Tropem Wilczym…28.02.2016r.

…Chwilami czuję się jak pustelnik, który w swojej małej górskiej samotni siada do laptopa i wystukuje w klawiaturę słowo za słowem, przelewając stan ducha, we władaniu którego jest…Potem klika „Opublikuj”…i coś bardzo, bardzo osobistego znika w przestworzach sieci…A ja pozostaję z myślą, że ktoś, gdzieś tam, otwiera laptopa, bierze łyk ciepłej kawy i czyta….W samej głębi serca jest nadzieja, wsparta wspomnieniem…Ktoś kiedyś właśnie tak zaczynał dzień pracy, porzucając na chwilę obowiązki, by zatopić się w emocjach…raz jeszcze przebiec razem leśny dukt, wspiąć się podbiegiem, łapać oddech na pomoście, czy popędzić w przebieżce ścieżką…nim osiądzie na niej, wzniecony przez nas, kurz….

…Dominuje jednak uczucie….że jestem sam…a to, co zostawiam tu, to jedynie rodzaj… elektronicznego pamiętnika, który ucyfrawia moje, nikomu nie potrzebne drżenie duszy :(…Bo przecież…każdy z nas ma swój świat, pełen własnych spraw, a moje zachwyty nad bieganiem i obecnością w nim ważnych dla mnie osób mogą być mało interesujące…Mimo to…dalej…z wiarą…zamieniam na zera i jedynki fragmenty nie tylko mojego życia, które…umyka…

Tropem Wilczym…Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych…

2016-02-28-12-44-42

Zimno…To pierwsza myśl, gdy patrzę z rana na świat…Nie. Pierwsze uczucie jest inne. Ono jeszcze płynie z przyjemnego łóżka i świata snu…Ciepło w całym ciele i radość, niemal komórkowa, że to dziś, że znów, że pobiegniemy…Pomimo wszystko…Poranna kawa jest zasłodzona podekscytowaniem…Zegar ścienny kręci wskazówką coraz szybciej, jakby sam już wystartował w zawodach..Pędzi…Pogania…Krótka gimnastyka, porcja ćwiczeń, szybszy oddech, wysiłek…Wreszcie, zanim pod prysznic, komórka w dłoni…Wystukuję smsa, wysyłam w przestrzeń moją chęć spotkania, jak zawsze, przed zawodami, by potruchtać wspólnie, rozgrzać się, zarazić radością, rozkręcić emocje..To potem rezonuje we mnie tak długo!…Kręcę się po domu…Rzut oka na ekran smartfona: odpowiedź-pytanie, do której odbiór pakietów…”Do 9tej” – odpisuję. Tak, wcześnie bardzo, ale to kompletnie nie ma znaczenia. Chcę już tam być…Zapada cisza w telefonie…Prysznic, ubieranie, sprawdzenie, czy wszystko mam…Jestem gotów. 8:05…Hmm…wcześnie, ale to nic…jeszcze auto z garażu trzeba wyprowadzić, bramę otworzyć…a lepiej być wcześniej, by złapać miejsce na parkingu…

Jadę…Miasto drzemie niedzielnie, ale światła uliczne droczą się, zatrzymują mnie co kawałek…Przyspieszam – staję, przyspieszam – staję…W końcu zbliżam się Garbarami do Cytadeli…Wcześniej wydedukowałem, że najbliżej będzie mi zaparkować koło znanego, mocnego podbiegu, gdzie wielu przyjeżdża sponiewierać swoje nogi 😉 . Parkuję, omijając błoto. Ruszam, czuję nachylenie i moc tego miejsca…Po lewej wyłania się małe „miasteczko zawodów” i niebieski balon startu i mety…Przy namiotach mały tłumek. Staję w kolejce po pakiet..Rozglądając się, szukam znajomej sylwetki…Rzut oka na komórkę: „Odebrałam”. A zatem jesteśmy gdzieś obok, ale się nie widzimy… Ponawiam omiatam teren wzrokiem…Jest…Nie widzi mnie, choć też się rozgląda…Zdejmuje kurtkę, dostrzegam, jak na termo zakłada technicznego t-shirta. Pomarańczową koszulkę..nowej drużyny.

Trzy lata temu, gdy pozbawiono nas opieki trenerskiej, sami poprowadziliśmy zajęcia, niósł nas entuzjazm. Do biegania, do bycia razem. Liczyło się to, że robimy coś wspólnie..Gdy gdzieś wyjeżdżaliśmy, nawet na wymarzone wakacje, tęskniliśmy…że nie możemy tu i teraz być nad Rusałką, wspólnie biegać i ćwiczyć, czy biec do Strzeszynka na kąpiel…Była nas wesoła, mała grupka, spotykaliśmy się nie tylko w legginsach, świętowaliśmy wspólnie nasze urodziny, spotykaliśmy na winie, wróżyliśmy przyszłość z wosku, łamaliśmy opłatkiem na wspólnej Wigilii…ale przede wszystkim – podbijaliśmy świat zawodów, wspierając się na nich i bawiąc fantastycznie…I wtedy stworzyliśmy Rusałka Runners Team – taki synonim tej właśnie radości bycia ze sobą, dzielenia codziennością, pokonywania wspólnie słabości i bycia dla siebie bliskimi przyjaciółmi…RRTeam pojawił się na koszulkach, w zapisach na zawody, a z nimi ten blog, jako kronika tego, co robimy…Nawet pomysły wspólnych wakacji, wyjazdów dalszych zyskały przymiotnik „rrteam’owy”, inaczej: „wspólny” :D…Ubiegłego lata, po tym, jak już pokonaliśmy niespodziewane mega-trudności, przeprowadzki, indywidualne pauzy, kontuzje, czekanie na powroty, które fizycznie nie pozwalały razem realizować aktywności…gdy znów przyszła cudna wiosna, a po nim wyczekane, kąpielowo-biegowe lato…nagle….wszystko się pokruszyło 🙁 🙁 ….Pojawiła się nowa grupa, entuzjazm popłynął gdzie indziej, zapadła cisza…..Zostałem sam, z dwoma przyjaciółmi, z którymi rzadko mam okazję biegać….Poczułem wszechogarniającą pustkę i tęsknotę za tym, co wypełniało treścią i w piękny sposób nadawało sens trenowaniu…istnieniu…oddychaniu…dawało radość życia….Tęsknotę za głodem bycia razem i czynienia tego ważnym, choć przez kilka chwil….za byciem Biegową Rodziną….Drużyną, na dobre i złe…Ale jest jak jest, a ja…łapię chwile. Wciąż. Kolekcjonuję nadal w biegu emocje. One nie gasną..

Kolejka rusza się o krok. Docieram do stolika z numerami i chipami. Podnoszę wzrok, przytomniejąc. W miejscu gdzie Ją widziałem, jest pusto….”Trudno, potruchtam sam…może gdzieś się odnajdziemy” przebiega mi gorzka myśl…”Pana numer??” – pyta dziewczyna z obsługi imprezy. Podpis, numerek, gadżety z pakietu startowego. Odchodzę na bok, klękam, rozsznurowuję prawego buta…Mam dylemat, w czym biec. Zdejmuję bluzę, zakładam czerwoną koszulkę z ogromnym orłem – zawsze gotową na takie okazje specjalne…ale zimno jest, więc chcę wrócić do bluzy…Nie umiem skupić myśli…Wreszcie pakuję bluzę do plecaka, deponuję, odchodzę w stronę asfaltu…Gwar zawodów jakby się oddala…Ruszam do truchtu. Podnoszę wzrok…Niebiosa są łaskawe – biegniemy na wprost siebie…A więc jednak spotykamy się :)…Natychmiast wita mnie to ulubione i charakterystyczne stwierdzenie: „zzziimmno!!” :D. Tak, dłonie marzną, ale uśmiech już ogrzewa…Troski blakną, cieplej…nawet w dłonie…”To co, lecimy??” :)…

Biegniemy drogą, którą przyszedłem. Znany podbieg w tą stronę przypomina skosem długi zjazd saneczkowy 🙂 . Mijamy zaparkowane moje auto…Rozmawiamy, niemal wchodząc sobie wzajemnie w słowa. To przemiłe :). Czuję, dobrze mi znaną z kilkuletnich, RRTeam’owych treningów, radość spotkania. Wzajemną. Wciąż. Nic bardziej nie cieszy. Emocje wypełniają przestrzeń wokół nas. Uwielbiam to :). Pniemy się w górę. Cytadela dostarcza takich atrakcji co kawałek 😉 . Ona żali się, że dziś nie jest Jej dzień, że sił brak i ochoty na ściganie. Ja wiem, że będzie inaczej, że nie odpuści czołówce i pobiegnie z myślą o „pudle”. Znam ją tak dobrze. Nie odpuszcza, a im jest trudniej, tym większe wyzwanie. Jesteśmy w tym sobie bliscy….No może poza biegowymi możliwościami 😉 . Nagle przyspiesza, przechodząc do tych swoich niesamowitych długich susów. Jak antylopa :). Hamuję ją, to rozgrzewka! Odpowiada, że testuje tempo :D…Szokuje i porywa lekkością, z jaką to robi…Znów jej zazdroszczę i podziwiam…Talent. Jest stworzona, by biegać szybko!. Zataczamy krąg po asfalcie, kontrolując czas…Niemal 20 minut jeszcze…Sporo…Zakręcamy fragmentem trasy zawodów, nierówny zbieg i potem podbieg…Wracamy do „miasteczka zawodów”…”To co? Kilka rytmów na dogrzanie?” pytam…i prowokuję, bo mam ochotę się powygłupiać i raz jeszcze nacieszyć oko jej zwinnością…”Ale to nie miało być na maxa!” rzucam z uśmiechem, gdy hamujemy…Uśmiech wraca z odpowiedzią: „Aaaa…to trzeba było mówić 😀 „…i za chwilę…”To nie był max, mogłam jeszcze przyspieszyć 🙂 ” – błysk w oku, zadziorność i kokieteria 😉 . Charakterystyczne. Jakże miłe…

Zbliżamy się do startu…czas się ustawić. Przeciskamy się do przodu…To dla mnie od kilku wspólnych biegów nowość – zwykle nie chciałem zawadzać szybszym, ale…mogę przecie zawsze trochę pobiec z nimi 😉 …Tak robię i teraz. Stajemy obok siebie..podskakując, by nie ostygnąć…Rozmawiamy z koleżanką obok i ze sobą nawzajem…Czuję pod skórą endorfiny…Zerkam co chwila i je podkradam…Cudnie!.. Wiem, że za parę chwil padnie komenda, a wtedy Ona pogna, a ja będę tylko odprowadzał wzrokiem….Przedstawiciel organizatora i jej nowej drużyny, wygłasza krótkie powitalne przemówienie, następnie kilka słów gościa honorowego…Na koniec rozbrzmiewa Mazurek Dąbrowskiego, który jak zawsze przyspiesza bicie serca, wyczuwalne teraz dobrze pod dłonią….Gdy wszyscy milkną i zapowiadane jest odliczanie, orientuję się, że mój zegarek..usnął!!…Budzę go w pośpiechu, szuka sygnału GPS…Odliczanie trwa…9..8…7…”Daaaaleeejjj!!!…” mówię pod nosem…Obok śmiech :D…4…3…2…1…Sytuacja znana :)..Zegarek wciąż szuka….0!…Tłumek rusza…Naciskam stoper – trudno, najwyżej zapis będzie niekompletny….

Natychmiast się rozdzielamy…Zgodnie z oczekiwaniem, kilka susów i Ona z gracją odskakuje do przodu…Trzymam tempo…Jest szybko, dla mnie bardzo…pewnie niewiele ponad 4:00/km…Nie chcę nikogo blokować, więc do pierwszego zakosu z podbiegiem nie zwalniam…Pod górę ciągnę mocno…gdy robi się płasko wydłużam krok, zwalniam nieznacznie i uspokajam oddech…Ku zdziwieniu, niewiele osób mnie wyprzedza, jest dobrze…Jest przede mną, patrzę z daleka jak pędzi, by nie pozwolić czołówce urwać się za bardzo…”Wiedziałem, że będzie się ścigać, wiedziałem!…” myślę i uśmiecham się sam do siebie..Asfalt znów lekko się podnosi, wiadukt, kawałek dalej opada dłuższym zbiegiem…Wyciągam daleko stopy w przód, starając się przy tym odpoczywać…Zakręt, muzeum, iglica…Widzę jak Ona biegnie….już pokonała zakręt, do którego ja zmierzam…Walczy ze sobą…mam wrażenie, że zwolniła, ale kontroluje stawkę…Skupiam się na sobie…Zbiegamy z twardej nawierzchni na ścieżkę pod górę, a potem mocno w dół…Tu się rozgrzewaliśmy. Mijam kogoś po trawie…Znów twardo pod butami, znów w górę…Ten fragment obiegaliśmy na początku. Sprawdzam swoje samopoczucie…Oddech – ok, nogi – również, zmęczenie – w normie, tempo – trzymam, na podbiegach nie zwalniam tak, jak zawsze, pokonuję je dynamiczniej…Wolontariusz kieruje nas w stronę Rosarium, przede mną chłopak potyka się i upada…ale podnosi się i rusza, gdy go mijam…Wszystko ok..Ostry zakręt…Z daleka znów Ją widzę…jest pewnie kilkadziesiąt sekund do minuty przede mną…To świetnie – rzadko w zawodach biegniemy w tak niewielkiej separacji…ale od razu myślę, czy to ja tak gnam, czy Ona walczy z głową, która protestowała na rozgrzewce?…Być może jedno i drugie…Wracam do myśli o sobie. Nie mam obok nikogo znajomego, tu i teraz jestem zdany na siebie. Mam uczucie, że chyba biegnę szybciej niż zwykle…na zbiegach niemal frunę…Trzymam się tego, próbując biec odważniej, bez przesadnej kalkulacji…Zerkam na zegarek, 600 metrów do mety, przyspieszam, spowalnia mnie zakręt przy muzeum…i, na placu za iglicą, chłopak, który mi zabiega drogę…Puszczam go…i mijam, gdy jest więcej miejsca…Mały zbieg, zakręt w lewo…200 metrów do mety, widać jak czeka na nas…kompletnie nie wiem, jaki mam czas. Nie ma to znaczenia. Mam jeszcze trochę sił, więc ruszam w pościg za młokosem przede mną 😉 . On nie wie, że go doganiam, zrywa się dopiero, gdy go mijam…Sekundy dzielą nas od mat pomiarowych, on próbuje się zrównać, ale nie daje rady…Meta…Tuż za nią medal, chwila uspokojenia oddechu w marszu…Ona siedzi na asfalcie, ja robię kółeczko w marszu i zalegam tuż tuż…

Ulga…Kilka szarpanych zdań…Przybiegła jako czwarta…Super! Oboje wiemy, że w sporcie to najmniej komfortowa lokata – wysoka, ale tuż poza podium…Mimo to świetna! Ja jestem pełen entuzjazmu i szczęśliwy…Mój wynik jest mi nieznany, pewnie i tak nie rzuci na kolana…Standardowy rzut oka na zegarek i tu…nagle…niedowierzanie…22:37??…Tyle oznajmia Garmin… 😉 . To…pół minuty lepiej, niż nie pobite, skostniałe od 2014r. 23:07!…Wooow…Uderza mnie świadomość, że oto tknąłem tego, co pozostawało niedotykalne!!.. 😀 ..że poprawiłem życiówkę, wchodząc w magiczne do niedawna dla mnie 22:xx :D….Nie mogę uwierzyć i póki co jednak, nie daję po sobie poznać…w końcu to tylko zegarek, oficjalny wynik może się różnić…poczekam z cieszeniem się do informacji na stronie…I na to, aż Ona zapyta, jak mi poszło 😉 …

Idziemy do depozytu po nasze mienie… ;)…Ja od razu się przebieram, Ona – żegna się, jedzie już do domu….Szkoda, że już, że tak szybko :(….kawałek za mną kipi grochówka, a z jej aromatem – bulgocze super-chwila….Taka po biegu, na luzie, którą zawsze lubiliśmy…Jej już nie ma, jestem sam…Ciepło mi i chłodno zarazem…Stygnie ciało, bo stygną emocje… Kręcę się w okolicy mety, rozmawiam z organizatorami i z gościem honorowym…Dla mnie jest już po imprezie, ale z niewiadomych powodów, nie opuszczam tego miejsca…Podchodzę i zagaduję gościa honorowego..Wsłuchuję się w ciche słowa pana majora i ogarnia mnie wzruszenie…Jego słowa, opowieść o przesłuchaniu we Lwowie i pięknej dziewczynie-tłumaczce, która go cudem ocaliła…przejmują…Stoję obok prawdziwego bohatera, który zapewne powiedziałby, że robił to, co każdy by zrobił, że nie wyobraża sobie inaczej…Dzięki niemu i jemu podobnym mogłem dziś, w tym parku, pobiec ten niezwykły bieg…dzięki jego odwadze mogę w ogóle biegać i cieszyć się wolnością…Chwała i cześć, bohaterom!……..

20160228_105139

Oddalam się…schodzę podbiegiem po śladach, jakie zostawiliśmy razem dosłownie przed chwilą…Odchodzę do codzienności, zostawiając za sobą kolejne wyjątkowe wspomnienia…Żyję dla emocji i żyję nimi…szkoda, że trwają tyle, co promień słońca na angielskim niebie, czy pośród islandzkich mgieł…ale są i tacy, którzy nie mają nawet tego…Cenię czas…Tak bardzo…że próbuję go zatrzymać….Za każdym razem….

Auto, ulice miasta, które nadal tkwi w półśnie…Ludzie, obudźcie się! Zapowiada się ładny dzień…

Epilog.

22:38 (22:41 brutto). Nowa życiówka na 5km. Biegam sercem, dziś pomogło złamać kolejną barierę. Spektakularnie. Nie z cyfr się najbardziej cieszę. Nie ze stylu. Cieszę się z tego, że znów mnie niosło…Jak kiedyś…

20160228_124302

4 myśli nt. „Tropem Wilczym…28.02.2016r.

  1. Podobno obraz potrafi zastąpić 1000 słów, ale ja uważam, że powyższych słów nie jest w stanie oddać żaden obraz – sięgają dużo głębiej w człowieka, a obrazy powstające w wyobraźni mimo realizmu 4K są już tylko wspaniałą ilustracją do odebranych uczuć.
    Fantastyczny tekst, dzięki tobie jeszcze raz przemierzyłem znajome ścieżki z przyjacielem. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *