„Ich bin ein Berliner”
Tymi słowami prezydent USA, John F. Kennedy, zakończył 26go czerwca 1963 roku swoje przemówienie podczas wizyty w ogarniętym zimnowojennym kryzysem, Berlinie Zachodnim…Niecałe dwa lata wcześniej przy posterunku Checkpoint Charlie stanęły naprzeciw siebie, gotowe do wystrzału, czołgi rosyjskie i amerykańskie…Świat otarł się o trzecią wojnę światową….
Berlin bez muru….Nie znałem takiego. Moje ostatnie wizyty w nim były jeszcze w cieniu betonowej ściany…Drobny handel, przejęcie graniczne na Alexanderplatz, dotykanie nieśmiałe tego owianego mitem Zachodu, tego marzenia skromnego chłopaka zza kurtyny, z tej szarej, żelbetonowej, ubogiej części Europy….Wiele lat temu…..Teraz bardzo mnie ciągnęło, by wreszcie stanąć pod Bramą Brandemburską i nabrać tego samego powietrza wschodnim i zachodnim płucem, by wtopić się w tą, dla mnie wciąż nową, rzeczywistość tego miasta…
Okazje nadarzają się przypadkiem…Te najlepsze. Dają impuls. Tak jest i teraz. Wyjazd na zakupy. Nie takie, jak lat temu wiele, gdy ze wschodnich Niemiec przywoziło się jakieś drobiazgi, ale buszowanie na promocjach w znanym markcie…Wyjazd nie w puszce konserw, jaką był pociąg, nazwany z lekkiego nawiązania do stacji końcowej, Hoek van Holland i celu podróży, czyli Niemiec : „hände hoch!”, ale normalnie, jak człowiek, własnym pojazdem. Szybko i wygodnie atostradą niemal spod domu prosto pod sklep. Jeden jest tylko problem osobisty – bieganie po sklepach jest jedyną pochodną „lekkiej atletyki”, która niespecjalnie leży w mojej naturze…Jeśli już, to co najwyżej na dystansie sprinterskim 😉 – niestety tu się na taki nie zapowiada…
Wczoraj wieczorem usiadłem do odświeżania sobie wiadomości o Berlinie, przyswajania jego współczesności i nakreślania ram mojego pobytu w nim. Musiałem wymyśleć alternatywę dla duszenia się pomiędzy regałami, a także plan na turystyczne zagospodarowanie czasu „pozakupowego”. No i tak oto przyszedł mi do głowy…jakże banalny pomysł…….BIEGANIE….. 🙂 🙂
Tak. Nie będę się kisił pod dachem, wolę wolną przestrzeń i ruch. Zacząłem od prognozy pogody – bajka: dziś deszczowo, jutro słonecznie i bezchmurnie, pojutrze front z opadami. NO IDEALNIE, jak na zamówienie. Do tego +9stp. w cieniu….Wiosna 🙂 . Ok, teraz trasa. No i tu podstawowa decyzja – jaki dystans….Dopiero co wyszedłem z grypy, połknąłem dwie serie antybiotyku, nie czuję się mocno. Wróciłem do biegania we wtorek, wczoraj miałem mocną koszykówkę, dziś, czyli czwartek, zaliczyłem już kolejne kilometry…”Dycha” wydaje się odpowiednia…Tylko jaką trasą?? Po mieście? Niby „zielona strefa” gwarantuje wentylację spalinami o najwyższej jakości 😀 , ale twarda nawierzchnia…czy mi się chce?…Może jednak jakiś las nad pobliskiem jeziorem??…Google naprowadzają mnie na trop śródmiejskich zawodów o nazwie „ASICS Grand 10K”. Czytam o nich, że to „najszybsza” europejska „dycha”, tu zawdowcy śrubują „dziesiątkowe” rekordy….Patrzę na plan pętli: z zamku Chralottenburg, do Tiergarten, obok Zoo, powrót Kantstraße do alei zamkowej i z powrotem przed fasadę letniej rezydencji królewskiej. TAK! To będzie to – spróbuję czegoś dla mnie nowego – zwiedzania miasta w biegu 🙂 . No i przy okazji poznam trasę znanych w Europie, październikowych zawodów 🙂 :). Na samą myśl wyszczerzam szeroko swoje braki…. 🙂 . Choć radość studzi zdecydowanie fakt, że pobiegnę sam… 🙁
Postanawiam na wyjazd ubrać się tak, jak do biegu. Na miejscu, obok sklepu, do którego dostarczę „szalone 16-tki” – córkę i jej koleżankę 😉 , jest stacja metra – zamierzam nie czekać ani chwili, tylko od razu przemieścić się na „start”. Planowany na 7ą rano wyjazd delikatnie się opóźnia, ale za to droga mija błyskawicznie. Mam to szczęście, że mój dom od autostrady do Niemiec dzieli zaledwie kilka krzyżówek ze światłami – po dwóch i pół godzinie spokojnej jazdy kręcę się już uliczkami południowego Berlina, wsłuchując się w podpowiedzi nawigacji….Mijam tu pierwszą ciekawostkę. Po prawej stronie rozpościera się duża połać pustego terenu – to byłe już, berlińskie lotnisko Tempelhof, które zasłynęło w końcówce lat 40tych ubiegłego wieku obsługą niemal 300 tysięcy kursów w ramach „powietrznego mostu”, dającego przetrwanie odciętemu przez sowietów, Zachodniemu Berlinowi. Po oficjalnym zamknięciu tu ruchu lotniczego w 2008 roku, teren ten nabrał rekreacyjnego charakteru, a przejęli go we władanie rolkarze i….biegacze 🙂 ….
Wreszcie jest – wtopione w dzielnicę niemłodych budynków mieszkalnych centrum handlowe. Wjeżdżam na parking betonową serpentyną w górę. 5 euro za cały dzień parkowania to świetne rozwiązanie. Dalej będę komunikował się metrem – ono pozwala przeciąć przestrzeń dużej europejskiej metropolii w dwadzieścia minut (!)….To drobiazg stanowi wciąż o ogromnym dystansie cywilizacyjnym, jaki dzieli nas i państwa zachodnie – genialna, szybka komunikacja…..
Wejście do stacji metra znajduję przy sklepie.
Gdy schodzę w dół okazuje się…że nie musiałem nawet wychodzić na zewnątrz – zwiozłyby mnie tam ruchome schody bezpośrednio z galerii handlowej 😉 . Plan metra i plan stolicy Niemiec ściągnąłem sobie na smartfona jeszcze wczoraj, teraz z komórką w dłoni zaczynam podróż: najpierw pomarańczową linią U9 do Berlinerstrasse, tam przesiadka na niebieską U7 do stacji Charlottenburg. Na pociąg praktycznie nie czekam – kolejki przyjeżdżają w odstępach czasu nie większych niż 3-5 minut (!!!). Kupuję bilet grupowy, jako że popołudniem będę korzystał z niego wraz ze „stonką” 😉 . Za wszystkie trzy strefy ABC płacę 17,4 euro (do 5ciu osób) na cały dzień. Świetne rozwiązanie. Wsiadam do żółtego wagonika, który wpada na stację jak pocisk 😉 …
Rzut oka na towarzystwo, towarzystwo rzuca okiem na mnie 🙂 . Cóż, odróżniam się strojem i jego barwą od cywilów.. 😉 . W głowie mam wiele myśli…Od tych…grzecznych 😉 , typu: „Boże, jaki wachlarz różnych nacji tu żyje…Tęcza kolorów skóry, tygiel kulturowy”…do tych…niesfornych 😉 , wypełzających na widok siwych męskich głów: „Hmmm…ciekawe jakie służby…niegdyś…Wehrmacht?…Luftwaffe?…A może SS lub Gestapo?” 😉 . Jak wsiadał jakiś młody Niemiec, zaciekawienie dotyczyło jego ojca lub dziadka…. 🙂 . No cóż, wybaczcie…to scheda po wojnie, nie ucieknę od tego 😉 – reprezentuję naród, który przeżył napaść i okupację….i tego nie zmienię. Ale do myśli się uśmiecham jedynie. Mamy 2015 rok, nowa Europa, a ja – obywatel niegdyś „części B” Starego Kontynentu, podróżuję sobie swobodnie po mieście – symbolu upadku III Rzeszy….Ot, kto by kiedyś mógł przypuszczać….
Nagłośnienie wagonikowe jest mizerne. Wyławiam z trudem nazwy kolejnych stacji, wolę ufać wzokowi. Na Berlinerstrasse wysiadam i zagłębiam się niżej w poszukiwaniu stacji linii U7. Pięć minut i jestem na peronie. Niemal natychmiast podjeżdża żółty skład z oznaczeniem „Rathaus Spandau”. Znów jadę. Kolejne stacje pojawiają się z częstotliwością dwóch minut. Mam wrażenie, że połykam przestrzeń – i w istocie tak jest 🙂 . Gdy zjawia się napis „Charlottenburg” wyskakuję, ale okazuje się, że bliżej będę miał ze stacji „Richard-Wagner-Platz”. Nic się nie stało…3 minuty i następna kolej zabiera mnie dalej. Oto Berlińskie metro właśnie!!!! 🙂
Na schodach ruchomych do wyjścia na powierzchnię powiew chłodnego powietrza przypomina, jaką mamy porę roku. Teraz cieszę się, że mam na sobie termo i zimową bluzę, że nie uwiodło mnie słońce na pięknym, błękitnym dziś niebie, bo w cieniu budynków będzie chłodno…Wychodzę z tunelu. Woooooow!!! Szeroka aleja zabudowana wysokimi starymi domami, niemal majestatycznymi, opromieniona słońcem…Powietrze rześkie, idealne do biegu 🙂 . Warunki wprost CUDOWNE!!! Rozglądam się, szukam właściwego kierunku. W oddali majaczy żółta fasada i kopuły zamkowe…czas potruchtać na rozgrzewkę. Odpalam Garmina, chwyta szybko zasięg. Ruszam. Chodnik jest mega-wygodny, szeroki, jast na nim miejsce na ścieżkę dla rowerów, rządek młodych drzewek, mnóstwo miejsca dla pieszych….To, co od razu „uderza” w Berlinie, to PRZESTRZEŃ – ulice, kilkupasmowe, często dzielone są pasem zieleni lub miejscem parkingowym – trzeba je pokonywać na światłach „na dwa tempa” 😉 . Truchtam spokojnie, rozgrzewam ramiona, ale wzrok już mam rozbiegany…chłonę wielkomiejskie widoki, różne od tego, co znam….
Po kilkuset metrach staję na przejściu dla pieszych – po drugiej stronie Otto-Suhr-Allee dumnie prezentuje się elewacja frontowa rezydencji Hohenzollernów.
Zielone. Przebiegam na drugą stronę….Czuję narastające podniecenie tym, że oto jakiś nieco abstrakcyjny, spontaniczny pomysł, który ugruntował się po googlowych poszukiwaniach niecałą dobę wcześniej…właśnie za chwilę urzeczywistnię, że mam wymarzoną pogodę, swobodę i czas 🙂 ….Gdzieś w tle za serce ściska tylko to, że nie ma ze mną tych, których mi brakuje, z którymi uwielbiam dzielić czas w biegu i poza nim… 🙁 .
Zapisuję w Garminie rozgrzewkę, „zeruję licznik” i….CZAS ZACZĄĆ ZABAWĘ 😀
Postawnawiam jedno – to nie październikowe zawody 🙂 – trasę ASICS Grand 10K przemierzę spokojnie, bez napinki, będę biegł i zwiedzał. Spodziewam się, że często i gęsto zatrzymają mnie sygnalizacje świetlne, będę mimowolnie łapał na pasach oddech, co pozwoli sprawnie i rześko pokonać pętlę 🙂 . Do tego będę dokumentował bieg zdjęciami – mam zamiar dobrze się bawić 😀 . Ruszam zgodnie z założeniem. Błękit nieba i okołopołudniowe słońce potęgują radość. Truchtam do pierwszych świateł i od razu: stop 🙁 .
Kolejne przepuszczają mnie bez zatrzymywania…następne podobnie…i następne 🙂 Zaczynam myśleć, że chwyciłem „zieloną falę” 😉 , ale w końcu znów staję. Na szczęśćie zmiany z czerwonego na zielone nie trwają wieki – być może tutejsze sygnalizacje są „inteligentniejsze”, niż nasze 😉 …Ruszam dalej…Rozluźniam się..Rzut oka na tempo: 5:30…może być 🙂 . Chcę cieszyć się biegiem, a nie rzęzić, wpatrując w chodnik – świat wokół, mimo, że to miejski pejzarz, jest bardzo ciekawy. Wszystko jest jakby inne niż u nas. Mijam wyniosłe gmachy, przecinam kilkupasmowe aleje…Zerkam na fasady – na niektórych wyryte są napisy – wskazówki o byłym, czy obecnym przeznaczeniu budynku. Wyglądają na odrestaurowane zabytki, ale czy nimi są?? Tego nie wiem. W Berlinie, zniszczonym dywanowymi nalotami aliantów, niewiele odbudowywano, stawiano raczej nową zabudowę. Mimo to zerkam z zaciekawieniem. Dobrze, że wybrałem nasłonecznioną stronę Otto-Suhr-Allee – mam wrażenie przyjemnego wiosennego biegu. Docieram do dużego ronda na Ernst-Reuter-Platz i po łuku, łaskawie przepuszczony przez światła, wbiegam na Straße der 17. Juni – to szeroka magistrala komunikacyjna, niczym aorta miasta, spinająca zachód ze wschodem. Na jej szlaku znajduje się znana Kolunma Zwycięstwa z lśniącą Nike, a dalej Brama Brandemburska i wschodnioberlińska Unter den Linden 🙂 . KIlka pasów w każdą stronę, a pośrodku dwustronna strefa parkowania samochodów. Znów ta niezwykła przestrzeń…..
Osiągam Landwerkanal, łączący górną i dolną Sprewę, ważny berliński szlak wodny, a tuż za nim majestatyczną Charlottenburger Tor – neobarokową bramę, wprowadzającą do zielonych terenów Tiergarten, ze słynnym berlińskim ZOO 🙂 .
Po kilkuset metrach chcę zmienić stronę ulicy, jako że na kolejnym rondzie będę skręcał w prawo, obiegając zielone miejskie ogody. Przy wiadukcie kolejki naziemnej S-Bahn jest przejście dla pieszych, podwójne, z osobną sygnalizacją dla każdego z kierunków ruchu…Mam zielone światło…wbiegam na jezdnię „na pewniaka”, gdy akurat….zmienia się na czerwone…. 🙁 …Osiągam wysepkę, kątem oka dostrzegając, że na pasie lewoskrętu, jako pierwsze, stoi….auto, najprawdopodobniej, policyjne…Uppppssss!!!…:( No nic już nie zrobię, mam tylko nadzieję, że nie będą się czepiać. Patrzę przed siebie, rozluźniam się, podskakuję…Nikt mnie nie zaczepia 😉 . Spokojnie przecinam już na zielonym drugą część alei i wbiegam pod wiadukt. Przede mną wyłania się zielony teren parkowy, z alejką, która na mój gust meandrować będzie w pobliżu ulicy – obieram temten kierunek. Przy okazji doganiam i wyprzedzam biegnącą dziewczynę, z przeciwka mija mnie również biegacz – chyba wreszcie dotarłem do miejsc jakiejś szerszej rekreacji Berlińczyków 😉 .
Cały czas uważam, by nie oddalić się od właściwego kierunku. Wreszcie, gdy pośród drzew widzę już wysoką kolumnę z charakterystycznym znakiem rozpoznawczym Zachodniego Berlina, skręcam w lewo i wracam na uliczny chodnik. Großer-Stern-Platz, a w jego centrum – Siegsäule. Chcę się przyjrzeć bliżej pomnikowi, zbiegam więc do przejścia podziemnego pod rondem, a wybiegam na schodach w części centralnej okrągłego placu. Kilka osób robi sobie akurat tu zdjęcie z kolumną w tle, biorę z nich przykład.
Nie mam zbyt wiele czasu, muszę wracać. Pod ziemią próbuję uwiecznić w biegu, podświetlającą się równo z moim ruchem, ścianę :), ale nie wiem, czy coś z tego wyjdzie 😉 . Na powierzchni zakręcam w prawo i zagłębiam w otoczoną parkiem Hofjägerallee.
Mija mnie biegacz z dziwnie rozłożonymi na boki przedramionami, jakby chwilę temu zabrano mu paczki do rozniesienia 😉 . Biegnie sztywno, jak robot 🙂 . Automatycznie myślę o Yacoolu, o tym, jak uczył nas luzu, prawidłowej techniki biegu i o tym, że….widok sprzed chwili jest całkiem dla mnie budujący 😀 – nie jest z nami tak źle 🙂 . Zerkam na Garmina. Od wyjścia z przejścia podziemnego, dystans jakby zastygł w bezruchu, nie widać też tempa chwilowego…”Co jest???….NIEEEE, tylko mi nie rób tego!!!”…Wiem co znaczy „zawiecha” – moja 610tka kilka razy łapała już odrętwienie, zawsze grozi to utratą danych i czekaniem na pełne rozładowanie, a tego bym nie chciał. Ryzykuję. Wyłączam i włączam zegarek, jednocześnie zawracając w stronę Siegsäule. Pomaga. Po chwili mój biegowy komputer budzi się do życia. Szkoda, że kosztem naddanego dystansu….Powtórnie pokonuję odcinek, gdzie spotkałem „biegacza-robota”…Dalej zakręcam w Stüllerstraße…Zbliżam się do odcinka dla mnie testowego – całą trasę mam zapisaną „w głowie”, prześledziłem ją dokładnie przy pomocy googlowego Street View (ech, ta technika 😉 ), ale fragment, który jest przede mną….pozostaje tajemnicą. Nie dotarły tam googlowe samochody, wykonujące zdjęcia, tymczasem trasa ASICSa wyraźnie zakręca tu za Landwehrkanal (przekraczanym ponownie) w stronę berlińskiego ZOO. Przypuszczam, że na czas zawodów uczestnicy przebiegają fragmentem parku ze zwierzętami, by wrócić na uliczny szlak w rejonie Budapesterstraße. Czy i ja będę mógł to swobodnie zrobić?…Tego nie wiem. Za mostem kieruję się w prawo, w małą uliczkę, wzdłuż szlaku wodnego…
Mijam młodą biegaczkę i wbiegam pod most, który wydaje mi się trasą wprowadzającą do ZOO. Gdy jednak wspinam się po schodach, okazuje się, że dostaję się jedynie na…kładkę równoległą do ogrodzonego traktu parkowego…Uppps!…
Zatrzymuję się. Muszę szybko zdecydować: czy biec dalej, po drugiej stronie kanału, wzdłuż wysokiego ogrodzenia do jego początku i zaryzykować, że znajdę się przed zoologicznymi kasami…czy zawrócić i skrajem starych murów parkowych wydostać się znów na uliczne chodniki…Wobec dużej niewiadomej decyduję: wracam…Zbiegam pod most, potem szlakiem tylko dla pieszych wtapiam się z powrotem w uliczny zgiełk…Mijam jedną z licznych restauracji – w jej szybach widzę siebie samego w biegu i mam wrażenie, że niemal…spaceruję 😉 ….Zostawiam za sobą budynek Aquarium, w którego mury wbudowano przeszklenia z wodą, pokazujące przechodniom kawałek barwnego, podwodnego świata….
Zatrzymuję się, by zrobić zdjęcie wejścia do parku w stylu japońskim.
Gdy ruszam, znów przyłapuję Garmina na „fochu” 🙁 🙁 – „nie wstał” po autopauzie….Zawracam i powtarzam procedurę „wybudzenia” – udaje się, ale znów dokładam do dystansu niepotrzebne wahadło. Irytuję się, ale też cieszę, że nie tracę danych, a zegarek wraca grzecznie do pracy….W oddali widzę już charakterystyczną, nieodremontowaną wieżę Kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma.
Po chwili jestem u jej stóp i tu też robię kilka fotek.
Trasa w tym miejscu wkracza na „długą prostą”, czyli Kantstraße – typową śródmiejską aleję, wypełnioną ruchem ulicznym, na której mijam sklepy, sklepiki, knajpki i która nie jest już tak wygodna do poruszania się. W kilku miejscach mocno zwężony pracami ziemnymi chodnik zmusza do cyrkowej ekwilibrystyki….Poprzeczne uliczki, nawet te niewielkie, zatrzymują światłami…W głowie analizuję dalszy odcinek – powinienem odbić w prawo, ale z nazwy ulicy kojarzę tylko początek: „Wind…”…To nie wystarcza…Wątpliwości przychodzą, gdy pojawiają się przecznice na literę W…. 😉 . Musze sprawdzić, gdzie jestem. W biegu sięgam znów po komórkę, po plan miasta….Jest: „Windscheidstraße” 🙂 . Wskazówka orientacyjna: jest to druga przecznica za dużą krzyżówką z Keiser-Friedrich-Straße. Takiej informacji potrzebowałem. Teraz poruszam się sprawniej, może nawet nazbyt sprawnie – zegarek oznajmia chwilowo 5:10-5:15… 🙂 . Jest to dla mnie jednak komfortowe tempo, nie zwalniam…Zakręcam w prawo, robi się szerzej i wygodniej. Mijam kolejnego biegacza – tłumów „zomiali” dziś nie spotkałem, ale w końcu biegnę w południe dnia roboczego 🙂 . Jaka szkoda tylko, że samotnie… 🙁 ….
Windscheidstraße doprowadza łukiem do przejścia przy Bismarckstraße.
Tu wkraczam w finałową rozgrywkę, czyli na ulicę Zamkową – pas szutrowego deptaka w zadrzewionej alei, rozdzielającej ruch uliczny w obu kierunkach. Na jej końcu majaczy znana mi już żółta fasada rezydencji Charlottenburg. Jeszcze fotka i postanawiam ten ostatni odcinek około 600 metrów pokonać żwawiej – taki akcencik na koniec 😉 .
Wydłużam krok, pogłebia się oddech – na zegarku tempo z 4ką z przodu 😀 . Tak trzymać 🙂 …Jeszcze 200 metrów…100…50….Zwalniam przy przejściu dla pieszych. Nie mam ochoty uwieczniać pomnika, który minąłem, chcę przebiec na drugą stronę, stanąć znów przed zamkowym dziedzińcem i oficjalnie zamknąć ASICSową pętlę. Zmiana światła się dłuży. Wreszcie przedostaję się przez jezdnię i kończę bieg 😀 .
Jestem bardziej niż zadowolony 🙂 . Spędziłem aktywnie ostatnią godzinę, poznałem miasto z perspektywy biegacza, no i przetarłem szlak znanej europejskiej „dziesiątki” 🙂 – może nie w tempie kenijskim, ale na pewno więcej zobaczyłem 😀 😀 . Pora wracać. Truchcikiem docieram znów na Richard-Wagner-Platz. Tu, przy zejściu do metra, rozciągam się…Mięśnie bolą – czuję w nich dość intensywny powrót po chorobie w tym tygodniu, ale co tam – mam dziś za sobą fajną przygodę 🙂 🙂 ….Teraz pod ziemię…
…i ekspresem do marketu, do auta, żeby się ogarnąć i przebrać – jest jeszcze kilka miejsc w rozległej stolicy Niemiec, które chciałbym zobaczyć…m.in. miejsce, gdzie stał bunkier Hitlera, słynne byłe przejście graniczne Checkpoint Charlie, Bramę, Raichstag. Fernsehturm….Tym razem już wolniejszym krokiem 😉 .
Garmin…
Wrażenia…
Berlin mnie naelektryzował 🙂 . Piękną oprawę stworzyła aura – wiosna, temperatura na wysokim „plusie”, która łagodziła chłodne powietrze…Idealne warunki do spokojnego biegu i wtopienia się w nurt tego niezwykłego miasta. To był debiut w takiej formie zwiedzania i „połknąłem bakcyla”. Trasa ASICSa okazałą się płaska i faktycznie musi sprzyjać dobrym wynikom. Mi akurat zależało na zupełnie czymś innym – chciałem się aktywnie wtopić w nurt stolicy, wskoczyć w tempie 5:xx w jej krwioobieg i zatoczyć krąg głównymi arteriami. Chciałem dotknąć miasta w ruchu, jego zabytków, znanych miejsc i zabrać je „ucyfrowione” w aparacie i w sercu….Znałem Berlin z przeszłości, poznałem w różnych elektronicznych materiałach ten teraźniejszy, teraz znalazłem się sama na sam z nim. Podobało mi się. Bardzo. Było to pionierskie dla mnie doświadczenie i takie odkrywanie z dreszczykiem, „co też będzie za rogiem?”…Ubrany w kolorowy biegowy strój, buty…mały, obcy człowieczek, truchtający ulicami dużej metropolii….. 🙂
Tak. I ten człowieczek może dziś, po 50ciu latach od tamtej znamiennej dla miasta chwili, również z przekonaniem – i radością – wypowiedzieć słowa:
„Ich bin ein Berliner!”.