Czwartek 05.09.2013r.

 

Zakręceni…wokół jeziora 🙂

Tak, tak…tym razem nie środa…. 😀 …A co! – niech dzieje się coś nowego 😉

Tak naprawdę…skończył się beztroski czas wakacji (ogólnie, bo ja ich nie miałem) i krystalizuje mi się nowy grafik tygodniowy, choć, póki co, nic na 100% nie wiadomo jeszcze…Z „zesżłosezonowego” punktu widzenia trening w środę był ważny, bo we wtorki i czwartki miałem siłownię, a w poniedziałki kosza…Wszystko ładnie się zgrywało. Teraz – wieeeelka niewiadoma…Wczoraj byłbym wolny dopiero ok. 19:30, a że o 20tej robi się ciemno, musiałem zaproponować dziewczynom i Przemkowi przeniesienie zajęć na kolejny dzień. Nikt nie zaprotestował. Udało się.

Dziś jeszcze przedpołudniem robimy małą „konferencję smsową” pt. „gdzie, dokąd i o której”…Ładna pogoda kieruje myśli na Strzeszynek, choć sam zgłaszam otwartość na zmiany i podsuwam propozycję Marcelina, Dębiny, a nawet Malty za Browarną….Największą jednak ochotę mam, jak co środę, na pomoczenie nóg (a może nawet kąpiel) w ulubionym tego lata jeziorze…Ostatecznie wykreślam nową trasę „strzeszyńską”, by uatrakcyjnić nieco nasz bieg przynajmniej w części „do”, bo powrót byłby klasyczny z racji mroku i konieczności wspomagania czołówkami…Przecieranie nowego szlaku nawet z własna lampką mogłoby znaleźć finał na ostrym dyżurze oddziału chirurgii szczękowej 😀 😀 …..Ustalamy też wcześniejszy start, o 18:30.

Tak – czekam na ten wieczór. Bo od niedzieli minęły cztery długie dni. Bo miałem milion z pozoru ważnych spraw spraw, które bombardowały mnie jak alianci Drezno w czasie II Wojny Światowej. Bo brakowało mi uśmiechniętego, wesołego i pełnego pasji towarzystwa Agi, Magdy, Przema…Bo…po prostu…chcę już pobiec, uciec, zaginąć wśród zieleni naszych magicznych miejsc, przenieść się do innego świata wraz z przyjaciółmi…….

O 17tej jestem wciąż w biurze, ale się streszczam, bo wiem, że za godzinę muszę już być w drodze. Ostatecznie mam jej pół, by się odświeżyć, przygotować i ruszyć. Udaje się. Znów zabieram ręcznik 😉 😉 . Tak – mam jakąś mała nadzieję, że uda się wykąpać. Pomimo świadomości, że woda może być już mało przystępna… 😉

Tuż przed wyjściem wysyłam krótkie info do Anity – od półtora tygodnia wożę dla niej małą przesyłką od Moniki, może uda się jej to wreszcie przekazać. Przed parkowaniem, na dojeździe, puszczam jej „głuchacza”, że jestem. Szybko do mnie zbiega. Spotykamy się ledwie na chwilę, ale…bardzo miło ją widzieć 🙂 . Nawet mimo tego, że słyszę słowa, których pewnie nie chciałbym usłyszeć…Ona była (i pozostanie) naszą Iskierką – osobą, od której wszystko się zaczynało – biegowo i towarzysko…inicjatorką tych środowych wybiegań…Razem przemierzyliśmy sporo kilometrów zimą, gdy inni woleli siedzieć pod ciepłą pierzynką…..Teraz,  w krótkiej rozmowie,  zastanawiam się, czy…. jeszcze… kiedykolwiek…razem pobiegniemy….. 🙁

Nie mogę zbyt długo stać, zbliża się wpół do siódmej…Dzwoni telefon – Agnieszka – zaskakujące info: „nie pobiegnę dziś z Wami – nie odpaliło mi auto…” 🙁 . Trochę ścina z nóg, zwłaszcza okoliczności. Przykre to, ale deklaruję, że zbiegnę do czekających i coś pomyślimy…Żegnam się z Anitą….Szkoda, że spotkaliśmy się ledwie na moment, ale muszę już zmykać…

Tym razem odcinek z parkingu, przez tunel, po schodach, a potem w dół uliczką biegnę, do samej rogatki…Magda czeka w aucie, Przemka jeszcze nie ma. Witamy się – uśmiech oddaje nastrój 😀 . Dzielę się wiadomością o Agnieszce, zastanawiamy się, co można zrobić. Podjeżdża Przemo, który dziś zabrał ze sobą swoją Anię…

20130905_183243

20130905_183246

…ciekaw jestem, co planuje, bo Ania, choć z nami już truchtała, dopiero zaczyna biegać i naszym planom na dziś raczej nie podoła….Póki co, dzwonię do Agi, proponuję, by odpaliła auto „na krótko”, przyjechała, a gdy wrócimy z biegania, odpalimy je powtórnie, „pożyczając prąd” z auta Magdy. Agnieszka jednak woli nie ryzykować, już podjęła decyzję, że odpuszcza….Przykro nam strasznie, a ja słyszę w jej głosie rozgoryczenie i złość…… Pech – cóż zrobić. Zdarza się. W tych okolicznościach Przemo proponuje korektę planów i wspólne jedno kółko wokół Rusałki, ponieważ oni oboje będą musieli szybciej wracać. Przystajemy na to, choć patrząc w zachodzące słońce…..żal mi jest Strzeszynka…….każdy taki pogodny, piękny wieczór jest teraz na wagę złota….

Przechodzimy przez tory…Mój Garmin znów zasnął 😉 , muszę więc dać mu chwilę na pobudkę i kontakt z orbitą okołoziemską 😀 …. Wreszcie jest gotów, Magda też startuje swoje „cudeńko” i ruszamy….

20130905_183943

Początek już zwiastuje delikatnie, jak będzie wyglądał nasz dzisiejszy trening…SZYBKO  😀 …. Na pewno nie jest to dobra wiadomość dla Ani, której nie chcemy zostawiać. Z tego pierwszego kółka „wycinamy” cypel, biegniemy na wprost, na długi podbieg…Magdę dziś bardzo wyraźnie niesie do przodu – obserwuję, jak raz za razem delikatnie przyspiesza, wychodzi do przodu i zwalnia…Przemo to mocny zawodnik 🙂 , może sporo więcej, więc odruchowo dotrzymuje kroku…Ja staram się jakoś nad tym panować, zerkając do tyłu na Anię, która chce ten wznoszący się odcinek pokonać swoim tempem i pokrzykuje do nas „Spokojnie, biegnijcie…” . No to biegniemy..5:30…To nawet dla mnie jest dość wartko, co czuć w rozmowie – nie jest już tak płynna….Gdy teren się wypłaszcza, mijamy gastronomię w tempie 5:20-5:24…Uuuuu, przyspieszamy…Dla Ani to kiepska wiadomość, ale zapytany przeze mnie Przemo, odpowiada: „Spokojnie, poraaaadzi sobie..” . Ok, nie zwalniam więc, bo żal mi Magdy, która w najbliższą niedzielę biegnie półmaraton w Pile i, choć teraz już za wiele nie poprawi, to jednak dobrze byłoby, by „mocniej” pobiegła trening, póki ma możliwość….Jednocześnie zastanawiam się, ile dziś łącznie potruchtamy, bo przy śrubowaniu prędkości paliwo może mi się nieoczekiwanie skończyć :D.

Po drugiej stronie jeziora tempo się nie zmienia. Osiągamy zbieg od rogatki i tu mam ochotę na sekundę pauzy – chętnie „zaassię” nieco wody 😀 i wyrównam oddech. Przyglądam się Magdzie – zrelaksowana, uśmiechnięta, w aurze szczęścia, jakby dopiero zaczynała bieg 😀 …Ja natomiast – jakbym skończył właśnie interwał :D. Przemo będzie czekał na Anię, a potem z nią już zmykał – żegnamy się więc i już w duecie ruszamy na podbój dużego Nike’owego koła wokół Rusałki. Cały czas, pomimo, że tempo się nie zmienia, rozmawiamy fajnie ze sobą. Mówimy o naukach BBLowych, o lekkości biegu, wspominamy Darka, wysokiego kolegę Magdy, który ostatnio zagubił się w górach na bieganiu i „wykręcił”  w tych okolicznościach…ponad 60km marszobiegiem… Jest wesoło – Magda, podobnie jak ja: cały dzień spędza w nawale różnych zajęć, wśród mniej lub bardziej ciekawych ludzi i jest szczęśliwa, gdy może się na chwilę  z tego świata wyrwać…Radość bije z niej jak blask księżyca w pełni 🙂 . Mnie jest strasznie przyjemnie, bo trasa mija błyskawicznie…co nie znaczy, że łatwo….Wracamy do zbiegu od rogatki z krótką pauzą przy mostku. Poprawiałem m.in obuwie – dziś ubrałem nową parę Ekidenów 75ek, bo poprzednia pod śródstopiem przekazuje już informację nawet o wielkości ziaren piasku 😀 , tak ubiłem już tam piankę….Osiągam punkt startu nieco ociężale, tak przynajmniej czuję – zatoki tradycyjnie dają popalić, oddycham wyłącznie przez usta, co uniemożliwia mi np. picie w biegu….Teraz przystajemy na kilka łyków. Mamy ~8,6km za sobą. Magda trafia idealnie z propozycją – PODBIEGI 😀 . Mimo, że oboje czujemy w nogach tempo, obojgu nam….się chce 😀 😀 . Spacerkiem wędrujemy na naszą górkę, zrzucam plecak i chowam za drzewami. Światła nie jest za wiele, ale ścieżkę jeszcze jako tako widać, więc nie szaleję z czołówką. Ustawiamy się na starcie, a z nami nasze bliźniacze Garminy 😀 . Startujemy, w biegu udzielając sobie wskazówek. Staram się, by nie był to sprint na maxa – Magda mnie jednak koryguje, bo faktycznie „wydarłem” do przodu jak najlepszy „arab” ze Służewca…Bieg ma być ładny technicznie i ma pracować całe ciało. Schodzimy marszem. Mała pauza na uspokojenie serducha i znów – najpierw dynamicznych kilka odbić, potem stopniowo coraz szybciej..Ręce pracują mocno, tak jak nogi. Za trzecim razem synchronizuję kadencję z Magdą – okazuje się, że bieganie może też kształtować słuch i wyczucie rytmu 😀 . Fajnie to brzmi, gdy odbijamy się od szutrowej nawierzchni idealnie w tempo. Podoba mi się!!! 😀 😀 . Ciemność zapada gwałtownie, ale nasze oczy jakoś nadążają z adaptacją. W czwartym „podejściu” gubię się, czy włączyłem zegarek, czy nie i ten odcinek, przez manipulacje przy nim, wychodzi najgorzej….Ostatni jest już ok. Schodzimy po mój plecak.

Czas na własne oświetlenie 🙂 . Uzbieraliśmy wytężoną pracą 9,5km i tak rozmawiamy, że dołożymy jeszcze troszkę, by było choć te standardowe 10km….”Albo dwanaście…” dodaje zadziornie Magda i wywołuje wspólny śmiech 😀 😀 . No dobrze, niech będzie i dwanaście, ale już spokojnie, bez „dopalaczy” 😀 .

Truchtamy brzegiem jeziora…Wygląda magicznie w ostatnich tchnieniach dnia…Tam, gdzie wbiegamy w objęcia drzew, gestem zapalam światełko…Przydatny to „bajer”, nie trzeba macać, szukać przycisku….By zakończyć „dwunastką” nie wystarczy zawrócić na rozdrożu – kilka sekund narady i biegniemy dalej brzegiem, w stronę mostku 🙂 . W tym tempie, bliżej 6:00, odżywam 🙂 …Albo to endorfiny już robią swoje 😉 …Albo towarzystwo Magdy 😉  . Na niedzielnym miejscu zbiórki nawet nie stajemy – bez słów postanawiamy, że..dołożymy jeszcze jedno, małe kółko 😀 😀 …Po prostu, świetnie się bawimy…. 🙂 Wokół ciemność wystraszyłaby nawet Egipcjan 🙂 .

Prowadzi nas mój świetlisty krąg, skupiony kilka metrów przed nami. Gdy jednak Magda łapie jakiś mały dołek, który chce ją wytrącić z równowagi, kieruję strumień rozproszonego światła bardziej pod nogi…Bez niego biegu by nie było….Zakręcamy na ostatni odcinek, pokonujemy z joggingową już gracją zatopiony w mroku podbieg, który „ujeżdżaliśmy” kilka chwil temu…W dół, potem do góry i osiągamy tory. Tu STOP dla urządzeń – pięknie, prawie 14km za nami!…A miała być …”marna dycha”! 😀 :D…

Kilka podstawowych ćwiczeń rozciągających i Magda musi uciekać – podwozi mnie pod moje zaparkowane auto, mamy okazję jeszcze chwilę pogadać 🙂 . Zostając sam kontynuuję stretching, a gdy uznaję, że wreszcie czas odpocząć 😉 , siadam pod otwartą klapą bagażnika i głęboko oddycham tym niezwykłym, wrześniowym wieczorem…. Mam uczucie, jakby we mnie wszystko szumiało, jakby w żyłach, zamiast krwi, płynęły czyste hormony 😀 – mimo zmęczenia, mimo chłodu głaskającego po mokrej koszulce…ja się czuję…WSPANIALE!!!

Na Garminie….

Wrażenia….

Przekładając trening na czwartek, ryzykowałem, że dziewczynom może to nie odpowiadać i że będę musiał „szurać” sam…Okazało się, że obie mają nawet większą czasową swobodę w czwartek i ten dzień nie jest złym wyborem. Rzutem na taśmę mogliśmy się nawet umówić na 18tą, ale nie chciałem już nic zmieniać w ostatniej chwili.

Żal mi trochę tego Strzeszynka – nie mam pojęcia, czy temperatura wody byłaby „kąpielowa”, ale kolejny zachód słońca na kryształowym niebie nawet z nogami tylko po kolana w wodzie byłby fajny…Biegamy razem, dlatego propozycję Przemka przyjęliśmy, mimo, że z góry zapowiedział, że zrobią z nami raczej tylko jedno kółko wokół i mimo, że zdawałem sobie sprawę, że Ania może nie utrzymać tempa, jakie podyktuje, szykująca się do „połówki” w Pile i poznańskiego Maratonu, Magda. Cały trening wczorajszy pokazał jednak dobitnie, że nie należy bać się zmian – i to pierwsze kółko w szerszym gronie, i ta kontynuacja w duecie były świetne i w sumie ułożyły się w wartościową aktywność. Oczywiście – przykrość ogromna, że taki pech spotkał Agę, bo jej obecność i opowieści jak zwykle dodałyby smaku w tym towarzyskim wymiarze spotkania i jeszcze bardziej poprawiłyby humory 🙂 .

Magda…Powiedziałem jej, biegnąc ramię w ramię, że nadziwić się nie mogę, jaki znaczący progres wydolnościowy zrobiła. Świetnie widać to w zwyżce tempa treningowego – biegnąc w grupie, chwilami przypomina bolid Formuły 1, robiący zakosy prawo-lewo, by rozgrzać ogumienie przed zasadniczym wyścigiem 😀 …Kipi MOCą 😀 . Szacuję, że już teraz mogłaby biegać luźno sporo poniżej 5:00, a już na pewno interwały, do których ją gorąco zachęcam. Nie wiem, skąd w tej drobnej, smukłej dziewczynie tyle energii, ale chwilami mam wrażenie, jakby gdzieś w jej środku dochodziło do rozszczepienia atomu 😀 , jak w reaktorze! 😉 . Ma ponadto w swoim charakterze zakodowaną waleczność i pracowitość, a wszystko to „poza fleszami kamer”. Wczoraj, na przykład, gdy zadecydowaliśmy o przeniesieniu zajęć – zgodnie z moim przypuszczeniem – ona nie zmarnowała okazji  🙂 . Poszła na solowe wybieganie, zaliczyła 19,5km…A dziś, jakby nigdy nic, zjawiła się wśród nas 🙂 , uśmiechnięta i zrelaksowana. Co więcej – sama zaproponowała podbiegi 🙂 . Owszem – zmęczenie się kumuluje i pod koniec nawet się do niego przyznawała, ale i tak – jest niesamowita 🙂 .

Muszę powiedzieć, że świetnie mi się z nią biega 😀 . Z każdym treningiem, więcej rozmawiamy, więcej dowiadujemy się o sobie werbalnie i niewerbalnie. To z kolei sprawia, że każdy trening jest fajniejszy, niż poprzedni – ma więcej wartości sportowej, ale też – co mnie cieszy – towarzyskiej. Martwi mnie natomiast inna kwestia – muszę i to pilnie popracować nad sobą, bo nieuniknionym jest, że w pewnym momencie nasz wzajemny poziom biegowy tak się rozejdzie, jak mój i Macieja, a spotykać będziemy się tylko na…”dokrętkach” 🙂 . Póki co – wspólne bieganie daje mi mnóstwo radości, „pompuje” we mnie energię…

Faktycznie – na tą godzinę, półtorej przenoszę się w inny świat, inny wymiar. Radość i przyjemność w czystej postaci 🙂 .

Ledwie się rozjechaliśmy w swoje strony, a już czekam na kolejną okazję do wspólnego pobiegania. Pojutrze 😀 .

No i liczę, że Aga upora się ze złośliwym akumulatorem, by być z nami 🙂 ….

************

Gdy zapadał mrok, a my truchtaliśmy wokół otulonego mgiełką jeziora, trzymając kurs wyznaczany przez moją czołówkę, nie zabrakło ostatnio gorącego tematu – samotnego biegania dziewczyn wieczorem, po lesie. Gwałt w Lesie Kabackim zapalił jakieś kontrolne światełko, które właściwie powinno palić się i ostrzegać zawsze.

Jestem tym zdarzeniem zszokowany, zbulwersowany, wściekły…W konsekwencji tego, co zaszło w pełni popieram podkreślane przez nasze panie „prawo do biegania gdzie się chce i kiedy się chce” i to, że wszyscy powinniśmy się czuć bezpiecznie. Ale nie będziemy. Żyjemy w realiach, w których Policja również zaciska pasa, jej „kontyngenty” paliwa nie są przepastne, a ilość etatów nigdy nie będzie taka, by nas skutecznie chronić. No i radosna polityka Rzeczypospolitej Dziadowskiej, w której miliony wydaje się na aparat ścigania, na fotoradary, by na prostych, leśnych drogach, poza terenem zabudowanym, przy zerowym zagrożeniu dla innych „polować” na naszą kasę tylko dlatego, że budżet państwa jest jak sito. W takich okolicznościach nie ma co liczyć na skuteczną ochronę ze strony służb zdzierających buty pieszo i odrabiających tą zdecydowanie mniej atrakcyjną część policyjnego fachu – pozostaje więc nam zachować maksimum zdrowego rozsądku. Czy się to podoba, czy nie. Dla własnego dobra.

Magda biegała wczoraj wieczorem samiuteńka….Magdo!…i Wy dziewczyny to czytające! – daleki jestem od kulenia się i popadania w psychozę strachu, raczej zawsze odważnie stawiam czoła wyzwaniu, ale Wy jesteście płcią piękną (celowo nie piszę słabszą) i w tym wypadku proszę: nie biegajcie same!…..I niech nie porwą Was ożywione dyskusje w duchu feminizmu lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia, czy nawet porywające i wzniosłe hasła „mamy prawo do…a nikt nie ma prawa do…”. Macie jedno życie. Bezcenne. Chrońcie je. Nawet kosztem dyskomfortu, że coś lub ktoś bezprawnie zmienia Wasze plany.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *