Czwartek 10.10.2013r.

6 facetów, 3 dziewczyny, 4 światełka…

Nie zawsze lubiłem biegać po ciemku. Właściwie gdy biegam sam, co zdarza się od czasu do czasu, średnio mi to wychodzi. Pomijając fakt, że się najzwyklej w świecie nudzę, bo nie mam do kogo gęby otworzyć, to samotność sprzyja „bujaniu w obłokach”, zamiast koncentracji, a to z kolei powoduje że tu „przyszuram”, tam złapię dołek, czy się potknę… 😉 . Zupełnie inaczej jest, gdy „światełek” obok jest więcej i można z nimi..pogadać 🙂 .

Odliczanie do czwartku zacząłem po poniedziałkowej inauguracji kolejnego (lepiej nie mówić, którego już 😉 ) sezonu na parkiecie pod koszami 🙂 . We wtorek wróciłem co prawda też na siłownię, ale to nie to, co intensywny i dłuższy wysiłek „na łonie natury” 🙂 . Poza tym – byłem tam sam. No może prawie, bo niespodziewanie spotkałem Agę idącą na basen (jaki ten Poznań mały jest!) i chwilę ze mną był mój kolega i coach, Maciej. Większość jednak czasu przerzucałem ciężary solowo 🙁 … Czwartkowy wieczór zyskiwał więc z każdą chwilą na atrakcyjności 😉 .

Zapowiadało się fajnie. Nieco później, niż ostatnio, o 18:20, by mogła zdążyć Magda, ale za to licznie 🙂 . Późniejsza pora wcale mi nie pomogła w spokojniejszych przygotowaniach – tak jak ostatnio, po 17tej nadeszły „poważne zadania” do przerobienia w biurze. W efekcie ląduję w domu kwadrans przed szóstą. Ekspresowo się przebieram i pakuję, wyciągam auto z garażu i gnam na Lotników. Układ pojazdów na ulicach, leniwie wracających do swych domów, Poznaniaków, daje szansę troszkę „poslalomować” 😉 , co pozwala mi złapać za nogi „zieloną falę” , nim się budzi „(pseudo)inteligencja świateł” 😀

Jest dobrze. 18:25 auto w swoimi standardowym „boksie”, a ja gotowy, by zbiec do przyjaciół. Co ciekawe, temperatura wieczorna powala: 16 stp !!!! Dziś był piękny, słoneczny, ciepły dzień. Zastanawiałem się, co wrzucić na siebie, ostatecznie zostałem przy termo z długim rękawem, a awaryjnie wrzuciłem do auta wiatrówkę. Teraz, gdy ruszam, wiem, że mi się nie przyda – biegnę w samej koszulce. Na uliczce dochodzącej do rogatki rozgrzewam się jak bolid F1, krokiem dostawnym zygzakując w prawo i lewo 🙂 . Na dole czeka już spora grupka ludzi 😀 😀 . Aga, Magda, Maciek i Adrian, który był przed tygodniem – szczerzę się w uśmiechu na ich widok 🙂 . Jest i niespodzianka – jest koleżanka, która „nie lubi dzików” 😀 i kolega, maratończyk, który biega jako pacemaker 🙂 . WOW!! Skład robi wrażenie!! A nie ma jeszcze Przema, który znów ugrzązł w korku . Na niego czekamy, rozmawiając 🙂 . W międzyczasie dołącza też Szymon. Dzień jest coraz krótszy, czołówki na głowach. Dziś będą cztery światełka, mam nadzieję, że wystarczą dla wszystkich 🙂 .

Gdy z piskiem niemal zajeżdża Przemas i dołącza, my jakby na komendę odwracamy się, przechodzimy przez tory i ruszamy. Zapalają się lampki, odkrywając ścieżkę przed nami. Były propozycje nieśmiałe, by obiec Rusałkę kilka razy, ale największą siłę przebicia miała Aga 😀 – lecimy standardowo, do Strzeszynka 🙂 . Ja też jestem za 🙂 .

Jest niesamowicie! Pomijam już magię biegania z czołówką w terenie leśnym – dziś stanowimy tu mały „tłumek” 😀 . Jeszcze nie biegliśmy w sześciu chłopa, z trzema dziewczynami, wspomagani czterema własnymi latarniami! 🙂 . Od początku jest przesympatycznie, bardzo rozmowie. Na czele Aga z Magdą, podają dość energicznie tempo 5:40, szybsze niż przed tygodniem (~6:10). Ostatnimi czasy to moje zwykłe „taktowanie”, takie przelotowe, ale myślę o Adrianie i nowej koleżance, jak oni się odnajdą w przyspieszonym rytmie 🙂 . Na razie wszyscy dobrze się bawią.

Szerokość ścieżki jest dla nas za mała, by biec tyralierą (choć ścieżka i tak jest nasza 😉 ), pozostaje więc układ po dwie, trzy osoby w rzędzie. To sprawia, że nie słyszę, co fajnego opowiada Aga i zaczynam przetasowanie do przodu. Od początku wyrywa się na czoło Maciek, niczym „safety car” wyprzedzający inne pojazdy 😉 . Ja po jakimś czasie znów wędruję na koniec, by podzielić się nieco światłem z tyłami 😉

W nocy nie widać punktów orientacyjnych. To zaleta biegania nocnego w kilka osób, bo będąc zagadanym nasza psychika nie rejestruje znajomych szczegółów trasy, przez co wydatnie skraca się ogólne postrzeganie przebytego dystansu. Dziś mój Głos budzi się dopiero na Biskupińskiej, do której docieramy…nie wiem kiedy 😉 . Mam wrażenie, że idzie nam nad wyraz sprawnie, tym bardziej, że jedyny strażnik, Garmin, zapewnia o niezmiennie wyższym tempie. wdrapujemy się jeszcze delikatnie pod górkę skrajem lasu i skręcamy na polanę nadjeziorną. Ten kilkuset metrowy odcinek pokonuję na pełnym relaksie, starając się rozluźnić maksymalnie. Przy pomoście stop.

Resztki dnia dają nam jeszcze jako takie postrzeganie, możemy pogasić tutaj światełka.Jest cicho, tajemniczo, rzec można nawet…romantycznie 😀 . Cudowny wieczór nad pustym brzegiem jeziora. Niepisana tradycja mówi, że za kazdym razem chadzam tu z Agą po wodzie, więc i tym razem jej proponuję. Woda na pewno nie zachęca temperaturą, ale mimo to zdejmujemy buty i moczymy nogi aż do łydek :D…Każdy taki „rytuał” daje mimo wszystko wytchnienie zapracowanym kończynom…. Nie moczymy się jednak zbyt długo, bo trzeba wracać. Wstrzymuje start, bo Garmin znów zasnął 😉 . Startuję z Magdą. Rozmawiamy. Muszę mieć baczenie, gdzie są światła, by nikt nie biegł po ciemku i nie zrobił sobie krzywdy 😉 . Magda ma na głowie kupionego, a polecanego przeze mnie, Petzla, Myo RXP. Świeci bardziej rozproszonym, przyjemniejszym światłem, ale wydaje mi się, że brakuje mu mocy. magda obiecuje mi dać go na weekend, bym go poustawiał 😉 . Wydawało się, że z powrotem pobiegniemy wolniej, tymczasem tempo jest podobne 😉 . Wszyscy jednak trzymają fason. Gadammy i śmiejemy się. Atmosfera świetna. Wzajemnie ostrzegamy się o złożonych zaporach parkingowych, o przeszkodach. Nie straszą już nas rowery, bo to większość miłośników dwóch kółek czmychnęła przed zachodem słońca do domów. Biegnie się komfortowo, nie czuję zasadniczo zmęczenia, ot zwykły treningowy wysiłek. Uprzyjemnia go obecność towarzystwa. Miejscami słyszę koło nas szelest, penetruję światłem krzaki wypatrując zwierzyny, ale nic nie dostrzegam. Na odcinku do Rusałki rozmawiam o dzikach, które tu niedawno spotkaliśmy za dnia 😉 , dziś nie ma niespodzianek. Nad Rusałką zakręcamy w stronę podbiegu i dalej rogatki. Czuję się świetnie, więc gdy tylko jesteśmy u stóp ostatniego odcinka do torów wyrywam do przodu, by zrobić jeszcze taki mały akcent na koniec. Słyszę, że za plecami mnie ktoś goni – to Szymon, mąż Magdy. Dochodzi mnie na ostatnich dwudziestu metrach i mija. Stajemy przy metalowych zaporach obok torów i czekamy na pozostałych. Gdy docierają, przechodzimy przez tory, zostawiając za sobą mrok lasu – po drugiej stronie znajdujemy się we władaniu dwóch latarni sodowych. Możemy się spokojnie porozciągać. Nie widać, by komuś się spieszyło do domu. Dobrze nam ze sobą. Jeszcze się śmiejemy, jeszcze opowiadamy…Pierwszy niecierpliwi się Szymon i odjeżdża, Magda zostaje z nami, chce do domu pobiec. Wreszcie chłód każe się pożegnać. Aga proponuje jeszcze podwózkę, ale Maciek, Magda i ja chcemy jeszcze sobie potruchtać. Braknie mi 120m do 11km, więc uzupełniam to z przyjaciółmi podbiegając uliczką w górę i potem tunelem na druga stronę Dąbrowskiego. Tu Madzia macha na pożegnanie i mknie asfaltem dalej, my idziemy do auta.

Koniec na dziś. Było kapitalnie 😀 . Nie czuję, że biegałem  – czuję, że się doskonale bawiłem 🙂

Garmin był ze mną…

Wrażenia…

Niesamowite…Tak liczną grupą nie biegaliśmy po zmroku, przy świetle czołówek. To było wyjątkowe doświadczenie 🙂 . Magiczne, niezwykłe…Obecność Agi, która emanuje radością biegania, Magdy, która nadrabia i która tryska radością bycia znów z nami, Maćka, który jest dla mnie absolutnym fenomenem amatorskiego biegania, Przema, który rozbija korki aż ze Starego Miasta, by dotrzeć oraz nowych znajomych – to wszystko decydowało o wyjątkowości tego czwartkowego wieczoru. Jesteśmy jak „biegowa loża masońska”, odprawiająca niezwykły rytuał co czwartek, w świetle świec na ścieżce z Rusałki do Strzeszynka 🙂 . Świetnie się ze sobą bawimy i nie mogę doczekać się kolejnego wspólnego biegania.

Nim jednak nastąpi, na ulice naszego miasta wybiegną maratończycy. Wśród nich – nasza Magda 😀 😀 . Będziemy ją wspierać, nie tylko duchowo. Razem z Agą mam plan, by pobiec z nią ostatnią „dychę” jako techniczno-emocjonalne wsparcie 😀 . Jeszcze nie wiem jak, ale chcemy bardzo ją wesprzeć. Bo to ona jest NASZA 😀 i bardzo chcemy, by ukończyła królewski dystans 😀 .

Together forever 😀 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *