadło podrzepkowe przypomniało o dawnej kontuzji…Mam nadzieję, że chwilowo 😉 – nie chcę tracić wspaniałej zabawy z moim Team’em u boku 😀 ..
W najbliższą sobotę kolejny bieg z cyklu GP. Wszystko wskazuje na to, że przy nie odpuszczającym bólu goleniowym u Magdy, kalkulacji Maćka, który oszczędza siły na „Komadosa” i moich „ciekawostkach”, będziemy mieli fajną zabawę biegnąc wszyscy razem 🙂 . Nie będzie walki o wynik, ale „wesoły bieg po sznekę” 😀 😀 . Ważne, by mieć wspólnie radochę 😉 .
Póki co – po drodze jeszcze czwartkowe „strzeszynkowanie” 😀 :D…A zapowiada się ciekawie, bo wg prognoz trasę ma nam zabielić zimowy puch… 🙂