Sobota 03.05.2014r.

Potrójne przebieranie…

Dzisiejszy dzień zapowiada się arcyciekawie…o ile wszystko się uda 😉 . Nie jestem pewien BBLa, nikt na forum nie potwierdził, że się odbędzie. Weekend majowy trwa, „wiosna ludów” w toku, może być pusto…Wszystko układa się pomiędzy zaparzoną kawą, a prysznicem…Najpierw spotkanie rowerowe po zajęciach potwierdza Magda, potem odzywa się Jola, zainteresowana bieganiem..Nie umiem odpowiedzieć, czy Yacool poprowadzi dziś trening, ale zapraszam ją na dołączenie się do duetu rowerowego. Sam decyduję, że pojadę wcześniej, a jeśli nie będzie zajęć, zrobię jakiś konkret, zanim przesiądę się na dwa koła.

Taki program „mieszany” wymaga nieco logistyki. Muszę zdjąć przednie koło w rowerze, złożyć siedzenia, załadować wehikuł, zapakować strój na rower i buty…a mam już dwie pary na bieganie – na tartan i w teren 😉 . Klamotów sporo…Staram się o niczym nie zapomnieć. Właśnie dlatego czas kurczy się strasznie i na Olimpię gnam, zamiast jechać 😀 …Jestem kilka minut po czasie, ale ku satysfakcji – coś się na płycie dzieje 🙂 … Okazuje się, że Jacek nie zrezygnował ze swoich autorskich zajęć, które odbywają się godzinę przed BBLem, a to oznacza, że i nami nie pogardzi 😉 . Część osób pilnie pracuje teraz na prostej z nim, a część, zapewne ta BBLowa, gromadzi się wokół Marka Bliźniaka, który przeprowadza ćwiczenia 🙂 . To nowość, ale zapewne wynikająca z sytuacji – nie widzę nigdzie Agi, więc Marek podjął inicjatywę. Podbiegam, witam się – szczególnie miło z Kony’m, którego nie widziałem od czasu poznańskiej „połówki” – i zaraz ruszam na kółko rozgrzewkowe wokół stadionu. Gdy jestem po drugiej stronie na spotkanie wychodzi Yacool…Gdy dobiegam, udziela mi wskazówek, bym nie pędził tak, a raczej popracował nad dynamiczniejszym odbiciem. Idę za radą i kończę kółko wolniutko ćwicząc co trzeci krok „japońsko-brzmiące” elementy wg wskazówek trenera. Zamieniam kilka słów znów z Markiem i ponawiam pętlę stadionową. Znów dopada mnie Jacek. W sumie robię trzy kółka. Gdy „ambitni” kończą swoją sesję „piramidy sprintów”, wszyscy gromadzimy się na początku „setki” i ćwiczymy tradycyjną koordynację by Yacool. Mam niezły ubaw – bardzo lubię humor Kony’ego, który teraz wtrąca różne zabawne komentarze a propos przerabianych „figur” 🙂 . Zerkam na zegarek…10:20 blisko, czyli do spotkania z dziewczynami niewiele…Grupa schodzi z płyty, by się troszkę porozciągać, ja chcę już zmykać. „No jak?? Najlepsze chcesz opuścić??” zachęca Jacek 🙂 . No dobra, zostaję na chwilkę, ale zaraz żałuję decyzji 😉 . Te ćwiczenia średnio mi leżą 😉 , choć mam sporo uciechy z tego 😉 . Podnoszę się z parteru już nieodwołalnie, żegnam i biegnę do auta…3 minuty do spotkania, a ja muszę zmienić ciuchy i zmontować rower. Robię mały streaptease do „gaci” 😉 w otwartych drzwiach auta, wrzucam na siebie spodenki „z pieluchą” 😉 , koszulkę rowerową, zmieniam skarpetki i buty. Gdy jestem na ostatnim etapie, słyszę znajome „cześć” zza płotu stadionu 🙂 – to Magda, którą wciągnął w okolice płyty widok rozciągania i myślała, że wciąż tam jeszcze się wyginam 😉 . Zawraca na parking…

rowerybieg

Niemal w tej samej chwili pojawia się Jola 🙂 . Jesteśmy w komplecie. Witam się z nimi i składam szybko moje „wozidło” 😉 – mam niestety do niego awersję za dwie rzeczy: po pierwsze nisko usytuowaną kierownicę, co wymusza niewygodną pozycję i drugie, gorsze – szwankującą sprężynę tylnego amortyzatora, oznajmiającą swoim piszczeniem wszem i wobec, że nadciągam… 🙁 . Każdy podskok, nierówność naznaczona jest skrzypieniem. Masakra. Serwisant powiedział, że taki jest już urok i nic nie poradzi..No i się męczę. No dobrze, jestem gotów.

rowerybieg-2

Możemy startować. Wyborów trasy, by biegła lasem, wiele nie jest…Właściwie kierunek jest jeden, przynajmniej ten początkowy, znany nam doskonale z czwartkowych wizyt na herbatce…Nie on jednak jest najważniejszy – liczą się wspólnie spędzone chwile przy dobrej zabawie, a ta jest gwarantowana, gdy mam obok dwie wesołe istoty 🙂 . Pogaduchy zaczynają się od pierwszy odepchnięć na pedałach…Irytuje mnie strasznie hałas, dobiegający z tylnej sprężyny, aby nie psuć dziewczynom radości trzymam się głównie z tyłu. Dojeżdżamy do znajomego pomostu w Strzeszynku. W ruch idą zabrane ze sobą lustrzanki 🙂 .

rowerybieg-3

rowerybieg-4

rowerybieg-5

rowerybieg-6

rowerybieg-7

Jest mi ciepło, Magdzie – ubranej w kilka warstw i kurtkę narciarską – wręcz przeciwnie 🙁 . Prze dziś mocno do przodu, teraz też nie zabawiamy długo na pomoście. Ustalamy dalszy plan – Kiekrz. Kontynuujemy objazd jeziora północnym brzegiem, a potem dalej prosto, mniej uczęszczaną ścieżką aż do rogatki kolejowej. Tuż za nią czekają nas piaski 😉 , mało sympatyczne dla moich ulicznych opon, ale też powalający zapach bzu…Przekraczamy jezdnię, dalej wąski asfalt wyprowadza nas na brzeg największego i najbardziej znanego miejskiego akwenu w Poznaniu. Dziś wieje wiatr, sporo na błękitnej, pomarszczonej tafli białych żagli…Magda naprawdę mocno naciska na pedały, kilka razy muszę się spinać, by ją wyprzedzić 😉 . Jolka cały czas bawi nas swoim radosnym usposobieniem, jest jak taka mała zabawka dla dzieci – „bączek”: rozkręcony wesoło się kręci i wygrywa pełną humoru melodię 🙂 . Podkręca nasze i tak świetne humory. Zatrzymujemy się w małej, zielonej zatoczce, chwilowo zajętej przez spore stado łabędzi. Dobra okazja do kolejnego plenerowego sweet-photo 🙂 – sobie nawzajem… 😀

rowerybieg-8

rowerybieg-9

rowerybieg-10

i gościnnemu ptactwu 🙂 .

rowerybieg-11

Oczywiście – Jola jak to Jola – dla dobrego ujęcia zrobi wszystko 🙂

rowerybieg-12

czas zajrzeć też do „magicznego woreczka” 😉 , który zabrała ze sobą nasza wesoła koleżanka…

rowerybieg-13

Sporo to drobiazgów do przegryzienia. Mnie interesują orzechy, Magdę figi, ale wszystko jest pycha 🙂 .

rowerybieg-14

Z sentymentem patrzę na biel na horyzoncie…żeglowanie jest piękne, a ja dawno już nie korzystałem w taki sposób z wody…

rowerybieg-15

Ruszamy dalej. Asfalt zaczyna falować, pojawiają się spore podjazdy i długie zjazdy. Mijamy pełen przepychu i zastanawiający swojąformą w tych czasach „pałac” i docieramy do Krzyżownik. Tu, oszczędzając nieco mięśnie, wtaczamy nasze pojazdy pod górę bardzo wyboistą, ale urokliwą alejką. Dalej wracać mozna na dwa sposoby: albo brzegiem lasu, na styku z osiedlem domów jednorodzinnych, albo nieco cofnąć się drogą i crossować przez ten las. Druga opcja jest przyjemniejsza, muszę sobie tylko przypomnieć, gdzie jest odbicie 😉 . Mam wątpliwości, ale udaje się znaleźć właściwy zakręt…Wtapiamy się w zieleń gęsiego…Wiosna jest przepiękna, wszystkie kolory wokół są świeże i soczyste…Jazda wąskim szlakiem jest czystą przyjemnością. Przystajemy – Jola chce zrobić kilka zdjęć w tych okolicznościach 🙂

rowerybieg-16

rowerybieg-17

Dalej prowadzę dziewczyny do torów, za którymi znanym szlakiem zjeżdżamy w okolice Strzeszynka, do styku z „biegostradą”, którą pokonywaliśmy wcześniej. Zakręt w prawo i teraz już cały czas prosto aż nad Rusałkę. Joli najwygodniej odbić już przy Biskupińskiej, tamtędy „przebije się” na Podolany i do siebie. Żegnamy się, udzielając wskazówek, my zaś toczymy się dalej. Zadziwiające, ale mimo stałego ruchu, Magda ani trochę się nie rozgrzała, jest jej wciąż przejmująco zimno – fakt, chłodna masa powietrza poważnie obniżyła od kilku dni temperaturę, ale ja mam względny komfort…A jestem tylko w koszulce z krótkim rękawkiem i cieniutkiej wiatrówce biegowej…Być możę grzeją mnie emocje 🙂 …Znów muszę się spinać, by utrzymać tempo ;). Wesoło rozmawiamy. Na rozdrożu przy jeziorze umawiamy się, że „odwiozę” Magdę w okolice domu – na rowerze to w końcu kilka chwil, a dla nas okazja, by nie przerywać rozmowy w pół zdania 🙂 . No i nie kończyć jeszcze tego wspólnego dnia 🙂 .

To była piękna, pełna uśmiechu wycieczka 🙂 . Gdy się żegnam, a Magda znika za furtką, przygotowywać domownikom obiad, zakładam na uszy muzykę, zawracam, obierając kurs powrotny do stadionu Olimpii. Niestety Garmin się poddaje – nie ładowałem go specjalnie i właśnie „umiera”…Od niepamiętnych czasów odpalam endomondo w komórce… Zapis być musi 😉 . Wracam po moich i Magdy śladach do rogatki, a potem brzegiem do czekającego na mnie auta. 25,5km za mną….Cudnie. To był przemiły rowerowy trip, godzien powtarzania…

Zastanawiam się, co dalej…Gdzieś we mnie siedzi myśl, że właściwie to dziś w ogóle nie biegałem, BBL zapisał się jedynie trzema kółkami wokół stadionu…Nie mam zbyt wiele czasu, zbliża się pora obiadowa, a ja chciałbym przetruchtać choć kilka kilometrów….Rusałka jest najłatwiejszą propozycją, ale…ileż można 🙁 …Szybka decyzja. Strzeszynek. Kolejne przebieranie, rozkładanie i pakowanie roweru. Po chwili jestem w drodze i docieram do parkingu przy drodze.

Auto zostaje za mną, ruszam w kierunku zbiegu do „zielonego dywanu”, którym docieramy zwykle do plaży. Nagle – oświecenie! 🙂 – przecież mogę pobiec ścieżką leśną równoległą do drogi, na którą zabrał na kiedyś Kuzyn 🙂 . Ta trasa omija ośrodek, naszą herbacianą knajpkę i wypada na pętlę wokół jeziora dalej od „cywilizacji”. Tak robię…Muzyka gra, a ja przecieram stary szlak, który faktycznie biegnie z początku w pobliżu asfaltu, ale dalej zagłębia się w las…Nie szaleję, truchtam spokojnie. Pośrodku zieleni rozstaj ścieżek – na wprost ta, którą kiedyś biegliśmy – w prawo, w dół, przez mały improwizowany mosteczek nad ciekiem i ostrzej w górę. Decyzja oczywista – w prawo 😀 . Wąziutką nitką, która niemal zanika wśród krzaków wypadam nagle na szlak dookoła jeziora i to niedaleko miejsca, gdzie łagodnie skręca się na obieg zbiornika. Ja jednak wybieram kontynuację na wprost. Na szybko licząc, pozwoli mi to dołożyć do dystansu jakieś 1,5km..Tak szacuję..Biegnę…Teraz nieco szybciej, ale bez szaleństwa. Przede mną niewielka otwarta przestrzeń z widokiem na stawek…

rowerybieg-20

a za nią…zielony tunel 🙂 , w który mam się zagłębić 🙂 …

rowerybieg-18

Szlak się zawęża, tu w gromadzie trzeba by biec gęsiego. Dobiegam do faceta, ćwiczącego wschodnie sztuki walki i niestety muszę przeciąć jego przestrzeń centralnie 😀 . Upss 😉 . Dalej jest znów mały mostek, podbieg na kilka kroków i droga na styku pola i lasu – dobiegam do jej końca i skręcam w lewo. To jest miejsce, od którego zaczynam wracać, a jednocześnie kawałek drogi, którą chwil temu kilka…pokonałem z dziewczynami na rowerze…Biegnę rześko…Nogi niosą. Nie mam do dyspozycji zegarka, nie mam pojęcia, jakim tempem, staram się biec na samopoczucie. Bardzo mi się to przyda, człowiek przywykł do wskazań urządzeń, zapominając, że to ciało dostarcza najważniejszych informacji i  powinno być słuchane w pierwszej kolejności. Czuję więc, że tempo jest wyższe od normalnego, ale staram się nie zwalniać nawet na pofalowanym południowym brzegu….Nawet cieszę się, że będzie to dla mnie niespodzianka, jak szybko biegłem ten odcinek. Póki co w głowie powtarzam sobie: „do piątego, do piątego..” , czekając aż dystans obejmie ten typowy dla zawodów GP. Muzyka daje niesamowite turbodoładowanie – roznoszą mnie emocje. Wibruje na zegarku piąty kilometr, jestem na zakręcie, nie zwalniam, chcę biec dalej i cieszyć się tempem…Teren nieznacznie się wznosi, pracuję mocniej rękoma…a potem zbiegam szybciej w dół…Czuję zmęczenie, ale je ignoruję…”Biegostrada”, zakręt powrotny w lewo…Kawałek płaskiego, a potem ostatni podbieg…Zastanawiam się, czy na jego szczycie zakończyć, bo serducho pracuje już na pełnych obrotach…Gdy się wypłaszcza, zwalniam, ale błyskawiczna decyzja „do plaży!” wyprowadza na łąkę…Teraz jest z górki, więc świetna okazja, by „pocisnąć” jeszcze te kilkaset metrów…Zmęczony, ale uskrzydlony dobiegam do pierwszych desek…Wchodzę na pomost, stopuję zegarek i uspokajam oddech idąc w głąb, aż do końca…Słońce i cumulusy przyciągnęły spacerowiczów, sporo ich tu…Skręcam do odleglejszej części, tam, w oparciu o barierki, rozciągam się, a potem zalegam na betonowym cokoliku…Smakuję chwilę 🙂 . Muzyka przepięknie komponuje się ze słońcem i emocjami, jakie są w sercu… 🙂 . Jest ciepło, nawet bardzo. Jestem ubrany na czarno, więc tym bardziej. Postanawiam zrobić mały „streaptease”  😉 – zsuwam kompresy do kostek, podciągam spodenki wysoko poza granicę ud i zdejmuję koszulkę 🙂 . Słonko przepięknie ogrzewa, a chłodniejszy wiatr działa ożywczo…W połączeniu z muzyką, która wkrada się do uszu, pięknie relaksuje i odpręża. Zabawnie czuję się na tle ludzi wokół, którzy rezydują w swetrach i kurtkach 😀 ….Po chwili przyjemności słońce chowa się za chmurę i od razu po ciele rozchodzi się chłód…

rowerybieg-21

Ogarniam się więc i ruszam w stronę plaży i parkingu za lasem….Kiedy spacerem przemierzam zieloną łąkę, myślę o moich przyjaciołach i o dzisiejszym dniu, który był niezwykły….I o emocjach, które targają duszą, czasem głaszcząc, a czasem kalecząc…Wrócę tu znów w czwartek wieczorem 🙂 ……

Garmin…

…dziś w biegu nie uczestniczył…Moja wina. Skleroza. Zapomniałem doładować… 🙁

Wrażenia…

Niesamowity dzień. Trzy aktywności, jedna po drugiej. I gradacja przeżyć. Najfajniejszy bez dwóch zdań był rowerowy wypad, bo w najulubieńszym gronie 🙂 . Uśmiech nie schodził z ust, radość rozpierała…Tęskno mi było, jak tylko się rozstaliśmy… 🙁 . Potem „dogrywka” w biegu. Solowo, ale na gorąco…Niosło. Tempa, poza początkiem, lasem po górkach nieco, w zakresie 4:45-5:30, jak dla mnie ekspresowe…(!) . I to nie „do wyrzygu” 🙂 . Bardzo mnie to cieszy. Po raz kolejny potwierdziło się jednak, że moje bieganie jest bardzo „emocjonalne” – to, jak mi idzie, zależy w ogromnej mierze od tego, co mam w głowie…duszy…W dołku jest beznadziejnie, a gdy wypełnia mnie radość…frunę 🙂 . Szkoda, że wciąż mam kłopot z pośladkiem..W biegu, gdy wszystko rozgrzane, jest ok, gdy ostygnę, kuśtykam…..Ale jakaś cena musi być……

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *