Sobota 01.03.2014r.

 

To be..or not to be…

Jeszcze wieczorem w piątek mocno się mocuję z sobą samym…Ciało podpowiada pauzę, ale głowa chce biec…Potrzebuje tego…Rodzi się dylemat – zostać, regenerować się, podejmując się domowych wyzwań, ze średnim entuzjazmem 😉 , czy…pojechać i zabiegać przypadłości, upajając się endorfinami… 🙂 . Ryzykowne?….Może…Ale gdybym się na dobre „rozklekotał”, nie byłoby opcji, a ja wciąż ogólnie „trzymam się kupy”…Postanowiłem ocenić rankiem…

Budzę się planowo…Pogoda zapowiada się świetna…W głowie mętlik – sam powtarzam Magdzie, Maćkowi, jak ważna jest regeneracja, a teraz…chcę gnać nie do końca przekonany o sensie…”Dobra, wstanę, zobaczę…” – myślę i tak robię…Kawa. Bułka..Decyzja. Jadę 😀 . Jeśli zostanę, będę zły i zapewne wyładuję emocje gdzieś w zapyziałym domowym kącie, albo – co gorsza – na kimś 😉 …Nieszczęście gotowe. Szybko więc zaliczam łazienkę, wskakuję w ciuchy, a w nich do auta….Przyjemna melodia diesla . Dziś nie wiem, co planuje Jacek, ale mam jakiegoś lenia, może z racji tych wcześniejszych wątpliwości…Wiele w głowie jest na „nie”. Spotykamy się na parkingu przy Browarnej, w naszym stałym, zimowym punkcie zbornym. Frekwencja początkowo powala 😉 , na tyle, że Yacool daje się namówić, by ambitne plany zamienić na rytmy. W ciągu kilku kolejnych minut napływa jednak tylu miłośników sobotniej poniewierki, że plan działania ulega korekcie. Tak, będą rytmy. I zabawa biegowa również… 😉 😉 . Full opcja. A co!

20140301_093613

Przechodzimy asfalt. Na rozgrzewkę milowy trucht po pętli. Każdy swoim tempem, choć na pierwszej prostej trzymamy się względnie razem. Dopiero na zbiegu, który w przeciwnym kierunku zabierał mi ostatnio sporo potu, stawka się rozciąga…Nikogo nie gonię. Przebieram nogami i tak całkiem żwawo, bo w tempie 5:15-5:30…W połowie dystansu jest podbieg i on skutecznie reguluje zapędy, bo tempo teraz oscyluje bliżej 5:40. Meldujemy się obok Jacka na prostej równoległej do Browarnej. Nasz trener wyznacza, „stumetrówkę” na której będziemy galopować…Przede mną jest tak – tam będziemy startować:

20140301_095952

a za mną tak – tu będziemy „palić „gumę” przy hamowaniu… 😉

20140301_095956

Zabieramy się do roboty – 8 powtórzeń ładnego, technicznego biegu na 70% możliwości, na delikatnym zbiegu. Yacool uczula, by wykorzystać nachylenie i wyciągnąć nieco kulasy do przodu 😉 . Najszybszych puszcza jako pierwszych, w trójkowym składzie, jeden za drugim, by trzymali jeden rytm i równali krok…Fajnie to wygląda – jak u Kenijczyków na treningu w Iten 😉 . Potem pędzimy już my, jeden po drugim. Bardzo lubię przebieżki, bo to przyjemny ruch – szybki, ale dający popracować nad szczegółami. Przy tym, dla mnie, nie jest wysiłkowo wymagający.

Gdy kończymy coach podaje zasady zabawy biegowej. Będziemy trzymać się prostej przy Browarnej i robić nawroty. Interwały szybko/wolno trwać będą 1 minutę/1minutę+30 sekund/30 sekund. Tempo szybkich cząstek ma oscylować wokół tego z Grand Prix, sekwencja wolna to trucht odpoczynkowy. Teoretycznie mamy 3 grupy. „Ścigaczy”, „szybkich” i „średnich”, z tym, że ostatnią mam niby stanowić ja i dwóch kolegów – i to ja mam prowadzić. Nie mam ustawionego zegarka, więc gdy Jacek omawia szczegóły, ja w pośpiechu próbuję improwizować z moim Garminem, wprowadzając dane z ręki…Do zrobienia, ale nie pod presją czasu. Nie udaje mi się zapętlić treningu, więc zamierzam się trzymać jednak komend Maćka-Bliźniaka, dowodzącego grupą „szybkich” 😉 . Ruszamy.

Jest jedno małe „ale” – w takim układzie muszę trzymać tempo nie z moich zakresów treningowo-startowych, a znacznie szybsze…Cóż, nie ma zmiłuj się, jeśli nie chcę, by mi ekipa odskoczyła…3:30…ufffff…Trucht…Krótkie 4:10…Lepiej…Trucht…Znów 3:40 w części minutowej…ufff…Trucht…I tak przez osiem serii….W pewnym momencie mam już odpływ MOCy, ale „spinam pośladki” i dłuższe kawałki „ciągnę” wciąż żwawo nawet 3:25…Mocna, ale świetna dla mnie ta zabawa :)…Dobrze, że kursujemy w te i we wte, a nie po pętli, bo nie jesteśmy w stanie się pogubić i dobrze słychać kolejne „Start” i Stop” . Kończymy 30-sekundowym truchtem i maszerujemy do Yacoola. Czuję się „lekko zużyty”, ale wiem, że to chwilowe. Niestety – „pupa” boli, pośladek – mimo, że przed treningiem przez Jacka pougniatany fachowo na ławeczce – daje o sobie znać.

Yacool pyta zaczepnie „Zmęczeni?”, a że nie ma zdecydowanej odpowiedzi…zarządza najpierw 5 minut „przerwy regeneracyjnej”, a po niej dogrywkę: kolejnych 6 „stumetrówek” 😀 😀 . Bosko! Lubię akcent na koniec, zwłaszcza, że ostatnie 25 minut było nimi usiane 😀 . Znów ganiamy wahadłowo, ale tym razem Jacek pracuje nad „odzieleniem góry od dołu”, czyli rozluźnieniem i uzyskaniem odpowiedniej swobody, by obie partie ciała mogły pracować niezależnie, ale się wspierać. W tym celu rozkładamy ręce na bok i do połowy dystansu, gdzie stoi Yacool, śmigamy, symulując samoloty na poznańskiej Ławicy w fazie startu 😉 , a dalej „dorzucamy węgla” i robimy ładną technicznie końcówkę 😀 😀 .

20140301_110016

20140301_110026

20140301_110032

Mnie, z racji wagi, na pewno nie uda się przez pomyłkę wznieść w powietrze, mogę więc dowolnie przyspieszać 😉 . Gdy mijam Jacka, on powtarza jak mantrę: „dłuższy krok!”…Staram się wyrzucać mocno przed siebie stopy i wyżej unosić kolana, zatrzymuje mnie jedynie odruch, podświadomość, która pilnuje, by nie skręcić kostki na nierównym podłożu…Ale i tak mam fajną okazję, by popracować… 🙂

Kończymy nasze ambitne „harce” 😉 . W drodze na parking pytam trenera, jak pracować nad dłuższym krokiem. Yacool postanawia wszystkich zabrać „do stolika”, by pokazać, jak właściwie ćwiczyć w tym zakresie…Najpierw prezentacja…

20140301_111206

20140301_111219

…a potem „kontrolowane naśladownictwo” 😀 …W moim wydaniu oczywiście „półżartem” – nie umiem zachować powagi sytuacji 🙂 😉

20140301_111333

Jacek pomaga…

20140301_111417

20140301_111548

Po tej lekcji „gimnastyki kręgosłupa i wszystkiego co wokół” 😉 , raz jeszcze nasz trener zabiera się za mnie…Taka sesja „uciskowa”, gdzie lokalizuje się miejsce bolesne i wywiera na nim presję, może przypominać wyuzdane praktyki masochistyczne… 😀 …ale faktycznie po kilkunastosekundowym ucisku do łez, ból lżeje i zanika…Słowem: działa 🙂

20140301_112059

Rozmowa, która ma miejsce po „zabiegu”, pozwala się zresetować fizycznie, a do głowy przebija się myśl, że…wypadałoby wykorzystać tak piękna pogodę i „dokręcić” jeszcze troszkę, choćby do sumarycznej „dychy”.

Nikt akurat dziś nie biegnie w stronę Malty, nawet Maciek-Bliźniak chce się zabrać autem, ale na moją propozycję wspólne kółka, a potem podwózki go w kierunku domu, reaguje entuzjastycznie. Ma to być typowe „schłodzenie”, ot – relaks w biegu..po biegu 🙂 . Zaczynamy jednak szybciej i wskakujemy od razu na ~5:30 , na obiegu Stawu Olszak tempo nawet zawadza o 5:00 (!) . To miał być „spacerek”, a robi się rześko – obaj się z tego śmiejemy i zwalniamy…Coś jednak nas gna 😉 . Udaje się opanować sytuację, ale tylko do czasu, gdy nawracamy na pętli…Tu najpierw „łamiemy” 5:00 😉 , a potem, znów lokujemy się w widełkach 5:10-5:30…Fakt, że ja tak mam – gdy pobiegam rytmy, albo mocniejszy akcent, potem trucht zamienia się w gonitwę, jakbym siła bezwładności „trzymała obroty” 😀 . Poddaję się zatem i uznaję, że na siłę nie będę już wyhamowywał do pierwszego zakresu…Pod koniec, gdy zostaje ~300 metrów, Maciek rzuca hasło godnego zakończenia dzisiejszego biegania. Włączamy dopalacze i w tempie bliskim 4:00 osiągamy parking.

Koniec na dziś. Krótkie rozciąganie i opowieści Maćka o startach wypełniają resztę czasu. Odwożę go niemal pod dom, a potem w łagodnych rytmach muzyki, sączącej się z głośników radia w aucie, niespiesznie wracam do siebie 🙂 .

Tyłek boli 🙂 . Ale….warto było 😀

Garmin prześledził i zapisał…

Rozgrzewka i trening:

Pętla z Maćkiem-Bliźniakiem:

Wrażenia…

Na brak zachęty do treningu najlepszym sposobem jest..trening. Owszem, nauczamy siebie wzajemnie, że trzeba słuchać ciała, często jednak to głowa, a nie ciało jest naszym „rozmówcą” 😀 . To małe przekłamanie, taki trick hackerski 🙂 . Mówi do nas LEŃ 🙂 .

Po BBLowaniu i wychłodzeniu znów był kłopot mały z poruszaniem, ale wciąż nie jest to jednoznaczny uraz – i mam nadzieję, że takim się nie okaże…Bardziej odbieram to jako narastające zmęczenie, lekkie przeciążenie, po którym organizm odbudowuje się na tyle, że po rozgrzewce znów można biec…

Mimo to myśl o pauzie wciąż krąży i nie daje spokoju. A pogłębia ją info od Agnieszki, że na jutrzejsze zajęcia, wzorem Magdy, wybiera się…na rowerze. Ponieważ nie ma Joli, widmo, że będę jedynym biegaczem na zajęciach staje się całkiem realne…. 🙁 . Przybija mnie to i biorę na wieczór czas do namysłu….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *