Czwartek 28.11.2013r.

 

Herbatka w Strzeszynku 😀 

Chyba odpocząłem. Po weekendowym bieganiu i poniedziałkowych sprinto-zapasach pod koszami mam wrażenie, że nogi są gotowe na dzisiejszą „dychę”. We wtorek oszczędziłem je tradycyjnie na siłowni, dziś powinno być zatem OK. Zobaczymy. Będę się przyglądał zwłaszcza w kontekście sobotniej „5ki” z cyklu Grand Prix Poznania…Tak, zapisałem się :)…Przekonany nie jestem, zrobiłem to towarzysko, dziś zobaczę, jak mi się będzie biegło…. Szykuje się fajna ekipa: obie Magdy, Aga, Adrian i Maciek 🙂 . Warto nawet powalczyć z brakiem MOCy, by się w tym gronie spotkać 🙂 .

Znów pogoda jest sprzymierzeńcem. Kilka wieczorów ostatnich było już z przymrozkiem, dziś jest…7stp (!). Ważne to, bo wieje i mroźne powietrze dałoby nam w kość…W sobotę chciałbym pobiec w „kompresach”, dlatego dziś pod „rajtuzki” zakładam właśnie długie skarpety 🙂 . Zobaczymy, jak to zadziała – ostatnio „uciski”, mam wrażenie, mocno oszczędziły łydki i biegło mi się w nich koncertowo…Nie mam niestety spodni „2/3”, tylko pełne legginsy, ale to nie powinno przeszkadzać..

Umówieni jesteśmy na 20tą – ze względu na szybko zapadające ciemności pora właściwie jest obojętna, ale ta godzina pozwoli być nam w komplecie 🙂 . Ja też nie muszę się sprężać, aczkolwiek wpadam do biura później niż chciałem i wychodzę dopiero kwadrans po siódmej. Ciuchy, picie do plecaka, czołówka i w drogę 🙂

Być na czas. Tak, by nikt nie czekał. To zawsze zadanie numer jeden dla mnie 🙂 . Udaje się. Komfortowo, jeszcze przed 20tą zbiegam uliczką do rogatki. Nie widzę nikogo, jest jednak kilka aut z daleka znajomych 🙂 . Zaglądam do jednego z nich – tak, jak się spodziewałem, przez szybę kiwa mi Aga i zaprasza do środka…Wow! Zaskoczenie – wewnątrz są też obie Magdy! 😀 …Pakuję się na tył. My gadamy, szyby parują….20ta mija…Zjawia się Maciek, zaproszony do wewnątrz, też jest zaskoczony pełną obsadą auta 😀 . Już jest wesoło!!! Żartujemy, że w sumie możemy gdzieś pojechać i tak będzie fajnie 🙂 🙂 . Adrian nie dociera. 8 minut po ósmej zapada decyzja – biegniemy. Wysiadamy….Brrrrr! – pierwszy kontakt z podmuchującym wiatrem średnio miły, trzeba szybko przejść przez rogatkę i schować się w lesie 🙂 . Dźwięczą zegarki. Start.

Drzewa dają schronienie, szczególnie to czuć, gdy wybiegamy na plateau nad podbiegiem – dmucha tu mocno…Dobrze, że jest relatywnie ciepło, mroźne powietrze dałoby nam popalić…Zbiegamy treningowym podbiegiem, Aga z Magdą biegną przed nami i już się z czegoś śmieją. Magda B., Maciek i ja jesteśmy z tyłu. Wtedy Pędziwiatr komunikuje mi, że musi przystanąć i woła: „Stop”. Robi to jednak za cicho i wszyscy dalej truchtają…A zatem powtórka: „STOOOOP!!” – zdecydowanym i donośnym głosem 😀 …Dziewczyny z przodu wydają okrzyk przerażenia 🙂 , a za chwilę wpadają w śmiech aż do łez 🙂 …Rzeczywiście w tej głuszy i ciemności, punktowo rozświetlonej naszymi lampkami, Maćkowy komunikat mógł przestraszyć…i rozbawić 😀 …. Jeszcze dobrze się nie rozpędziliśmy, a już wszyscy „zrywamy boki” 😀 😀 ….

Magda B. pomaga poprawić Pędziwiatrowi mocowanie od plecaka i możemy pomykać dalej….Z nieba zaczyna coś padać….Coś jakby deszcz pomieszany ze śniegiem…na razie taki rozpylony…jogurt naturalny :D…Miejmy nadzieję, że się nie rozkręci, choć Magda B. już się zachwyca 😉 …Jakkolwiek zapowiedź biegania w białym puchu jest sympatyczna, ja – kierowca – daleki jestem od euforii 😀 …Lutycką przekraczamy szybko..Póki co biegnie mi się bardzo sympatycznie – tempo jest konwersacyjnie, choć męczą mnie kłopoty z zatokami, odbijające się na oddechu. Zrzucam to na karb alergii i odczulania, starając się nie koncentrować na tym – ot, jest mi po prostu trudniej oddychać, pokasłuję, ale sam bieg i wyjątkowe towarzystwo wynagradzają starania. Wysuwam się z Magdą B. i Maćkiem do przodu. Przychodzi nam do głowy głupia myśl, by po raz drugi, tym razem zaplanowany, wywołać „małe zamieszanie” 🙂 . Gdy jesteśmy już na ostatnim odcinku do Strzeszynka, w lesie, odliczam z Magdą B „raz-dwa-trzy”…Potem razem krzyczymy „DZIIIIIK” i zbiegamy w popłochu na prawo 😉 …. Wkręcić daje się tylko Magda, Aga jest opanowana 😀 ….No ale, pamiętając wspólny trucht nad Wartą, ona jest z tymi zwierzakami za pan brat 😉 …

Otwarta przestrzeń przed ostatnim podbiegiem. Z naprzeciwka nadciąga pojedyncze światełko. Wolno – znaczy nie rower. Biegacz 🙂 . Zbliża się…Gdy jest przede mną, pozdrawiamy się wzajemnie – nie widzę ani twarzy, ani nawet sylwetki, tylko światełko i odblaski na odzieży. Rozbawia mnie głos, który dociera w odpowiedzi na „cześć” : „Coooo?? Obława???” 😀 .

Zakręt. W świetle czołówki zielono. Pod nogami trawa i ścieżka do plaży. Zatrzymujemy się na pomoście. Kilka głębszych wdechów, płuca się uspokajają, można pocelebrować kolejna wieczorną wizytę nad tonącym w ciemnościach jeziorem.

20131128_204632

20131128_204735

Cisza. Magda z żalem spogląda w niebo – nie widać gwiazd…Ale też nie pada, przynajmniej w tej chwili 🙂 . Nad głową przetaczają się jasne, białe chmury, podświetlone łuną nieodległej aglomeracji…Gdy oczy przyzwyczajają się do otoczenia bez światła naszych latarek, wydaje się nawet bardzo jasno… Spoglądamy w stronę oświetlonej gastronomii – już wcześniej Magda B. kusiła perspektywą ciepłej herbaty z cytryną właśnie tam, pod dachem, teraz spontanicznie wszyscy skręcamy w jej kierunku jak ćmy w stronę świecy 😀 . Nie wiemy, czy to tylko wieczorna feria świateł, rozkręcona dla bezpieczeństwa obiektów, czy knajpka naprawdę jest czynna….Zachodzimy obiekt z niewłaściwej strony, ale widzimy, że bar jest czynny 🙂 SUPER!! Z dziką rozkoszą wchodzimy do ciepłego środka i pacyfikujemy centralny stolik 🙂 . Zamawiam i dostarczam wraz z Agą na stół gorącą herbatę z cytryną i odrobiną cukru – taaaak, TEGO NAM BYŁO TRZEBA! 😀 .

20131128_205806

Jest przesympatycznie – nagle z leśnego chłodu i mroku, znaleźliśmy się w przytulnym , jasnym miejscu, razem, ogrzewając dłonie ciepłem kubka, śmiejąc się i nie kryjąc zaskoczenia niezwykłym zwrotem akcji. Siedzimy, rozmawiamy, żartujemy – każda wspólna minuta cieszy 🙂 .

20131128_205837

Krótka debata nad przyszłością i szyldem grupy przebiega tak wesoło, że nie chce się wracać!!…Ale to nieuchronne..Z żalem wychodzimy na zewnątrz, gdzie znów zaczęło kropić…Znów dreszcz na ciele – trzeba biec, by się nie wychłodzić. Maciek zostaje w tyle, poprawiając coś, my truchtamy…Dołącza po chwili, razem przecinamy Biskupińską…Zagaduję Magdę o pracę, opowiada o ciężkim tygodniu…Z tego co słyszę, faktycznie zwyczajowe „byle do piątku” nabiera wymowy….

Coś dziwnego dzieje się ze mną, a właściwie z nogami…Jakbym tracił w nich siły…Przedziwne uczucie seperacji „góry” i „dołu” (!!). Nogi jakby same biegną, automatycznie, jednocześnie są jakby „waciane”…Nawet myślę o tym, że jeśli trafię na dziurę, stracę równowagę….Nieoczekiwanie i w dobrym momencie po raz drugi głośne „STOOOOP” oznajmia Maciek. A zaraz po tym dodaje: „Zobaczcie….” Podnosimy wzrok w górę….Mamy wokół wysokie drzewa iglaste…Ponad ich rzadkimi koronami widać sunące na granatowym tle białe, postrzępione chmury, niesamowicie podświetlone blaskiem miasta…Nad nimi skrzą się wyraźnie gwiazdy, a spośród nich, przekazujące spóźnione słoneczne pozdrowienia, patrzą na nas odległe planety…Mamy zgaszone latarki i przez chwilę trwamy w ciszy, dając się porwać okolicznościom i widokowi….Tylko moment…zatrzymanie…ale niezwykłe….

Słabość nie mija. Dociągam do Lutyckiej i za nią mam ochotę przystanąć – myślę o skarpetkach kompresyjnych, czy ten dziwny efekt nie wiąże się z nimi….Nie robię jednak pauzy, to w końcu już tak blisko, biegnę dalej….Kilka razy znosi mnie na lewo i stukam Pędziwiatra przedramieniem…Jakbym był po spożyciu 😉 …Nie wiem zupełnie, co jest grane…Zakręcamy w stronę podbiegu…Sprężam się na nim, dalej jest płasko i w dół…Tu Maciek z Magdą B. rozpoczynają „cool-down” w naszym wydaniu, czyli….przyspieszają 😀 . Odpuszczam im, dziewczyny za moimi plecami też się nie spieszą….Moje zatoki niestety pracują na pełnych obrotach, spłycając oddech….coś zalega w krtani…Na dole, przed podbiegiem do rogatki poddaję się – wyhamowuję, by zrobić sobie trochę swobody w nosie…Jeszcze tylko odpowiadam Agnieszce, że wszystko OK i szturmuję górkę…Przy rogatce gaszę pomiar na zegarku, przechodzę przez tory, a następnie, z opartymi na żelaznej balustradzie dłońmi, zgięty w pół…. próbuję …..”odzyskać świadomość”…. 😀 …Nie mam pojęcia skąd ten spadek mocy w drodze powrotnej, ale fakt pozostaje faktem, że w tej jednej chwili, w myślach, rezygnuję z sobotniego biegu….Nie wyobrażam sobie wyścigu na takich nogach nawet przez te 5 kilometrów….Gdy kilka chwil później jest już OK, myśli unoszą się i znikają jak mgła… 😉 . Wraca dobry humor, a ja do rozmowy przy rozciąganiu 😉 .

20131128_214937

Magda proponuje podwózkę. Z ogromną chęcią korzystam, łapiąc dodatkowe wspólne chwile….Jeszcze kilka uśmiechów, szczypta radości…Potem przychodzi się pożegnać – na szczęście do soboty 🙂 . Magda odjeżdża, ja zabieram do auta jej imienniczkę i Maćka – oboje mieszkają w mojej okolicy i obydwoje odwożę pod ich domostwa…

To już koniec. Zostały wspomnienia, endorfiny w każdym zakamarku ciała i czekanie na kolejne, tak udane, spontaniczne wieczorne improwizacje 😀 .

Na Garminie…

Wrażenia…

Może i mniej ambitne to nasze bieganie – jeden z kolegów na endo odpisał, komentując „pot, krew i łzy”, że u nas łzy są na razie tylko ze śmiechu 😀 … – ja jednak się tym nie przejmuję 😉 . Moja niezmiennie główna zasada, to biegać tak, by było to radosne, spontaniczne i kiedy się kończy, zostawiało niedosyt i niecierpliwe oczekiwanie na kolejną okazję. Nie biję życiówek. Nie wytyczam sobie wielkich celów. Nie biegam „do odmowy”. Póki co, chcę świetnie się bawić i to udaje się znakomicie! 🙂 . A przy okazji być w ruchu, nie gnuśnieć na kanapie 😉 .

Moja forma jest zagadką…Serce i dusza regularnie pokonuje już Bad Water w Dolinie Śmierci :D, nogi i reszta – błąka się bez sił na ścieżkach „okołorusałkowych”…Nie wiem, co się dzieje. Nikt nie wie, gdy doświadcza czegoś takiego pierwszy raz…Kolejne poszukiwanie odpowiedzi – w sobotę, na zawodach….

Jeśli pobiegnę.. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *