Czwartek 15.01.2015r.

Błękit o poranku….

Biologiczny zegar był zawsze silniejszy u mnie od tego w telefonie…Nie było istotne, co tam sobie poustawiałem, mój „bio-budzik” i tak „szturchał” mnie przed siódmą rano…Od dłuższego czasu jednak i on niewiele ma do powiedzenia…Decyduje to, co w sercu i głowie….Często kładę się i jeszcze na długi czas zawieszam wzrok na cieniu drzewa, odgrywającego na zasuniętcej roletce tą samą, conocną rolę rodem z chińskiego teatru…Czas biegnie, moje tętno spoczynkowe gra cichą melodię, a ja z otwartymi oczami wędruję ścieżkami wspomnień, tęsknot, radości, które były moim udziałem i marzę…Sen nie jest oczywistością, ale na szczęście prędzej, czy później się pojawia….Niestety to wszystko, o czym myślę i co ma w sobie tyle emocji, przenika do niego, a to sprawia, że wracam na widownię „teatru cieni” zanim jeszcze elektronika postanowi odśpiewać hymn na dzień dobry…..Noc za nocą….tak samo…

Mój smartfon był do niedawna centrum wszechświata…był jak emocjonalny barometr: rozmowy, smsy, ale przede wszystkim komunikator „fejsowy”, który witał mnie o poranku wesoło migającą zieloną diodą…znakiem, że znajdę tam okruch pamięci, mały znak, że ktoś pomyślał o mnie i zostawił kilka słów przed nieuchronną ucieczką do pracy….To była zawsze pierwsza rzecz po przebudzeniu – przewrót na prawy bok, otwarcie oczu, spojrzenie na stoliczek, na zielony błysk i radość w duszy…od niej udanie zaczynał się dzień….To nie był drobiazg….Ostatnio „zielona iskierka radości” świeci w sposób ciągły, dając znać jedynie o naładowanej baterii…Nim wstanę, długo wpatruję się w nią…może dziś ożyje?…może jutro?…

Dziś obserwowałem, jak budzi się dzień….jak toczy walkę z nocą o ostatnie mroczne jeszcze zakamarki sypialni….Ciemność przegrywa, tryumfuje światło….Niezmiennie…A dziś jest intensywniejsze, bo przynosi słoneczne promienie…Nieśmiało, ale z upływem minut coraz odważniej….Wstałem…”Martwy” telefon zabrałem ze sobą na dół….przechodząc rzuciłem na stół, dość napatrzyłem się dziś już na niego…..Pstryk – czajnik z wodą, toaleta, kubek z „grawerem” baranków (też pełen odległych wspomnień), wreszcie aromat kawy, głęboki talerz, musli, śnieżna biel jogurtu….Wokół cisza absolutna, słychać jedynie pochrapywanie psa……Siadam do kompa znów z tym samym dylematem – nie mam tu co robić, a krwawych jak befsztyk „newsów” z głównych portali nie chce mi się czytać….Zerkam na endomondo, lajkuję aktywności moich off- i online’owych znajomych, odpalam forum biegania.pl – wczoraj zostawiłem tam zajawkę mojego „blogowego zmartwychwstania”, przemiło widzieć, że ktoś mnie jeszcze kojarzy i ma ochotę na moje „zanudzanie” 😉 …….

Myślę o dzisiejszym dniu….Wieczorem będę biegał…Mam do przeszurania dychę….Spotkam się z moim RRTeam’owym gronem, ale….mam i tak uczucie, że w gruncie rzeczy będę biegał sam….Bardzo chcę naprawić świat wokół, ale ostatnio jestem gdzieś na jego rubieżach….zostałem tam odesłany…deportowany….To dla mnie, dla kogoś, kto przez ostatnie lata tak bardzo emocjnalnie związał się z moimi przyjaciółmi i kto ulokował we wspólnym byciu razem przez krótkie chwile mnóstwo radości życia, to mega-trudna sytuacja…..We wtorek byłem nad Rusałką samotnie, zrobiłem „poważny trening”, 16km w tym rytmy…Przyjechałem późno, a wracałem jeszcze później….Zrobiłem to, wypełniłem zalecenie trenerskie, ale…próżno szukać było we mnei euforii….Uśpione i tonące w ciemności jezioro, wokół którego drzemie tyle cudnych wspomnień, było dla mnie chłodne i niegościnne….Uciekłem do domu…..Tak bardzo chcę powrotu do tego, co było……I wciąż wierzę, że się uda…..

Czas iść poćwiczyć, a potem zabrać się do pracy….Zegar tyka, pies pochrapuje wciąż, za oknem całkiem jasno już, można w domu pogasić światła……..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *