Niedziela 21.04.2013r.

Weekendu „w ruchu” odsłona druga 🙂

Powodów, dla których zaczynamy biegać mogą być tysiące. Jeśli już zaczniemy, argumentacja ewoluuje. Podobnie z formułą tej aktywności – często najpierw nieco się „klamkujemy”, skrywamy przed światem, a gdy już któregoś dnia, zasapani, wymienimy kilka zdań z przypadkowo spotkanym „pobratymcem”, nagle zdajemy sobie sprawę z przynależności do wcale niemałej społeczności 🙂 …I ta społeczność nie gryzie… :). Co więcej – można potruchtać wspólnie! :)…Czytaj dalej..

Dla mnie „bieganie stadne” było odkryciem zeszłego roku nr 1. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by wciąż uprawiać długie, solowe wybiegania – takie „sam na sam” jest nam też potrzebne, ale bieganie w grupie dodaje naszej aktywności aspektu „towarzyskiego”, dostarczając przy tym ogrom nowych doświadczeń, jak wspólna motywacja, dzielenie się wiedzą, zabawa (to cenię najbardziej! 🙂 ), współzawodnictwo i wiele innych.

Miałem na początku trochę oporów…Pierwszą próbę podjąłem ponad rok temu, stawiając się na nieformalne, zimowe zajęcia BiegamBoLubię w lasku na poznańskiej Malcie – ja ją nazywam Maltą „B” w odróżnieniu od znanej asfaltowej pętli wokół jeziora :)..Spróbowałem…Pech chciał, że pierwszy raz w życiu rozłożyłem się na zatoki…Kiedy się wykurowałem, inne względy zadecydowały, że nie poszedłem „za ciosem”. Wciąż jednak się czaiłem, zostawiając sobie furtkę pt. „w przyszłą sobotę” 🙂 .

Aż wyczaiłem, że rusza nowy cykl biegowych zajęć pod patronatem zBiegiemNatury. Drugie podejście okazało się strzałem w dziesiątkę :)…Tym bardziej, że wszyscy zaczynaliśmy od zera….Od tamtej chwili czas tygodnia odmierzam od 11tej w niedzielę do 11tej w niedzielę…Nawet, gdy chwilowo byłem zdrowotnie „uziemiony” 😉 …

Spotkanie zBiegiemNatury nad Jez. Rusałka

Pogoda jakby starała się wynagrodzić nam dłuuuuugą zimową szarówkę – dziś jest tak, jak wczoraj: przepięknie, słonecznie, choć delikatny wiaterek odrobinę chłodny…Znów przyjemnie jest narzucić na siebie lekkie ciuchy 🙂 . Czuję wczorajsze dłuższe bieganie, ale jest lepiej niż myślałem. Na tyle dobrze, że może dziś…po zajęciach…znów spróbuję dołożyć kilka kilometrów 🙂 …

Wskakuję do auta. Nie piłem wody przed drogą, więc krótko po starcie sięgam po bidon i…funduję sobie mały prysznic 🙁 , zapominając odetkać na maxa ustnik..Upppps…”Eeee tam, wyschnę” – myślę, w końcu w aucie szybko robi się ciepło…

Wysiadając przed stadionem, słyszę za plecami głos – to Kony :). Fajnie, że jest 🙂 – nie zawsze ma możliwość, a dziś się udało. Szkoda, że nie będzie Maćka, to z kolei rzadko się zdarza, ale tym razem nasz Mistrz i „exportowy biegacz” uczy, jak to się powinno robić Wolsztynian…Może też zabraknąć Anity, która kończyła wczorajszy dzień imprezowo  😀 … Liczę po cichu na obecność Piecha – w sumie to kawałek czasu już się nie widzieliśmy, a ostatnio zdrowie płata mu psikusa…Umawiał się, że „spróbuje” się pojawić..

Maszerujemy w kierunku wiaduktu…Grupka już się formuje :)…O!!..jest „trenejro”, Piotr, jest Marek z dwójki bliźniaków, jest Ola z mężem…

No proszę!!! – i kogo tu widzimy?? Jest nasza gwiazda „gorączki sobotniej nocy” 🙂 🙂 A jednak! Aparat w dłoń..ale…wyczuwam wyraźny opór przed obiektywem 😉 😉 😉

Myślę, że nieuzasadniony 🙂 …Czesiu pokornie uwiązany „u nogi” 🙂

Pojawiają się kolejne osoby..

Jest Przemo 🙂 .

Po raz kolejny Monika nadrabia zaległości dekoracyjne – znów mała uroczystość 🙂 …

W międzyczasie – jak miło! – dociera Piechu :), szykuje się sympatyczne przedpołudnie 🙂 ….No dobra, komu w drogę, temu.. 🙂

W tempie ~5:30-5:40 jest czas na pogaduchy i śmiechy 🙂 ….Na zbiegu przyspieszam do sprintu, by wyprzedzić wszystkich i zrobić kilka ujęć grupie „en face”…

Ta demonstracja MOCy jest dziś…bardziej dla mediów, ze zrozumiałych względów :)…Znajomi Anity i tak się stukali w czoło, nie mogąc zrozumieć, czemu nie odpuści sobie dziś biegania :)..

Mąż Oli się rozkręca – jest nawet szybszy od niej :)…

Zbieram się za nimi, dochodzę Przema i razem obiegamy „cypel” dość sprawnie, bo w ~5:30…Pogoda, rześkie leśne powietrze i słońce ponad drzewami uskrzydlają… :)…Zatrzymujemy się dopiero przy grupie na tradycyjnej polance nieopodal brzegu jeziora, gdzie zwykle odbywa się część ćwiczebna 🙂 …Tym razem tu nie zagościmy, Monika zabiera nas powyżej podbiegu, na nasłonecznione „plateau” na trasie „dużego kółka”…

Tu dziś zapoznamy się bliżej z dwiema nowościami: drabinką koordynacyjną i taśmami (slackline). Po te drugie extra kurs do domu zrobił Piotrek i zaraz powinien nadbiec 🙂 .

Kony i „Super-Piechu” 😀 są już gotowi 🙂

Monika przystępuje do dzieła – wyjaśnia ogólne założenia, przestrzega, jak zachować bezpieczeństwo, by nie stracić uzębienia 🙂 .

Potrzebni są ochotnicy…

No!…Jest Przemo 🙂 🙂 …

Po nim rusza już „Latający Cyrk Monty Paytona” 🙂 🙂 …

Są i tacy, którzy wybrali…mniejszą intensywność ćwiczeń  😀  (zgodnie z przewidywaniem 🙂 )…

Zabawa na drabince trwa, spektrum ćwiczeń rozciąga się od prostych przeskoków..

– choć nie zawsze takich prostych 😀 –

..do poważniejszych „wariacji” na kończyny dolne 🙂

Pani Trener podnosi skalę trudności, a potem..dokumentuje, jak sobie radzimy ;)..

Czas na Piotra, który w międzyczasie wybrał odpowiednie drzewa i rozciągnął pomiędzy nimi dwie transportowe taśmy samochodowe, na których będziemy sprawdzać nasze poczucie równowagi 🙂 . Najpierw wprowadzenie i prezentacja..

a potem już indywidualna zabawa „na całego” 🙂 …

Ćwiczenie nie jest łatwe 🙂 …Kiedy stawiamy stopę na taśmie, nasza noga wraz z nią wpada w wahanie prawo-lewo z taką częstotliwością, że trudno to opanować 🙂 …Kilka jednak prób i dajemy jakoś radę, choć nikomu, poza Piotrem, nie udaje się ustać samodzielnie dłuższą chwilę…Próbujemy też klękać, kłaść się i siadać.. 🙂 . Pomysł jednak świetny – nawet do naśladownictwa poza zajęciami ;), wystarczą taśma i dwa drzewa, a można w prosty sposób zaangażować te partie ciała, które zwykle pozostają bezczynne 🙂 .

Wszystkim tak się podoba, że nasze spotkanie dziś się wydłuża :)…Czas wracać, część osób, w tym Anita, już tu się żegna, my zaś, małą grupką, spokojnym truchtem, rozmawiając, wracamy na nasz mostek 🙂 ….

Poświęcamy chwilę mięśniom, rozciągamy się i rozmawiamy. Dzień jest przepiękny, kilometraż póki co niewielki, mam zamiar go poprawić. Zostaję jeszcze moment z Piechem i Kony’m, potem ściskamy dłoń tego ostatniego, który ma przed sobą 7km powrotu na Rataje i ponownie truchtamy „dużym kółkiem” – odprowadzę Piecha, który zaparkował na osiedlu Anity, a potem…pokombinuję ;)…W drodze gadamy…Błyskawicznie osiągamy krzyżówkę, gdzie droga odbija podbiegiem do rogatki kolejowej. Chwilę stoimy, deliberując nad butami – muszę już pomału myśleć niestety nad zmianą swoich, w których siateczka zdradza wybiegane 600km – potem nad moim dalszym planem – Piechu proponuje kontynuować kółko do styku z „małym”, dalej zwrot przez rufę i obrać kierunek przeciwny do porannego. Podchwytuję pomysł, żegnam się i zasuwam…

Dziwnie się biegnie solowo po tym, jak ostatnie półtorej godziny spędziło się gromadnie…Słońce mocno już operuje, na trasach pojawiło się mnóstwo spacerowiczów, „kijkarzy”, „psiarzy” itp., mam więc mały slalom po drodze..Na szczęście tylko do krzyżówki z „biegostradą” – tu, nie kryjąc szczęścia, opuszczam to „zbiegowisko” 🙂 podbiegiem w las, wybierając ścieżkę, prowadzącą do miejsca, gdzie zeszłym latem z reguły zaczynałem bieganie wokół Rusałki. Uff, jest cicho i spokojnie, niemal bezludnie…Biegnę spokojnie, pod górę ~6:30, czyli relaksacyjnie, na wypłaszczeniu ~6:00…Osiągam asfalt, prowadzący do parkingu leśnego, odbijam w lewo, w stronę wczorajszego mojego szlaku…Za wybiegiem dla psów skręcam w prawo, próbując poszukać nowego trawersu, ale dobiegam do krzaków na skraju terenu podmokłego..i tam muszę zawrócić…Cóż, taka jest cena poznania 😉 …Powrót na asfalt, jeszcze kawałek prosto i dopiero tutaj w prawo, na wczorajszy szlak, tylko w przeciwnym kierunku…

Mijam martwego liska, dalej boisko z piłkarską obsadą, zostawiam z lewej szkołę, potem z prawej samotne domostwo i krótkim asfaltem docieram do przejazdu. Przed nim przeskakuję w prawo, na ścieżkę wzdłuż nasypu i bardzo przyjemnym, zacienionym lasem biegnę aż do mostku…W tą stronę trasa jest fajniejsza, bo w drugiej swojej połowie, na długim odcinku opada, co przynosi ulgę nogom…Biegnie się komfortowo, zerkam na zegarek tylko dla kontroli tempa, czuję się wyśmienicie… 🙂

Koniec…7,5km dołożone do dzisiejszych niemal pięciu na zajęciach…Świetnie!! Kolejny dzień i znów ponad 12km – nie miałem jeszcze takiego weekendu!!! Jestem zadowolony 🙂 . Rozciągam się, a potem siadam w słońcu na mostku – uświadamiam sobie pokonany dystans i to, że czuję się, jakbym…nie biegał!! Niesamowite – chyba przepracowana zima, w śniegu i lodzie procentuje :)…Wiem, że kilometry poczuję na pewno po powrocie do domu….

No właśnie – czas wracać….A tak fajnie tu……………

Podsumowanie 1… – z endo, bo tam mam osobno dwie „części” dzisiejszego dnia
Trasa – Rusałka, „duże kółko” podczas zajęć

Temperatura: w słońcu bardzo ciepło, może nawet >20stp (!), ale delikatnie chłodny wiaterek działa ożywczo 🙂
Start: 11:06
Czas: 1:03:51
Dystans: 4,94 km (endo) – bieg, bo na czas ćwiczeń zatrzymałem (!)
Tempo śr.: 6:04 (e)
Max tempo: 4:12 (e)
Śr. HR: 149bpm
Max HR: 166bpm

Podsumowanie 2…
Trasa – Rusałka, „dokrętka” trasą improwizowaną 🙂

Temperatura: jak powyżej
Start: 12:47
Czas: 45:52
Dystans: 7,30 km (endo)
Tempo śr.: 6:17 (e)
Max tempo: 4:13 (e)
Śr. HR: 161bpm – niestety, opaska znów miała focha pod koniec..
Max HR: 171bpm

Wg Garmina, który połączył oba treningi i zapisywał tylko ruch:
Dystans: 12,12 km (G)
Tempo śr.: 6:07 (G)
Max tempo: 3:23 (G)
Śr. HR: 157bpm
Max HR: 175bpm

Wrażenia…
To się nazywa pożytecznie spędzony weekend!!! Dziś zajęcia były dodatkowo uatrakcyjnione, było wesoło, ale i edukacyjnie :)…Bieganie to nie tylko „klepanie kilometrów” 🙂 🙂 , choć muszę przyznać, że wyjątkowo z tego też jestem bardzo kontent…

Było i grupowo, i solowo, ale w obu przypadkach bez napinania się, na spokojnie…Cieszy mnie wzrastająca wydolność, a może raczej kształtująca się umiejętność utrzymania określonej intensywności na coraz dłuższym dystansie, przy jednoczesnej dość szybkiej restytucji…Oczywiście, gdy przychodzi schłodzenie, odczuwam wysiłek „w kościach”, zwłaszcza w biodrach – co jest nowiną od jakiegoś czasu – ale swojej sporej masy nie oszukam, stawy mają co dźwigać…Mam nadzieję, że na jutrzejszą koszykówkę będę świeżutki i gotów do „pójścia na całość” 🙂 🙂 …

Muszę 🙂 .

Mam nadzieję, że i Wy równie fajnie spędziliście niedzielę :)..Pozdrawiam!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *