Żółte okulary, czyli tajna broń..
No i mamy kolejny biegowy miesiąc 😀 . Nowe wyzwania, nowe przygody, masa radochy i pracy na leśnych szlakach 😀 . Jeszcze wczoraj, z racji cotygodniowej popołudniowej wizyty w pobliżu Rusałki, chciałem dorzucić kilka kilometrów do majowej statystyki i „przebić” kwietniowe notowania, ale brakującą „siódemkę” do złamania 123km nie byłbym w stanie wcisnąć w czas, jaki miałem do dyspozycji.. 🙂 . Odpuściłem w myśl zasady „jutro też jest dzień” i ze spokojem pokibicowałem córce w treningu na korcie 😉 , zasiadając samozwańczo na wysokim, sędziowskim stołku 😀 .
Wczoraj nie robiłem konkretnych planów na dziś, a to z racji pogodowej ruletki i Dnia Dziecka, który obligował mnie do większej dyscypliny czasowej. Sobotę zaczynam więc od spojrzenia za okno i w serwisy pogodowe – szału nie ma, choć – z drugiej strony – nie pada, a to już wiele 😀 . Na myśl o ponownej solowej Rusałce minę robię kwaśną…wypadałoby choć na chwilę zmienić otoczenie…tym bardziej, że jutro będę tam biegał z przyjaciółmi na zajęciach. Tylkooooo..co tu wykombinować ciekawego?? Marcelin jakoś nie ciągnie..Dębina – powyżej „szóstki” trzeba dublować kółko…A może tak…No właśnie…
Jaki zatem dziś kierunek??
Wielkopolski Park Narodowy – Jezioro Góreckie i okolice.
Po ostatnim „tuningu” endomondo pogrzebałem troszkę w trasach i znalazłem dość ciekawą propozycję, którą jeden z użytkowników wrzucił tam pod tajemniczą nazwą „Pogoń za Wilkiem”, a która – jak się okazuje – jest wizualizacją zawodów, jakie będą miały miejsce latem…
„Dycha” wydaje się idealna, trasa – super 🙂 – znam ją jeszcze z czasów szkolnych, gdy przedreptywałem z kolegami Park wzdłuż i wszerz, a część z niej – tą brzegiem Jez. Góreckiego – biegłem w zeszłym roku. Dwa dni odpoczynku za mną, pora więc wziąć się do pracy 🙂 .
Do południa czas mija mi przy kompie – hmm, blogowanie jest, jak się okazuje….czasochłonne 😀 :D. Dopiero po 13tej przebieram się i sposobię do wyjścia. Plecak znów zabieram ze sobą, będzie pełnił tą samą funkcję, co w środę 🙂 .
WPN jest dla mnie o tyle korzystny, że szybko osiągalny – do wylotu na Wrocław i „ekspresówki” w stronę Komornik mam przysłowiowy „rzut beretem”, a tuż za nimi Park stoi już otworem 🙂 . Ruszam. „Miśków” po drodze brak, więc godnie z przewidywaniem błyskawicznie nabieram prędkości na dwupasmówce…Niepokoi mnie widok przede mną – wygląda na to, że załapię się na deszcz nieuchronnie…. 🙁
Wielce się tym nie przejmuję, jestem na tą ewentualność przygotowany 😀 . Za Komornikami jeszcze tylko dłuższy postój pod światłami…
ale potem w lewo…
…po kilkudziesięciu metrach w prawo i jestem na „grajzerówce” – drodze, którą nieomylnie można rozpoznać po stukocie, dobiegającym spod kół. Tak dają znać o sobie niezniszczalne, niemieckie betonowe płyty z czasów okupacji, które w latach 40-tych ubiegłego stulecia francuscy jeńcy wylewali tu na miejscu i układali. Wielu z nich straciło życie przy budowie tego 7-kilometrowego odcinka, prowadzącego do ówczesnej rezydencji namiestnika Kraju Warty, pojmanego i straconego w 1946 roku na stokach poznańskiej Cytadeli, Arthura Greisera.
Jak solidnie została wybudowana ta droga niech świadczy fakt, że ponad 70 lat od chwili jej niechlubnej budowy mogę nią bez obawy o utratę zawieszenia dojechać do serca Parku. Pobliska, „współczesna” asfaltówka, DK 5 na Wrocław nie wytrzymuje próby czasu i miejscami przypomina „ser szwajcarski”, a ma lat wielokrotnie mniej. Droga do byłej siedziby Gauleitera, a obecnie Dyrekcji WPN, na odcinku 4,5km zwęża się do jednego pasa, co wymusza czujność i wypatrywanie pojazdów z naprzeciwka, którym w tym kierunku trzeba ustępować pierwszeństwa i zjeżdżać na gorsze już pobocze. Na szczęście mam „psa przewodnika”…
który toruje mi drogę 🙂 …
Ruch tu dziś, mimo wszystko, niewielki, notuję tylko dwie „mijanki” nim docieram na parking. Gdy przygotowuję się do startu, z nieba zaczyna padać mżawka….Szarość nad głową wieszczy nie najlepiej i przygnębia nieco w perspektywie czekającej mnie na leśnych duktach „dychy”…….Ale na szczęście wziąłem dziś ze sobą „tajną broń” 😀 , która już nie raz dodawała mi skrzydeł w takie ponure i „zapłakane” dni, jak ten dzisiejszy. To moje okulary z wymiennymi szkłami, a zwłaszcza z ulubionymi – żółtymi 😀 😀 .
Ich zadanie „z urzędu” to poprawa widoczności, gdy brakuje światła, ale w moim przypadku – poprawiają one przede wszystkim nastrój 😀 . Wystarczy założyć je na nos, a „szaro-bury” świat wokół ożywa i staje się radosny :D. Uwierzcie mi – to działa do tego stopnia, że gdy na początku użytkowania musiałem je zdejmować, robiłem to z bólem serca 😀 . Dziś też je zakładam i od razu zapominam o aurze 😉 . Ich inną zaletą jest to, że dobrze chronią przed muszkami, które stadami wirują w powietrzu, lubiąc od czasu do czasu „wpaść w oko” 😉 .
Odpalam endo i zgodnie z przewidywaniem już na „dzień dobry” wrzucam z opaską do plecaka. Nakładam na niego pokrowiec i jestem gotów do „deszczowej” drogi. Nie mam telefonu pod ręką, muszę więc trasę odtwarzać z głowy. Początkowe kilkaset metrów biegnę równolegle do asfaltu, prowadzącego do Puszczykowa, dopiero na łuku odbijam w las. Trasa jest szeroka, ale miejscami błotna…
Dokładnie tego się spodziewałem 😉 – grząsko, mokro, czyli PRAWDZIWY TRAIL 😀 :D. Jest to trasa „bardziej szurniętych” 😉 rowerzystów, kilku z nich mnie mija z zaskoczenia…Nie jest płaska, cały czas faluje, dlatego schodzę z mojego tempa, lokując się ok. 6:00-6:10…Przyroda wokół powala….Jest pięknie!…Co kawałek czuję w powietrzu zapach zwierzyny, a trakt miejscami zryty jest wyraźnie przez dziki…Biegnę spokojnie, choć zastanawiam się, czy dokładnie tą trasą, jaką nakreślał plan…Mam wątpliwości i postanawiam na rozdrożu upewnić się, sięgając po telefon z endo………Niemiła niespodzianka – aplikacja sama się zamknęła!!! 🙁 🙁 …Znów trening będę miał niepełny, a braki będę sam musiał wykreślać – a niech to !!…(„zegarku z GPSem – już tęsknię za Tobą…..”). Uruchamiam apkę raz jeszcze i próbuję podejrzeć mapę….Kolejna porażka – przy kiepskim zasięgu GSMa, dane ładują się bez końca, więc zniecierpliwiony wrzucam z powrotem komórkę do plecaka, postanawiając pobiec w prawo „na czuja’, zgodnie z ogólną orientacją w przestrzeni 🙂 . Dobry wybór – docieram do „klapek” z oznaczeniami szlaków pieszych i potrzebną wskazówką. Teraz w lewo, nieco ponad kilometr, tam las się przerzedza, a w tle pojawia się tafla wody…
Osiągam pierwszy „waypoint” 🙂 – Jezioro Kociołek….
To jest urokliwe miejsce, jeziorko otaczają wysokie i stare drzewa – niektóre okazy mają tu ponad 200 lat…Zachwycam się widokiem w ruchu, ale uważam też, by nie stracić z oka szlaku. Obiegam zielone wodne oczko ścieżką wzdłuż brzegu i osiągam krzyżówkę szlaków: niebieskiego, którym się kierowałem i czerwonego, którego teraz dalej będę się trzymał. Mam przed sobą ~3,3km drogi, która opada się i wznosi, zmuszając do kontroli tempa…Czuję dziś w nogach trudy terenu, co każe rozkładać siły….Dodatkowo na odcinku kilkuset metrów naddaję drogi, bo złe oznakowanie wprowadza mnie w błąd. Zawracam i nadrabiam. Fotki, które robię w trakcie dają mi zawsze kilkadzieścia sekund cennego wytchnienia…Przystaję w miejscu, które pamiętam z foto-opisu „Pogoni za Wilkiem”, jako „punkt z wodą” 🙂 …
Miejsce zaprasza do odpoczynku, ale ja nie korzystam 🙂 …Prę dalej naprzód…Leśny dukt przed szóstym kilometrem przerzedza się z lewej strony – jestem obok malowniczo położonej leśniczówki Górka…
Za nią znajduję tablicę informacyjną WPNu…
z której dowiaduję się, że kolejny punkt trasy tuż tuż…..Jeszcze kawałek i szlak skręca gwałtownie w dół…Przede mną mocno zarośnięte Jezioro Skrzynka – punkt numer dwa dzisiejszej biegowej wycieczki.
Moja dalsza trasa na prawo, wzdłuż brzegu znaczonego drewnianymi palikami (bo właściwego nie widać) kluczy góra-dół pomiędzy powalonymi drzewami, tworząc klimat Mickiewiczowskiego „matecznika” 😀 . To chyba najładniejszy zakątek całej pętli 🙂 …
Na ścieżce spotykam turystów – trzy panie, do których dobiegam, mając przekonanie, że słyszą z daleka mój krok i sapanie ;)…Jednak na dźwięk słowa „uwaga” (wydawało się, że z bezpiecznej odległości), rozbiegają się przerażone, podnosząc zgodny krzyk, który niesie się echem po lesie… 😀 :D…Pozostaje się cieszyć, że to tylko ja, a nie np. dzik :D…..Nie cucąc spłoszonych kobiet 🙂 , odbijam od jeziorka w prawo, na mały podbieg….Czuję zmęczenie, więc próbuję zmobilizować siebie do większej dynamiki…Łydki mocno pracują….Przede mną kolejny słupek z „klapkami”…
a za nim moja dalsza droga…
Pracowicie spędzam czas, zwolniłem nieco tempo, oszczędzając energię na to, co przede mną – tak naprawdę nie wiem, jakim kilometrażem zamknie się dzisiejsza trasa, bo już na początku co nieco pokręciłem, a trzymając się szlaku nie mam pewności, w jakim miejscu dotrę do trzeciego punktu trasy. Póki co krok za krokiem posuwam się do przodu leśnymi ścieżkami, wsłuchując się w delikatną muzykę i odgłosy lasu…Dociera do mnie świadomość, że wciąż mży, czego głębiej w lesie nie odczuwałem…
Wreszcie przede mną odsłania się między drzewami widok na trzeci i największy z odwiedzanych, naturalny zbiornik wodny – Jezioro Góreckie.
Mój biegowy szlak prowadzi teraz najpierw ścieżką na wysokim brzegu…
a potem wąską półką w bezpośrednim jego pobliżu…
To widokowy odcinek – po lewej między drzewami widać taflę, przeciwległy brzeg, pałac….W tamtą stronę właśnie biegnę, ale mam do pokonania jeszcze kilka kilometrów 🙂 ….Ścieżka dostarcza wrażeń wizualnych, ale też jest miejscami wymagająca, zabierając siły na podbiegach. Na deser czeka na mnie najbardziej stromy z nich, w miejscu, gdzie szlak odbija od jeziora…
Pamiętam go dobrze, nie jest on długi, ale konkretny 😀 ..Ostatnio pokonywałem go pieszo, tym razem mobilizuję się, by biegowym tempem wdrapać się do góry….Oj serducho kołacze mocno, ale po chwili mam to już za sobą…
Kilka kroków dla złapania oddechu, zakręt w lewo na szeroką, leśna drogę i mogę w ruchu spróbować wypocząć, bo tu teren się stopniowo obniża…Za dużym łukiem kolejny punkt orientacyjny ze wskazówkami i dużym głazem narzutowym – niemą pamiątką po lodowcu…
Stąd jeszcze jakieś dwieście metrów do małej „plaży” na brzegu chronionego zbiornika….Strasznie po drodze grząsko, dwa razy z trudem łapię równowagę, łapiąc spory poślizg…Zbiegając tanecznym krokiem do jeziora widzę wyraźnie , jak deszcz marszczy taflę wody…
Kilka kroków i jestem ponownie na ścieżce nadbrzeżnej, tylko po drugiej stronie – niemal jednocześnie słyszę wyraźnie w konarach drzew, jak gwałtownie nasila sie opad. Las jest jednak jak parasol – chroni i osłania mnie. Koncentruję się na tym, jak stawiam krok za krokiem, bo są miejsca, gdzie grunt dosłownie ucieka spod nóg. Tu też szlak wznosi się i opada, mocno więc pracuję, by znacząco nie zwalniać i tak już „ślimaczego” tempa…Wiem, że gdy dotrę do ulubionego miejsca odpoczynku turystów, docierających nad wodę z parkingu, na którym zostawiłem auto, będę miał przed sobą jeszcze jeden, konkretny, dłuższy podbieg, dzielę więc rozsądnie resztę sił….I słusznie – podbieg mnie na chwilę stopuje, ale łapie wreszcie oddech i ruszam, pokonać ostatni odcinek…Teren się wypłaszcza, wbiegam na płyty, na końcu których majaczy już finisz 😀
Dobiegam do asfaltu, przecinam go i jestem w punkcie startu…i mety :D. KONIEC. Daje odpocząć urządzeniom i z ulgą siadam na chwilę pod drewnianym daszkiem..
Mżawka ustała…Jestem zmęczony, średnie tempo wyszło słabe, a ja jednak mocno odczułem dystans. Ukształtowanie terenu zrobiło swoje. Cieszę się z ponad dwunastu kilometrów, bo to więcej, niż planowałem…..Nie ma co jednak z siedzeniem przesadzać – czas podnieść się z miejsca i wracać – i tak już mam spory „poślizg”:) , a Dzień Dziecka czeka 😀 .
Co zanotowały gadżety?
Trasa: WPN, czyli parking w pobliżu Grajzerówki ->Jez. Kociołek ->Jez. Skrzynka -> Jez. Góreckie -> parking
Mapki z endo…
… a dane z Garmin Center, bo zegarek notował rzetelnie cała trasę:
Start: 14:03
Czas: 1:21:29
Dystans: 12,22 km
Tempo śr.: 6:25
Tempo max: 3:24
HR śr.: 163
HR max: 179
Jakie wrażenia?
Boskie 😀 . Trasa malownicza, prowadzi odcinkami i widokowymi, i tajemniczymi, ukrytymi w głębi lasu 😀 . Idealna wycieczka biegowa 😀 . Na początku tylko troszkę przesadziłem z tempem, miało być rekreacyjnie, ale gdy sił w zapasie, to człowiek nieświadomie „ciśnie” mocniej, a potem, pod koniec, trasy musi sięgać do rezerw. Dziś fizycznie dzień nie był najlepszy, już na półmetku miałem niemiłe uczucie, jakbym biegł z dodatkowym obciążeniem na łydkach (!) – to efekt ukształtowania terenu, jakby nie było, polodowcowego :). Muszę przyznać, że to nie góry, ale pofalowane ścieżki potrafią dać się we znaki 😉 …
Mam kilka spostrzeżeń technicznych. Pierwsze – wcześniej wspominane: telefon z endo powinien być pod ręką, czyli najdalej na ramieniu 😉 , ale gdy pada deszcz „z musu” ląduje w plecaku i jest ryzyko utraty kontroli nad zapisem danych (będzie zegarek, problem się rozwiąże). Drugie – też związane z komórką: podpieranie się nawigacją w aparacie, która czyta mapy (np. google’owe) on-line, w terenie leśnym, gdzie sygnał jest wątpliwej jakości to porażka (zwłaszcza w warunkach deszczu) – nie udało mi się doczekać załadowania grafiki, by ocenić, gdzie jestem, biegłem dalej na wyczucie…Trzecie: po raz kolejny mini-pauzy na fotki pozwoliły szybko się zregenerować, nie ma co gnać na przód i pić w biegu, czasem warto się zatrzymać, rozejrzeć, napoić ze spokojem…Czwarte: warto przed wyjazdem napatrzeć się na mapę, to pomaga w kiepskich warunkach pogodowych, gdy stawanie, a potem wyciąganie sprzętu z bagażu i osłanianie przed deszczem jest dalece kłopotliwe – dobra orientacja w terenie to podstawa sprawnego przemieszczania się. Piąte: jakość „znakarstwa” w Polsce często załamuje… 🙁 , trzeba być czujnym i domyślnym, podstawa to nie gnać na oślep, a czasem – kosztem sił – cofnąć się do ostatniego znaku i sprawdzić alternatywy (szkoda, że, wzorem gór, z miejsca gdzie jest jeden znak, nie można wypatrzeć kolejnego). Ja dobrze odnajduję się w terenie (zwłaszcza tym), mam praktykę, więc nie stanowi to dla mnie kłopotu, ale w miejscach całkiem obcych może być różnie…
WPN urzeka….Koniecznie muszę tu zabrać moich przyjaciół, pora jest już odpowiednia, nawet w deszczu jest tu sympatycznie i ciekawie 🙂 . Każdemu, kto ma okazję zajrzeć do Wielkopolskiego Parku Narodowego – gorąco polecam !!!