Sobota 07.03.2015r.

…Ta ostatnia prosta…

Nie, nie o śmierci będę pisał…bez obaw 😉 . Przynajmniej nie o tej dosłownej 😉 ….

…Z tym bieganiem to jest tak, że ta część moich znajomych, która nie ma ze mną częstszego kontaktu – czyli niemal wszyscy 😉 – albo boi się mnie zapytać banalnym „co słychać?”, albo uznaje to za bezsensowne, bo wydaje im się, że mogą usłyszeć tylko jedną odpowiedź: „no co, biegam…”.

Koleżanka, z którą wczoraj rozmawiałem, zadała mi takie pytanie, ale to było jak wrzucenie kawałka zakrwawionego mięsa do basenu z rekinami – efekt wiadomy 😉 . Ja przynętę ze smakiem połknąłem i oczywiście wspomniałem…o bieganiu 🙂 . Skutek był oczywisty – wyrzut, że „teraz, jak już biegasz, to się nawet nie odezwiesz…itp…itd.” . Jasne. Gdy biegnę, trudno mi dzwonić, wymaga to podzielności uwagi i zgrabności ogólnej – komórkę mam przy pasku w ciasnej torebce biodrowej, w dodatku w folii…Razu pewnego, próbując – „z potrzeby kontaktu” – do niej się dostać…wbiegłem wprost w gęste krzaki 😉 … To oczywiście lekka ironia z mojej strony. Prawda jest taka, że to ja dzwoniłem, po raz kolejny i nawet, jeśli nie dzieje się to codziennie, to jednak ja okazuję aktywność. Z otaczającym nas światem jest tak: jeśli ktoś nie robi tego co my, albo szerzej – jeśli pochłania nas dowolna aktywność, w 100u…70ciu…czy nawet 50ciu procentach, podczas gdy świat – z przyczyn jemu jedynie znanych, bo, parafrazując znaną piosenkę, „biegać każdy może, trochę lepiej lub gorzej” 😉 – wykazuje całkowitą pasywność…zaczynamy być dla niego obcy. Niegdyś wspólnie „kradliśmy konie”, dziś przypominamy mu zielone ludki z dużymi oczyma….”Nie piszę do niego/do niej, nie dzwonię, nie odzywam się, bo na pewno jest na treningu lub na zawodach…” . Guzik prawda. Biegam obecnie w tygodniu około 7,5 godziny. Łącznie. A doba jednego dnia, pomijając sen – choć w dobie smsów i fejsa, można zostawić wiadomość nawet, gdy błogo marzę o 3iej w nocy…ma ich ponad dwa razy tyle. Trzeba pamietać i chcieć. I tyle. Nic więcej. Ja chcę, czasem bardzo…a nawet bardzo, bardzo, o czym wiedzą niektóre mi bliskie osoby (celowo akcentuję słowo na „b”) . I nie jest to trudne. Z czego wynika? Z tego, z czego moje bieganie – z woli i…emocji 🙂 .

Ilu z Was ma podobnie?? Ilu słyszy „wypominki” o bieganiu?..Albo…nic już nie słyszy, jak ja, coraz częściej?? 😉 . Nie nazwę siebie pasjonatem, bo nadal twierdzę, że póki co bieganie nie jest moją pasją, a jedynie aktywnością…Ba! W porównaniu z wieloma znajomymi i przyjaciółmi znad Rusałki, jestem „biegowym pierdołą”….Mimo to mój świat opustoszał…To refleksja z zabarwieniem emocjonalnym, ale, patrząc na to inaczej – relacje z ludźmi są dwustronne i nie tylko mi powinno zależeć…

No dobra, ale miało być o zawodach….

Sobota……Ostatni start w  jesienno-zimowym cyklu City Trail……W ubiegłym roku już na kilka dni przed tym dniem czułem radość…Dziś jest inaczej…..Wszystko wskazuje na to, że pobiegnę w nich….zupełnie sam 🙁 ….to znaczy, będzie jeszcze około tysiąca osób 😉 , ale nie będzie tych dla mnie najważniejszych – mojego Teamu….. 🙁 … Magda pomału zalecza kontuzję, Jola dziś ma zajęcia, Maciek już od dawna nie biega „piątek”, pozostałych też nie będzie……Mógłbym sobie odpuścić – cztery z pięciu występów mam zaliczone, pamiątkowy medal otrzymam….nie ma ciśnień….Miotam się od wczorajszego wieczoru, skąd inąd w kiepskim nastroju, czy brać udział, czy nie…Odebrałem piątkowym popołudniem pakiet w nowym Sklepie Biegacza…Pogadałem z chłopakami, których znam z biegów – było mi niezwykle miło, gdy Sławek, zagadał do mnie: „widziałem, ze już wróciłeś, że biegasz znów”….Wynikowo jestem przy nich „drobnym żuczkiem”, do tego powolnym, ale raźniej na duszy jakoś się robi, gdy niespodziewanie znajdujesz takie sympatyczne ślady zainteresowania….O poranku, gdy wstaję łamię się wciąż…..jednak zapada decyzja: „Pobiegnę. Na przekór”…

Jestem na miejscu wyjątkowo wcześnie….mam sporo czasu. Parkuję koło szkoły, gdzie kiedyś zostawiałem auto……Siedzę, nie wychodzę, mam muzykę na uszach…Nie będzie tej zwyczajowej radości i celebry spotkania przed biegiem, zdjęć, rozmów, wspólnej rozgrzewki…nie będzie też jeszcze fajniejszego świętowania po biegu – słynnej „drożdżówy z herbatą”, uśmiechów od ucha do ucha niezależnie od wyniku…..Dziś będzie tylko….boleśnie, bo „piątka” to paskudny dystans, nie wiem, czy nie najgorszy – dla mnie dwadzieścia kilka minut znęcania się nad sobą….Nie pamiętam, bym kiedykolwiek, „tam wewnątrz”, czuł się tak fatalnie, jak dziś….Wysiadam….”Ok. Miej to już za sobą” – mówię i idę wolnym krokiem na polanę, w stronę Biura Zawodów i Depozytu…Zamieniam kilka zdań z Panią Marią, znaną jako Pani Parasolka – najstarszą uczestniczką biegów i Anią, jedną z biegających koleżanek….Przez chmury przebija się słońce, robi się ciepło….Muszę zdjąć bluzę, zostaję w termo i zakładam na nią moją koszulkę „RRTeam’ową”….Taki „wariant wiosenny”…Czas ruszać….Umówiłem się z trenerem, że zajrzę jeszcze na Olimpię…Truchtam…Muzyka płynie do uszu…patrzę na zmarszczoną taflę wody…oczy się szklą…….Pewnie od wiatru znad jeziora.. 😉 .  Na zielonej wyspie otoczonej pomarańczowym tartanem spotykam Yacoola z BBLowiczami. Podbiegam, witam się i umawiam, że będę zaglądał na wiosenne zajęcia – teraz stoją w kolizji z treningami 🙁 ….Jeszcze krótka rozmowa z moim trenerem, przywitanie ze znajomymi….10:45…Czas kierować się na start….W drodze „przechwytuję” Maćka M., kolegę z zajęć, razem docieramy na polanę, gdzie trwa już rozgrzewka – my jednak, zgodnie z zaleceniami, truchtamy dalej, „pod prąd” trasy zawodów, by w ruchu rozgrzać się dobrze….Kilka minut przed komendą startową dla pierwszej grupy z planowanym czasem „do 23 minut” wracamy i „wtapiamy się” w drugą gromadę …..Czekamy……Na kilka sekund przed startowym odliczaniem wyciągam komórkę, patrzę z nadzieją, czy ktoś coś pisał….Szczególnie na jednym mi zależy…Niestety…cisza…. 🙁 ….Patrzę w niebo…zupełnie, jakbym zostawił tu ciało – niech zrobi, co ma zrobić, a samemu odszedł…..

Mój bieg…..

Nogi robią pierwszy krok, potem drugi…Mata startowa…Naciskam zegarek…To będzie ostatni z nim kontakt aż do mety, tak postanawiam…Nie będę sprawdzał tempa, nie będę nic dziś analizował, nie będę nawet biegł….pozwolę tylko nogom rytmicznie odbijać się od podłoża. Tylko tyle. Maciek zostaje po prawej stronie odrobinę za mną – on, po chorobach, chce dziś pobiec na 25 minut….Jedyny kontakt z tym, co robię, jest w myśli: „wydłużaj krok i rozlużnij się”…Stosuję to….Mijam mostek, zanurzam się w tłumie w las….Nie cisnę, nie szarpię, nie gnam….Po prostu – drzewa mnie mijają, a ścieżka pod nogami znika…Doganiam i mijam Aldonę, koleżankę BBLową, ostatnimi czasy mojego „przypadkowego zająca”….Świetnie biega, ale miała pechowy wypadek, wraca pomału do formy. Na tym etapie jeszcze mogę się z nią równać, a nawet wyprzedzić, co czynię……To ostatnia znajoma mi twarz, dalej sami obcy……Nie zwracam zresztą na to uwagi……Jest tylko muzyka, dotykająca lirycznie zakamarków mojej duszy, zabierająca mnie z tej „rzezi dla ciała”, umykający las, głęboki oddech i przyczajony ból…….Gastronomia – hałas, doping,  kibice….Tak, ludzie!….Podnoszę wzrok… Bez wiary, ale szukam…Mimowolnie i…nadaremnie….Wolna przestrzeń i delikatny zawód zostają w tyle…Las…Długi podbieg….Tu zawsze trzeba się kontrolować, odrobinę zwolnić….Na zbiegu wydłużam jeszcze bardziej krok. Mimo to wiele osób obok pędzi jak pociąg na „czwartkowej” rogatce….Podziwiam, ale nie daję się wkręcić, robię swoje….Drugi mostek, delikatnie pod górę….Za chwilę zasadniczy podbieg…Zerkam pod nogi, skracam krok, unoszę kolana, ręce pracują mocniej, oddech przyspiesza….

Boże – nagle wszystko znika, robi się ciemno, tak zmierzchowo…I ciepło…Tylko światło mojej czołówki, obok Magda 🙂 …Widzę jak gna tuż przy mnie, starając się mnie wyprzedzić – pomimo mroku i ryzyka potknięcia, jest bark w bark 🙂 . Nie musze patrzeć, by wiedzieć, że szeroko się uśmiecha. Uwielbia rywalizację, a ja uwielbiam to, że ona ją uwielbia 🙂 . Nie biegnie, frunie…I uskrzydla mnie…Niezapomniany wieczorny trening…..

Napięcie w łydach lżeje, znak to, że teren się wyrównał….Wracam – świat jaśnieje, wokół zasapani ludzie….Zbiegamy do krzyżówki, gdzie odbija droga do torów…Wkraczamy w królestwo błota…Pod stopami robi się luźno, trzeba bardziej uważać…To trzeci kilometr dopiero, a niestety należy zwolnić, by nie przywitać się z Matką Ziemią…Kluczę pomiędzy jedną stroną ścieżki a drugą, szukając twardego podłoża…Mijam ważne dla mnie miejsce, kłądę dłoń na piersi i szepczę….zawsze tu to robię….na zawodach i na treningu…powtarzam słowa wypowiedziene kiedyś….to jak modlitwa, choć modlitwą nie jest…ale szczere i z głebi duszy….I będę je powtarzał do końca świata… 🙁

Kawałek dalej jest polana, najtrudniejszy odcinek 200-metrowy…Błoto, a gdyby ktoś nieopatrznie zbiegł na trawę – grząsko…Trzymam się prawej strony, sprawdziłem to na rozgrzewce. Czuję, jak błoto przywiera do agresywnego bieżnika i buty zaczynają ważyć….W biegu próbuję je otrzepać….Krótki lasek i polana startowa, a na niej balon i zegar…..Ostatnio odebrał mi nadzieję na dobry wynik, brutalnie sprowadzając na ziemię…To taki międzyczas pod koniec czwartego kilometra…Wystarczy odjąć go od życiówki, by dowiedzieć, z jakim tempem trzeba pobiec jeszcze około 1300 metrów 🙁 ….Wtedy prawda zabolała, bo liczyłem na dobry wynik, dziś….to jedynie informacja….Gdy mijam wyświetlacz, on pokazuje 19:45…Myślę sobie: „Boże, niektórzy już odpoczywają, albo wbiegają na metę…ja mam najgorsze przed sobą…”. Fakt – mostek wyznacza taką magiczną granicę, poza nią powinna roztaczać się kilometrowa strefa tryumfalnego finiszu….Powinna, bo z reguły jest to raczej…”death zone”….miejsce powolnego konania na  własne życzenie…Ta wijąca się nad brzegiem ścieżka brutalnie obnaża wszystkie braki kondycyjne, moją  „formę”…Kiedyś była dla mnie koszmarem, dziś jest modlitwą o ulgę, o zakończenie męki….Ale też nadzieją na dobry rezultat – to tu powtarzam sobie: „Zabawa się zaczęła. Teraz walczysz o życiówkę”….Dziś nie mam ciśnienia, ale mimo wszysto….ta walka, jak zawsze, udziela mi się…..Jestem zmęczony, ale gdzieś mam rezerwy….Muszę…Widzę wycelowany obiektyw….Składam dłonie na kształt serducha, posyłam na czyjąś kartę SD wiadomość dla świata….To gest, ale też samomotywacja: „Dasz radę, dasz….dajesz na co dzień…”….W emocjach siła!…Próbuję utrzymać tempo, jeszcze nie przyspieszać….Gdy mijam rozwidlenie, jest pierwszy znak do „ataku”….Tak, tylko…do diabła…”z czego”?….Wydłużam krok, szukam „lekkości” w moich ciążących teraz 90ciu kilogramach….Każde, minimalne nawet przyspieszenie, powoduje błyskawiczny alarm – wycie wszystkich „przyrządów pokładowych”….jak w samolocie, który leci ku zagładzie….Muszę więc zwalniać, bo nogi zostają z tyłu….Szarpię tak kilka razy……Wreszcie jest, ona…..

….ostatnia prosta….. 🙂

…kawałek lądu tuż nad wodą, potem już tylko lasek i po łuku do mety na plaży…..

…Wyczekana…

Umieranie…Przez duże U”…”Syreny pokładowe” wyją, muzykę zagłusza myśl: „Jeszcze trochę…Zostaw siły na plażę…Zostaw siły!…”. Inny głos podpowiada: „A może właśnie przegrywasz życiówkę?…Dociśnij…Zrób to!…Pokaż, że umiesz walczyć!…Udowodnij, że masz „jaja”…Zrób to dla tego, co masz w duszy…dla niej….Najwyżej – będzie „do porzygu”, albo…wyłączą Ci światło”….Próbuję…Delikatnie się udaje w lasku…Wybiegam na trawiasty łuk…Tu wszyscy galopują do przodu…Udziela mi się….Stojące jeden za drugim flagi z logiem imprezy zasłaniają zegar. I dobrze – chcę go zobaczyć tuż przed metą…..Zresztą – to nie jest teraz najwazniejsze….Nawet, gdy on się pokazuje i widzę 25 minut z groszem, nic mi to nie mówi – to czas brutto, liczony od startu pierwszej grupy….Przecinam maty pomiarowe, stopuję Garmina…..Koniec. Dobiegłem. Kolejny raz….

Tuż za balonem, w strefie „wyhamowywania”, sporo osób…Otwieram płuca maksymalnie, zataczam się…Nie mogę stanąć – muszę dalej biec, chociaż truchtać, bo mam wrażenie, że stracę przytomność…Potrącam dwie osoby, które również „nie kontaktują”, szukają wyjścia ze strefy….Nurkuję pod taśmę i kieruję się jak zawsze na pomost……tam, gdzie przestrzeń, gdzie nie ma tylu ludzi, gdzie wreszcie znajdę ulgę……Mdli mnie…Po drodze mam ochotę położyć się na piasku, tylko na chwilę…ale rezygnuję….Idę po błękitnych deskach aż do ostatniej, do barierki…..Pomału, mozolnie wraca świadomość….Kolejna „męka” odchodzi w przeszłość….Teraz dopiero spoglądam na zegarek….23:16….”Zaskakująco dobrze” myślę…Ciekawe, jak będzie oficjalnie…Do życiówki zabrakło 10 sekund, to sporo, do złamania 23 minut jeszcze więcej….Ale przecież…nie biegłem pod kontrolą, to był „swobodny lot”, takie…szybowcowanie…bez spoglądania na tarcze wskaźników 🙂 ….I jak zawsze – dałem z siebie wszystko, na co mnie dziś było stać…..A może nawet w ogóle…..

Siadam na mojej ulubionej ławce, zaglądam do komórki……Cisza…. 🙁 . Dopada mnie poczucie samotności….Siedzę na ławce ze spuszczona głową, patrzę na krople potu, które raz za razem rytmicznie opadają niedaleko moich stóp….Jedna za drugą…..Kap, kap…To jednak nie pot….To łzy……Coś we mnie pękło….. 🙁 Nie dbam o asystę innych biegaczy….Emocje…..Nie hamuję ich, nie mam siły….Płaczę…

To trwa…..długie chwile….Zabiera resztki sił….Z trudem mobilizuję się, by wstać i ruszyć do depozytu….Tam rozbieram się do połowy, zmieniam koszulkę, zakładam wiatrówkę….Wszystko robię półświadomie, jakby we śnie…We śnie spotykam Dorotę, podchodzi Ola….Ale mnie tam nie ma… Próbuję dzielić radość życiówki Doroty, podchodzimy kawałek…Przy gastronomii spotykamy Szymona, kolegę z BBLa, też poprawił dziś swój wynik…..Kilka zdań, gratulacji, opowieści „jak było” i rozstajemy się…..Wracam do muzyki….Słońce na dobre zagościło na niebie, u mnie w duszy cień….Uciekam od ludzi, nie chcę jużnikogo spotkać, ani też już wracać, chcę gdzieś przepaść na chwilę, schować się, zniknąć…Może zatopić we wspomnieniu cudownych chwil, które już są za mną, jak te z podbiegu…przytulić się do nich, ogrzać emocjami, zaklętymi w pamięci…..Wskrzesić uśmiech…..

Obieram kierunek – Strzeszynek….Pospaceruję tam po śladach….

Garmin zapisał…

Wrażenia…

Ostatnia „piątka” za mną….Szukam pozytywów i to jest chyba największy. O tej sobocie nie będę pamiętał długo. Nie robiłem żadnych zdjęć, moją obecność zanotował jedynie serwis Garmina i Endomondo w postaci barwnego kółka wokół jeziora i kilku cyfr….One ujmy nie przynoszą, mogę napisać nawet: jak na okoliczności, wyszło lepiej, niż myślałem…. 😉 . Dziś jednak duszą byłem znacznie bardziej przy tym wszystkim, co moje bieganie otacza, co przyciąga i daje motywację, a czego…brakowało. I to ekstremalnie….

Czekam cierpliwie, aż to wszystko się zmieni….wierzę bardzo mocno, że już wkrótce…….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *