Na drodze do pierwszego tysiąca…
Wiedziałem, że im bliżej końca tygodnia, tym częściej będę marszczył brwi na myśl o wyjeździe…Ni w ząb mi pasuje coraz bardziej sobota i niedziela poza domem… 🙁 . Niestety, scenariusz jest nieuchronny, bo związany z dość prestiżową uroczystością w rodzinie, na której nie wypada nie być, ale burzy wszystko, co ten weekend miał przynieść…Bieganie, najważniejszy mecz piłkarski ligowego sezonu…Wyjazd tam, gdzie będzie i sporo osób, i impreza, i znajomi…to nie są dobre okoliczności ani do biegania, ani do oglądania tv, tym bardziej, że jakiś idiota zaplanował na piłkarski hit na 13:30…
W piątek kombinuję, bo próbuję choć wybiegać jeszcze wieczorem szybką piątkę przed wyjazdem, ale niestety presja „tłumu” powoduje, że decyduję się jechać późnym popołudniem. Z biegania więc nici…ale może uda się jutro rano – spece od meteo zapowiadają burze na Zachodnim Pomorzu, choć to nic pewnego, jak we wszystkich prognozach…
W podróż ruszam późno, bo dopiero ok. 19tej, trzy godziny drogi przede mną – trasy, której znam każdy zakręt…Z prędkością przesadzać nie mogę, bo już na „dzień dobry” CB ratuje mi skórę w Tarnowie Podgórnym, a dalej im bliżej zachodu, tym ryzyko zwierzyny, chętnej zabrać się ze mną przez przednią szybę, większe…
Kładę się spać z jedną myślą – rano, zanim tu „rozpęta się piekło” 😀 😀 , ciuchy buty i uciekam do lasu 🙂 :)….No tak…ale miało być „rano”, a 9:30 trudno nazwać..porankiem…:(. Wstaję..kawa, drepczę przed dom…a tu szok!!!…Upał!! Mało powiedziane – DUCHOTA!!..Powietrze ma konsystencję ciepłego żelu – jestem w koszulce z krótkim i spodenkach sportowych, a jest mi gorąco….Załamka, w takiej pogodzie, gdy powietrze stoi, wśród pół będzie jak na patelni, a w lesie jak pod kloszem…..
Odpuszczam…:(…Niewielkim pocieszeniem jest to, że już po 5tej było ciepło….Cóż, puszczam się w wir przedimprezowy, bo to z misją do sklepu trzeba, potem pełen nerwów mecz, a na finisz grill, fiesta na zewnątrz, ulewa itd. itd. Ogólna wesołość i zdystansowanie do rzeczywistość po późny wieczór (zwłaszcza po dołującym „widowisku” piłkarskim)….Jutro nie odpuszczę, mam nadzieję, że po deszczu poranek będzie przyjaźniejszy…..Mam poza tym myśl, by zabrać ze sobą kamerkę …..
Jakie plany?
Spontan. Będzie jak będzie – jedyne, co postanawiam, to spróbować pociągnąć „dychę”…Trasa?? – w las, przed siebie, czyli eksploracji ciąg dalszy…
Nie wiem, czy po emocjach soboty, czy po czymś innym, ale śpi mi się fatalnie i budzę się wiele razy…O ósmej wreszcie męska decyzja – czuję się połamany jakbym w nocy miał występ w MMA 😉 , więc nie ma co ZWLEKAĆ, a zamiast tego czas..ZWLEC się z wyra 😀 . Pora dobra. Temperatura – obiecująca, pierwszy rekonesans z kawą sympatyczny. Wczorajsza ulewa orzeźwiła powietrze, da się wreszcie oddychać, słońce za chmurami…
Lekkie śniadanko…Znów kombinuję – zabieram plecak, wodę w bukłak, kamerę z wysięgnikiem i uchwyt do montażu na głowie 🙂 – pobawię się troszkę 🙂 . Nie będzie napinki, bardziej taki…krajoznawczo-eksperymentalny trip 🙂
Początek tradycyjnie bardziej rozgrzewkowy, muzyka na uszach, ale stonowana, słyszę śpiewające ptaki. Gdzieś przed drugim kilometrem pierwsza mini-pauza, kamera z plecaka, wysięgnik teleskopowy i do roboty. Z jednej strony fajnie, z drugiej – wybija z rytmu. Muszę się nieco zorganizować, szkoda, że nie mogę sprzętu łatwo przypinać i odpinać, tylko konieczne jest zatrzymywanie i ściąganie plecaka. W lesie kolejnych kilka ujęć. Myślę o tym, czy wzorem oglądanego przeze mnie kilka dni temu na YT uczestnika trailu w okolicy Fontainebleau, nie biec z wysięgnikiem w dłoni, ale nie umiem się przyzwyczaić – z tego samego powodu nie noszę tak płynów…
Początek trasy mam obeznany, w lesie decyduję się biec na wprost dopóki droga się nie rozwidla – wtedy staram się trzymać obranego kierunku, albo odbijać w prawo, instynktownie w kierunku asfaltu, który gdzieś tam niedaleko schowany jest…Dalej ścieżki są dla mnie nowością…
Rozglądam się, by pamiętać szczegóły drogi. Pogoda dopisuje, temperatura daje komfort biegu – w lesie jest przyjemnie chłodno 🙂 . Na którymś z kolejnych zakrętów kątem oka dostrzegam w odległości 100 metrów białą plamkę na tle zieleni, która porusza się po ścieżce, a potem nagle nastroszone dwoje uszu 😀 . Błyskawicznie przysiadam, ściągam plecak, sięgam po kamerę i pomału podnosząc wysięgnik, próbuję filmować – nie wiem, co z tego wyjdzie, kamera widzi szeroko, a centrum obrazu odrzuca, bo taka jest optyka…Podnoszę się, ruch znika za odległym zakrętem. Ruszam jego śladem, ale sarny zdążyły już bezpiecznie skryć się w gęstwinie…Znów bieg i myśl w głowie, by teraz zamontować kamerę na głowie. Wyciągam specjalny uchwyt z mocowaniem i przekładam sprzęt na czoło – będę miał możliwość szybszej reakcji, gdy znów coś wylezie mi na spotkanie 😀 . Nie zdążyłem jeszcze ruszyć, a kolejne sarny przebiegają przede mną przez drogę – las jest pełen życia, a ja czuję się, jak Obcy, który zakłóca jego ciszę i porządek 😉 .
Z kamerą zamocowaną na głowie biegnie się fajnie – GoPro jest dość lekka, a uchwyt świetnie trzyma. Kamera nie podskakuje, po chwili się do niej przyzwyczajam. Dobiegam do styku pola i lasu…Przede mną podrywa się do lotu duży myszołów :D…Nie za bardzo wiem, gdzie mnie los rzucił, rozglądam się…Spontan to spontan 😀 – przede mną aleja drzew a pomiędzy nią zapewne droga, postanawiam się tam rozejrzeć. Za lasem po prawej odsłania się widok na gospodarstwo…Zaraz..zaraz – przecie to Kolonia! 😀 . No to jestem w domu – widocznie zrobiłem w lesie kółko i wróciłem na szlak. Kilometraż jest ok – szybko licząc w miejscu startu będę miał ponad 9km w nogach … Nie zdejmuję kamery, bo teraz mogę ją wygodnie włączać i wyłączać, kiedy chcę. Zza chmur zaczyna wyglądać słońce i od razu robi się gorąco. Przydaje się woda w bukłaku, z której teraz często korzystam – plecak to jednak świetny patent, pozornie na początku człowiek nie czuje się swobodnie, ale gdy po kilku chwilach się oswoi – błogosławi, że nie musi biec z bidonem w dłoni 😀 …..
Odkryta droga skrajem pola, po prawej gorzelnia, po lewej niegdyś hala warsztatowa….Mijam Start i ciągnę dalej do asfaltu, potem w prawo do rozdroża i na ostatnie pół kilometra w lewo. Tu od razu mocniejszy podbieg, z ulgą odbijam w prawo drogą polną w dół w stronę lasku…Jeszcze dwieście, jeszcze sto metrów…Pik-pik. Jest, 10km…
Koniec…
Choć chcę, nie mogę się zatrzymać – komary oszalały i nie dają spokoju nawet w pełnym słońcu, mobilizują do ruchu…W lekkim truchcie i szybszym marszu podchodzę docieram do asfaltu, a dalej już spokojnie w stronę zabudowań….
Koło domu rozciągam się i myślę o tym, jak szybko się regeneruję…Wypijam resztki wody z plecaka…To był fajny trip, jestem zadowolony – „dycha” zrobiona, może bardziej interwałowo, ale nie ma to znaczenia….ważne, że nie odpuściłem dziś… 😀
Jak było?
Pogoda: ciepło, ale przyjemnie; temp >20stp, słońce w większości za chmurami
Trasa: Rynowo – pętla w lesie łobeskim
Start: 10:03
Czas: 1:07:10
Dystans: 10,4/10,09 km (Garmin/endo)
Tempo śr.: 6:21/6:03 (G/e)
Tempo max: 5:21/4:40 (G/e)
HR śr.: 163 bpm
HR max: 178 bpm
Jakie wrażenia?
Cóż – to był spokojny bieg z nakreślonym celem towarzyszącym 😉 , czyli zrobieniem krótkiego filmu. Odpocząłem, bo więcej myślałem o kamerze, ujęciach, całej tej zabawie, zamiast o wysiłku. Dopisała pogoda, dopisało towarzystwo zwierząt, choć na filmie mizernie to będzie widać.
Zabawa…w czystej postaci 😀 😀 …Woda w bukłaku się przysłużyła, teraz plecak będzie zapewne stałym towarzyszem biegania, bo daje komfort.
Uwielbiam tak biegać…. 😀
Teraz nic tylko zabrać się za montaż tego, co nagrałem…Bułka z masłem :D…Tiaaaaaa
Następny bieg, mam nadzieję w towarzystwie mojego Team’u…będzie dla mnie wyjątkowy – to będzie bieg po mój pierwszy „tysiąc” 😀 – zostało 5670 metrów………….
Ale o co chodzi? Przecież Legia wygrała!
No właśnie 😉 …Kwestia strony, z której się spogląda 😉 😉 A tak obiektywnie, to z wielkiej chmury, mały deszcz – jak ktoś napisał: „słaba Legia wygrała z beznadziejnym Lechem”..Mecz rozczarował jako widowisko, z obu stron większymi fragmentami grano tak, by nie stracić gola…No taki już polski football…
Dokładnie megagowniana legia wygrała z jeszcze słabszym lechem :/ Zęby i oczy bolały jak się oglądało tych 20 (nie licząc bramkarzy bo oni za wiele roboty nie mieli) paralityków. No ale nic: legiunia odpadnie już w pierwszej rundzie eliminacyjnej do ligi miszczuf i to z kretesem a lech dzięki swojemu rozstawieniu może jedną rundę przebrnie. Nędza i rozpacz.
Więc wszystko jasne. takie były przypuszczenia. Mi się mecz podobał. Jak na polska ligę to było i zaangażowanie i taktyka. co do wyniku, to również po mojej myśli. legia przeważała, prowadziła grę, ale i Lech miał okazję.
Lech wydaję mi się, że przyjechał po remis, licząc na potknięcie Legii w kolejnych meczach np: ze Śląskiem w ostatniej kolejce, z którym odkąd pamiętam to nie wygrał na Ł3.
Co do „Waszego” Lecha. dziwi mnie, że nie do końca jesteście zadowoleni z drożyny. przypomnijcie sobie co było pod koniec zeszłego roku i na początku rundy jesiennej. Przecież Rumak poskładał coś z niczego. To, ze Lech jako jedyny dotrzymał kroku Legii moim zdaniem to duży sukces. Zabrakło nie wiele (tfu tfu jeszcze 3 kolejki, a Legia potrafi spier…). w każdym razie ciesze się ze zwycięstwa Legii, ale tez mam szacunek do Lecha za to, że potrafił Legii dotrzymać kroku.
Ciekawe 😉 aż chce się czytać. Nie zdołam przeczytać wszystkich wpisów wstecz ale kilka wpisów z rana nie zaszkodzi 😉
pozdrawiam i zapraszam do mnie !
http://ponownie-zarazony.blogspot.com/
Cześć 🙂 Miło, że zajrzałeś – ja zajrzałem do Ciebie :). Fajnie, że zdecydowałeś się pisać o tym, to zwiększa szansę, że zarazisz innych bieganiem. Ja nie biegam wyścigowo, bardziej staram się zgłębiać przyjemność z samego ruchu, z doskonalenia siebie, z pokonywania barier. Owszem, startowałem kilka razy na 5kę, zawody są świetną okazją do przesuwania granic możliwości, ale bardziej mnie „rajcowała” atmosfera i wspólny trud z przyjaciółmi. Widzę, że zajrzałeś nad Rusałkę, jakbyś kiedyś znów był, zapraszam na 10tą na opisywane przeze mnie zajęcia :). Ładnie biegasz. I szybko. Gratuluję czasów i życzę kolejnego łamania barier, zwłaszcza tych 40′ na dychę :).