Wtorek 12.01.2016r.

…Powrót…do pisania…Być może 😉 …Może teraz będzie krócej, „esencjonalniej”…mniej będę „przynudzał” 😉 ….Kiedyś, u zarania, biegłem do kompa i podłączałem palce do klawiszy klawiatury niemal natychmiast po treningu…Żeby przeżycia były jeszcze gorące!…żeby dzielić się nimi niemal na żywo…Działo się tak, bo wiedziałem, że ktoś to czyta, że ktoś np. poniedziałkowy poranek zaczyna od kawy i lektury tego, co tu przelałem…rozkodowanych emocji….:) , że to zapis wspólnych chwil, a nie tylko kolejna sucha relacja z samotnego truchtu..Może teraz będzie inaczej, bardziej syntetycznie…pewnie tak…Czas popłynął, świat wokół skierował swoje fascynacje gdzie indziej, wzrok powędrował w inne strony…Ja niewiele się zmieniłem, często i gęsto sam ze światełkiem przemierzam niegdyś wypełniane gromadnym śmiechem wieczorne szlaki….Nie poddaję się…Może dlatego zdarzają się czasami, jak niezwykły bonus od losu, chwile takie, że wszystko wraca – dawana radość, łomot serducha, nieodczuwalne zmęczenie… najpiękniejsze endorfiny, jakich doznawałem….doznaję niezmiennie wciąż…za jakimi tęsknię….bo „samotność biegacza” nie jest w moim przypadku radością….Tak było właśnie we wtorek…..

************

To piękny czas na bieganie….

Styczniowy, wtorkowy wieczór…niemroźny…Wszechobecna biel – aksamitna pierzyna, skrząca się w świetle latarki…Cud zimy…Płatki śniegu, harcujące w powietrzu, znikające na uśmiechniętych policzkach…Łagodna cisza – majestatycznie wypełniająca bezludną przestrzeń lasu, ale cisza przytulna, niemal intymna…Ścieżka…mleczna droga pod stopami, ukryta w bajkowym pejzarzu, wykrojonym blaskiem czołówki…Chrzęst pod butami, uzbrojonymi w kolce…raz po raz chlupot – kałuża, chłód na stopie, chwilowy, znikający…Oddech…wesoły, przyspieszony, rytmiczny…Oczy roziskrzone jak niebo lipcową nocą…Z początku…”zzziiiimnooo”, ale zaraz ciepło, wręcz gorąco…Kilometr za kilometrem…odmierzane nieliniowo…górkami, dolinkami, zakrętami…Endorfinowo….

Pomost – zabielony, nieskalany obecnością nikogo przed nami…Jak scena Wiedeńskiej Opery za opuszczoną kurtyną nocy…Publiczność – jedyna, jaka nas wita…Najpierw słychać jej wesołe pokrzykiwanie, potem wynurza się niespodzianie z mroku, człapiąc niezdarnie po przezroczystej tafli lodu…Kaczuszka. Słodziak taki…Jaka szkoda, że nie mamy chleba :(…Dla niego zaryzykowała przydreptać do nas, wyjść na scenę..Białe płatki, jak baletnice, znów zaczynają swój wesoły taniec wokół nas…Przysiadają na kasztanowych włosach, mrugając zalotnie…Cudnie zdobiąc…Focia. Musi być! Koniecznie! :). By zatrzymać chwilę. Niepowtarzalną. Nim z zaprzęgiem reniferów Królowej Północy odfrunie w przeszłość…

Zimowy pejzarz znów ożywa, rozpędza się…Jeszcze delikatnie w górę po białym, nietkniętym dywanie…Ulica. Parking. Auto. Mała ciepła przestrzeń wewnątrz, jak przytulny domek z rozpalonym kominkiem w głębi gór. Schowani, bezpieczni…Odpływamy majestatycznie…rozpuszczając się w głebokiej czerni nocy…Powrót. Spokojny, powolny…nie kusząc losu, zakrzywiając czas…Natura wokół nie gna, od miliardów lat…Nam też się nie spieszy…

Zimowy trening. 9km. Rozbiegane, wesołe światełka w arktycznej, baśniowej scenerii…Jak ze snu :)…Niezwykły…

Biegajcie…To piękny czas na to…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *