Niedziela 27.04.2014r.

Przeczołgiwanie…

Wczorajszy popołudniowe wieści do Magdy sprawiły, że mój entuzjazm przygasł…Zwyczajem naszym niepisanym było, że w niedzielę zawsze spotykamy się wcześniej i biegamy przed zajęciami…Bywało, że truchtaliśmy we troje, z Agą, bywało też, gdy któraś z dziewczyn nie mogła i realizowaliśmy plan w duecie… Tym razem obie koleżanki postanowiły umówić się na wycieczkę rowerową, a to oznacza, że zaostałem sam…No i na zajęciach zabraknie ich obu… 🙁 . Wybiło mnie to zupełnie z pantałyku…Odpuścić „przedtreningu” nie chciałem, oznaczało to jednak, że spędzę kilkadziesiąt minut z samym sobą i myślami, z którymi mocuję się na codzień…Wiele osób błogosławi taką szansę, ja ostatnio przeklinam…Mojemu bieganiu w grupie towarzyszą emocje, jestem w innym wymiarze, solowe zaś przecieranie znajomych zresztą kątów, po których biegam zwykle z przyjaciółmi, dołuje mnie…Jedynie muzyka pozwala mi przetrwać, wyciąga do mnie dłoń, zabiera ze sobą…Ale i ta nie zawsze bywa bezpieczna dla duszy i przyjemna…No ale cóż, życie…Nic nie poradzę…

9:15…Poprawiam słuchawki w uszach, upewniam się, że zamknąłem auto. Kilka ruchów dla rozgrzewki…Muzyka zaczyna się sączyć. Playlista, którą sobie ułożyłem rano, nie pozostawia złudzeń – to nie są skoczne kawałki, nie „wyrwą mnie z butów”, raczej pozwolą uciec…odpłynąć w poszukiwaniu jeszcze ciepłych wspomnień, pomarzyć…Marzenia i pragnienia to jedyne, co trzyma w ryzach umysł, nadaje jakiś sens temu, co wokół, światu często tak abstrakcyjnemu…Wiele z nich jest niezwykłych w każdym detalu…dalekich od rozsądku :D…taki jednak ich urok i dlatego tak przyciagają… 🙂

Wiadukt..Rusałka…Jak solo, to solo – trzymam się torów i dalej od ruchliwszych szlaków…Lighthouse Family wlewa niezwykłe ciepło w serce, pięknie kołysze…Każdy krok wpada teraz w harmonię z dźwiekiem…Patrzę na zegarek – mam pół godziny…Nie jest to dużo, spokojnym tempem 5-6km…Chciałem zniknąć głebiej w lesie, ale to mi się pewnie nie uda, bo nie chcę nawalić na spotkanie o 10tej…Przyjmuję więc kurs na gastronomię, ale tuż za nią, na szczycie podbiegu, decyduję się jednak uciec w zarośla…Od początku tempo miało być kompatybilne z nastrojem, jednak to bieżący stan ducha o nim zawsze decyduje…Muzyka, las, samotność i myśli, które chwilami aż pulsują w skroniach, sprawiają, że zdejmuję „ogranicznik”…Niestety tak już mam, że gdy tylko emocje jak charty spuszczam ze smyczy, rozpoczyna się pogoń za nimi…do bólu, bezdechu, do upadłego…Dziś tak drastycznie nie jest, ale lekkiemu samokaleczeniu sprzyja topniejący czas… To on dyktuje warunki – nakazuje skrócić dystans i nie biec do Lutyckiej, tylko crossować przez las bliższą ścieżką…Dosłownie „spadam” na „drogę cyplową” 🙂 , bo zbieg jest stromy, wąski i nierówny…Teraz kawałek do Rusałki…Wciąż zerkam na Garmina i przeliczam…Nie zatrzymuję się, wręcz przyspieszam – planuję małą pauzę zrobić na pomoście, przywrócić dyscyplinę w duszy, nim wbiegnę znajomym na spotkanie przy mostku.

„Bosko, chcociaż taka odrobina szczęścia” – myślę, widząc z daleka pustą plażę i bezludny błekitny pomost…Dobiegam. Mam około 7-8 minut do spotkania, a więc ze dwie z nich na kilka głebokich wdechów i zapatrzenie w dal…Nikt przypadkowy mi nie przeszkadza, jestem sam…

20140427_095442

Obecny, a jednocześnie daleki…Wewnątrz wciąż uciekam, pędzę, szamoczę się strasznie ze sobą, z paletą uczuć, w jakie został człek nieopatrzenie wyposażony wraz z narodzinami, ale niezwykłe dźwięki, spokój, bijący tak mocno z widoku przede mną i delikatny ruch powietrza wyczuwalny na twarzy…przytulają, spowalniają bicie serca, koją….Na chwilę…

Zostawiam pustkę za sobą, ruszam, muszę dotrzeć na czas, mam kilometr przed sobą…Tempo faluje…Mam wrażenie, że płynę…jakby coraz szybciej…5:30..5:00…a nawet 4:40…Chce już dobiec…W końcówce, gdy z daleka widzę już nasze miejsce spotkania, raz jeszcze „dokładam do pieca”…Zdążyłem.

Nareszcie spotykam „Pędziwiatra” 🙂 – naprawdę miło zobaczyć jego uśmiech. Samotność ustępuje radości spotkania 🙂 . Ostatnio obowiązki związane ze szkoleniem na stałe „wyrzuciły” go z domu, bywa tylko w weekendy i to nie wszystkie. Dziś postanowił być z nami 😀 . Dobija do nas Jolka 🙂 , jak zawsze pełna radości życia 🙂 . Robi się rozmownie i sympatycznie. Tak mi szkoda, że nie ma z nami Magdy i Agi… 🙁 …Tymczasem, jak za magicznym gestem różdżki na ścieżce pojawiają się dwa rowery – myślisz i masz!! 😀 😀 . Jak miło!! Okazuje się, że specjalnie kręciły się po okolicy, by – mimo, że dziś nie pobiegną – choiaż się z nami zobaczyć…Aga w różach, Magda w błękicie – wyglądają uroczo 🙂 . W duszy przeplata się radość, że są, ale i smutek, że nie potruchtają z nami 🙁 …Znów zapadam w myśli, jak to wszystko będzie dalej…czy Magda wydobrzeje i kiedy…czy czeka nas zmiana formuły na rowerową…Wczoraj pisała w bardzo smutnej tonacji…

Z zadumania wytrąca mnie Maciek, który prezentuje zdobyty wczoraj w zawodach medal 🙂 .

20140427_100239

Szybka narada – biegniemy to co zwykle, Pędziwiatr postanawia trochę „przeczołgać” Jolkę, by się nie nudziła 😉 😉 . Od pamiętnego GP, w którym wspierał ją w duecie z Piechem, nasza koleżanka wie, co oznacza…Nie ma zmiłuj 😉 …Magda z Agą będą nam przez chwilę towarzyszyć 😀 . Cieszę się, choć chwilę będziemy w Team’owym składzie. Ruszamy. Zaczyna się show 😉 . Maciek ponagla co kawałek Jolę, dziewczyny jadą obok niej jako wsparcie 😀

20140427_102259

Ja wyprzedzam towarzystwo i zerkam z przodu 🙂 . Biedna Jola…Maciek nie ma dla niej litości 🙂 . Nie poddaje się jednak, ma waleczną naturę 🙂 .

20140427_102301

Rozmawiamy i cieszymy się ze wspólnej chwili. Gastronomia..Podbieg…Niespodziewanie za nami słychać kroki – dołącza do nas Marek, maratończyk 🙂 . Przemiło. Cypel…Gdy zakręcamy z powrotem w stronę Rusałki, nasze rowerzystki kiwają nam na pożegnanie i odbijają w kierunku Strzeszynka…Szkoda… 🙁 .

Pędziwiatr nie odpuszcza…Jolka ciężko pracuje. Z wysiłkiem wypisanym na ustach dociera na ścieżkę ponad naszym podbiegiem…

20140427_103837

Daję jej wytchnąć…Nie mam dziś jakoś ochoty na ćwiczenia w ruchu, skupiamy się więc na stabilności ogólnej.

20140427_104000

Panowie dorzucają też coś od siebie 😀 …

20140427_104642

Oczywiście, jak tylko Jola odzyskuje formę, zaczynają się wygłupy 🙂 . To lubię najbardziej 🙂

20140427_104732

Marek żegna się – biegnie kontynuować swój trening, my wracamy do mostku. 200 metrów przed nim przyspieszam, by zrobić akcent na koniec…Doganiam Maćka, a  ten dotrzymuje mi kroku. Docieramy do murku. Rozciągamy się, Jola za chwilę dołącza…Mam już niemal „dychę”, planuję zakończyć dzisiejsze występy 😉 …Ale Maciek ma inny zamiar, zauważając, w jakiej – wciąż dobrej- formie jest Jola, pomimo jedgo „zabiegów”. Szykuje więc „extras” 😀 😀 . Dodatek nadzwyczajny, zwany „przeczołgiwaniem”…a dokładniej – bo Jola doświadczała tego podczas minionych zajęć – „masakrowaniem” . Nie chce jednak zdradzać szczegółów, nawet mi – po prostu biegniemy znaną trasą GP, by nagle odbić w las. Przecinamy kolejne szlaki, cały czas jest pod górę…Jola jest lekko przerażona, bo nie wie dokąd wiedzie trasa,  ja zaczynam się domyślać… :). Stromym podbiegiem osiągamy kładkę nad torami, a dalej Golęcińskie alejki asfaltowe. Do kawiarni Pod Sosenką, znanej z naszego spotkania wigilijnego mocniej podbiegamy, na szczycie Jola łapczywie łyka tlen 🙂 …Maciek prowadzi nas dalej wzdłuż ulicy Wojska Polskiego, a ja szukam kawałka miękkiego trawnika do truchtu…Za zakrętem w Niestachowską, na ustach Joli pojawia się wreszcie uśmiech – na tym odcinku jest łagodnie i stale z górki 🙂 ….

20140427_112511

Koło wiaduktu pod ruchliwą trzypasmówką wracamy na „nasze tereny”. jeszcze 200 metrów i wbiegamy na dziurawy w nawierzchni, łagodny łuk w stronę stadionu i zaparkowanych aut 🙂 . Koniec na dziś. Tym razem definitywny 🙂
Zapraszam wszystkich na łyk wody z sokiem…Chwila wesołej rozmowy, a tu Jola zdradza…że miałaby ochotę na jeszcze jedno kółko wokół Rusałki 😀 . Szok 😀 …Znaczy się – „masakrowanie” było za delikatne 😉 😉 . Nie mamy już jednak ochoty. Starczy. Jutro też jest dzień…choć niebiegowy 🙂

Garmin…

Wrażenia…

Smutno. Ciężko powiedzieć, kiedy znów „poklepiemy” kilometry w moim najbardziej ulubionym skałdzie 🙂 . Magda musi koniecznie powalczyć z kontuzją, jutro będzie się umawiać z fizjoterapeutą. Nie wiem, czy Aga towarzyszyła jej dziś na rowerze z uwagi na własny uraz, czy po prostu dla pogadania 🙂 , ale i ona narzekała ostatnio na kolano…Bół może stanąć w poprzek naszym wspólnym planom startowym, najbliższy występ już 18. maja – 7,3km w Tarmowie Podgórnym, w biegu towarzyszącym półmaratonowi…Po drodze jest jeszcze czwartkowy Interrun nad Rusałką, na który Magda zapisała się z Jolą, ale wątpię, by wzięła udział…Liczę, że odpuści i potowarzyszy mi w kolejnym wspólnym zmaganiu 🙂 .

Sporo „przemycam” tu własnych emocji, stanów ducha…Odkąd jednak bieganie stało się moją główną formą aktywności ruchowej, stało się też odbiciem tego, co czuję…wszystkich wzlotów i upadków na duszy…Jest naturalnym „uziomem”, odprowadzającym i ten pozytywny, i negatywny potencjał do ziemi. Osoby, które dzielą ze mną mój zapał stają się w naturalny sposób mi bliskie, z nimi przeżywam podczas biegania te ciężkie i te cudowne chwile. Świetnie się rozumiemy, krok za krokiem poznajemy lepiej i wtapiamy się w siebie wzajemnie…Nie umiem już o nich pisać i mówić, jak o zwykłych znajomych – są częścią mnie, moich przeżyć, źródłem siły w biegu i życiu, a wspólne treningi moim małym Edenem, do którego z uwielbieniem uciekam…Gdy brak ich obok…tęskno mi. Moje bieganie jest wtedy bardzo ubogie….

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *