START-STOP, czyli znów w zabawie na pętli…
Yacool nie daje pofolgować…Na dziś przewidział kolejną zabawę biegową, tym razem w rytmie: 2x(3’/3′) + 3x(2’/2′) + 4x(1’/1′) + 2x(1’/30″)…Już pobieżna analiza wskazywała, że kolejny hardcore przed nami 😀 . Tym razem mamy wyodrębnić dodatkowa grupę, by osoby za dobre na „wolniejszych”, a za słabe na”szybkich” nie tłukły się same po lesie 😉 …Wybitnie pozytywnie jestem nastrojony do zajęć, bo mi bardzo odpowiada mocny, a nawet bardzo mocny akcent w krótkiej jednostce czasu…Wszystkie zabawy ułożone są tak, by suma odcinków szybkich wynosiła 18 minut, a całość nie była dłuższa niż 35. Zeszłotygodniowy zestaw zbudowany o krótkie kawałki i częste zmiany tempa, dał mi w kość, tym razem powinno być „łatwiej”, o ile w ogóle można użyć tego słowa… 😉
Nie będzie z nami niestety Magdy, która wydłuża sobie regenerację. I dobrze, niech będzie w pełni sił, nim znów pobiegnie. Co ciekawe i niespodziewane, Maciek zjawi się rankiem u mnie, ale po to, by…statystować. Nabawił się bólu przeciążeniowego, co w jego przypadku i brzmi dość sensacyjnie, ale jest faktem. Fajnie jednak, ze wpadnie i będzie z nami. Największa niespodzianką będzie to, że zjawi się u mnie nasza BBLowa pani Trener, Agnieszka S. 🙂 . Zapowiada się o poranku baaaardzo sympatyczny „autobus” 😀 😀 . Na miejscu też spodziewam się pojawienia Oli, pielęgniarki, pieszczotliwie zwanej, Pigułą 🙂 – sympatycznej, niewysokiej, ale szybko biegającej dziewczyny, plecy której zwykłem oglądać na ostatnim kilometrze GP 😉 .
9:00. Jak w rozkładzie jazdy, wychodzę z domu – przed bramą czeka już Aga S. i Maciek – wytaczam auto i zabieram ich na pokład. To dla mnie niesamowita przyjemność, gościć Agnieszkę – podziwiam ją za wyniki, jakie osiąga, niejednokrotnie stając na najwyższym podium zawodów. Prywatnie to skromna, miła, ładna dziewczyna, wciąż uśmiechnięta, sprawiająca wrażenie cichej i spokojnej, ale w rzeczywistości pełna życia i poczucia humoru 🙂 . Jedziemy…
9:20 na miejscu. jak na razie zastajemy tylko auto Yacoola, w dodatku puste. Czeka natomiast Ola, która docierała tu autobusem zgodnie z moimi wskazówkami. Fajnie, że już jest. Pomału zaczynają się zjawiać aktorzy dzisiejszego spektaklu, grupka rośnie…
Zastanawiamy się, gdzie podziewa się Yacool. Wszystko za chwilę się wyjaśnia – postanowił wcześniej zrobić rozpoznanie, w jakim stanie jest nawierzchnia na pętli…Teraz wyłania się z mgły 😀 ….
Zabieramy się za tradycyjną rozgrzewkę. Jacek jak zawsze kładzie nacisk na poprawność wykonania ćwiczeń, zwłaszcza skipów. Wychwytuje błędy i koryguje. Olę, której nie wszystko wychodzi, odsyła na szkolenie…do mnie (!) 😀 ..No miłe to niezwykle, choć nie uważam siebie za „wzorcowego” 😉 😉 . Druga porcja – statyczna – core stability z wykorzystaniem niskiego płotu przy krawędzi parkingu. Przydają się boczne zęby moich Response’ów – pozwalają utrzymać równowagę przy podporze bokiem 😉 .
Rozgrzani przekraczamy Browarną. Na polance po drugiej stronie ulicy, dzielimy się na zespoły.
Tym razem nasz dotychczasowy kapitan, Maciek-Bliźniak, trafi do grupy mocniejszej, a jego rolę…..przejmę ja 😮 😀 . Dostaję awans 😉 . Dobrze, że mam wszystko ustawione i przyszykowane już w zegarku, choć mam obawy co do tempa, jakie mogę podyktować grupie…Pod moje skrzydła trafiają: Ola, Marek L. i Robert. Yacool udziela ostatnich wskazówek…
Szybcy ruszają. Dziś w lewo, a więc zaczynając równolegle do Browarnej. My jesteśmy już gotowi. Jacek podpowiada mi tempo: 4:50. OK, spróbuję utrzymać…
Zaczynamy spokojnym truchtem. Mam okazję podzielić się kilkoma radami z Olą. Obawiam się, znając jej możliwości, że będzie mocno parła do przodu i później komunikacja się pogorszy 😉 🙂 . Nie zna trasy, więc dobrze, by jednak trzymała się nas, a jeśli wybiegnie za bardzo do przodu, w truchcie do nas wracała. Postaram się na tyle głośno krzyczeć START-STOP, by wszyscy usłyszeli, niezależnie od lokalizacji 😉 . Po ~50ciu metrach startujemy. Zaczęliśmy na odcinku nieznacznie wznoszącym się, można się spokojnie rozkręcić. Pierwsza sekwencja – 3′ biegu – błyskawicznie nas rozgrzewa. Trucht od początku staram się utrzymać w tempie bardzo relaksacyjnym. Tak, jak się spodziewałem, Ola w biegu już kipiała energią, w wolnej sekwencji też ją ponosi nieco. Radzę jej, by – jeśli czuje się tak mocna – dała sobie upust, jednak z dwiema uwagami: by rozsądnie rozłożyła siły i by wracała, jeśli ją poniesie za bardzo 😀 . Kolejne długie powtórzenie – czas się ślimaczy. Trzymam równy oddech, na zegarku, tak jak zalecał coach, 4:50. Na razie wszystko idzie zgodnie z przewidywaniami. Wchodzimy w 3 powtórzenia: 2′ biegu i 3′ pauzy w truchcie. Krótszy odcinek biegu cieszy psychikę, ale też odpoczynek się skraca. Staram się komunikować głośno, ile zostało do końca sesji odpoczynkowej, by każdy mógł jak najlepiej wykorzystać to, co pozostało. Ja sam staram się koncentrować, znając wagę tych dwuminutowych przerw. Maksymalnie duże porcje tlenu rozchodzą się po ciele. Gdy gnamy rześko do przodu, muszę kilka razy zdecydowanie „naprostowywać” Olę, by nie zgubiła się w terenie, bo ma tendencję do korygowania pętli 😀 😀 . Czas na 4 x (1’/1′)…Ciało czuje już zmęczenie, staram się nad nim panować…Ogromną i wspaniała pracę wykonują moje buty – trasa w kilku miejscach jest mocno zabłocona, ale to dla nich żaden problem – czuję się pewnie stawiając każdy krok. Prawdziwy majstersztyk jednak pokazują w ostrych zakrętach – tu dowiaduję się, po co tak naprawdę są wystające na bok zęby 🙂 – bieżnik wręcz wgryza się w podłoże, gdy przenoszę punkt ciężkości ciała raz na jedną, raz na drugą stronę. Genialne!!!! „Krokodylki” uwodzą z każdym krokiem 😉 …Pomoc z ich strony jest o tyle cenna, że pod koniec tej sesji czuję ciężar treningu, a po MOC sięgam coraz głębiej…O ile nogi nie protestują, mam tradycyjny kłopot z oddechem – organizm prosi do dodatkowy tlen, a płuca pracują już bardzo mocno…Gdy przebiegam koło Jacka i Maćka, który wspomaga dziś trenera, słyszę wskazówki, jak mam „atakować” zakręt – niżej na nogach i dynamiczniej…Spinam się na końcówce, choć jednocześnie niepokoję się, bo w obecnym stanie nie mogę sobie przypomnieć, czy „suplement” składa się z dwóch, czy trzech powtórzeń. Info, jakie dostaję na ekranie zegarka, jest za małe, by w pełnym ruchu, bez utraty kontroli nad niełatwym terenem, móc wyczytać, ile zostało…W dodatku pauza 30-sekundowa nie daje już wypoczynku ciału…Zdaję się na intuicję, że został nam jeszcze jeden mocniejszy akcent i nie szarpię – przekonanie się po rzucie na taśmę, że trzeba przetrwać jeszcze jedno powtórzenie, byłoby….bolesne 😀 😀 . Mylę się jednak – gdy jestem gotów na ostatnie rozdanie, Garmin oznajmia koniec treningu (!). Nie przerywam truchtu…Pomału odpoczywam…Żal mi teraz trochę, że nie pobiegłem mocniej ostatniej minuty….
Zbieramy się na podsumowanie, a potem wędrujemy na parking, w pobliże ławeczek. Tu kontynuujemy rozmowy.
Jacek dzieli się uwagami, padają pytania…
Ja już myślę o „rundzie honorowej”, czyli dokrętce w stronę Malty. Niepostrzeżenie znika Kony, a Maciek-Bliźniak dziś oszczędza bolącą nogę – nie będzie więc tradycyjnego „odprowadzenia”, a spokojne „cool-down”. Ponieważ Ola umawia się ze mną na podwózkę do ronda i musiałaby poczekać, formujemy trójkowy skład z Agą S. i ruszamy ścieżką na kilkukilometrową „dokrętkę”.
Jest super! Tak jak lubię – spokojnie, idealnie do rozmowy. Prowadzę dziewczyny wzdłuż terenów ogrodu zoologicznego, skrajem lasu. Dogania nas jeden z kolegów, który biegał z nami na pętli i razem truchtamy dalej. Tempo jest o wiele przyjemniejsze, niż to przed tygodniem, z chłopakami-„ścigaczami” 😀 . Dobry moment, by pogadać o treningu, wymienić osądy, posłuchać, co Aga z własnego doświadczenia powie. Ponieważ nasz kolega skręca asfaltem w lewo, w stronę osiedli, postanawiam, że i my tu zrobimy łuk na pętli i będziemy wracać. Już we troje kontynuujemy bieg wzdłuż stawków. Ola nigdy tu nie biegała, a z kolei – jak się okazuje – i Aga, i ja bardzo lubimy właśnie te leśne ścieżki, w odróżnieniu do twardej i zaludnionej trasy okalającej Jezioro Maltańskie 😉 . Jako, że Ola często biega w „żółtej koszulce” z charakterystycznym logo, rozmawiamy o Night Runnersach, o marketingu, o grupach biegowych i o tym, kto i w czym odnajduje przyjemność podczas bieganiu 🙂 . Razem ostatecznie rozsądzamy też, że piwo jest wartościowym i wskazanym napojem regeneracyjnym 😀 , niosącym wiele cennych mikroelementów 😀 😀 😀 .
Przy aucie nie zastajemy Maćka, idziemy się więc porozciągać pod wiatę, gdzie przy okazji do rozmowy włącza się przypadkowy biegacz 😉 . Jakże sympatycznie jest doświadczyć, gdy podczas rozmowy dzielę się entuzjazmem i rozpływam nad piękną trasą w Wielkopolskim Parku Narodowym, podpatrzoną z zawodów „Pogoń za wilkiem”, a potem orientuję, że te zawody w kategorii kobiet wygrała…właśnie Agnieszka… 😀 😀 . Ona oczywiście ze skromnością i uroczym uśmiechem jedynie przytaknęła, gdy się zorientowałem 🙂 . Gdy ze swojego marszu wraca Maciek, wskakujemy do auta i pomykamy w stronę Śródki. Jest wesoło i sympatycznie 🙂 .
Ola wyskakuje na światłach, Maćka dostarczam pod dom, a z Agą jadę jeszcze kawałek dalej w stronę osiedli. Mamy chwilę by pogadać o treningu, o naszych zajęciach BBL…Rozmowa z kimś, kto w dziedzinie, którą sam się param, jest rewelacyjny…ze sportowcem-amatorem, ale na co dzień stykającym się z profesjonalistami, a samemu szkolącym lekkoatletów-adeptów, sprawia mi niesamowitą radochę…Ale Agnieszka to również swobodna i miła dziewczyna prywatnie, mogę nacieszyć się kontaktem z nią :), zwłaszcza dzieląc się tym, co nas łączy – pasją, tą emocjonalną stroną aktywności, której poświęcamy czas. I jak się okazuje bardzo tu jesteśmy zbieżni, bo Aga – podobnie jak ja – ceni sobie bardzo towarzyską stronę biegania 😀 …Bieganie to ludzie, a wraz z nimi ich pełne energii dusze, z ogromem pozytywnego ładunku 🙂 , który nasze życie, na styku z nimi, czyni ciekawszym 😉 .
Garmin zanotował…
…na pętli:
…i na „dogrywce”:
Wrażenia…
Kolejny świetny trening. Sekwencja była co prawda już przerabiana raz, ale ta zabawa biegowa może być powtarzana bez końca – generuje bodziec taki, jak „pocisk”, daje „kopa” i satysfakcję, że choć krótko, ale dosadnie 😉 . Mogę o sobie powiedzieć, że się uczę. Z każdym krokiem chwytam doświadczenie, jednocześnie pomału dając z siebie coraz więcej, przesuwając strefę komfortu. Nadal masa moja w żaden sposób nie pozwala zrobić wielkiego progresu, ale ku zaskoczeniu rozwijane tempa są coraz szybsze. Na pewno muszę popracować nad oddechem i wytrzymałością, przesuwać ku końcowi treningu ten moment, gdy prawdopodobnie wychodzę poza próg zakwaszenia i zmęczenie zaczyna piąć się w górę…Pomijając jednak oficjalne założenia treningowe, ja podczas tej pół godziny z groszem, realizuję również inne, własne cele…Pracuję nad odpoczynkiem w truchcie, staram się nie rozmawiać, koncentruję na oddechu. Rzecz druga – luz w biegu…Pewnie moim stu kilogramom nie łatwo przyjdzie poruszać się „po kenijsku”, ale nadziei nie tracę 😉 😀 😀 i każdemu krokowi, zwłaszcza, gdy jestem zmęczony, staram się nadać lekkość i płynność. Nie spinam się też w ramionach. Najwięcej przyjemności sprawia mi jednak dynamiczne odbicie, w czym genialnie pomagają mi moje nowe buty 🙂 . Trzecią rzeczą jest długość kroku, jako konsekwencja luzu. Staram się mocniej wyciągać stopy do przodu, wyżej unosić kolana, przez co z typowych 60cm w truchcie, krok wydłużam do metra…To oczywiście wiele nie jest, ale…”trening czyni mistrza” 😀 .
Mogę powiedzieć właściwie, że trening był kompletny. Przyniósł sporo pracy nad sobą, ale też wiele towarzyskiej przyjemności. Zacytuję pamiętny slogan z pierwszych transmisji NBA w naszej telewizji lata temu:
I LOVE THIS GAME!!! 😀