Sobota 17.08.2013r.

 

Na wariackich papierach…

Jak zorganizować sobie czas w ten weekend, zachodziłem w głowę od dłuższego czasu. Wyjazd na ślub we Wrocławiu/Obornikach Śląskich całkowicie rozbijał moje biegowe plany…Żal mi lata, żal mi każdej straconej chwili, a że w dodatku przeciętny ze mnie król parkietów, tym bardziej męczyło mnie, jak tu sobie wszystko poukładać, by ze wspólnego sobotnio-niedzielnego truchtania z przyjaciółmi nie rezygnować…

Szczęśliwie uroczystości ślubne mają się rozpocząć o 15tej we Wrocławiu, ale na 13:45 zaplanowano odjazd autokaru ślubnego z Obornik Śląskich i to wyznaczyłem sobie jako „godzinę krytyczną”, na którą mam się stawić 150km od Poznania 😀 . Nie ma „to tamto”, dam radę 😉 .

Pobudka wczesna, bo o 6:30…Boli, ciężko się wstaje…Wczoraj popołudniowe bieganie proponował mi Maciek, ale że nie miałem możliwości, podsunąłem myśl, by dziś zabrał się ze mną na zajęcia BiegamBoLubię. Taki plan został zaakceptowany, tyle, że Pędziwiatr pogna dalej nad Rusałkę „się wyszumieć”, a gdy na stadionie zakończymy działanie, może uda się nam jeszcze zrobić jakieś małe, wspólne kółko 😀 . Będę bardzo patrzył na zegarek, bo te minuty dziś cenne, jak nigdy, a nie chcę pędzić potem w stronę Wrocławia na złamanie karku….

Odbieram Macieja spod domu. Dobrze go widzieć! Chciał przede wszystkim pogadać ze mną, więc jest ku temu okazja – jedziemy w stronę Golęcina. Pogoda szykuje się zacna, choć do biegania mniej – będzie bardzo ciepło… Pod stadionem umawiamy się na 9:30 na ponowne spotkanie i Pędziwiatr już gna w stronę mostku…Ja wkraczam na tartan niczym do rzymskiego Coloseum 😀 . Dziś test długodystansowy, na 5000m – tym razem odpuszczę sobie bieg, a zatrudnię się chętnie u Jacka do pomocy 🙂 .

Grupka się konstruuje…

20130817_081027-jpg

Robię 400 metrów, by się troszkę rozruszać 🙂 . Miła niespodzianka – moje oko cieszy powrót na zajęcia naszej sympatycznej i jak zwykle uroczo uśmiechniętej trenerki, Agnieszki, która zabrała już tych gotowych do rozgrzewki na wewnętrzną murawę stadionu…Jacek tymczasem instruuje Agatę, jak ma taktycznie rozegrać dzisiejszy bieg – będzie próbowała łamać życiówkę 🙂 …

20130817_081032-jpg

20130817_081100-jpg

Dołączam do „magicznego kręgu” na część statyczną ćwiczeń i rozciąganie 🙂 .

20130817_081115-jpg

20130817_081553-jpg

20130817_081558-jpg

20130817_081627-jpg

Wreszcie pada hasło „na start”, ale zanim on nastapi, Aga zarządza jeszcze pobudzenie w postaci przebieżek na prostej :)… Jacek wręcza mi zeszyt, będę notował kolejne pokonywane przez uczestników kółka – w sumie będzie ich, doliczając dwustumetrowy łuk, dla biegnących 5000m dwanaście, a dla tych na 3000m siedem. Muszę się tylko połapać, kto jest kto, bo twarze znam, ale nazwisk i nicków wszystkich nie ogarniam 😉 …

Ostatnie ważne szczegóły 😀 ….

20130817_082146-jpg

wszyscy słuchają, adrenalina rośnie 😉

20130817_082159-jpg

20130817_082204-jpg

Wreszcie Jacek daje sygnał – grupa startuje, a my truchtamy crossem przez zieloną murawę na linię mety. Prowadzi, zgodnie z przypuszczeniami, Szymon, który od samego początku odrywa się od zasadniczej grupy. Gdy już przebiegają koło nas ostatni, tak na szybko rozpoznaję, kto jest kto, choć i tak trudno mi zapamiętać wszystkich. Póki co, poza dwoma pierwszymi i dwoma ostatnimi, wszyscy biegną w miarę gromadnie. To jednak długi dystans, więc i tak dojdzie do dubli, przemieszania, co mi zapisu nie ułatwi 😀 . Na razie zachowuję czujność i stawiam kolejne kreski przy nazwiskach na znak przebytego kółka.

Nasza trenerka, Agnieszka, „zającuje” Agacie, by ta zrobiła jak najlepszy czas. Jacek po każdym kółku zagrzewa i informuje o czasie – na razie jest nawet za szybko (!)… Pierwszy raz mam okazję na spokojnie i tak z bliska przyjrzeć się temu, jak moi znajomi „pracują” w biegu. Przyglądam się Agnieszkę, imponuje mi jej MOC – nie budzi mojego zdziwienia, wiedząc, że w samym ubiegłym roku Aga zaliczyła 10 półmaratonów (!), prezentując równą, wysoką formę, szacunek wzbudza u mnie tempo, wydolność i to parcie do przodu 🙂 . No ale – Aga to w końcu mistrzyni… 😀 . Przypatruję się znajomym uczestnikom. Niestety z biegu rezygnuje Arek, do „pit-stopu” zbiega też niepocieszony Maciek-bliźniak – kontuzja daje się mu we znaki i nie chce ryzykować….Ambitnie i dzielnie radzi sobie Ola – to dla niej pierwsza „piątka” z pomiarem czasu. Nie zwalnia tempa Szymon, który nie ma tu konkurencji, dublując kolejnych uczestników. Przybiega jako pierwszy z czasem poniżej 19tu minut. Rezultaty pozostałych kształtują się pomiędzy 20oma a 23ema minutami. Niestety umyka nam czas Tomka na 3000m, a to dlatego, że nie zapamiętał, ile mu mówił po zakończeniu Yacool. No cóż – próby będą powtarzane, a Tomek i tak mówi, że do cyfr nie przywiązuje wagi…..To trochę jak ja 😀 .

Trener omawia wyniki testu na gorąco ze wszystkimi…

20130817_085405-jpg

20130817_085414-jpg

Po biegu przenosimy się na płytę, tu Aga kładzie nas na ziemi – rozciąga i rozluźnia zestawem ćwiczeń 😀 …Obok mnie „wygina się”  zwycięzca biegu 🙂

20130817_090053-jpg

a pozostali w dużym kręgu…

20130817_090105-jpg

20130817_090108-jpg

20130817_090114-jpg

Pomału czas kończyć zajęcia. Dziś wyjątkowo często zerkam na zegarek z racji napiętego grafiku. Nie biegłem testu, więc nie „nabiegałem” dziś właściwie jeszcze nic 🙁 , chciałbym choć pokonać kółko z Maćkiem wokół jeziora. Pędziwiatr zjawia się już na trybunie, więc macham wszystkim na pożegnanie i lecę do niego.

Przy ławce zahacza nas chłopak, Jacek, który szuka…zajęć BBL 🙂 . Wyjaśniam mu, że dziś niestety już po nich – nie czytuje forum, więc o zmianie godziny nie wiedział…Nic to – Maciek proponuje mu wspólne obiegnięcie Rusałki we trzech 😉 . Tym sposobem mamy nieoczekiwanego kompana. Wrzucam do auta to, co niepotrzebne i śmigamy…..

No właśnie….Ruszyliśmy w przeciwnym do niedzielnych zajęć kierunku i od razu….baaaaardzo rześko, żeby nie powiedzieć: konkretnie i szybko…. Z jednej strony zwyczajowe tempo, 5:40-6:00, dałoby mi komfort, z drugiej – dziś czasu na lekarstwo, więc „niewielki” pośpiech jest mile widziany 😉 . Ale…4:30-4:50 (!) to trochę dla mnie za szybko…Czuję się jakbym wyskoczył na niemiecki testowy tor, Nürburgring, swoim cywilnym autem w towarzystwie czerwonego Ferrari i srebrnego Porsche 😉 …Mijając zbieg od strony rogatki, czyli nasz szlak środowy, decyduję w głowie, że podtrzymam tempo – teraz nieznacznie powyżej 5:00 – ale dam sobie spokój z „cyplem” i udam się od razu w stronę gastronomii. Proponuję chłopakom, by biegli większe koło – co mi pozwoli trochę zwolnić i złapać oddech, nim mnie znów dojdą 🙂 – ale Maciek jest nieugięty: jak razem, to razem! 😀 . Tak oto wbiegam na odcinek wspinający się delikatnie w górę…nieznacznie tylko zwalniając… Głowa szaleje, Głos podpowiada: „do gastronomii, tam kategorycznie stop”…Eeeee, nie poddam się tak łatwo, tam zostanie tylko kilometr, dam radę….(tak się pocieszam)….Nie odzywam się już, tylko głęboko oddycham…Zapchane zatoki nie pomagają….Tempo jest teraz odrobinę wolniejsze, ale nadal to szybciej, niż biegam treningowo..I nie daje wytchnienia….Zostało jednak 700-800 metrów, a ja jakbym złapał rytm – może organizm „zatrybił” wreszcie?? 😉 …. A może to psycha tak zadziałała perspektywą bliskiego końca biegu? 😉 W każdym razie przychodzi mi do głowy nawet, by w miejscu, gdzie ścieżka dociera do jeziora i zostaje może z ćwierć kilometra, przyspieszyć…Oczywiście to jak sygnał dla kawalerii – obaj biegowi partnerzy jak gepardy wyskakują przede mnie i gnają, jakby gonili gazelę!!…”Cisnę” ok. 4:30-4:40, ale pod koniec zwalniam….Ufff!…Z trudem łapię tlen w płuca, poruszające się teraz jak wielkie miechy :D… Gaszę Garmina i chodzę w kółko, byle się nie zatrzymywać. Pędziwiatr biegnie kawałek dalej, bo „dorabia” dystans – ja do jego powrotu „normalnieję” 😀 .

Noooo, to był mocny dla mnie bieg 🙂 , z jeszcze mocniejszym zakończeniem – szkoda, że nie uzbierała się „piątka”, bo być może byłaby nawet życiówka 😉 ….

Z Jackiem żegnamy się zaproszeniem na następny tydzień, na BBLa, a sami wskakujemy do auta – mój zegar coraz głośniej tyka – jak zegarowa bomba…..Odwożę Maćka, a potem szalony prysznic, przepak, jazda na tankowanie i pędem na Wrocław……

Jutro z rana mam nadzieję tu wrócić. Nie chcę odpuszczać zajęć zBN – jak to zrobię po wieczornym, weselnym imprezowaniu, jeszcze nie wiem….ale spróbuję…. 😀 😀

Garmin policzył…

Wrażenia…

Dziś skromne 🙂 . Tylko asysta na tartanie i rola kibica w biegu na 5000km – ale dobrze, że odpuściłem sobie, bo tym razem musiałem zachować formę na wieczór i jutrzejszy dzień…Bieg po zajęciach – szalony, ale cenny. Pomimo wątpliwości w trakcie, dałem radę do końca i cieszę się. Gdybym częściej biegał z Maciejem, moja forma byłaby wyższa – o ile bym przeżył 😀 😀 . Tempo z „czwórką” z przodu to moje marzenie, na razie mało realne na pełnym dystansie – jest natomiast wskazówką i zaproszeniem do interwałów, które powinienem wpleść w treningi….

Tiaaaa, tylko kiedy?… 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *