Czwartek 10.04.2014r.

 

Spóźniona dekoracja i wspomnienia „połówki”…

czyli czwartkowa magia biegania…

19:57. Żarnowiecka. Rogatka kolejowa. Piękny bezchmurny wieczór! Boże, jak długo czekałem na chwilę, gdy tu się zjawimy i nie będziemy musieli od razu zapalać czołówek!! 😀 …Co prawda tarcza słońca jest już w drodze na drugą półkulę, ale jego blask cały czas zółtawo-pomarańczową łuną rozświetla niebo nad lasem 🙂 . Ciepło, wokół słychać śpiew ptaków i czuć nieśmiałe wiosenne zapachy…O takiej porze człowiek się zakochuje 😉 , takie chwile mają w sobie niemal namacalną magię…Nie zrobiłem nawet kroku, a od endorfin aż kręci się w głowie 😀 . Wyjątkowe uczucie…

Zaskakująco, pierwszy raz od niepamiętnych czasów wspólnego biegania, jestem tu…pierwszy (!)….Wokół pusto…Czuję się trochę, jak aktor który w poszukiwaniu natchnienia i uspokojenia tremy wychodzi na scenę przy pustej jeszcze widowni, albo jak piłkarz, który przed ważnym meczem spaceruje po murawie boiska 🙂 …Rozglądam się, nie widzę nigdzie ruchu, nikt nie nadbiega, nie jedzie żaden samochód…Dusza wibruje, bo wiem, że mimo pustki wokół, nie będę sam 😀 . Zaczynam się rozgrzewać….Mija kilka chwil i widzę znajomy błękit i uśmiech 😀 – Magda 😀 . Witamy się serdecznie..Pamiętam, jak pierwszy raz zapytała o nasze „biegowe środy”, rok temu i zjawiła się, gdy biegała z nami jeszcze wtedy Anita i Przemo…Milcząca, tajemnicza wojowniczka 🙂 , która zimą spoglądała zza kominiarki ładnymi, dużymi oczyma i budziła moje zaciekawienie, gdy przybiegała z grupą „wyjadaczy” Piotra vel Kulawego…Potem zjawiła się z nią Agnieszka – uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka, której radość emanowała ze wszystkiego – sposobu poruszania się, spojrzenia, z tego, jak opowiadała…I już została z nami 😀 . Teraz czekam z Magdą na nią i na Jolę. „Zosia Samosia” – bo takiego nicka używa po dziś dzień trzecia z bohaterek dzisiejszego wieczoru, pojawiła się pewnej niedzieli na zajęciach jeszcze w czasie, gdy prowadziła je Monika…Namawiał ją Piechu, podmawiałem i ja – ambitna, waleczna i równie wesoła dziewczyna, która z zawziętością szlifuje formę, by biegać coraz dalej i coraz lżej…Trafiła do nas i od razu przylgnęła. Jest jak trzeci diament w koronie – jej energia działa na wszystkich 😀 . To ona tak ładnie nazwała nas „swoją biegową rodziną” 🙂 .

Czekamy. Kilka chwil i jest błysk świateł. Podjeżdża auto. Pierwsze, co dostrzegam to uśmiech Agi – od razu jest wesoło. Dołącza do nas niespodziewanie Beata – która biega z nami w niedziele, a dziś przeciera asfaltowe kółka blisko domu. Wiedziała, że jesteśmy i chciała się z nami spotkać . Bardzo to miłe 🙂 . Wyciągam schowany w dłoni zaległy medal Grand Prix dla Joli i w świetle aparatu Magdy robimy małą ceremonię wręczenia 😉 . Ojjjj, właśnie Jola – jak niewielu – zapracowała sobie na ten ładny krążek…Jest bardzo dumna i uśmiechnięta od ucha do ucha 🙂 . Beata nam błogosławi, a my ruszamy na Strzeszynkowy szlak….

Od początku biegniemy spokojnie. Śmiejemy się, bo Magda, chyba z radości spotkania ..zapomniała czołówki 🙂 . Światła jednak mamy aż nadto, a teraz, póki jeszcze resztki dnia na niebie, nawet nie musimy uruchamiać naszych latarek….Wieczór jest PRZEPIĘKNY….Na takie chwile warto czekać cały tydzień…Mam taką swoją, małą definicję szczęścia i ona właśnie dotyczy chwili…Ma teraz pełne zastosowanie 😀 😀 . Oczywiście rozmowy zaczęły się już przy torach i trwają w najlepsze. Odcinka do Lutyckiej prawie nie rejestruję…Tuż za nią jest kawałek wolnej przestrzeni – ogień na dogasającym nad lasem niebie jest bajeczny…Natura sama tworzy nam najpiękniejszą na ziemi scenerię do biegu…Była moim wrogiem w niedzielę, gdy upał odbierał resztki sił i wody, teraz jakby chciała nas udobruchać 😀 ….Zanurzamy się ponownie w las, Aga i Jola mają już czołówki włączone, ja chłonę ostatnie fragmenty dnia…Jestem troszkę z przodu i raz za razem przyhamowuję, by dziewczyny mnie dogoniły…Rozpiera mnie radość, dusza chciałaby krzyczeć…Niezwykłe emocje rodzą się w człowieku, gdy znajduje się w miejscu i wśród ludzi, których lubi 🙂 . Nie włączam się w rozmowę, słucham i raz za razem coś tam „podrzucam” . Jola, która mocno pracuje, mimo koncentracji na biegu, też coś od siebie dodaje raz za razem. Dopiero co wróciła z wypadu na narty, jest wypoczęta i pełna życia 😀 . Z uśmiechem na ustach przecinamy Biskupińską…Tu, na kolejnej „otwartym” odcinku, gdzie po lewej stronie zaczynają się Strzeszyńskie „rozlewiska”, czuć w powietrzu, jak ziemia oddaje nagromadzone ciepło wraz z wilgocią i zapachem roślin…Delikatny chłodek w tym miejscu to normalka, ale nam jest ciepło, jesteśmy rozgrzani i ruchem, i rozmową 🙂 .

Jakby w sposób naturalny znów odrywam się do przodu, a ze mną Magda. Zerkam za siebie co kawałek, by sprawdzić, czy dwa światełka za nami nie są za daleko…Dystans się nie zmienia, kilkadziesiąt metrów…Uśmiecham się – Jola znów biegnie bez przerwy, już nie robi pauz w marszu, jak niedawno jeszcze 🙂 …Brawo! Forma rośnie…Wykorzystuję ten czas na rozmowę z Magdą…Magia chwili…Oświetlam nam drogę…Gdy zacząłem biegać w grupie, rozgadałem się, zawsze jednak uwielbiałem słuchać…Teraz też słucham Magdy i sprawia mi to przyjemność…Tematy są ważne, życiowe…ale nie tylko . Magda ma w sobie wiele radości życia i mimo, że ma ciężką pracę, która wywiera na niej piętno każdego dnia, często śmieje się i czuję, że żyje  wspólną chwilą… Bardzo mnie to cieszy, łapiemy tak fajny rezonans, że rodzi się we mnie smutek, że z 5,4km został zaledwie kawałek… 😉  . Łąka i dwie nitki ścieżki do plaży. Nie spieszymy się, nie ścigamy, jakby obojgu nam było żal przyspieszać postój 🙂 . Wbiegamy na pomost. Nie zatrzymuję się, chcę dotrzeć do końca, ale śmiech z mroku jakiejś grupki młodzieży powoduje, że nie chcę nikogo płoszyć latarką…Przystajemy przy barierkach i czekamy na dziewczyny…Sięgam do Garmina, chcę go zastopować, ale nie odpowiada 🙁 …Zawiesił się….Nie reaguje. Pierwszy raz mnie zawiódł…A niech to!…Dobrze, że teraz, a nie na półmaratonie (!)…Trudno…

Księżyc na niebie, lekkie chmurki, które dodają mu aury tajemniczości i zatopione w mroku jezioro, w którym przegląda się wieczorne niebo…Jak zawsze magicznie…Nie znudzi mi się ten widok chyba nigdy 🙂 . Dwa światełka wbiegają na pomost. Jola przejmuje aparat Magdy, a potem mój i robi nam sesję zdjęciową 😀 .

20140410_205420

Proponuje oczywiście, bym zrobił tradycyjne ujęcie z samowyzwalaczem 😉 …

20140410_205204

Idę za ciosem. Kładę się na pomoście i robię kilka dodatkowych ujęć 😉 – pełen „celebrytyzm” 😀 .

Czas na nagrodę – ciepłą herbatę. W drodze opowiadamy dowcipy 😉 . Pani w bufecie już się nas spodziewa, więc wita uśmiechem. Jak w domu 😀 . Na stolik wędrują cztery filiżanki.

20140410_211019

Rozpoczyna się „Jola-show” 😀 .

20140410_211034

Najpierw szaleństwo zdjęciowe….

20140410_211247

20140410_211613

potem ich oglądanie….

20140410_212904

i śmiech na widok tych mniej udanych, a wszystko przeplatane zabawnymi opowieściami. Energia z niej emanuje wyjątkowa 🙂 . Nas bolą policzki od śmiechu 😀 . Czas w kafejce mija błyskawicznie, bez kontroli…To nasz świat, zatracamy się w nim – nikomu nie chcę się wracać…W żartach proponuję, że skoczę po auto i przyjadę po wszystkich 😉 . Szkoda, że parkuję aż 6km stąd 😉 …

Zanurzamy się w mrok, rozcinając go blaskiem latarek. Pierwsze uczucie chłodu mija szybko. Trzymamy się razem, a gdy mimo to wybiegam w przód, zwalniam i dołączam do dziewczyn. Na odcinku do Biskupińskiej Magda bawi opowieściami z pracy 🙂 . Jest wesoło 🙂 . Dalej stadnina i znów las. Jola jest dzielna, mocno pracuje, nie przystaje. Lutycka nas zatrzymuje ledwie na sekundę, za nią dopiero dajemy wytchnąć koleżance – kilkadziesiąt metrów idziemy marszem 🙂 . Potem sama Jola znów nas podrywa do truchtu. Na podbiegu jestem z Magdą na czele, oglądam się za siebie – dwa światełka jak te duszki kilkanaście metrów za nami 😀 …Wracam wzrokiem do naszego świetlistego kręgu. Zbiegamy w dół..Tu jeszcze jesteśmy w poświacie wieczoru, ale przed nami znów las, a w nim podbieg do rogatki. Zerkam na Magdę kątem oka…Dziś startowała zmęczona pracą, spokojne tempo bardzo jej odpowiadało…O mało co w ogóle by nie przyszła, gdyby nie ostatnie moje zdanie na komunikatorze „to porozmawiamy za chwilę, gdy się spotkamy”.  Zmobilizowała się i teraz biegnie obok 😀 . Jest dzielna – życie próbuje stawać w poprzek temu, co kocha.. Wiem, że gdy jest wypoczęta i w nastroju, lubi się w biegu poszaleć, przychodzi mi więc do głowy myśl, by…nieco „szarpnąć” pod górkę 😉 . Mówię do niej: „No to lecimy, Wojowniczko!” 🙂 i zrywam się pod górę. Błyskawicznie reaguje i jest ze mną. Przyspieszam. Ona również. Na łuku jeszcze bardziej,. Widzę, że chce mnie wyprzedzić, więc wyrównuję. W mroku rozświetlonym jedynie moją czołówką mój wzrok nie widzę jej ruchów, ale czuję je 😀 …Jest jak cień obok mnie…Uśmiecha się 🙂 …Wygrałem, bo ją rozbawiłem i rozruszałem 🙂 . Przy torach wyhamowujemy i przechodzimy na drugą stronę. W oddali słychać syrenę pociągu. Nadjeżdża od strony Szczecina, ale z racji łuku nie widać jak jest daleko…Czekam przy metalowych barierkach, by uprzedzić Jolę i Agę. Są już i szybko przechodzą do nas. Ryk syreny się powtarza, tym razem tuż tuż. Mija chwila…dwie i nagle z ciemności wyskakuje wielotonowa bestia, z rykiem przelatując obok nas…Światło okien zlewa się w jedną żółtą smugę, a podmuch uderza w twarz…Imponująca manifestacja MOCy…

Rozciągamy się. Magda po kontuzji pilnuje tego 😉 . Jola z Agą chcą już uciekać – zawsze smutno się rozstawać, gdy jest tak fajnie. A dziś było mega wesoło 🙂 . Zostajemy we dwoje. Magda już nasyciła się biegiem. Idziemy więc pomału w kierunku Dąbrowskiego. Roznoszą mnie endorfiny – uwielbiam ten stan, gdy na przemian chce się śpiewać, biec, skakać w górę, dając upust emocjom. Moja partnerka, mimo zmęczenia, też się uśmiecha i cieszy chwilą 🙂 . Miło nam pospacerować. Gdy przechodzimy tunel, tym razem ja idę kawałek w kierunku jej powrotu i dopiero tam się żegnamy. Magda nie ma już parcia na bieg, zmęczenie wygrywa…Patrzę, jak się oddala, ciekaw, czy jednak się skusi i  potruchta, czy pójdzie …Uśmiecham się – idzie 😉 . Może, tak jak ja, nie chce jeszcze wracać do rzeczywistości, a może po prostu odpoczywa..Obracam się w stronę auta…i w tym momencie jak błysk pojawia się myśl: „przecież mogę ją podwieźć!” 🙂 – nie muszę z Lotników wyjeżdżać klasycznie, mogę to zrobić równie dobrze osiedlową drogą, która biegnie w kierunku, w którym poszła…Wskakuję do auta, odpalam i z piskiem opon zakręcam, mając nadzieję ją dogonić 😉 . Udaje się po kilkuset metrach. Truchtała, ale z radością przyjmuje zaproszenie 😀 . Takie niespodziewane…spotkanie po spotkaniu! 😀 . Możemy sobie pogadać jeszcze przed całe długie trzy minuty…Taki ekstra bonus 😉 . Wysiada pod domem, ja nawracam, kiwam i odjeżdżam…Niezwykłe zakończenie przemiłego wieczoru… 😀

Garmin…

Po raz pierwszy mnie rozczarował, zapisał niecałe 3 kilometry… 🙁 . Złapał „zawiechę” na wyjściu z autopauzy….Co więcej, gdy wróciłem do domu, nadal nie reagował…

Wrażenia…

Każdy z wieczorów czwartkowych pozostawia wyjątkowe wspomnienia…Bo to bieganie w szczególnych okolicznościach, o wyjątkowej porze i w ulubionym towarzystwie. Sam ruch jest tu niemal tłem. Spotkanie, rozmowy i radość są wartością zasadniczą. Niemal trzy godziny w niezwykłym świecie, daleko od codzienności. Reset…Cudowny 😀 . I potrzebny 😀

Zawsze żal mi, gdy przychodzi koniec. Dziś niespodziewanie udało się zakląć rzeczywistość 🙂 . Ugiąć czasoprzestrzeń 😉 . Wieczór potrwał o trzy minuty dłużej 🙂 ….Niby błysk zaledwie, a jakbym dopisał wieczność 🙂 …..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *