Niedziela 07.07.2013r.

Bawimy się… 😀

Wczorajsze bieganie zaostrzyło apetyt. Zastanawia mnie, jak musi być moc umysłu, skoro zwyczajowo po weekendzie czuję dość „wszechstronnie”, że biegałem 😉 – ot po prostu ciało dość jasno komunikuje zaliczony wysiłek, natomiast w niedzielny poranek, czyli pomiędzy zajęciami…jestem świeżutki, jak niemowlę po kąpieli !:D…Najzwyklej w świecie kipię energią i nosi mnie, a wszelkie sygnały płynące z ciała udanie ignoruję, traktując raczej jak bzyczenie komara koło ucha 😉

Dziś jest podobnie. Później o pół godziny podnoszę się z łóżka i niemal w tanecznym kroku szykuję sobie posiłek. Zapach kawy i błękitne niebo – „to jest to, co misie lubią najbardziej” 😀 .

Tym razem szykuję się ze sporym zapasem i nad jeziorem jestem przed czasem. Jak tylko cumuję pojazd przy stadionowym płocie, za plecami wyrasta mi Konrad, czyli Kony 😀 😀 . Miło go widzieć – godzina spotkań koliduje u niego z niedzielnym, rodzinnym śniadaniem, a jednak czasem uda mu się urwać 🙂 . Od razy raźniej, bo Kony zawsze tryska dobrym nastrojem i świetnym poczuciem humoru. Spacerujemy pod wiadukt w stronę kilkuosobowej grupki, wśród której jest już Monika 🙂 .

20130707_100009

Miła niespodzianka – z nagromadzonych obowiązków wreszcie wyrwała się Magda 🙂 . Witamy się serdecznie. Widać po niej, że cieszy się na kolejne wspólne bieganie 🙂

20130707_100850

Są oczywiście i pozostali stali bywalcy. Ze swojego przedzajęciowego kółka (lub kółek) nadbiegają „zielone koszule” 😉 ;)…

20130707_100025

..czyli Kuzyn z kolegą 😀 .

20130707_100028

Jest 10:05, Monika wyczekuje jeszcze kilka chwil…

20130707_100510

I dobrze, bo dołączają kolejne osoby, wśród nich pierwszy raz nasza koleżanka z endomondo, Zosia Samosia, czyli Jola 😀 (na zdjęciu trzecia z lewej)..

20130707_100848

Monika może zaczynać. Wyjaśnia nam założenia na dziś, czyli „zabawę biegową”, zwaną też fartlekiem..

20130707_100842

Najpierw zrobimy rozgrzewkową pętlę śladami zeszłego tygodnia, potem garść ćwiczeń w ruchu, a następnie będziemy biegać na dystansie 500m, czyli z miejsca w którym stoimy do żółtego słupka trasy Nike’s Run, który jest….ooooo gdzieś tam 😀 …

20130707_100843

Wszystko w szybkim tempie, znacznie szybszym niż przed tygodniem, a powrót marszem. Tak będziemy przeplatać kilka razy mocny wysiłek z odpoczynkiem w ruchu, a całość zakończymy ćwiczeniami.

Słowo się rzekło, ruszamy. Od pierwszych metrów Monika mocno ucieka do przodu, co budzi moje zdziwienie i nie wiem, czy mamy ją gonić, czy nie 😉 . Okazuje się, że to po to, by robić nam zdjęcia 😉 …. I tak tempo jest mocniejsze, dopiero za nawrotem się cywilizuje ; ) … W drodze rozmawiam z Magdą, zamieniam też kilka słów z Zosią Samosią 😉 …Po powrocie przy mostku formujemy szereg i na przestrzeni kilkudziesięciu metrów robimy wymachy, podskoki, „grzybki” i kilka innch znanych już figur 😀 …Przychodzi czas na bieg. Dobieram się w gronie konwersacyjnym, czyli z Magdą i jednym z kolegów, który podobnie jak ona biega już półmaratony. Od początku „wystrzeliwują” do przodu w tempie ~3:30, czyli bardzo konkretnie, staram się im nie odpuszczać, ale też nawołuję, by nie szaleć za bardzo. Przy słupku stopniowe przejście do marszu powrotnego. Gdy widzę nadbiegającego Kony’ego, klękam  dla hecy na ścieżce  – Kony zgrabnie mnie przeskakuje. Gorzej jest, gdy powtarzam to na kolejnym mocnym odcinku – z daleka słyszę jego rozpaczliwy krzyk, ale radzi sobie idealnie (na szczęście 😉 ), nie robiąc ani sobie, ani mi krzywdy 😉 …Po wszystkim czas na omówienie biegu..

20130707_110049

i rozciąganie..

20130707_110100

20130707_110105

20130707_110152

20130707_110201

20130707_110223

20130707_110233

Monika ma dziś napięty grafik, żegna się z nami zaleceniem, byśmy jeszcze potruchtali troszkę w kontynuacji zajęć. My i tak dokładnie to planujemy 😀 .

Magda i Kony mają jeszcze troszkę czasu, „puszczamy się” więc wokół jeziora. Jest okazja, by porozmawiać, tempo waha się od 5:40 do 6:10. Dziś biegnie mi się świetnie, spora w tym zapewne zasługa „odmulacza”, czyli zafundowanych nam dziś na zajęciach szybszych odcinków. Teraz mogę spokojnie biec i konwersować. Magda opowiada nam o półmaratonie, a Kony dzieli się doświadczeniem, bo też ma „połówki” za sobą.

20130707_112001

20130707_112002

20130707_112003

Słońce mocno operuje, ale w cieniu drzew temperatura jest wyśmienita do truchtania – duża zasługa w tym ożywczego wiatru. Za tradycyjnym podbiegiem postanawiam zabrać przyjaciół pod górę w stronę torów, a potem skręcamy na ścieżkę leśną równoległą do linii kolejowej – nie biegli jeszcze tędy, więc tym sympatyczniej jest im pokazać ten szlak. Wąsko tu, więc biegniemy „gęsiego”. Las przyjemnie chłodzi. Ostrzegam co jakiś czas o przeszkodach, zwłaszcza Magdę, która dopiero co, podczas długiego, 20-kilometrowego wybiegania, na ostatnim odcinku mocno się poturbowała, hacząc o wystający korzeń…Nie chcę fundować jaj powtórki 😉 …Ścieżka wynurza się z lasu w pobliżu wiaduktu w stronę ulicy Botanicznej, biegniemy kilkadzieścia metrów w tą stronę, potem w lewo i szerokim traktem dalej w stronę mostku :).

Mała pauza, znów trochę śmiechu i żartów. Czuje niedosyt, za nami dopiero „piątka”. Kony zgłodniał i chce się napić, poza tym musi już wracać… Postanawiam, że „odprowadzę” Magdę biegiem, bo auto ma po drugiej stronie jeziora, blisko „środowej” rogatki, a przy okazji dołożę jeszcze jedno kółko. Biegniemy spokojnie, podobnym do poprzedniego tempem. Czuję się wybornie, odpoczywam w towarzystwie mojej koleżanki 😀 . Podbieg pokonujemy bez korekty prędkości, zaraz za nim jest wypłaszczenie – patelnia, słońce daje tu popalić 🙂 . Na krzyżówce szlaków odbijam bez zatrzymywania się w lewo, machając na pożegnanie i potwierdzając: „Do środy!” . Zostaję sam. Nadal czuję MOC 😉 …Mam nawet wrażenie, że przyspieszam, choć 7km za mną już (a uwzględniając zajęcia, ponad „dycha”). Daje się ponieść odrobinę i gdy wzrasta tempo, staram się je  utrzymać. Zerkam ze zdziwieniem na zegarek – 5:30, ładnie 🙂 , dawno nie obserwowałem sytuacji, w której mając już troszkę kilometrów w nogach, miałbym ochotę biec szybciej 😉 😉 …Jeszcze przyspieszam…Nim docieram do mostku mam chwilami na „budziku” niewiele ponad 5:00 (!!). Mijając miejsce naszych spotkań zwalniam, chcę dopełnić „pozajęciową dychę” na naszej pętli. Z trudem dziś panuję nad tym, by nie biec szybciej 😀 . Po powrocie do mostku brakuje mi jeszcze kilkuset metrów, więc nie przerywając, przebiegam pod wiaduktem i truchtam do auta.

Dystans zamykam kilkanaście metrów za nim. Czuję się rewelacyjnie, nie wiem, skąd ta dyspozycja dnia, ale bardzo cieszy 🙂 . Zabieram z auta plecak z bukłakiem i wracam do mostku porozciągać się, tradycyjnie już posiedzieć i poprzyglądać się innym „walecznym” 😉 😉 .

W sumie robię tam mały popas. Pogoda jest piękna, delikatnie powiewa wiatr. Siedzę na murku, rozluźniam mięśnie i przyglądam się tym, którzy dopiero podejmują swoje wyzwania. To niezwykłe miejsce – ruch panuje tu jak w centrum miasta :), tutaj krzyżują się różne sportowe i rekreacyjne aktywności. Można zaryzykować twierdzenie, że nie potrzeba w taką pogodę dzwonić i szukać znajomych, wystarczy cierpliwie poczekać przy mostku nad Rusałką :)….

I tak oto doczekuję się naszej biegowej koleżanki, Doroty :), potem dawno nie widzianego, również biegowego, kolegi Bogdana..Gdy ten jeszcze nie zdążył odejść, rowerem podjeżdża mój kompan „od skrzydła”, z którym latałem w ubiegłym roku we Włoszech i mechanik w jednej osobie, Robert 🙂 …. Zastanawiam się, kogo dziś jeszcze spotkam?? 😀 😀

Godzina siedzenia wystarcza. Muszę wracać, bo mam do odbioru mamę z jej zajęć terapeutycznych w szpitalu…Żal porzucać znajome kąty, ale cóż począć….Trzeba czekać do środy na kolejne biegowe co nieco 😉

Garmin…

Zajęcia:

Po zajęciach:

Wrażenia…

Przede wszystkim bardzo fajna porcja ćwiczeń. Zabawa biegowa, a właściwie jej element, czyli bieg tempowy, przeplatany marszem bardzo mi odpowiadał. Dotychczas biegałem treningowo na większej prędkości przebieżki, no i wczoraj te odcinki z Markiem. Dziś było zdecydowanie dłużej :). Po zajęciach fajny trucht z przyjaciółmi, a potem kawałek solowy, z zaskakującym narastającym tempem. Oczywiście szału nie było, ale dla mnie to ciekawe doświadczenie. Bardziej przywykłem do „umierania” pod koniec dystansu, a nie do „zmartwychwstania” 😀 . Ciekawe siły w człowieku drzemią 😉 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *