Wtorek 30.09.2014r.

 

Myśli spowite mgłą….

…Powroty do pisania bywają trudniejsze, niż powroty do biegania….Nie dlatego, że brakuje tematu, to nie rządzi się taką samą regułą, jak brak treningu i zadyszka…To dlatego, że życie i bieganie splotły się tak bardzo, że jedno stało się częścią drugiego….By pisać o pasji, trzeba byłoby namalować jej tło, wszystko, co wokół, a to już materiał na książkę, a nie skromnego bloga….Jedno lato tego roku zapełniłoby kartki obszernej powieści…lato, które było porywające i niezwykłe…lato, które miało być biegowym wypoczynkiem, a wypełniło się niemal cotygodniowymi zawodami, półmaratonem w pełnym słońcu i piaskach, dwoma cudownymi i niezapomnianymi wyjazdami z bieganiem związanymi, których nie zapomnę nigdy….latem, które przerosło nawet te moje najbarwniejsze marzenia……..

…Dlatego liczę, że mi wybaczycie, że spróbuję wrócić do pisania na blogu tu i teraz, dziś, pisząc o ostatnim treningu….Od dawna żyję tą chwilą, która trwa…Strasznie mi żal tych, które były, tęsknię za nimi, jednak ze świadomością, że są już historią….Nie zapuszczam się też w myślach za daleko w przód, bo przyszłości nie znam…Owszem, mam plany na cały październik, każdy weekend, co przypomina bardzo tą rzeczywistość letnią, ale…co z nich stanie się piękną, cudowną kartą niezwykłej historii, jaką piszę, dopiero zobaczymy…Niczego, co przede mną nie jestem pewien….Nawet dzisiejszy dzień pokazał, jak wszystko może się nagle zmienić….Jedyne, co mamy….to ta chwila….ta w której piszę…….

Mrok…Osiedlowe światła…Rozglądam się wokół…Na przedniej szybie krople deszczu jak łzy…Moje płyną coraz częściej nie po policzkach, a do wewnątrz duszy….Te osiadają na szkle przede mną, deformując rzeczywistość…Muzyka…dawno nie słuchana…”Nocturne” Secret Garden brzmi w tych okolicznościach wzniośle…Słucham, dając się deszczowi wypłakać…Myślę….Nie chciałem dziś biegać sam, to ostatnie, co byłoby dla mnie wskazane….Pośrodku poprzedniej nocy spędziłem godzinę…sam na sam ze sobą, z tym, co w mojej duszy najważniejsze…Pisałem….Bardzo emocjonalnie…Z serca…Tak nagle w porze, gdy świat śpi, ja się chciałem tym podzielić….Poszło w eter….Gdy świat się przebudził, milczał…a ja zapadłem w zadumę, czy to miało sens…Może to, co w nas najcenniejsze, powinno pozostać tylko dla nas? Może powinniśmy być skryci?…Może niedostępni jak himalajskie szczyty?….Nic…stało się, a mój dzień i wszystko, co go wypełniło, znalazło się w cieniu….Wieczorny bieg, dokądkolwiek, stał się koniecznością, jedynym wyjściem, by nie oszaleć w powodzi myśli….Tym bardziej, że chciałem przy okazji te myśli jakoś uporządkować…Właśnie dlatego nie miał być samotny…Nie dziś, nie w takich okolicznościach…nie w tym nastroju, tym bardziej w deszczowym, jesiennym, zamglonym, zabłoconym lesie….

Z nadzieją wysłałem smsa Magdzie…Jest strasznie zajęta, czeka ją spore wyzwanie za kilka dni, a nie ma się kiedy przygotować, bo praca wysysa każdą sekundę dnia..od świtu do późnego wieczora…Kilka dni temu, w niedzielę, niemal prosto z Włoch przyjechałem do Kaźmierza, by wesprzeć ją i Jolę w zrobieniu upragnionych życiówek…Od lata jesteśmy trójkowym team’em, bardzo zżytym ze sobą….To były wielkie chwile, cudowne, niezapomniane!…Kolejne takie…Dwukrotnie przekraczałem metę wzruszony jak diabli…A potem, gdy Magda znów wchodziła na podium, serce pękało z dumy…Oba moje Anioły zrobiły niesamowity progres w to lato, oba zasłużyły na chwile chwały…Potem była jeszcze krótka, ale spontaniczna i magiczna fiesta wieczorna, momenty absolutnie magiczne…Gdy tylko przeminęły jednak, życie jak nocny jastrząb wyciągnęło swoje szpony – Jola zachorowała, a Magdę porwał żywioł obowiązków…..Mimo to bardzo liczyłem dziś choć na krótką wspólną „piątkę”, w zjawiskowych, niemal nieziemskich okolicznościach spowitego mgłą jeziora i skąpanego nocnym deszczem lasu…….Niestety….Obowiązki wygrały…. 🙁

Jest mi paskudnie smutno…Opóźniam przez chwilę wyjście na zewnątrz…daję się wyżalić muzyce…Zapada mi w duszę, chciałbym kontynuacji, ale w playliście brakuje mi tych niezwykłych, celtyckich, tajemniczych dźwięków…Szkoda 🙁 …Na zewnątrz jest ciepło  – to jedyne, co wiąże ten wieczór z pięknym latem, które za nami…Opaska na głowę, czołówka, próba światła…Słuchawki w uszy….Zamykam auto…Idąc do tunelu pod Dąbrowskiego zerkam na drogę, którą często biega Magda, jakby licząc, że mnie zaskoczy….Coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że zostałem sam………

Rogatka w żółtym świetle ulicznej sodówki….Deszcz się wzmaga…już nie kropi, zaczyna padać….Za torami ciemność, jak bramy Tolkienowskiego Mordoru….Dobija mnie pustka 🙁 ….To miejsce kojarzy mi się zawsze z uśmiechem, z szybkim biciem serca, gdy zbiegałem Bużańską wprost w objęcia i uśmiechy dziewczyn, uściski kolegów…Na tą chwilę tu czekało się po kilka dni, by znów być razem….Dziś jestem sam. Tylko deszcz, mrok przede mną i dźwięki z mp3-ki…..Nie chciałem tego, a stało się….Trudno…Muszę ruszać, by się nie rozmyślić i całkowicie nie pognębić…..Przekraczam tory, ustawiam kolejność utworów…Zaczyna Erykah Badu i Stephen Marley…Cudowny kawałek…..Dziś będę smakował…tęsknotę i pragnienia, niespełnienie i marzenia….zakrapiane samotnością….

Ruszam…Zbieg…Od razu mam kłopot – las spowija mgła od jeziora…Moja jedyna nadzieja na sprawne poruszanie się – czołówka, daje mocne światło, ale dziś mam widoczność na około półtora metra…jasny krąg bieli sięga ledwie na krok do przodu… 🙁 . Zmusza mnie to do czujności, ale też do skracania kroku….Już wiem, że nie poszaleję, ba….po chwili wiem już, że mogę mieć w ogóle kłopot z poruszaniem się 🙁 …Na kolejnym zakręcie zbaczam ze szlaku i omal nie wbiegam do lasu… 😮 …Biegnę na pamięć, znam dobrze teren, a jednak się mylę….Gdy osiągam otwarty teren jest od razu lepiej…Nie patrzę na tempo, będzie, jakie będzie…próbuję biec po prostu równo, co jest sporym wyzwaniem….Nie omijam kałuż, bo…to niewykonalne…Co chwila czuję chłód w butach….

Wokół jest pusto…Mrok, krople deszczu spływające po policzku, biel spowijająca jezioro i las….Nie ma żywej duszy, jedynie ja….moja muzyka…i moje myśli…W radosnym stanie ducha taka sceneria wprawiłaby mnie w zachwyt, dziś ustępuje on raczej tęsknocie i smutkowi….Mijam mostek…Tu odrobina światła z latarni i…człowiek (!) – jakiś biegacz schowany pod wiaduktem, widzę tylko jego korpus i buty w świetle lampki na czole….Nie zatrzymuję się, nie pozdrawiam…i tak by nie dostrzegł…Znów kłopoty w orientacji…W jasnym kręgu, odbijającym się od mlecznego powietrza, gubię zarys ścieżki (!) …Chwilami poruszam się, jakbym był pod wpływem alkoholu…cały czas próbując nie zgubić rytmu…Koło gastronomii ostatecznie jednak pomaga mi w tym mój odtwarzacz, który milknie, gdy wduszam po omacku przyciski, chcą pchnąć playlistę do przodu….Klnę pod nosem, zwalniam, próbuję ożywić go w ruchu, ale w końcu muszę przystanąć… 🙁 …Mała reanimacja i startuję dalej…Podbieg…nierówny. Uważam na stopę – dziś ortopeda skorygował mi wkładkę, wciąż boleśnie, staram się więc nie zapewniać sobie dodatkowych bodźców….Zbieg i droga przez cypel…Na zwężce policzkują mnie gałęzie, które zjawiają się znienacka – znów zgubiłem ścieżkę….Jakaś mysz polna (a raczej leśna) przebiega mi pod nogami…Mgła gęstnieje – bieg przypomina bardziej grę komputerową, w której uczestnik po raz kolejny przemierza trudny teren, licząc, że wystarczy, zamiast wzroku, „mieć trasę w głowie”….Wracam nad Rusałkę…

Zastanawiam się nad scenariuszem – nie miałem gotowego planu, ruszyłem „na spontanie”, na początku pomyślałem o dwóch kółkach wokół jeziora, ale teraz tracę zapał…Nie przepadam za powielaniem trasy…Po ciemku, w deszczu, mgle i samotnie mam jeszcze mniej zapału….Przed podbiegiem decyduję – zrobię tak: zamknę pętlę, dołożę jeszcze taką małą, brzegiem, by uzbierać 7km, wrócę na podbieg i tu pobawię się troszkę w sprinty….Znam to z przeszłości….Kiedyś, sporo czasu temu, w takich okolicznościach i na tej trasie pobiegłem bodaj pierwszy wspólny trening jedynie w duecie własnie z Magdą….Było przepysznie 🙂 🙂 …Na koniec również galopowaliśmy przy światełku w górę i w dół….Ciężko nam było wtedy w ogóle zakończyć ten trening, tak wspaniale się bawiliśmy 😉 …Dziś nie ma obok mnie jej czarodziejskiego uśmiechu 🙁 , a deszcz i mgła zaglądają nie tylko za koszulę, ale i do serca….Dziś, zamiast rozkoszować się chwilą, chcę ją zawzięcie zakończyć…Ale z godnością, będą więc podbiegi…

Uspokajam serce, włączam czujnik tętna, ustalam 144bpm jako próg odpoczynkowy – będę go osiągał przed każdym powtórzeniem…Kilka głębszych wdechów i ruszam – ręce mocno pracują, prostuję sylwetkę, a kolana staram się unosić wyżej…Nie pędzę na maxa, ale próbuję to robić technicznie….Stopa boli, bo wybicia są ze śródstopia…no ale cóż….Pierwszy podbieg zaliczony, powrót truchtem w dół…Jeszcze tylko 9 razy 😉 ….Na dole kilka wdechów i powtórka….Znów w dół…Idzie boleśnie, ale gładko..serce szybko się uspokaja, dając komendę do kolejnej próby…Czuję delikatne zmęczenie „czwórek”, ale o to chodziło…by dać sobie troszkę „popalić”….Przy ostatniej próbie, gaszę na  chwilę czołówkę…oko przywyka do ciemności…Teraz widzę ten „właściwy” świat wokół – zarys drzew i spowitą zasłoną mgły ścieżkę nadbrzeżną…Gaszę swoją muzykę, a wsłuchuję się jedynie w melodię deszczu…Nagle, nie wiedzieć skąd, dopada mnie świadomość, że wcale nie muszę być tu sam….Kilkadziesiąt metrów na prawo od mnie jest miejsce stracenia więźniów z Fortu VII….Dziwny dreszcz przechodzi po ciele, no ale….ze świadomością tragicznej historii tego miejsca nie rozstaję się nigdy, gdy tu biegam…..Ostatni wbieg staram się robić jakościowo tak, jak poprzednie, na „szczycie” zwalniam do truchtu i tak trzymam już w kierunku do torów….Mordor mnie żegna ostatnim podbiegiem, ale nie szaleję na nim….Mgła wypuszcza mnie z objęć na granicy lasu, na torach…Tym razem nie zatrzymuję  się na rozciąganie tu – boli mnie i przygnębia pustka tego miejsca… 🙁 🙁 🙁 …biegnę dalej w górę uliczki….Nie wiem dlaczego, ale światła auta, które jedzie teraz wprost na mnie, utożsamiam ze światłami auta mojej biegowej partnerki – jakbym liczył, że wracając z pracy odbije, zajrzy….To tylko złudzenie, echo samotności….a jednak dość trwałe, bo gdy przebiegam tunelem i wbiegam na parking, postanawiam dopełnić 700 metrów dystansu trasą, którą ona zwykle przybiega na spotkanie….”Może to abstrakcyjne, ale nie niemożliwe..” – myślę…Potrzebowałbym blasku jej uśmiechu teraz, by rozpędzić zły nastrój…Biegnę wzdłuż Dąbrowskiego..Kilkanaście metrów ode mnie ludzie przemykają w swoich bolidach zamyśleni, bez świadomości mojej obecności na pustej asfaltowej ścieżce….Jeszcze kilkanaście metrów i zawracam…Przez chwilę jest pokusa, by….ale nie, to bez sensu, nie biegnę dalej, czas wracać do auta….Ktoś za mną jedzie…”A może…” . Nie, to iluzja…Dziś mam być sam….

…Gdy docieram do auta, Garmin pokazuje ponad 10km…Ok. To mi się podoba. Krótkie rozciąganie przy murku vis a vis, a potem otwieram bagażnik i siadam na progu…Piję izotonik….Muzyka gra rzewnie, a ja z żalem zerkam w kierunku, gdzie deszcz spłukał moje nadzieje na jedyny radosny akcent tego wieczoru…..Dopadają mnie wspomnienia…Wiele chwil „pobiegowych” tu spędziłem, rzadko sam….Tęskno mi….Myślę o tym, że trud, jaki mam za sobą, nie ma żadnego znaczenia….nie pomógł mi…nie oczyścił mnie…. 🙁 . Smuci mnie perspektywa najbliższych dni, o jakiej się dziś dowiedziałem… Najprawdopodobniej taki wieczór, jak dzisiejszy, nie jest ostatni…Piszę jeszcze krótkiego smsa do Joli, by dowiedzieć się, jak się czuje…a potem wsiadam do auta i odjeżdżam…Trasą nieco na około, przez znajome miejsca…ale….tak własnie chcę…..

Z blaskiem lamp, refleksem kropli na szkle, cichą muzyką…jadę pomału do domu…..

Garmin zapisał…

Wrażenia…

Bieganie samotne dalekie jest od moich marzeń…Zwłaszcza teraz…Wczoraj stało się koniecznością…Nie było wyborem, tak jak to miało miejsce tydzień temu, gdy zagłębiałem się o poranku w górską dolinę nieopodal sennego jeszcze, włoskiego miasteczka Semonzo…Paradoksalnie wtedy myślałem o dniu takim, jak dzisiejszy, że wrócę i będę biegał znów obok tych, których towarzystwo jest dla mnie jak tlen 🙂 …Nie udało się i w najbliższym czasie będzie o to trudno….Cóż. Trzeba przeczekać…Jak ten dzisiejszy deszcz i mgłę……..Słońce musi w końcu wstać i ogrzać duszę 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *