Sobota 14.03.2015r.

…Maniacka Dziesiątka…

…Gdzie się podziały kolory?…Zawieszam nieruchomo wzrok daleko przed przednią szybą auta….Migają samochody, jeden za drugim…Przechodzą ludzie…Pojedynczy biegacze…Kibice…Jakby w zwolnionym tempie….Wtulony w fotel, wypełniony po brzegi pięknym, poruszającym głosem Hani Banaszak, zasłuchany w znamienną frazę, która dotyka głębi duszy i uwalnia łzy….opieram głowę o boczny słupek….Sporo czasu, niemal półtorej godziny do biegu….Mogę siedzieć, chcę siedzieć, właściwie nigdzie nie chcę iść…Nie mam ochoty na bieg…Niewiele dziś spałem, wczoraj też…Mijają minuty, jeden kwadrans, drugi…Emocje, posłuszne grawitacji,  płyną wąziutką strugą….

Minęła 11ta…muszę się ruszyć…muszę – jeśli tego nie zrobię teraz, mogę wracać…Poza autem chłodno…Nie przebieram się, potruchtam tak, w termo, bluzie, czapce….Nuta zapętlona w uszach…Przejście dla pieszych, las, asfaltowa ścieżka…..W dół, wolno, kontrola czasu, mogę jeszcze kawałek…Zawracam, pojawia się myśl, by jednak się przebrać…Wracam do auta, zostawiam w nim bluzę, czapkę, zakładam moją Team’ową koszulkę…. 🙁 …delikatne rękawiczki zostają na dłoniach…Wracam na chodnik, na krzyżówce przez przejście w lewo, w stronę startu…Kropi drobny deszcz. Dużo tu biegaczy, kursują w te i z powrotem….Synchronizuję się z nimi….Kilka przebieżek, rozciąganie…głównie bólu w pośladku…Może rozbiegam?….

11:56…Szukam szczeliny w metalowych barierkach, by wcisnąć się do strefy zielonej….Ciasno…Staję w „otworze”….Wszyscy obok podskakują podekscytowani, rozmawiają. Słyszę tylko muzykę…Trwam, zapatrzony w niebo, zatopiony w dźwięki i słowa, nieruchomo, czekam…..Emocje wciąż wygrywają, jak rzeka, która dawno przerwała tamę…Delikatny deszcz pomaga ukryć….Żywiołu nie zatrzymam…..

Huk…Z przodu euforia….Start.

Mój bieg….

Ruszamy…i hamujemy. Jakby masa ludzka ledwie zafalowała….Znów ruszamy, tym razem skutecznie…Maty pomiarowe – włączam Garmina…Po chwili tłum rozlewa się na całej szerokości ul. Baraniaka….Luźniej, ale pozornie….Wydłużam krok…Jak tydzień temu, tylko trzy słowa  w głowie: „Długi krok” i „luz”….Tak przebiec dystans, zamknąć pętlę, jak na treningu, odebrać medal i wrócić. Zadanie na dziś…Owszem, szybciej, bo to zawody…W domu nawet zerknąłem na swoją życiówkę, tą z Lubonia, 48:39…Jeśli chciałbym kiedykolwiek to poprawiać, musiałbym pobiec z tempem 4:50…Dziś….”wydłużam krok” i „luzuję”…Byle do przodu, do mety…Cyfry są w tle….będę się trzymał „4ki z przodu”, żeby było godnie…Jak na wojownika przystało…I tyle.

Płynę z tłumem….Pomyślałem sobie…”nie biegniesz, tylko rytmicznie odbijasz się od podłoża”…Podoba mi się to, najważniejsze odpowiednio zaprogramować podświadomość…Pierwszy kilometr, kładka z galerii…ludzie…Spoglądam w niebo, jakbym szukał dziś wsparcia stamtąd, mimo, że nie zasłużyłem….Krzyżówka…Dalej Piotrowo…Politechnika…zakręt na most…Dostrzegam Agę, naszą trenerkę z BBLa niegdyś….Pewnie dlatego, że jest w samym łuku, po mojej stronie….Dopinguje mi…Miło…Dalej kilka „esów” i Mostowa…..potem nawrotka na Garbary….Dużo ludzi po bokach, pewnie spacerowiczów, albo „zakupowiczów”….Nie słyszę. Nie patrzę. Płynę kolorową rzeką…Tylko emocje i muzyka…I łzy…Nie czuję bólu fizycznego, tylko ten z głębi….Zegarek pokazuje 4:38….Szybko jak na mnie, za szybko tu, jeszcze przed 4tym kilometrem….Fajnie byłoby tak biec całość, ale nie zaryzykuję odcięcia….chcę jednak dobiec….

Krakowska okazuje się bardziej płaska, niż myślałem…tylko pod koniec jest w górę….Po lewej Darek, wyciąga rękę do „piątki”…Miło…Zawracam na Królowej Jadwigi, czuję, że wolno…Tu jest w dół, puszczam nogi bardziej do przodu, może coś zmienię…Międzyczas na „piątce” pokazuje 25 z groszami, zakładając, że to brutto…niewiele mi to mówi….Nie mam sił się skupiać, przeliczać, niech po prostu ten bieg trwa aż do zakończenia nad Maltą….Na moście znów czuję, że jest wolno, próbuję przyspieszać, ale myślę, czy to ma sens?…Przecież jeszcze 1/3 dystansu….Zakręt…Widok jeziora mnie jednak ucieszy, nawet bardzo, chcę już tam być…chcę już to skończyć…. 🙁 🙁 ….

Wbiegam na krzyżówkę, porządkowi kierują na asfalt dookoła jeziora….Spoglądam…

Uśmiech. Brakowało mi go….Magda stoi wsparta na kulach i dopinguje…Jest jeszcze kawałek do niej…Nie słyszę, co krzyczy w moją stronę…Posyłam w jej kierunku wymowny gest…próbuję coś wykrzyczeć, coś ważnego…ale wychodzi z tego szept :(…..i już ją mijam…..Szkoda 🙁 …W ostatnich dniach nagle popsuły nam się relacje, co gorsza, tak niechcący….absolutnie odwrotnie do intencji….z mojej winy….co ogromnie mnie zdołowało…:( Mając znikomy kontakt, a przede wszystkim – mając dziś w duszy to wszystko, co mam, najchętniej zatrzymałbym się na dłuższą chwilę….a nawet został do końca 🙂 To ważniejsze dla mnie, ale pewnie Magda pognałaby mnie i tak…..Biegnę więc dalej….Jakoś mi lżej, ledwie kilka sekund, ulubiony uśmiech – zadziałał jak magiczny dotyk….Trasa zakręca na północny brzeg…Zostają 2 kilometry z hakiem….Powinienem przyspieszyć tu….Widzę znacznik „8ki”, może tam?…Bardzo chcę już to skończyć….I zniknąć….Mam trochę sił jeszcze, Bardzo pracuję, by wyrzucać nogi w przód….nie „biec”, a „odbijać się rytmicznie od asfaltu” 😉 …Dostrzegam w przodzie znajomą sylwetkę…To Michał, kolega z zajęć BBL…Wydaje mi się, że on biega szybciej ode mnie, dziwi mnie tu jego obecność….Pomału go dochodzę…Świta myśl, by się go uczepić na końcówkę..Zajmuję tym głowę, odwracam na chwilę uwagę, na tą najważniejszą chwilę, finałową….Chcę ruszyć mocniej przy zegarze, ale Michał…już zaczyna finisz…Szybka decyzja – lecę za nim…Pociągnie mnie, nawet, jeśli go nie wyprzedzę…Zakręt i wbiegamy na kostkę, ostatnie 200 metrów…Michał obiera zewnętrzną…Błąd – po wewnętrznej, po krótszym łuku, robi się miejsce….jakby mnie zapraszało……Teraz!…Zrywam się i o dziwo nawet stać mnie na śródstopie….Kątem okaz widzę, że mój kolega zostaje za mną…..”Dziękuję, Michale – nie wiesz, ale pomogłeś mi w końcówce. Pomogłeś to zakończyć”…

Maty pomiarowe…..Wyczekany balon z napisem „meta”…..

Łapię powietrze. To była szybka końcówka. Akcent…Przeciskam się, pochylam w ukłonie przed dziewczyną, która wiesza mi na szyi medal…sięgam po należną reklamówkę z piciem i ciastkiem…..Odchodzę…..Po raz pierwszy w tai sposób…. 🙁 🙁 i jest mi z tym paskudnie źle 🙁 …Znikam….Jeszcze mnie zahacza i pyta o bieg koleżanka z zajęć trenerskich…Sprawdzam Garmina: 49:09…Wynik nijaki, pół minuty za życiowym…Nieistotny w tej chwili…Wymieniamy kilka zdań w ruchu, dalej zostaję sam….Przekraczam mostek, a potem schodzę na wysokie nadbrzeże….Kładę reklamówkę…Siadam…Patrzę na odległy barwny tłum biegaczy w strefie mety i kolorowy sznur koszulek, ciągnący się na przeciwnym brzegu daleko w stronę miasta…..Ładny widok….

Mam swoją intymność….Mogę wyrzucić z siebie to, co chcę….Do utraty tchu, już nie biegnąc….

Las…Wracam nieobecny, jakby na azymut…Mija mnie małżeństwo – koleżanka Joli, pyta, jak było…Muszę zdjąć słuchawki, by usłyszeć cokolwiek, szczelnie mnie izolują ….Zrobili życiówki….Gratuluję….Wracam do muzyki…..

Dalej krzyżówka…Auto…Przebieranie…Zamykam się w małej przestrzeni, jak dwie i pół godziny temu…Ta sama nuta….Ten sam widok….To samo zachmurzone niebo….

Czy cokolwiek się w ogóle wydarzyło???…..

Garmin…

Wrażenia…

Było. Minęło…Telefon pokazał kilka niodebranych połączeń. Oddzwonię….Jak się ogarnę…Teraz jest po biegu. W domu zawieszę kolejny medal na wieszaku, prezencie od Magdy…Zabieram z Malty coś milszego, niespodziewanego i bardziej wartościowego….Ten uśmiech z 7go kilometra……..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *