Niedziela 25.08.2013r.

 

Biegowe „deja vu”…

Moje zaskoczenie nie mija. Owszem, czuję wczorajsze bieganie, po „grzybkach” nie może być inaczej, nawet, gdy się troszkę oszczędzałem. Nie jestem jednak pokurczony, nie kuśtykam, a ślady wczorajszych zajęć i podwójnego biegu po nich, rozrzucone po moich kończynach, nie robią większego wrażenia 😉 . Ot, normalne samopoczucie potreningowe. A przede mną kolejny, nie mniej ekscytujący dzień… 🙂

Dziś dość szczególny, bo oto nadeszła chwila ostatniego oficjalnego treningu w pierwszej edycji spotkań akcji zBiegiemNatury. Jesteśmy sercem związani z tymi niedzielnymi, biegowymi przedpołudniami, wielu z nas opuściło przez te dziesięć ostatnich miesięcy ledwie kilka treningów…Są osoby, którym ciężko już sobie wyobrazić świąteczny dzień tygodnia bez wspólnego ruchu. Biegaliśmy w śnieżycy, mrozie, deszczu i skwarze, wielu złapało bakcyla do tego stopnia, że w konsekwencji tych spotkań pokonało w zawodach swoje pierwsze 5..10…i 21 kilometrów. A nasze dzielne dziewczyny, Asia, Dorota i Ola mają za sobą udział w długich i trudnych biegach górskich….Ja byłem nawet wtedy, gdy zastrajkowało zdrowie i nie mogłem towarzyszyć grupie w truchcie – robiłem zdjęcia…Bardzo wtopiły się w życiowy rytm te niedzielne biegane kółka wokół jeziora, a w duszę – ludzie, którzy tworzą tą naszą mikrospołeczność, zakręconą, szaloną, pełną życia i radosną 🙂 …

Dziś przyjdzie nam się rozstać na prawie dwa miesiące z trenerami…Wszyscy jednak nastawiamy się pozytywnie i wierzymy, że to tylko rozłąka chwilowa – i tak będziemy co niedziela biegać, czekając na ich powrót 🙂

Wyjątkowo spieszę się dziś nad Rusałkę, mimo, że mam sporo czasu. Znów pierwszą osobę, jaką spotykam, jest…Aga 😀 …W bramie stadionu „schodzimy się” z Moniką 🙂 . Maszerujemy razem. Za wiaduktem, przy mostku, czeka już Kuzyn z kolegą i Adam.

20130825_095513

W ogóle gwarno tu dziś – po ubiorze można rozpoznać, że kilka grupek biegowych wyznaczyło sobie zbiórkę właśnie w tym miejscu o zbliżonej porze 😉 …Nam to nie przeszkadza, rośniemy w siłę 🙂 . Zjawiają się m.in. Cześki 😀 …

20130825_100004

i Marek z Justyną 🙂 , którą mieliśmy przyjemność poznać wczoraj na naszej imprezie 🙂 . Dziś zdecydowała się potruchtać z nami….

20130825_100007

Nie wszyscy tak spokojnie i grzecznie poddają się mojemu aparatowi 😉 …

20130825_100158

Cóż, akurat w przypadku Czesiowej Mamy przywykłem – będziemy próbować później 😉 . Brakuje Magdy, ale my z Agnieszką wiemy, dlaczego – za dwie godziny staje na starcie swojego, bodaj szóstego w tym roku, półmaratonu (!!) – Szczecińskiego Gryfa. Niesamowicie inspiruje jej zapał, udziela się, gdy mamy okazję biegać i jestem pełen podziwu za odwagę w decyzjach – w końcu dopiero co wróciła z dalekiego urlopu i zaledwie raz, w środę, potruchtała z nami….Niesamowita…Będziemy wspierać ją myślą 🙂

Monika wyjawia, że celem dzisiejszych zajęć będzie siła biegowa 😀 . Brzmi znajomo? I to bardzo…Cóż, nie ma to jak dwa silne akcenty, dzień po dniu 😉 . Nawet się cieszę…Odstawiam butelkę z piciem za drzewo i ruszam za grupą 🙂 . Czuję jak „maszyna” pomału się rozkręca, tempo jest przyjemne, w sam raz do pogadania. Tradycyjny szlak prowadzi nas obok gastronomii, dalej pod górę i na „cypel”…W planie jest podbieg, ale nie ten, który przebiegaliśmy zwykle, ćwicząc pod okiem Piotrka, ale trudniejszy, nierówny, i znikający w lesie fragment drogi, przemierzanej zazwyczaj przez konie ze stadniny na sąsiedniej Woli….Zatrzymujemy się w miejscu, gdzie zbieg z „cypla” łączy się z „biegostradą”….

20130825_102040

20130825_102043

20130825_102048

A oto i „bohater” dzisiejszych zajęć, znikający w zieleni lasu….

20130825_102103

Tylko początek wygląda sympatycznie..tam głębiej ścieżka zamienia się w szeroki lej o nierównych, pełnych wystających korzeni, brzegach….Będzie ciekawie 😉

Do szybkiego biegania w takim terenie musimy najpierw dobrze się rozgrzać – Monika zabiera nas naprzeciwko, na drogę w kierunku Woli…

20130825_102254

Kuzyn pomaga wyznaczyć odcinek, na którym przerobimy w truchcie znane nam ćwiczenia.

20130825_102343

Po nich korzystamy z balustrady drewnianego mostu, rozciągamy i uelastyczniamy te mięśnie, które za chwile poddamy gwałtownej i trudnej pracy…20130825_103232

Anita przejmuje w ręce „służbowy” aparat, tymczasem Czesiu szaleje z półtorametrowym kijem…

20130825_103247

20130825_103255

Czas na pokaz siły 😀 . Wracamy do wylotu podbiegu. Ustawiamy się parami – będziemy się ścigać, oczywiście bez szaleństw – teren jest zbyt nierówny i kontuzjogenny, by pójść na całość. Pierwsze kilka metrów jest bark w bark, potem trasa się rozwidla – z prawej biegnie się brzegiem leju, a z lewej – centralnie, wąskim dnem 😉 . Pierwsi startują Kuzyn z kolegą i Monika, by u szczytu robić zdjęcia, za nimi ruszam ja, w parze z Adamem.

Lubie to. Przypomina mi czas, gdy zdzierałem bieżnik na górskich szlakach i wiele razy, dla pobudzenia i skrócenia podejścia, robiłem sobie „mocniejszy akcent” pod górę 🙂 . Teraz nie ma truchtu, jest sprint, dość wymagający, bo trzeba szybko planować, gdzie postawić następny krok, by było bezpiecznie. Rywalizacja dodaje małego smaczku, ale jest całkiem zabawowa. W końcu nie jest ważne, kto pierwszy zjawia się przy dwóch drzewach na finale podbiegu, ale o to, jak solidnie przy tym popracuje…Kucam obok Kuzyna, by uwiecznić ten szalony galop (w końcu to „końska” ścieżka 😉 )…Pierwszą turę zamyka Anita..z Czesiem 🙂 – tak, tak, on też ćwiczy z nami „siłę” 🙂

20130825_103958

20130825_104000

20130825_104020

Wracamy na dół i powtarzamy. Każdy stara się wykonać ćwiczenie dynamicznie i z zaangażowaniem..

20130825_104527

20130825_104528

20130825_104529

20130825_104535

20130825_104536

20130825_104537

20130825_1045380

20130825_104538

20130825_104541

20130825_1045420

20130825_104542

20130825_104543

20130825_104544

20130825_104548

20130825_104551

Ilość powtórzeń dobieramy sobie względem samopoczucia, ale i tak średnio wychodzi ich około cztery do pięciu. To nas pobudza i stanowi wystarczającą wskazówkę, jak taki trening siły organizować sobie we własnym zakresie, na co zwracać uwagę.

Odpoczywamy w truchcie do mostku – dziś nie dookoła jeziora, ale trasą nadbrzeżną do gastronomii, a potem znaną leśną alejką….W drodze wspominamy wspólnie z Agą Magdę, która na pewno w Szczecinie odebrała już pakiet startowy i sposobi się do zawodów….Pewnie czuje już adrenalinę, towarzyszącą każdej rywalizacji 😉 ……

Na koniec rozciąganie i podsumowanie zajęć – Monika dostaje od nas brawa nie tylko za dzisiaj, ale za cały wspólny czas wybiegany tu, nad jeziorem, za dziesięć miesięcy sympatycznej i fachowej pracy nad naszą formą…Mam plan, będę pisał w imieniu wszystkich do „władz” akcji, by w kolejnej jej odsłonie, jesiennej, nasza miła Pani Trener mogła dalej nas prowadzić 🙂 .

Tradycyjna sonda na temat dalszego dzisiejszego biegania, czyli „dokąd, z kim i ile kilometrów” pokazuje, że nikt się dziś jakoś nie kwapi… 😉 . Agnieszka chętnie natomiast zrobi powtórkę z wczorajszego plażowania, bo na bieg wyjątkowo nie ma już ochoty. Zasada naczelna słuchajmy swojego ciała, nie róbmy nic na siłę” zostaje uszanowana – absolutnie nie naciskam, a bardziej przystaję na to, by razem tam podjechać i powielić wczorajszy scenariusz – solowe kółko na pętli wokół jeziora 😉 . Podprowadzamy jeszcze Monikę pod bramę stadionu i serdecznie się żegnamy – będzie nam jej brakowało za tydzień 🙁 ….. Tak, tak – za tydzień, to nie pomyłka 🙂 – mamy zamiar kontynuować nieformalnie spotkania o godzinie 10tej 😀 . Udaje mi się jeszcze przed rozstaniem podpytać Monię o plan treningu interwałowego dla mnie – od dawna planuję sobie wdrożyć coś, co poprawi wydolność i zwiększy nieco tempo :). Trzeba się w końcu rozwijać 😉 …

Parkujemy auta w Strzeszynku wzdłuż drogi, obok siebie – to niedziela, amatorów świeżego powietrza jest wielu…Nie ma dziś już śladu po wczorajszej akcji w obronie czystości jeziora, jest też jakby ciszej, spokojniej – polana tonie w słońcu, przez niebo przetaczają się kształtne cumulusy…..

Myślę: „De javu” 😀 – wczoraj zajęliśmy niemal to samo miejsce, pogoda ta sama, skład ten sam i okoliczności bliźniacze – Aga plażuje, ja biegnę 😀

…Ale nie do końca wszystko zapowiada się takie samo…. 😉

Znów wspominamy Magdę – zostało kilka minut do chwili startu, kibicujemy jej na odległość 😀 . Jest słonecznie, nie wiem, czy nie za ciepło…mam nadzieję, że tam, jak u nas, powiewa wiatr…Ruszę niemal o tej samej porze, co ona… 😀 , tyle że przed nią dystans wielokrotnie dłuższy, w dodatku ulicami miasta….

Biorę kilka łyków, zostawiam plecak. Przecinam zielony dywan wprost do ścieżki, myśląc nad wariantem…Dzisiejszy „przebieg” jest o kilometr uboższy od wczorajszego, aby więc wybiegać zwyczajową „dyszkę”, muszę gdzieś dołożyć brakujące metry. Tylko… gdzie??..Może pobiec prosto w stronę Biskupińskiej i stamtąd próbować się górą „przebić” nad jezioro??..A może skręcić jak wczoraj i dalej, zamiast kierować się na bieg akwenu, „pociągnąć” prosto, przez tory, jak zimą z Piechem?? Wtedy wybiegnę przy odległej rogatce…Oba warianty wydają mi się jednak wnosić dużo więcej niż tylko kilometr, więc ostatecznie decyduję, że pobiegnę, jak wczoraj, a gdy już pokonam ten najdłuższy odcinek na przeciwnym brzegu jeziora i dotrę do rozdroża, nie skręcę tam na powrót, ale będę kontynuował bieg prosto – tam powinna być jakaś dalsza ścieżka, łącznik z asfaltem prowadzącym z powrotem w kierunku plaży…Powinna, ale czy będzie??…

Tempo nie chce być inne niż wczoraj, choć tym razem obiecuję sobie nie przyspieszać…5:40 znów najczęściej gości na wyświetlaczu, a biegnie mi się spokojnie, na umiarkowanym zmęczeniu…Myślę o tym moim wariancie – nie pamiętam dalszego przebiegu szlaku na wprost, więc zżera mnie też i ciekawość…Odpowiedź przychodzi dość szybko…Zostawiam mocno „przyciągający” 😉 zakręt i biegnę dalej….Po prawej pokazuje mi się jednak za drzewami…..kolejne małe jeziorko…Uppps, nie pamiętałem tego szczegółu z mapy…Co logiczne, ścieżki na skróty brak i można się spodziewać, że najbliższe połączenie będzie dopiero dalej, na linii lasu…To na dziś za daleko…Zawracam…Wbiegam na małą, znajomą „patelnię”, a potem w cień lasu i pnę się nieznacznie w górę…

Ehhhh, co za magiczny smak powietrza: las pomieszany z jeziorem…olejki eteryczne z zapachem wodnej roślinności…Synonim lata – beztroskiego czasu! 😀 … Uśmiecham się sam do siebie, bo dla mnie tak własnie będzie smakowało wspomnienie letniego biegania….i na pewno będę do tego wracał pod powiekami, gdy przyjdzie zmagać się z jesienną pluchą, czy chłodem i mrokiem zimy…

Asfalt pod nogami…Na zegarku 5:26 – a jednak nie dało się wolniej! 😉 . Psychika popędza…Niby nie przyspieszam, ale Garmin wie, co pokazuje 🙂 …. Przy zabudowaniach tutejszej gastronomii chwilami jeszcze szybciej, tym bardziej, że droga delikatnie schodzi w dół….Myślę o dystansie – zabraknie mi do „piątki” kilkuset metrów, jeśli pobiegnę wprost do punktu startu 😉 …Decyduję się więc trzymać linii lasu, aż do „grillowiska”, potem zwrot niemal o 180stp. i dalej w stronę plaży – ten „zygzak” powinien wystarczyć 😀 …Faktycznie na wysokości boiska zegarek „wibruje” – „piątka” wypełniona, a  „dycha” uzbierana. Mogę spokojnie w marszu uspokoić oddech i serducho…

Umowa była taka, że gdy przybiegnę pójdziemy popływać, więc gdy tylko tętno normalnieje (co ostatnio przychodzi dość szybko) przemieszczamy się na plażę. W drodze przystajemy jeszcze przy znajomych, poznanych nie tak dawno na ognisku, na które wpadłem na zaproszenie Agi i Magdy…Potem już tylko przyjemna ochłoda……..

Mmmmm – będzie mi brakowało tych kąpieli „strzeszyńskich”, gdy aura powie „dosyć – czas na jesień”…

…Tak jak i tych biegań, zapachów, plażowych rozmów, zachodów słońca i nocnych, gromadnych powrotów przy czołówkach…. W tym roku to niezwykły i niespodziewany bonus od losu…Mam nadzieję jeszcze kilka razy z niego skorzystać :D…

Garmin mi towarzyszył…

Zajęcia nad Rusałką:

Wokół Strzeszynka:

Wrażenia…

„De javu”?? Tak prawie 🙂 Tym razem nie było jednak kółka wokół Rusałki, a jedynie północny brzeg, a wokół Strzeszynka „piątka”, ale okoliczności niemal identyczne 🙂 . A dokładniej: bliźniaczo fajne 😀 . Gdyby Magda nie biegła półmaratonu, byłaby może i wczoraj, i dziś z nami, ale zawody to ważna sprawa, mają priorytet 😉 . My i tak bawiliśmy się przednio, a z plaży i łączki – gdyby nie zaplanowane wcześniej inne spraw – nie dalibyśmy się szybko przegnać. Nawet orzeźwiająca woda, która w pierwszej chwili swoją temperaturą nie zachęcała do kąpieli (nie tylko nas, wokół było sporo wolnej przestrzeni), okazała się bardzo przyjemnym akcentem na dopełnieniem aktywnego dnia…

Mnie udała się jeszcze jedna rzecz – tym razem zmierzony dystans był taki, na jakim Garmin prowadzi zapisy rekordów. Osobiście uważam ten system za krzywdzący, bo nie można pobiec dobrze „piątki”, biegnąc dystans „na dychę”. Albo – albo. Nawet przebiegnięcie rekordowo 6ciu kilometrów, w tym „piątki” z najlepszym czasem, nie zostanie odnotowane. Ot – trzeba zrobić dokładnie taki dystans, jaki chcemy poprawiać i musi być dla Garmina tym „pomiarowym” (5,10, 21, 42 km)…Chyba, że w biegu będziemy stopować zapis i rozpoczynać kolejny trening…To z kolei byłoby uciążliwe…

Mój dzisiejszy czas, mimo że zapisany jako rekordowy,  nic wielkiego do osiągnięć nie wnosił – jest daleko od przyzwoitych rezultatów osób, z którymi biegam. Nie skupiając się na cyfrach, dla mnie ma on inną wartość – określa aktualnie moje możliwości treningowe, tzn. w tym tempie przebiegnę spokojnie „piątkę” i jeszcze zachowam siły… Taką dziś lekcję wyniosłem z tej przyjemnej pętli wokół jeziora .

Prawdziwą odpowiedź co do formy (jeśli w swoim wypadku mogę posłużyć się takim terminem 😀 ), w jakiej jestem, przyniosłyby zawody – może jesienne Grand Prix coś więcej podpowie… 🙂

Tymczasem…byle do środy 😀

*****

Magda pokonała Gryfa w czasie 1:55:53…Życiówki nie było, ale to przyzwoity czas, mając na uwadze fakt, że słońce nie odpuściło i że to była pierwsza jej duża impreza niemal zaraz po dwóch tygodniach urlopu, po zaledwie jednej, dzielonej „dyszce” z nami w środę…..Następny będzie dużo lepszy 🙂 . Jestem pewien 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *