Czwartek 16.01.2014r.

 

Herbatka…zabielana…

Taką to oto niespodziankę przyniósł ostatni wtorek….

20140115_092634

W sumie można by pomału zapomnieć, że to…kalendarzowa zima i że taki widok nie powinien dziwić, coś jednak w podświadomości już się wykluło i zaczęło kiełkować, że może by tak…w 5icu stopniach i w miarę suchą nogą dotruchtać do wiosny?… 😀 . Nie da się, jak się okazuje. Trzeba się oswoić najpierw z „zerem”, potem z bielą, a co najmniej ciekawe – z brakiem przyczepności pod kołami…i butami 😉 . Dla mnie jednak, po zakupie z początku tygodnia taki „warun” jest jak na zamówienie, by „rozdziewiczyć” i przetestować „adiki” 😉 .

Od dnie dwóch, gdy sypnęło nieco, śniegu nie przybyło, a jedynie temperatura próbowała ocalić dla oka sielskie widoki. Fanem zimy miejskiej nie jestem, co już akcentowałem, ale oddać jej muszę walor estetyczny – może dlatego, że gdy jej brak, królują szarości i nagie drzewa, pojawienie się odmienia zdecydowanie świat wokół. Dziś słupek termometru drgnął i nieznacznie zaczął się unosić – nadciąga ciepły, deszczowy front, niosący zagładę tym „ładnym pejzażom”. Mam jednak nadzieję, że zdążymy pobiec zanim się rozgości.

Szału frekwencyjnego nie będzie. Magda zalecza ból piszczeli, Aga odpisała, że wyjątkowo nie może, z całej grupki potwierdziła się jedynie Magda B. i Maciek, co dla mnie oznacza, że będę jak pilot Boeinga – wciąż z ręką na przepustnicy i przeciwciągu 😀 😀 . Muszę jakoś zapanować nad „ścigaczami”…Cóż, „death or alive” 😀 . Na nogach lądują spragnione terenu „krokodylki” – napatrzeć się muszę, nim skalam je błockiem i brudną chlapą…No ale to ich żywioł i przeznaczenie 🙂 .

Zbliża się 19:50. Jadę. Wokół biało, a z nieba na szybę pada..drobny śnieg. Fajnie…i niefajnie – ogólnie, jako kierowca, nie przepadam, za atrakcjami zimowymi. W przypadku biegania jednak uatrakcyjni nam go walorami estetycznymi 😉 . Parkuję, mam kilka minut czasu. Czołówka, czapa, rękawiczki w wersji zimowej, sprawdzenie, czy auto zamknięte…Jazda! Zbiegam do tunelu, kilka skipów, krążeń ramion…Wbiegam w uliczkę, sprowadzającą do rogatki…Sceneria przede mną zimowa – w sodowym świetle latarni widać rozpędzone białe drobinki…

20140116_200004

Jestem na miejscu. Sam. Pusto tu i głucho, śpiewa jedynie wiatr, a białe płatki tańczą wokół. Smutno jakoś…Sięgam po telefon…Moje „adasie” już w akcji 🙂

20140116_200226

Przy okazji – czytam smsa. Od Maćka – nie będzie go dziś wyjątkowo….No to pięknie – kameralność dzisiejszego wypadu rośnie 😉 😉 . Na szczęście wiem, że Magda B. biegnie tu, bo pisała wcześniej – miło będzie do kogoś odezwać dziś 🙂 . Nie zabrałem słuchawek, bieg solo byłby dziś bardzo przygnębiający…Stoję i wypatruję dzisiejszej partnerki…Przy okazji patrzę na puste miejsca parkingowe – brakuje mi tam znajomych aut, brakuje uśmiechu Agi, Magdy i Maćka…..Dusza przywykła do ich radosnej obecności, do tych niezwykłych wibracji w powietrzu, gdy jesteśmy razem…

20140116_200244

Gdzieś w dali dostrzegam ruch…Taaaak, chyba ktoś biegnie…Ze statycznego tła wyróżnia się jeden dynamiczny „piksel” 😀 …Magda dobiega do mnie mocnym tempem – jest 20:04, przyspieszyła, bo była w niedoczasie 😉 , teraz łapie głębokie oddechy 🙂 . Oznajmiam jej, że nasz skład na dziś…właśnie się skompletował  🙂 . Nie mamy już powodów, by stać i się wychładzać, będziemy ruszać. Jeszcze foto przed startem…

20140116_200429

przycisk na Garminie, na czołówce i można biec…

Las wita nas bielą i jasnością 🙂 . Widoki od samego początku są nieziemskie. W odróżnieniu od ulic i miejskich zaułków tu śnieg świetnie się przechował. Pokrywa wszystko: ścieżkę, pobocze, a przede wszystkim zdobi gałęzie i korony drzew. Jak w bajce!…Na pierwszym przesmyku z wolną przestrzenią zatrzymujemy się. Magda chce uwiecznić te cuda wokół, ja jestem sceptyczny co do możliwości mojego telefonu…Kombinujemy przy nim – wydłużam czas naświetlania w trybie nocnym, ale efekt wychodzi taki, jakbym polował na duchy 😀 ….

20140116_200945

Zbieramy się do biegu…Za sugestią robię eksperyment i gaszę czołówkę, potem zapalam i znów gaszę – okazuje się, że lepiej biegnie się bez światła 😀 . Mocny strumień odbijał się zarówno od padającego śniegu, jak i tego pod nogami – gdy go nie ma, a oczy się adaptują, biegnie się  z lepszym postrzeganiem otoczenia (choć nie szczegółowym), bez kontrastów..To jest taka troszkę „atrapa dnia”…Jestem zaskoczony i zadowolony. Miejscami grunt pod nogami brązowieje – wiadomo wtedy, że tam jest błoto 🙂 . Nie omijam go – chcę poznęcać się nad nowymi butami, by mieć jak najszerszy obraz ich funkcjonalności. Póki co – jest genialnie 🙂 . Żadnych poślizgów, bieżnik wgryza się rewelacyjnie w miękki grunt. Gdy wpadam w głębszą kałużę, czuję chłód przez 2 sekundy, potem wszystko wraca do normy. Świetnie, dokładnie tak, jak się spodziewałem. Z każdym metrem lubię moje buty coraz bardziej.

Mijamy Lutycką, „tniemy” w kierunku Biskupińskiej. Umówiliśmy się, że nie będziemy biec szybko. Ja będę się starał w czwartki nieco zwolnić, być bliżej tempa Easy – Magda nie ma dziś nic przeciwko, tez szaleć nie chce. Oczywiście usta nam się nie zamykają – i dobrze, bo gdy tempo „cichaczem” rośnie, od razu słychać to w szarpanej rozmowie i zwalniamy. Wiem, że moja partnerka zwykle biega szybciej ode mnie, pewnie z pół minuty na kilometr co najmniej, dlatego cieszę się, że dziś nie prze tak mocno do przodu…Mijamy stadninę. Kolejna otwarta prosta i kolejny zachwyt nad niesamowitym widokiem. Biel wokół nie jest śnieżno-biała, ale jakby delikatnie pożółkła od rozproszonego światła miasta…niebo nad głowami nie jest ciemno-granatowe, ale również pożółkłe – nisko przesuwające się chmury też „połykają” energię aglomeracji…Sumuje się to w niezwykły pejzaż 😀 . I ta cisza. Jakbyśmy byli schowani pod magiczną kołdrą 😉 ….

Na dobiegu do Strzeszynka świetnie się czuję, o niebo lepiej niż przed tygodniem. Mocniej „ciągnę” pod górę, a potem zbiegam swobodnie w kierunku plaży. Nie zatrzymujemy się na początku pomostu, tylko płynnie przechodzimy w marsz i wędrujemy na jego koniec. Wypłaszamy przy tym chyba łabędzie, które z hałasem odpływają i nie pozwalają sercu jeszcze przez chwilę odpocząć 😉 . Przy barierkach, rozciągamy się i próbujemy robić jakieś fotki – z mizernym efektem…

20140116_204809

Ciepła herbatka ciągnie. Mocno 🙂 . Opuszczamy pomost, truchtamy do knajpki, do oazy ciepła, która stała się naszą czwartkową przystanią…Drzwi się uchylają…W środku jak zawsze przytulnie. Tylko jeden gość z psem. Sympatycznym. Siadamy bliżej tv, a gdy wracam z toalety na stole pojawia się magiczny napój 🙂 . Zrzucam mokre ciuchy, rozsiadam się i rozkręcamy rozmowę. O górach. Bieganiu. O planach na ten rok. O Krynicy i Festiwalu Biegowym…O urazach i radości z tego, co robimy…

20140116_210225

Czas płynie jak rzeka. Herbata zniknęła z filiżanek…Jeszcze foto…

20140116_212402

ale podświadomość już wie…Czas wracać.

Mrok i chłód. Jak nieodłączni bracia witają nas, gdy porzucamy światło…Tym razem Garmin szybko gada z satelitami. Oczy przestawiają się błyskawicznie, a ciało natychmiast produkuje ciepło, nadrabiając to, co traci z wilgocią….Rozmowa odwraca uwagę od trasy…”Chlup-chlup” i do przodu. Biel z brązem pod nogami. Wokół magicznie…W oddali, jak zawsze, mijamy dom „na moczarach” – za dnia pewnie niedostrzegalny, ale po zmroku, gdy światło odkrywa dla oczu wielkie, szklane powierzchnie „porte fenetre”, z naszej ścieżki wygląda jak oaza na pustyni ciemności…

Stadnina. Nocą stajnie wyglądają niesamowicie. Gdzieś pod dachami jest zapewne szczelina…może wentylacyjna…Tamtędy dociera świeże powietrze, a ucieka światło, które maluje obramówkę dachu…Wyglądają jak na zimowej pocztówce 😉 …przez kilka sekund, gdy je mijamy…Kawałek dalej dopada mnie znajoma niemoc w nogach, przystajemy na małą chwilkę. Porządkuję zatoki, a potem rozpływam się w ciszy. Jakbym był w środku wszechświata…

Tylko dwa kolory tańczą pod nogami. Moje „adiki” spisują się rewelacyjnie…Od początku żyją w symbiozie z mało przyjaznym terenem…Za Lutycką zawsze jest lżej, jakbyśmy przekraczali mityczny Rubikon. Tam czuję zawszę, że wracamy, że już blisko, a jednocześnie…o tym nie myślę. To sygnały podświadome z mózgu płyną do receptorów w ciele, a ono reaguje płynniejszym, elastyczniejszym i energiczniejszym ruchem. Znów błotne kałuże i znów z uśmiechem biegnę środkiem…Endorfiny, mimo, że to nie koniec, już czarują 😀 …Podbieg. Łokcie mocniej, kolana wyżej, oddech szybszy…W dół nogi luźno, a krok dłuższy…Ostatni akt – pod górę do rogatki…Szybciej? Nie. Rytmicznie…w tempie…Dwie-trzy sekundy koncentracji na torach…Przystajemy, ale nie kończymy. „Do tunelu?”…”OK. Do tunelu”…Sto metrów asfaltem, który się wznosi. Ale już całkiem swobodnie, bo umysł odpoczywa….

Odwożę Magdę, to po drodze. Dalej już tylko dom. Prysznic…Trwa wieki…Zastygam w bezruchu. Znikam dla świata. Gdzieś we wspomnieniach, które nie zabiera, spływająca po ciele, gorąca woda… 🙂

Garmin na dłoni…

Wrażenia…

Zima czaruje. Na te dwie godziny odmieniła moją niechęć. Jak Królowa Śniegu, która wzięła za rękę niewdzięcznika, zaprowadziła nad Rusałkę i przypomniała, gdzie kryje się piękno o tej porze…Pozwoliła dotknąć. Nabrać go wo płuca. Odurzyła…A potem zostawiła, bym kontemplował…

Nie dam sobie ściągnąć z nóg „trzech pasków”. Mizunki mają godnego rywala. Między debiutantami na moich stopach a tym, co pod nimi w trakcie biegu, jest jakaś chemia…Od początku. Jak miłość od pierwszego wejrzenia…

20140116_224336

Między mną a nimi chyba również… 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *