Sobota 25.05.2013r.

Mawiają, że nie sztuką jest kogoś kochać, gdy pozwala się kochać, sztuką jest okazać uczucie, gdy łatwo nie jest 🙂 . Myślę, że można to sparafrazować i z powodzeniem odnieść do biegania…w taki dzień, jak dzisiejszy…

Już z pierwszym otwarciem powiek jasne było, że dziś będzie nieco pod prąd…Za oknem dość ponuro, a o parapet dzwonią krople deszczu…Nie jest to jednak ulewa, ani jesienna szaruga, a raczej taki….niezdecydowany wiosenny płacz 😉 …Czy jest nadzieja, że przeminie?? Kawa, klapa laptopa w górę…serwisy pogodowe i rzut oka z wysokości satelity…


…prawda jest bezlitosna…W takim razie zagramy na zwłokę – dziś nie pojadę na zajęcia BBL, bo mam od rana obowiązki, ale około południa…założę buty i może wtedy niebiosom się odmieni 😀 .

Wygląda na to, że aury jednak nie przechytrzę. W południe nic się nie zmienia. O 14tej to samo. „No dobrze, jak Ty taka, to ja..pobiegnę sobie dychę, zamiast szybko zmykać do domu” 😀 .

Cel na dziś – Rusałka

Może niezbyt oryginalnie 😀 , ale tam mam najlepszą znajomość terenu i najsprawniej rozprawię się z zadaniem. Kierunek – Lotników. Kiedy wysiadam, deszcz wciąż nie może się zdecydować…”A gryzł Cię pies!” – mam na sobie termo i membranę, mam nadzieję, że w razie czego schowam pod nią opaskę z telefonem. Schodzę do znajomej rogatki. Pusto tu..

20130525_144214

Rozglądam się, czy ciszy nie przetnie jakiś pociąg..

20130525_144221

i przeskakuję na drugą stronę….Patrzę na telefon na ramieniu…Takie deszczowe dni przybliżają mnie do decyzji o zakupie zegarka z GPSem.. Endo w komórce to naturalny początek biegowej „gadżetomanii” – proste, ekonomiczne i fajne rozwiązanie, przy dobrym telefonie prawie bez wad…Prawie, bo gdy zaczyna padać, trzeba sprzęt chować, a ja – z racji równoległego słuchania muzyki po bluetooth – mogę go co najwyżej przełożyć na ramię pod kurtkę, albo na nadgarstek. Kieszeń już odpada, bo muzyka się „tnie”. Schowanie na ramieniu odbiera opcję obsługi – bo nie będę za każdym razem zdejmował wiatrówki – zostaje tylko nadgarstek…

20130525_144356

20130525_144403

Nie znoszę biegać z czymkolwiek w dłoniach, lubię je mieć swobodne i lekkie, opaska w tym miejscu odbiera komfort, ale innej opcji nie ma. Czasu też nie. Startuję urządzenia i ruszam – przede mną zachwycająca zieleń, tylko o tej porze roku i w deszczu jest taka…

20130525_144624

Wartkim tempem zatapiam się w niej…

20130525_144615

Nie mam zdefiniowanej trasy, mam za to pewien plan – chcę przez pierwsze kilometry rozgrzać się, a gdy to nastąpi, a ja będę czuł się ok., zaaplikuję sobie BNP, czyli bieg z narastającą prędkością…Zobaczę, czy uda mi się – już z pewnym zmęczeniem –  przyspieszyć i utrzymać tempo w okolicy 5:00….I jak długo 😀 😀 …Decyzję o kierunku podejmuję spontanicznie..Już kilkuset metrach – Wola 🙂 . Wbiegam tam nieznaną mi ścieżką w pobliżu strumyka…Dalej trzymam się znajomego lasu , ale przy odbiciu w prawo na drewniany mostek ponownie „na intuicję” – nie skręcam, biegnę prosto, znów nowym fragmentem wprost do obwodnicy. Pod nogami, po piasku i mokrej trawie, mam teraz asfalt. Na Lutyckiej trafiam na korek – zamknięta jest rogatka, co pozwala mi bez zatrzymywania się przeskoczyć na drugą stronę pomiędzy autami. Teraz podbieg w sąsiedztwie szpalera i smrodu aut, ale na szczęście tylko jakieś dwieście metrów. Kończę tą „biegową paradę”, odbijając ścieżką w stronę lasu…Trawa jest tu wysoka, prawie natychmiast chlupocze mi w butach, a na stopach czuję chłód. To bez znaczenia. Nie zwalniam..Jestem już wystarczająco rozgrzany – około 3go kilometra, gdy tylko się wypłaszcza, porzucam 6:00 i delikatnie przyduszam…Zegarek stopniowo pokazuje 5:50..5:40..5:30..5:20…Jestem już za zakrętem powrotnym, na „biegostradzie”..Czuje szybsze tempo, zmęczenie mocno narasta, co słychać po oddechu, a to dopiero niecały piąty kilometr (!)…Chcę jeszcze kawałek pociągnąć…Może do obwodnicy…Nogi próbują zwolnić, ale głowa nakazuje co innego – staram się wręcz przyspieszyć, jakbym finiszował…”Odcinam paliwo”, gdy w słuchawkach wybrzmiewa szósty kilometr – około stu metrów przed kolejnym spotkaniem z samochodami…

20130525_152600

Uspokajam oddech…Dwie, trzy minuty i gotów jestem ruszyć dalej…Tam??..Nie, wolę prostopadłą ścieżkę, która pnie się prosto w las..

20130525_152549

W ten sposób przecinam ruchliwy asfalt wyżej i mogę pobiec dalej w stronę leśnego parkingu. W drodze przeliczam kilometry – mam ich siedem, będę musiał wybiegać jeszcze trzy w okolicy. Zaczynam więc krążyć wokół szlakiem z minionej środy, a gdy wracam nad Rusałkę, najpierw nadrabiam kawałek południowym brzegiem, a potem dokładam kolejnych kilka setek, wbiegając na „duże koło”, skręcając z niego w las i przebijając się ścieżynką, z której chętnie korzysta nasz trener, Piotr, gdy biega z grupą „wyjadaczy”. Gdzieś w tych krzaczorach mija mi „dycha”, a ja mam jeszcze kawałek do przejazdu. Wreszcie koniec…

Rozciągam się w ciszy, opierając się o barierki rogatki i słuchając tylko swojego oddechu. Kropi deszcz…Jestem sam. Zmęczony. Zadowolony, choć nie udało mi się osiągnąć celu – BNP nie przyniosło oczekiwanego 5:00. Ale i tak wygrałem. Bo spróbowałem. Bo pobiegłem. Bo wyszedłem ze strefy komfortu 🙂 .

Tak to wyglądało na mapie i wykresach…

Trasa: Wola – lasy za obwodnicą – lasy na północ od Rusałki.

mapa

Pogoda: ~ 10stp., deszcz, w lesie mokro..
Start: 14:45
Czas: 1:05:44
Dystans: 10,28 km – wg endo, Garmina odpaliłem z opóźnieniem..
Tempo śr.: 6:06/6:24 (G/e) – Garmin bliższy prawdy
Tempo max: 5:07/4:18 (G/e) – j.w.
HR śr: 163 bpm
HR max: 179 bpm

wykr

wykr-2

Jakie wrażenia??…

Muszę na stałe wprowadzić do treningów szybsze fragmenty. Może to być, jak dziś, próba BNP, może szybsze interwały..ważne, by raz po raz dać sobie taki bodziec, bo klepanie kilometrów nie jest zajęciem twórczym. Lubię je, jest kwintesencją mojego podejścia do tej aktywności, ale mój towarzyski „biegowy świat” mi ucieka, muszę go gonić, a jedyna droga to wzrost wydolności i nauka szybszego pokonywania przestrzeni.

A dzisiejszy bieg?? Cóż, gdy samotnie pokonuje się trasę i nie spotyka na niej zbyt wielu ludzi, w sercu rośnie duma z tego, że robi się coś, czego inni nie robią. Gęba się sama szczerzy 😀 😀 😀 .

Solowe bieganie ma jedną, niekwestionowaną zaletę – jest się samemu dowódcą i załogą,  „twórcą i tworzywem”, jak to mawiali w kultowym „Rejsie” – to takie randez vous z własnym organizmem, jedyna szansa, by mniej lub bardziej brutalnie z nim popracować 🙂 . Dla dobra sprawy. Korzystajmy z tego 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *